Rozdział V

Powoli zaczęłam dochodzić do całości prawdy o sobie. Pomogła mi w tym znajomość koncepcji Junga. Dzięki niemu zaczęłam poruszać się swobodniej w gąszczu projekcji i nieświadomości.

Moim cieniem kobiecym była prostytutka – Ewa, a także animą, kiedy psychicznie byłam mężczyzną.

W końcu dotknęłam swojego kobiecego cienia – dziwka, kurwa. Chyba wtedy, kiedy miałam stać się dziewczyną, w 14 roku życia, kiedy pozbawiłam się dziewictwa jako chwilowa córka. „Zgwałcił” mnie ojciec – szatan. Dokonałam gwałtu za ojca – szatana.

To już konsekwencja cienia, moim animusem stal się albo diabeł albo Chrystus.

Anka projektowała na mnie starszego brata, teraz jest to projekcja matki – alkoholiczki, dlatego chce mnie zniszczyć.

I na koniec, kiedy na ginekologii nie zabrała mnie jako córki matka – śmierć, stałam się ponownie synem, zabiłam w sobie ojca – alkoholika, a psychicznie chciałam ulecieć jako Chrystus.

Nareszcie to sobie ułożyłam w marcu 1991 roku.

Wygląda to tak: Jeżeli jestem kobietą, to Cień: kurwa – śmierć – autoagresja – Madonna Animus: diabeł – superfacet – Chrystus

I odwrotnie, kiedy utożsamiałam się z mężczyzną.

W marcu spotkałam się w Warszawie z Kasią, mieszkałyśmy przez tydzień razem i opowiadałam jej dalej swoją historię, w miarę jak sama poznawałam prawdę o sobie. Było to bardzo trudne, spędzałyśmy całe dni i noce na analizie mego życia, to znaczy, ja to robiłam, a Kasia dzielnie to przyjmowała, jak prawdziwy przyjaciel. Były to niesamowite godziny, kiedy odkrywałyśmy się dla siebie od nowa, lecz tylko szczerość mogła pokazać, na ile jesteśmy w stanie unieść swoje życie. Kasia udźwignęła wszystko i nasza przyjaźń jest nierozerwalna, jest tym, czego szukałam przez cale życie, prawdziwą przyjaźnią.

Także wtedy w Warszawie spotkałam się z Tadeuszem i Czarkiem. Przyjęłam od Czarka terapeutyczne kłamstwo, że zawsze spostrzegał mnie jako osobę normalną. Już wtedy wiedziałam, że wcześniej powiedział Ance, że jest to psychoza i że od tego są psychiatrzy. I chociaż nie godziłam się na takie traktowanie mnie, to kłamstwo było mi wtedy potrzebne.

Jeszcze nie zakończyłam pracy nad sobą, czułam, że coś jest pomimo tego, że Tadeusz dalej mnie zwodził, że jest OK. Wiedziałam, że nadal jestem chora, mimo że przeszłam autoanalizę, zdawałoby się, do końca.

W Warszawie halucynowałam, ale umiałam z tym walczyć. Kiedy szłam na spotkanie z

Tadeuszem do jego domu, nagle opadło na mnie bezsensowne urojenie, że Tadeusz jest tylko urojeniem, że go sobie wymyśliłam, a listy pisane do niego szły gdzieś w Kosmos.

W końcu stanęłam przed Tadeuszem, który okazał się przyjacielem z krwi i kości. Powiedział mi jedną ważną rzecz wtedy, że gdybym nie spotkała się z diabłem w Wenecji, to mogłabym uderzyć w rodziców zamiast w siebie. Nie powiedziałam nic, lecz to mnie mocno uderzyło, zmusiło do dalszych poszukiwań.

Tadeusz podjął terapeutyczną grę i dalej mi wciskał, że nie była to psychoza, tylko przeżycia z pogranicza. I ponownie dałam sobie to wsunąć. Nie wiedziałam, dlaczego wtedy tak postępowałam, po prostu bardzo chciałam mieć to za sobą i w tym momencie wierzyłam w to i czekałam na jego potwierdzenie, że chorobę mam już poza sobą.

Tadeusz na drugi dzień zorganizował mi spotkanie w Łazienkach z ludźmi, na których mogłam wypróbować dawne projekcje, głównie z superfacetem i matką. Mobilizowałeś mnie,

Tadeuszu, do walki o siebie. Nie mogłeś mi wtedy powiedzieć, że psychoza nadal podstępnie mnie toczy. Chroniłeś mnie przede mną samą.

Nie wytrzymałam napięcia, w jakim żyłam w Warszawie, powróciłam do domu i podjęłam dalszą analizę. Uciekłam znowu przed prawdą, ale mogłam do niej dalej dochodzić tylko w piekle.

W tym czasie moje wydawnictwo w Katowicach wystraszyło się tekstu „Kokainy” i odesłało mi rękopis. To mnie zdezintegrowało i miałam ten tekst w domu, ale panicznie bałam się do niego zajrzeć, przywoływał demona, powodował łęk.

Po powrocie z Warszawy ponownie w dzienniku zaczęłam dalszą część analizy, czyli przypominania sobie, co się w moim życiu wydarzyło. Niewiele tego było w mojej pamięci.

Nie zapisane w dzienniku, umknęło podczas lat narkomanii i psychotycznych przeżyć.

Zmuszałam moją pamięć do pracy i było to bardzo trudne. Nie potrafiłam sobie przypomnieć pozytywnych momentów z mego życia, wszędzie były tylko otchłanie, ból, rozpacz, negatywne zachowanie rodziców wobec mnie, obwinianie, samotność niekochanego dziecka.

A oto dalszy ciąg analizy, jaki w marcu 91 przeprowadziłam, pisząc to oczywiście później Tadeuszowi w listach.

Z bratem zaczęłam rywalizować od początku o matkę, ojej miłość, rywalizowałam w nauce, potem poprzez choroby, by matka się mną zajmowała.

Byłam ukochaną wnuczką dziadka, jedyną wtedy, jak żył, i dla ciotki byłam ważna, bo akceptowałam jej picie, kocham ją taką, jaka jest, zawsze mi się zwierzała, broniłam jej, ukrywałam, chroniłam.

W dzieciństwie to ojciec się mną zajmował, ale i on mnie surowo karał, bił, chciał, bym była według jego wyobrażenia idealną córką.

W przedszkolu tęskniłam za bratem, musiał być w moim polu widzenia, inaczej popadałam w rozpacz. Już w przedszkolu chciałam się zabić, kiedy zamknięto mnie w ciemnym pokoju.

W 7 roku życia przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania w nowej dzielnicy, nie miałam się z kim bawić, od tej pory zawsze byłam sama. Brat chodził do szkoły matki, a ja do szkoły ojca – znowu nas rozdzielono. W szkole były stale jakieś problemy ze mną, znałam program z wyprzedzeniem na dwa lata, byłam nadpobudliwa, nie słuchałam nauczycieli.

W czwartej klasie zmieniono mi szkołę, byt to 11 rok życia. Klasa mnie nie zaakceptowała, górowałam nad nimi wiedzą i w sporcie. Piąta i szósta klasa to najlepsze świadectwa, wielka cisza przed burzą, okres pewnego wyciszenia.

W domu były koszmarne awantury, najpierw stawałam w obronie matki, potem zaczęłam uciekać z domu, byłam już psychotyczna, oczywiście nie wiedziałam o tym, nikt nie wiedział.

Brat w ogóle się mną nie interesował, nie kocha mnie i nie obchodziło go to, co się ze mną działo.

W 13 roku życia po wielu anginach miałam ciężką postać choroby reumatycznej, był taki okres, że nie chodziłam, miałam zapalenie mięśnia sercowego i od razu uszkodzoną zastawkę mitralną.

W 14 roku życia byłam ponownie w szpitalu z powodu choroby reumatycznej. W szpitalu miałam poważną próbę samobójczą, trułam się lekami, zostało to odczytane jako atak histerii.

W domu dochodziło do największych spięć z ojcem. Psychoza się rozwijała. Wyrzucono mnie ze szkoły w siódmej klasie, poszłam do szkoły ojca, gdzie był dyrektorem. Na początku roku szkolnego poważna próba samobójcza, zatrułam się alkoholem. Gdyby nie obrona organizmu, rano by mnie znaleziono martwą, lecz przedawkowałam.

Był to najgorszy okres mego życia. Matka walczyła o ojca, brat był obojętny, a ja sama niszczona przez ojca, pełna urojeń i halucynacji „zła”, które w sobie nosiłam.

W ósmej klasie nie wytrzymywałam niczego, zaczęłam się okaleczać, broniłam się na różne sposoby, poprosiłam ciotkę, by mi wycięła wyrostek, pobyt chwilowy w szpitalu był ulgą i

byłam pod opieką osoby, która mnie kocha. Kiedy zaczęłam uciekać z domu, ciotka cały czas się mną interesowała, kiedy po raz pierwszy zamknięto mnie w szpitalu psychiatrycznym, ona czuwała nade mną.

Babcia stale mówiła rodzicom, że jestem po prostu chora i że trzeba mnie leczyć, a nie karać.

16 marca 91 – Noc. Namalowałam diabła i drzewo, które opasuje wąż. Nie ma wyjścia?

Jak się nie dać chorobie? Boję się, że Anka we mnie uderzy, wykorzysta wiedzę, którą o mnie ma, i uderzy. Nie ufam jej.

17 marca – Tadeusz, najbardziej poruszyło mnie to, co powiedziałeś w Warszawie, że dobrze się stało, że spotkałam się z diabłem w Wenecji, bo mogłabym zaatakować rodziców.

Nie chcę nikogo krzywdzić. Najokrutniej zaatakowałam siebie. Zabiłam rodziców w sobie, by nie zrobić tego w rzeczywistości!!! Ta prawda mnie przeraża. To za bardzo boli.

Noc. Co ze mną będzie, Tadeuszu. Wielkanoc się zbliża, czuję pewną obawę. Przed czym?

18 marca – Grzech, seks, ukrzyżowanie, gwałt. Tam, gdzie był przybity Chrystus, tam ja się przebiłam, uderzyłam w siebie nożem w bok. I na lewym policzku mam blizny jak na całunie turyńskim. Golgota to miejsce czaszki, stąd ta wizja, która stale mnie prześladuje, wizja rozstrzeliwanego mózgu.

Tadeusz, znowu czuję, że to mnie przerasta. Stale żyję na skrajnych emocjach, na ulicy rozmawiam z sobą, przecież Częstochowa to tak wiele miejsc do konfrontacji.

Moje ostatnie drzewo, które teraz namalowałam, wąż skierowany w dół, w korzenie.

Grzech narodzin? Nie wiem. GRZECH POCZĘCIA.

19 marca – Teraz chcę wskoczyć w cień Madonny (nie wiedziałam, że od momentu narodzin

14 lutego 1991 jestem Matką Boską).

Ankę blokuje rywalizacja ze mną. Mogła zrobić tak wiele dobrego po moim samobójstwie.

Wyjechała, zostawiała to do mojej decyzji, albo się dobiję, albo się nie dobiję.

Tadeusz czy to wszystko uniosę?

20 marca – Czy każde samobójstwo jest szantażem? Nawet kiedy zabija się siebie, by w przyszłości nie zniszczyć innych?

21 marca – Mam znowu zapalenie jajników. Jadąc wczoraj do Sosnowca, do ciotki do szpitala, doszłam do analizy mego drzewa. Grzech poczęcia – wskoczyłam na poziom Matki Boskiej. Byłam nią od momentu moich narodzi w lutym i Tadeusz o tym wiedział. Mam stan zapalny prawego jajnika. Uderzam w kobiecość, by nie stać się kobietą seksualną.

Mam być święta w nowym wcieleniu psychotycznym. Powiedziałam to Ance i zaskoczyła mnie jej reakcja, reakcja odrzucenia. Zadzwoniłam do Tadeusza, który stwierdził, że jestem znowu przeciwko sobie i wpadł na pomysł, bym zamieszkała z ciotką, powiedział o tym Ance, która do niego dzwoniła wcześniej. Pozornie na to się zgodziła, a tak naprawdę to ta koncepcja wprowadziła ją w stan wściekłości. Miałam się o tym wkrótce przekonać. Nie przyznała się do tego przed Tadeuszem.

Uciec z domu Anka, nie starczyło jej miłości, czyli nigdy mnie nie kochała, były to tylko projekcje.

Co zrobię tym razem? Co przeczuwa Tadeusz, a czego ja jeszcze nie wiem?

Noc, list do Tadeusza.

Tadeuszu, jestem wkurwiona na samą siebie, nie sądziłam, że to tak głęboko siedzi. Sytuacja jest graniczna, nawet na skraju krawędzi. Chcę żyć, naprawdę chcę żyć. Tak jak mniejszym złem może być pobyt z ciotką. Nie tego chciałam, chciałam samodzielnego życia, lecz albo jest za wcześnie, albo nie mogę się jeszcze przez to przebić. Blokuje mnie brak krzyku.

Krzyczałam na początku psychozy, teraz jeszcze nie potrafię. Już nie potrafię? Znowu podjęłam walkę o minuty, o wszystko.

Wierzyłam, że już się nie zapętlę, a tu takie pieprzone zagrożenie, totalne osaczenie. Halucynacje – pętla, szubienica, wisielec. Nie wolno słuchać głosów.

22 marca – Rodzice nie dają mi żadnej szansy na wolność, a ja w to idę, bo nie potrafię doprowadzić do konfrontacji.

Wychodzę z domu, ratuję się.

Poznałam śmierć, czas już poznać życie. I miłość, tę ziemską. Anka nie oddzwoniła, zawiodła w najważniejszym momencie, stale zawodziła, nie potrafiła mi pokazać żadnego ciepłego gestu.

Tego dnia miałam przerażającą wizję kata w kapturze. Tym katem byłam ja i mogłam uderzyć w moich złoczyńców. Aby się przed tym uchronić, by nie stać się do końca nimi, pojechałam do Katowic do Anki po pomoc. Był to najgorszy stan, w jakim się znalazłam, nie było dotąd mocniejszej sytuacji, dotknęłam w sobie zła absolutnego, a nie chciałam zabijać. I zamiast pomocy spotkał mnie najboleśniejszy cios ze strony Anki. Uderzyła we mnie i „zabiła” wyrażając swoją wściekłość. Zabiła mnie jako Matkę Boską.

23 marca – list do Tadeusza.

Drogi Tadeuszu,

Anka uderzyła ostatecznie. Zniszczyła „matkę”, mnie. Doszło między nami do konfrontacji i rzygnęła na mnie ogromną agresją. Anka mnie nienawidzi. Nazwala mnie pijawką, czyli tym, kim ona sama jest. Nienawidzi mnie za to, że ciocia, a jej matka, zawsze się mną zajmowała, jest zazdrosna o wszystko, nawet o mój życiorys, mój bunt. Zniszczyła mnie w momencie, kiedy potrzebowałam największego wsparcia w chorobie. To taka porażająca zazdrość, także o Ciebie i Czarka, że mi pomagacie, o wszystko.

Anka żyje projekcjami i uderza w ludzi i niszczy ich. Przeraziłam się jej wściekłości. Jest psychopatką. Pragnie podświadomie mojej śmierci, tak jak chce zniszczyć swoją matkę.

Kolejny rzut siekierą w plecy przez bliską mi osobę. Anka wie, jak się zabija. Dlaczego moje życie jest takie okrutne, dlaczego każdy chce mnie zniszczyć?

Tadeuszu, nie chcę terapii, chcę prawdy!

Mogłam zabić rodziców i pojechałam do Katowic do Anki, tak jak mi radziłeś, a ona we mnie uderzyła zamiast mnie wesprzeć.

Drugi raz dałam Ci się nabrać na Ankę. Nie chcesz w niej zobaczyć psychopatki, boja lubisz, ale Anka nie jest taką, jąka ją sobie wyobrażasz. Dowiodła tego.

25 marca – Czy we mnie jest jeszcze jakaś siła pozytywna, która zaowocuje? Sądzę, że tak.

27 marca – Stale zakrada się niedowierzanie. Gdybym nie miała dowodów, tekstów, wierszy, dzienników i pamięci, wszystko byłoby dalej jedynie absurdem.

Wydawało mi się, że mogę wybaczyć Ance. Płakałam przez nią przez trzy tygodnie, ból zdawał się być nie do uniesienia. Byłam z powrotem Chrystusem i chciałam jej ofiarować miłość. To była moja jedyna obrona przed jej zemstą.

Nie posłuchałam głosu, kiedy wracałam z Katowic, by rzucić się pod pociąg. Wydawało mi się, że ponownie po jej ciosie wyszłam z psychozy. A ja tylko przeskoczyłam z poziomu Madonny na poziom Chrystusa.

W kolejnym liście do Tadeusza napisałam mu, że wyzdrowiałam. Zaczęła mi się odblokowywać pamięć pomiędzy 4 a 13 rokiem życia. Mocne to było, już wtedy byłam psychotyczna, a na pewno prepsychotyczna. Śmierć dziadka w 4 roku życia była bodźcem wyzwalającym objawy chorobowe. Na szczęście rozwijałam się intelektualnie i mogłam funkcjonować.

I nagle wszystko runęło – dziadek umarł, brat odszedł z przedszkola, tam mnie stale karali.

Zaczęły się objawy wszelkiej nadpobudliwości, niepokoju, agresywności, fantazji i lęków nocnych. Byłam już tylko nieznośnym dzieckiem, z którym walczyli rodzice o posłuszeństwo.

W nocy przeżywałam koszmary, w dzień byłam bojowa, wręcz prowokująca niebezpieczeństwa.

Kiedy miałam siedem lat, ciotka zoperowała mi przepuklinę. Odtąd jej szpital stał się dla mnie azylem bezpieczeństwa, tam zawsze się chroniłam, kiedy czułam się zagrożona.

Boże, kat w kapturze miał topór w dłoni i mogło dojść do najtragiczniejszej sprawy, przez cały czas nosiłam mord w sobie nieświadomie, tak jak oni niszczyli mnie bardziej lub mniej świadomie. Dlatego tak mnie zawsze interesowały kryminały, sprawy sądowe o zabójstwo, zawsze chciałam wiedzieć, dlaczego ludzie zabijają. Teraz już wiem, że to najpierw ich „zamordowano”.

8 – 9 rok życia to nauka religii. Zakonnica powiedziała rodzicom, że jestem chora, pobudzona, że trzeba mnie leczyć. Lecz nie mogłam być chora dla rodziców, kiedy w szkole byłam najlepszą uczennicą.

W 10 roku życia odrzucił mnie Kościół!!! Jakiś ksiądz nie dat mi rozgrzeszenia, bo nie chodziłam na religię. Ojciec wtedy zaczął pić, miałam zmianę szkoły i byłam odrzucona przez klasę.

W szkole zaczęły się konflikty z nauczycielami, rodzice byli przeciwko mnie, dopiero gdy istniało jakieś realne zagrożenie, bronili mnie, głównie ojciec. Robili to, by mnie nigdzie nie zamknięto, bo co by ludzie powiedzieli. Nie wypadało mieć dziecka ani chorego ani przestępczego.

W marcu 1991 jeszcze próbowałam dotrzeć do Anki, wyjaśnić sytuację, nie wiedziałam, że to niemożliwe, że Anka mnie całkowicie odrzuciła. Nie było już nic do uratowania.

W kolejnym liście do Tadeusza napisałam mu cytat z Simone Weil: „Każdy niewinny czuje się w nieszczęściu przeklęty. A nawet tak się dzieje a tymi, którzy byli w nieszczęściu i wydostali się z niego dzięki odmianie losu, jeżeli ukąszenie było dość głębokie”.

Nie wierzyłeś, Tadeuszu, w moje wyzdrowienie. Po samobójstwie sądziłeś, że dla mnie już tylko tabletka i psychiatra. A kiedyś powiedziałeś Ance, bym wycięła jajniki i założyła sektę wyznawców. Ja też bym nie wierzyła, bo nie wierzyłam, że wyjście z psychozy jest możliwe.

Potem zacząłeś wierzyć, że może mam szansę, kiedy mijały miesiące, a ja żyłam i przyjmowałam wszystko, co w swej antyterapi ładowała we mnie Anka. I powoli zaczęłam pracować i dochodzić do kolejnych prawd o moim życiu. I do prawdy o istnieniu człowieka.

Sny są jednak genialne. Zanim odkryłam, że byłam po narodzinach Matką Boską, śniło mi się pytanie – „Co jeszcze jest w mojej schizofrenii?” Zadzwoniłam do Tadeusza, który oczywiście zaprzeczył, że nadal jestem chora, ale nie da się oszukać snu.

Jeszcze Tadeusz musiał zaprzeczyć, bo nie byłam gotowa na przyjęcie nowej prawdy, że nadal jestem psychotyczna, a jednak takie „oszustwo” boli.

6 kwietnia – TO NIE PSYCHOZA JEST OKRUTNA, OKRUTNY JEST BRAK MIŁOŚCI I WOLNOŚCI.

Zaczęłam w tym czasie przepisywać „Kokainę”. Ten tekst wzbudził we mnie wiele negatywnych emocji, żalu, rozpaczy, przywoływał śmierć.

Spieszyłam się, jakbym wyczuwała nową katastrofę. Wiedziałam podświadomie wszystko przed samobójstwem i zapisałam to w tej książce. Nie wiedziałam, co zapisuję w ten pamiętny wrzesień 1990 roku, kiedy zdawało mi się, że mój czas się skończył i pozostała mi ostatnia sprawa do załatwienia na ziemi, napisanie Apokalipsy. I trafiłam w dziesiątkę, trafiłam w sedno moich problemów. I chciałam umrzeć, bo dalszy mój los był nie do udźwignięcia.

Jak żyć teraz z tak tragiczną prawdą?

Jak wielka jest samotność psychotyka w świecie. Chyba ta największa. Jak wielka jest samotność prawdy.

W kwietniu 1991 spaliłam linę taterniczą. Było to oszustwo, kolejne oszustwo samej siebie, bo ten los miał się we mnie dopełnić. Los Judasza?

12 kwietnia – Kolejny list do Tadeusza.

Oddałam Ci tamto, Tadeuszu, bo byłam na ciebie zła. Nie rozumiałam, dlaczego mówiłeś te wszystkie rzeczy o mnie Ance. Chciałeś, by Anka o mnie walczyła, a ona już tylko planowała moją zagładę. I wykorzystała wszystkie informacje przeciwko mnie.

Usiłuję sobie przypomnieć, czy w październiku 1990, tuż przed samobójstwem, też halucynowałam i głos kazał mi się otruć, bo nie pojmuję, co się wydarzyło. Wiem, że jakaś siła mnie pchnęła do tego, by wziąć prochy. Pewnie tak było.

Trzy tygodnie straszliwego bólu po zranieniu przez Ankę. Jest to najmocniejsze, co się wydarzyło w moim życiu. Nic tak nie boli jak cios zadany przez osobę, która się kocha.

„Gdzieś tam zaczyna się we mnie budzić krzyk. Jęk. Powoli wydobywa się z zaciśniętego gardła. Skarga? Prośba? Protest? Wołanie o miłość? Boję się, że zacznę krzyczeć jak oszalała.

Dlaczego mnie nie kochano? Co się stało?”

„Mogę Ci jedynie pisać o bólu i miłości. Nie wiem, czego jest więcej. Płaczu, to na pewno.

Samotności tak ogromnej, tak rozległej. Nikogo tu nie ma, nie ma mnie kto przytulić i nie ma nikogo by wziąć go w objęcia, dotknąć włosów, opowiedzieć, że boli rana po nożu w plecach i westchnąć z ulgą, że jest blisko.

Nie ma nikogo.

Jak boli darowane życie.”

14 kwietnia – Tylko ja znam cenę, jaką zapłaciłam za wyzdrowienie. Wczoraj miałam halucynacje – Boga, mężczyzny w masce. Bóg pochylił się mi prosto w płaczącą twarz. Co mi chciał przekazać? Bóg był tak blisko, mówił mi o swojej obecności.

Jeżeli potrafiłam do końca umrzeć, czy uniosę miłość, która się nie spełni. Uciekam w psychotyczny kosmos.

16 kwietnia – Wczoraj wieczorem rozmawiałam przez telefon z Tadeuszem. Wyczułam, że znowu traktuje mnie jak chorą. Wcześniej, w ciągu dnia, miałam halucynacje, byłam po drugiej stronie lustra. Halucynowałam, że mordowałam ojca brzytwą. Kiedyś miałam taką brzytwę, po dziadku, lecz zabrał mi ją milicja, kiedy miałam 16 lat. Rano, na szczęście, przyjechała Kasia i zaczęłam przy niej pracować. I znowu zrozumiałam, że jestem – byłam? – Chrystusem. Anka 23 marca zabiła we mnie Matkę Boską i przeskoczyłam z powrotem na poziom Chrystusa, i jako Chrystus wybaczyłam jej to skurwysyństwo. To była moja jedyna obrona.

Napisałam przy Kasi list do Anki, że zwracam jej agresję, że jej nie chcę i sama, za nią, nazwałam jej uczucia do mnie. Tylko w ten sposób potrafiłam się obronić. Oddałam jej całe gówno, którym mnie zatruła.

Jestem schizofreniczką i tej nocy mogło dojść do ostatecznego rozpadu. Ponownie zaczęłam zdrowieć.

Przyjazd Kasi był wybawieniem. Czułam jej przyjaźń do mnie, tę najprawdziwszą. Przyjaciel, który nigdy nie odwróci się plecami, cokolwiek usłyszy. Przyjmie całą prawdę.

DLA WYZDROWIENIA KONIECZNA JEST KONFRONTACJA Z RODZICAMI!!!

Nie można stale uciekać przed sobą, wycofywać się, bo to prowadzi do samounicestwienia.

Przy Kasi czułam się absolutnie bezpieczna. To dom doprowadzał mnie do obłędu i skrajnej rozpaczy.

Tego dnia, już przed zaśnięciem, miałam halucynację, którą przy Kasi mogłam przeżyć spokojniej. Widziałam pożar, katastrofę, lecz pożar ugasiła straż pożarna. Ten ogień – ogień piekielny – był znowu we mnie, został ugaszony, a ja uratowana.

17 kwietnia – Zdjęłam identyfikację z ciotki, dlatego mogłam oddać Ance agresję. Nie umiałam się przed nią wcześniej obronić, bo ciotka we mnie to hamowała.

Napisałam Tadeuszowi – Jestem schizofreniczką. Pracuję nad tym, czy jestem homo – czy heteroseksualna. To trudne, dlatego, że muszę być Basią, by do tego dojść, a nie Chrystusem czy Matką Boską, superfacetem czy dziwką, tj. Wielką Nierządnicą. Archetypy są niesamowite.

Mimo że nie znałam Bibli, otworzyły się we mnie zdarzenia z pradziejów ludzkości tego typu kulturowego, w którym wyrosłam.

Kasia jest ze mną w najwłaściwszych momentach, jak prawdziwy przyjaciel.

Psychoza była jedyną formą zaistnienia na brak miłości i wolności, maskowana narkomanią.

Była buntem na „stałe zabijanie mnie” przez bliskie mi osoby, które wcale nie były bliskie, bo podświadomie chciały mnie zniszczyć. Była odpowiedzią na nienawiść!!!

Ojciec, kiedy nie ma matki, traktuje mnie jak drugą żonę. Próbował szantażu, bym nie wyjechała do Warszawy.

Wyjechałam w kwietniu do Warszawy. Czułam dalszą potrzebę pracy i chciałam ponownie spotkać się z Tadeuszem. I stało się tak, jak chciałam. Poszliśmy tylko we dwoje do Łazienek na długi spacer bez terapeutycznych kombinacji, bez konfrontacji z projekcjami, tylko on i ja. Cały czas traktował mnie jak koleżankę po fachu i porozmawialiśmy sobie o psychologii.

Tadeusz wzmacniał mnie psychicznie, bo przygotowywałam się po powrocie z Warszawy do konfrontacji z rodzicami i do odejścia z domu.

Przed wyjazdem do stolicy byłam sama w domu z ojcem, matka była w sanatorium. Zaczęłam mu mówić o sobie, na początku nie chciał mi dać żadnej szansy na wyzdrowienie, bronił się przed prawdą. W końcu powiedział, że mam rację, przeprosił mnie i powiedział, że mnie kocha. Byłam tak udręczona ostatnimi miesiącami, że nie umiałam tego przyjąć. Było to zwycięstwo połowiczne.

19 kwietnia. Warszawa – Co zrobić z tym, który mnie zgwałcił? On powraca, a ja nie mam koncepcji, jak tę sprawę załatwić. Obwiniam o gwałt ojca i brata. Czy konfrontacja z nimi wystarczy, by sobie z tym poradzić?

Niestety, chyba jest teraz we mnie więcej mężczyzny niż kobiety.

Miałam odrobinę szczęścia w koszmarnym nieszczęściu, że spotkałam Ciebie, Tadeuszu, i bez względu na projekcje, jakimi Cię obdarzyłam, zaczęłam pracę nad sobą.

Czy można wyzdrowieć po takim życiu?

Nie pozwolę, bym całkowicie przeszła na drugą stronę lustra.

Tadeusz: „Proces indywidualizacji to zrzucenie maski i integracja z cieniem, animusem lub animą, z własne jaźnie, z Bogiem. Kto tego nie potrafi lub nie może, cierpi, choruje, umiera.

Ktoś nie zdolny do indywidualizacji w gruncie rzeczy sam siebie unicestwia. Archetypy są strażnikami tożsamości, obecnymi w kulturze świata, zbiorowej pamięci, której jednostka pod karą zlekceważyć nie może”.

Tadeusz: „Alienacja od zbiorowości, alienacja od zbiorowych symboli to skazanie na drogę cierpienia, na drogę winy i grzechu, dewiacji i samobójstwa”.

A. Kępiński: „Zarówno przebywanie w obozie koncentracyjnym, jak schizofrenia są przeżyciami przekraczającymi granice ludzkiej wytrzymałości i dlatego ślad, jaki po sobie zostawiają, może być podobny”.

Wieczorem przychodzi dawny lęk, teraz wiem, że psychotyczny, wszechogarniający. Dlatego tak często śniłam obozy koncentracyjne. W takim lęku żyłam, totalnego zagrożenia i unicestwienia.

Czy można przetransformować„ślad” po takich przeżyciach? Co ze mną będzie? Czy to się uda, Tadeuszu?

20 kwietnia 91 – A we śnie znowu zagłada. Prześladowanie. Tadeuszu, żyję w „obozie koncentracyjnym” od 32 lat.

Codziennie mam takie godziny, kiedy dopada mnie ostateczny rozpad, walczę z tym wszelkimi sposobami, jakie znam, i to „po co?” stale się we mnie odzywa. Nikt mnie nie kochał poza ciotką. Czy mam w ogóle szansę na życie? Czy nie jest już za późno? Koszmar, jaki przeżyłam i jaki przeżywam, bywa nie do udźwignięcia.

Czy identyfikowałam się z gwałcicielem? Co z dziadkiem, który mnie „zostawił” umierając?

Halucynacje wskazują na to i pomagają w analizie. Ale ciągną w stronę piekła, gdzie czyha mord. I ostateczne rozszczepienie. Dlaczego tak walczę? Skąd te siły psychotyczne?

BOJĘ SIĘ, ŻE KRZYK DOPADNIE MNIE NIESPODZIEWANIE.

Kiedy odwracam uwagę od nurtu psychotycznego, powraca spokój. I to wzbudza nadzieję, że szansa na walkę z szaleństwem istnieje.

Tadeuszu, żyję wbrew wszelkiej logice i prawom. Tajemnicę schizofrenii poznałam tak, jak zawsze tego chciałam. To mi się udało. Znam ją do końca. Ale kiedy dłużej wędruję po

Warszawie, dopada mnie myśl, że jest już za późno.

Boję się powrotu do domu, boję się konfrontacji z rodzicami, Ja, Basia, schizofreniczka, mam szansę na całkowite wyleczenie. Wiem, jak to zrobić. Nie wiem jedynie, czy wystarczy mi sił.

Tęsknota za normalnością, może się uda. Nie mam rodziny, nigdy nie miałam. Teraz mam Przyjaciela.

ZABIJANO MNIE, BY MNIE RATOWAĆ, RATOWANO MNIE, BY MNIE DOBIJAĆ.

Jaka bym była, gdyby mnie kochano? Nikt tego nigdy się nie dowie.

Pragnę Ci, Przyjacielu, ofiarować moje zdrowienie. Tak jak ofiarowałam Ci to wyznanie choroby. Kiedyś opiszę to w mojej kolejnej książce i ofiaruję ją zagubionym, by wiedzieli, że jest szansa na powrót.

Nie, nie jest za późno. Nie możne być za późno, bo będzie mi dane poznać smak innego życia, wolności, miłości, odpowiedzialności, szaleństwa w twórczości, życia, życia.

24 kwietnia – Byłam z Tadeuszem W Łazienkach. Co to znaczy normalnie przeżywać rzeczywistość?

Powtarzałeś, że mi się uda, nic innego nie mogłaś mi przecież powiedzieć. Podjęłam walkę o siebie.

Akceptacja choroby. Jestem jeszcze w szoku. Muszę ją uznać, by z niej wyjść.

Tadeuszu, kocham, dlatego wygram.

Skąd we mnie taka moc teraz?

Z PRZYJAZNEJ MIŁOŚCI DO TADEUSZA.

Z AKCEPTACJI CHOROBY.

Z PRZYJAŹNI KASI I PRZYJAŹNI DO KASI.

Z POTRZEBY BYCIA POTRZEBNĄ.

Z POTRZEBY TWÓRCZOŚCI.

Z POTRZEBY INNEGO ŻYCIA.

CZY TO WYSTARCZY?


Boże, przeżyłam wszystko. Teraz proszę o więcej. Proszę o życie. Bo czym jest życie?

Wszystkim. Daje możliwość wyboru.

26 kwietnia – Miałam wczoraj wizję Chrystusa uwalniającego się z krzyża, z podkurczonymi nogami, jeszcze mu została do oderwania bok i dłonie. I będzie mógł zeskoczyć, wyzwolić się. Chrystus przygotowuje się do kolejnego zmartwychwstania.

Nie dopuszczę do tego, by stać się złoczyńcą, bo tego bym nie przetrzymała.

Ile emocji wzbudza we mnie Anka, najpierw ból nie do udźwignięcia, potem wściekłość, że dałam się zranić.

Kiedy ja jestem Baśką, a kiedy Chrystusem?

Mój kolega Piotr po przeczytaniu moich ostatnich wierszy powiedział, że w nich dystansuję się wobec miłości. Tak, boję się, by mnie nie strawił ogień miłości, bym mogła unieść ciężar niespełnienia.

28 kwietnia – Bycie kochanym to szczęście. Kochać to spełnienie życia.

Ojciec ucieka od konfrontacji, nie daje mi szans na wyzdrowienie. Nie chce ze mną rozmawiać, nigdy nie chciał, zawsze wobec mnie milczeli albo mnie oskarżali.

Każdy powrót do domu jest tylko koszmarem.

3 maja – Pierwsza konfrontacja z ojcem po powrocie z Warszawy. Powiedziałam mu, że zmarnował mi młodość, że ucieka i nie chce mnie wysłuchać, nie chce przyjąć prawdy, że nigdy nie zdobył się na to, by mnie przeprosić. Milczy, ucieka, obraź się. Uważa, że zrobił wszystko, bo mnie karmił jak psa.

4 maja – Dokończyłam rozmowę z ojcem. Powiedziałam, że mnie zniszczył w 14 roku życia i od tej pory jestem chora. Znowu próbował mnie obwiniać, lecz nie pozwoliłam na to.

Powiedział w końcu – przepraszam i kocham cię.

A potem cichy płacz i ulga.

Prawdziwy przyjaciel przyjmie każdą prawdę. Anka nie uniosła mojej prawdy, zazdrość o moją osobę przysłoniła jej wszystko. Nigdy nie była moim przyjacielem.

5 maja – Namalowałam pusty krzyż. Chrystus już się wyzwolił i chodzi po ziemi od nowa.

W maju wyjechałam na tydzień do Krakowa, do Kasi i tam ponownie, już z dala od piekła, zaczęłam pracować przy niej nad tym, co we mnie siedziało. Nie dokonałam przed wyjazdem konfrontacji z matką. Nie wiedziałam, co jej mam powiedzieć, przecież twierdziła, że mnie kocha, bo cały czas się mną opiekowała. Nie była w stanie sobie uświadomić, że mnie odrzuciła od momentu poczęcia.

Tadeusz:

Toksykomania niszczy tożsamość człowieka jak psychoza. Osoba zmierza do realizowania się jako osobowość, czyli przekształca się z tego, kim jest, w to, kim stać się może. To wychylenie się ku drugiemu człowiekowi, związanie się z nim dzięki własnej wolności może przybrać postać tragiczną, kiedy zmienia się w nienawiść i zniewolenie. Ktoś rezygnuje z własnej tożsamości, z własnych odczuć, ciała, myśli, ruchu, by zakotwiczyć się w cudzym ja.

Istnieją dwa dynamizmy zakotwiczające nas w drugim człowieku: miłość i wolność. Wiązanie się z drugą osobą może przemienić się w dramat, sprowadzić umieranie, antyrozwój, nienawiść i zniewolenie.

Przykładem pułapki wolności i miłości jest toksykomania. Lek staje się na dłużej środkiem mechanicznego samobójstwa. Lek znieczula niedobór miłości i wolności. Samozatrucie jest symptomem zredukowanej do granic własnego ciała przestrzeni życia. W tej przestrzeni rozgrywa się dramat samozbawienia, narkotycznego autyzmu, izolacji i samotności. Dramat nieudanego samostanowienia.

Narkotyk eliminuje w rozwoju duchowym sposoby spontaniczne, naturalne, więc i także dramatyczne. Dochodzi do odrzucenia dróg duchowych w samorozwoju.

Toksykomani są pierwotnie zatruci niepowodzeniami w kontaktach z innymi ludźmi. Tu załamała się ich pozytywna identyfikacja miłości, tu została pogwałcona ich wolność. Ze strony matki rozpoznali gest nienawiści, ojciec to karzące bóstwo. Wolność jest dla nich syndromem pustki, samotności, opuszczenia.

Pierwotną odpowiedzią na pragnienie miłości i wolności dziecka jest odpowiedź, jaką uzyskuje ono ze strony ojca i matki. Macierzyństwo i ojcostwo mają fundamentalny wpływ na odczytanie własnej tożsamości, wartości i sensu własnego życia. Narodziny to lęk przed wyjściem w przestrzeń kosmiczną, rodzice odczytują mowę dziecka, jego potrzeby. (Jeżeli matka nie chce narodzin to przekazuje to dziecku.)

Pragnienia dziecka mogą być nie zaspokajane i osłabiane. Wtedy podlegają rozmaitym transformacjom, przesunięciom, zatrzymaniom, oporom.

Przekazywanie przemocy, gdy jest długotrwałe i uporczywe, prowadzi do zamknięcia dziecięcych pragnień w granicach własnego ciała – autoerotyzm, narcyzm, autyzm. Jest to dotkliwe doświadczenie własnej tożsamości lub prowadzi do introjekcji – uwewnętrznienia przemocy rodziców, poddania się ich rytuałowi, przyjęcia postawy niewolniczej i włączenie postawy resentymentu, który w późniejszym okresie życia da o sobie znać w sposób negatywny – odrzucenie lub ambiwalentną miłość połączoną ze wściekłością, a potrzebę wolności połączoną z potrzebą zniewolenia.

Introjekcja przemocy, która wdziera się przez rytuał rodzicielsko – opiekuńczy, może doprowadzić do załamania się standardów identyfikacji osobowej, poprzez patologiczną identyfikację z matką lub ojcem, wyrażającą się skrajnymi postawami podporządkowania lub buntu.

Rytuał ssania jest najbardziej elementarnym doświadczeniem brania i staje się matrycą dla wszystkich sposobów brania i dawania, to dalej, w zależności od relacji matki i dziecka, przybiera postać negatywną lub pozytywną.

Dziecko jest skazane na miłość matki. Dziecko domaga się tej miłości, ale nie może jej wyegzekwować. Bo nie da się wyegzekwować żadnej miłości. Dziecko dostaje polecenie – żyj bez miłości. Taki rozdwojony komunikat staje się matrycą rozdwojenia psychicznego.

Odczytuje ono faktycznie dwa komunikaty jednocześnie – żyj – karmienie, bez miłości – brak uczuć. Te komunikaty nadawane podczas karmienia mają wielkie znaczenie dla ukształtowania się tendencji do życia i rozwoju dziecka.

Przymus życia, jakiego doświadcza dziecko podczas karmienia pozbawionego wartości uczuciowych, jest doświadczany jako przymus cielesny, fizyczny nacisk, spod którego nie może się wyzwolić inaczej jak przez wycofanie.

Przymus życia wiąże się z dotkliwym doświadczeniem swojej odrębności. Dziecko rozpoznaje, że jest kimś innym niż jego matka, że jest inna jego wolność i miłość. To gwałtowne odcięcie dziecka od matki wiąże się z koniecznością zaakceptowania braku miłości i wolności, wybudowaniem tęsknoty za idealną matką i idealną miłością. W strukturę takiej tęsknoty wbudowuje jednocześnie długotrwały, czasem wieczny żal, smutek, nienawiść i wściekłość, które nie pozwalają nawet w przyszłości identyfikować pozytywnie matki i miłości. Istnieje granica możliwości samoobrony i transformacji psychicznej, która złamana zbyt wcześnie, kształtuje osobowość zniewoloną przez negatywny obraz matki – przemoc. Powstaje patologiczny wzorzec identyfikacji osobowej.

Przymus życia zakodowany w przymusie jedzenia niesie jeszcze inny komunikat: „Możesz jeść tylko to, co ode mnie dostajesz”. Jeżeli dziecko dostaje tylko pokarm bez miłości, pozostaje zawężone pole wolności, wolnego wyboru. Narkomania jako odbicie rytuałów rodzica, pozbawionych miłości, replika zatrucia psychicznego. Dziecko staje się lustrzanym odbiciem swoich rodziców.

Silne zaburzenia psychiczne są przenoszone i reprodukowane w innych fazach interioryzacji.

Miłość i wolność stają się wartościami pragnień dziecięcych: zależności i niezależności.

Niezaspokojenie tych pragnień w fazie oralnej, poprzez przymus i walkę lub rezygnację, powoduje, że dziecko nauczy się wybierać to, czego nie chce, to, co niszczy jego pragnienia.

Modelem takiego samozniszczenia jest rytuał toksykomani.

Odsunięcie od piersi to trudniejszy do odczytania komunikat uczuciowy, wywołuje ono niepokój i chęć odzyskania tego, co dawało poczucie bezpieczeństwa.

Patogenny niedobór miłości zmusza do wyłamania się spod rytuału miłosnego, zmusza do buntu, ucieczki odejścia, nawet w formach samobójczych, dla tych, którzy muszą się wydostać spod ciężaru zniewolenia.

Jeżeli dziecko doświadcza dawania „bez miłości”, samo bez miłości odda to, co uprzednio dostało. Dramat toksykomanów polega na tym, że nawet nie umieją oddać zła. Przyjmują zło jako wartość. Prowadzi to do zgody na zło, którym jest trucizna zastępująca miłość i wolność, symulująca sens i wartość życia. Patogennie szuka się miłości rodzica zamiast poszukać jej w innym człowieku.

Fiksacja oralna może być rozszerzona w fazie edypalnej tak, że dziecko spostrzega swoich rodziców nieraz jako byty niemal wyłącznie seksualne.

Kiedy nie ma personifikacji, kiedy dziecko nie przebrnęło swojej wstępnej fazy albo zostało przez rodziców zablokowane, oni sami – rodzice, i ciało dziecka są wartościowane negatywnie, przechodzą w sferę cienia, stają się jego treścią – sferą kary, lęku i zniewolenia.

Introjekcja cienia, zarażenie nienawiścią i złem, domaga się fizycznego dopełnienia w postaci trucizny, wyzwolenia, które zniewala.

Загрузка...