Rozdział 10

Pizza dla Eve Evergold! – zawołał z dołu ojciec Eve.

– I Jess Meredith! – odkrzyknęła Jess.

Eve wyłączyła Sędzię Judy. Obie uspokoiły się trochę, oglądając program. Jeśli ktoś mógł załatwić demona, to sędzia Judy.

Zbiegły na dół i poszły za ojcem Eve do kuchni.

– Mam pizzę i paluszki serowe. – Z szerokim uśmiechem położył na stole karton z pizzą i białą papierową torebkę. Mama Eve nigdy nie zamawiała jednocześnie pizzy i paluszków serowych. Mówiła, że to to samo. Właściwie tak, ale jedno i drugie było smaczne, więc co to szkodziło?

– Domyślam się, że mama pracuje do późna. -Eve usiadła przy stole i wyjęła z torebki paluszek.

– Niezaplanowana operacja – potwierdził tata. Próbowała sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy wspólnie jedli kolację. Zdecydowanie było to ponad tydzień temu. Tata był doradcą finansowym, jego biuro znajdowało się na Manhattanie, ale musiał dużo podróżować; Eve wyliczyła kiedyś, że w ciągu roku przynajmniej dwa razy okrążał kulę ziemską. Praca mamy nie była lepsza – operacje kardiochirurgiczne nie mogły czekać.

Mal miał gorzej, pomyślała Eve. Jego rodzice podróżowali razem, więc nie miał przy sobie nawet jednego z nich. Rodzice Eve starali się, żeby jedno zawsze było z córką. W ciągu miesiąca może i zdarzyło się parę nocy, które spędzała sama, ale w razie czego zawsze mogła liczyć na towarzystwo Jess.

– Jakie macie plany na wieczór? – zapytał tata Eve, sięgając po kawałek pizzy. – Domyślam się, że nie będziecie ze mną siedzieć.

– Postanowiłyśmy po raz milionowy obejrzeć Titanica - odpowiedziała Eve.

– I płakać, ile wlezie – dodała wesoło Jess. – Jeśli ma pan ochotę, może się pan do nas przyłączyć.

– Eee, chyba poeksperymentuję dzisiaj z pistoletem do wbijania gwoździ. Jestem ciekaw, co się stanie, jeśli przybiję dłoń do deski – odpowiedział, starając się zachować powagę.

– Będzie pan płakał, ile wlezie – odparła Jess. Lubiła żartować z tatą Eve.

Eve przełamała paluszek na pół i zanurzyła w pojemniczku z sosem.

– Tato, słyszałeś kiedyś o wiedźmie z Deep-dene? – zapytała.

Spodziewała się, że wzruszy ramionami albo powie coś o „zwariowanych pogańskich wierzeniach", jak mu się to czasem zdarzało. Ale tylko upuścił pizzę na talerz i utkwił wzrok w Eve.

– Ktoś ci coś powiedział w szkole? – zapytał ze zmarszczonymi brwiami. – Ktoś się z ciebie śmiał?

– Co? Nie – odpowiedziała Eve zaskoczona. – Kolega czytał o niej w necie.

– Och. – Sprawiał wrażenie nieco podenerwowanego. – Okej.

Eve przyglądała się jego twarzy, kiedy znów wziął do ręki pizzę.

– Czemu ktoś miałby się z niej śmiać? – zapytała Jess.

– Właśnie, niby co mam wspólnego z wiedźmą? -dodała Eve.

Ojciec wzruszył ramionami, ale unikał jej spojrzenia.

– Tato, proszę cię. Co to za dziwna historia?

– Okej… chyba powinnaś wiedzieć… – Zawahał się, a Eve się spięła. Miała wrażenie, że jej ciało to sprężyna ściśnięta o wiele za mocno. – I wiem, że później i tak byś wszystko opowiedziała Jess Znowu zamilkł.

– Tato! – krzyknęła Eve. Westchnął.

– Okej. Eve, Wiedźma z Deepdene była twoją prapraprababką.

Eve otwierała już usta, żeby odpowiedzieć, kiedy jej ojciec zaczął gwałtownie wymachiwać ręką.

– Nie, czekaj. To nie tak. Chciałem powiedzieć, że twoją prapraprababką była Annabelle Sewall. Byli w mieście ignoranci, którzy nazywali ją wiedźmą. Nie mów mamie, że powiedziałem, że była wiedźmą. – Wycelował palcem w Jess. – Ani ty. Niech nikt nie wspomina przy mamie Eve o wiedźmie z Deepdene.

Eve zamknęła usta. Ojciec wyglądał na człowieka, który pozbył się ciężaru, bo uśmiechnął się i złapał paluszek serowy.

– Zaraz – powiedziała w końcu Eve. – Moja prapraprababka była wiedźmą?

– Nie. Absolutnie nie. To tylko takie tam okultystyczne bzdury. Po tym jak owdowiała w bardzo młodym wieku, zdecydowała się na samotne życie. Nie wyszła ponownie za mąż. Utrzymywała rodzinę, pracując jako akuszerka i znachorka. Więc niektórzy w mieście nazywali ją wiedźmą. W tamtych czasach ludzie nie byli zbyt tolerancyjni wobec niezależnych kobiet.

– Co jeszcze o niej mówili? – zapytała z przejęciem Jess.

Eve rozumiała, czemu tata nie wierzył, że jej prapraprababka była wiedźmą. Kto w obecnych czasach wierzył w czarownice? Ona sama nigdy nie wierzyła w żadne wiedźmy. Ale od kiedy potrafiła razić ogniem i prawdopodobnie unicestwiła demona, była o wiele bardziej otwarta na taką możliwość.

– Na pewno nie chcecie słuchać tej starej historii. – Tata chwycił kawałek pizzy z połówki z podwójnym anchois. Uwielbiał je. Eve nie znosiła. Więc zawsze, kiedy zamawiali pizzę na spółkę, prosili, żeby całe anchois znajdowało się na jednej połówce. Pracownicy Piscatelli's Pizza nazwali ją przysmakiem Evergoldów.

– Jasne, że chcemy! – nalegała Eve. Jess kiwała wściekle głową – To znaczy, jestem spokrewniona z wiedźmą. – Była spokrewniona z wiedźmą! – Chcę wszystkiego się dowiedzieć. Tata pokręcił głową.

– Przestań to powtarzać. Nie była wiedźmą. Była…

– Wiem, wiem. Nierozumianą kobietą – przerwała mu Eve. – Po prostu ciekawi mnie, co jeszcze o niej mówili.

– Powiem ci, co wiem, ale nie jest tego wiele. Tylko powtarzam. Nie wspominaj o tym matce. Jest przewrażliwiona na tym punkcie.

– Mama? – Eve nie podejrzewałaby swojej matki o zbytnią wrażliwość na jakimkolwiek punkcie.

– Tak, mama. – Tata wstał i wyjął z lodówki puszki coli. – Kiedy była w waszym wieku, jakiś dzieciak dowiedział się o wiedźmie z Deepdene i że mama była z nią spokrewniona. Wkrótce mówiła o tym cała szkoła. Wiecie, jak to jest.

– Pewnie – przytaknęła Jess, biorąc colę od taty Eve. – Raz mój tata poszedł na zakupy w takich spodniach we wzorki, które wyglądały jak dół od pidżamy. Następnego dnia cała szkoła o tym mówiła. Ca-ła szko-ła.

– No właśnie. W dodatku to trwało i trwało -ciągnął tata. – Wszyscy zaczęli nazywać mamę Eve wiedźmą, jakiś chłopak podrzucił jej do szafki żabę i takie tam. Bardzo to przeżywała.

Eve uniosła brwi. Znowu nie umiała sobie tego wyobrazić.

– Studia medyczne ją zahartowały – wyjaśnił ojciec, widząc minę Eve. – Ale jako nastolatka, sporo wycierpiała przez tę historię z wiedźmą. Straciła nawet część znajomych.

– Nic jej nie powiem – obiecała Eve. Jess zrobiła całe przedstawienie, jak to zamyka usta na kluczyk. -Mów.

– Okej. – Tata upił łyk coli. – Więc ludzie mówili, że Annabelle miała obsesję. – Jaką? – zapytała Eve.

– Demony – odpowiedział ojciec. – Podobno twoja prapraprababka uważała, że jej przeznaczeniem jest walka z demonami.

Eve czuła, że jej oczy robią się wielkie jak spodki. Spojrzała na Jess; jej przyjaciółka też miała wielkie oczy.

– Do końca zakupów obowiązuje zakaz mówienia o czymkolwiek, co ma związek ze zjawiskami nadprzyrodzonymi – oznajmiła Jess, kiedy następnego ranka Eve spotkała się z nią w Java Nation przy Main Street. Podsunęła Eve espresso. – Wzmocnij się. Wczoraj zdałam sobie sprawę, że nie mam niczego w zwierzęcy wzór, w każdym razie nic, co by nadawało się do noszenia, a w „Vogue'u" napisali, że w tym sezonie musisz mieć w szafie przynajmniej dwie rzeczy w zwierzęcy wzór.

– Pyton się liczy? – Eve uniosła swoją kopertówkę Michael Kors, ciemnoczerwoną z imitacji skóry pytona. Była zadowolona, że rozmawiały o modzie. Po zakupach będą miały jeszcze mnóstwo czasu na te wszystkie przerażające sprawy.

Jess przyglądała się torebce.

– Liczy się. – Wypiła swoje espresso. – Chodź. Za trzy minuty otwierają sklepy. Nie opuszczę tej ulicy bez imitacji zwierzęcej skóry.

– Cieszę się, że powiedziałaś „imitacji" – zażartowała Eve. – Inaczej bałabym się o kotkę ze sklepu żelaznego.

– Spiffy ma cudowne futro. Ale jest bezpieczna. Uwielbiam zwierzęce wzory, ale nie włożyłabym trupa. Nie jestem typem zabójcy. – Jess się roześmiała.

A ja jestem, pomyślała Eve, przypominając sobie błyskawicę, która wyleciała z jej dłoni i trafiła gościa w pierś. Czy to go zabiło? Czy umarł, zamieniając się w dym? Czy to dobrze?

– Zdołowałaś się. Widzę to – oznajmiła Jess. Szturchnęła lekko filiżankę Eve. – Dwie minuty do otwarcia.

– Wszystko w porządku. – Eve wypiła swoje espresso, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, że wcale nie potrzebowała dodatkowego kopa, bo i tak była nieźle pobudzona. Mimo to zakupy na kofeino-wym haju i tak były bardziej kojące od stawiania czoła demonom.

– Grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją Jess, wstając. Była dziś jak matka kwoka. Wczoraj zresztą też, bo i koktajle, i ta odżywka do włosów. Naprawdę się o mnie martwi, pomyślała Eve. Zmusiła się do uśmiechu, kiedy wyszły na poranne wrześniowe słońce. Eve chciała pokazać przyjaciółce, że było okej. I, faktycznie, czuła się o wiele lepiej. Jess i Luke pomogą rozpracować jej supermoce. A jej prapraprababka była pogromczynią demonów. To znaczyło, że ona. Eve, miała to we krwi!

– Zaklepane! – wykrzyknęła Jess, kiedy przechodziły obok butiku Theory. Zatrzymała się, pokazując uroczą kraciastą sukienkę z długimi rękawami i krótką spódniczką z trzech dużych falban.

Eve i Jess miały swój system zakupowy. Podczas jednej eskapady każda miała prawo zaklepać trzy rzeczy. Ta, która zaklepała ciuch, przymierzała go pierwsza i decydowała, czy go chce, czy nie, zanim druga mogła go tknąć. Ale po trzech razach… W dodatku było wbrew zasadom kupowanie takich samych rzeczy, nawet w różnych kolorach.

– O, i zaklepuję ten biało-brązowy trencz w zebrę! – wykrzyknęła Jess, ledwie weszły do środka.

– Dwie rzeczy zaklepane w niecałe dwie minuty. A ja nie zaklepałam jeszcze nic – ostrzegła Eve. Podeszła do wieszaka z kurtkami. Jej uwagę od razu zwróciła srebrno-czarna. Trochę w stylu militarnym, trochę jak kostium sceniczny – Michael Jackson mógł nosić coś takiego, kiedy jej matka była dzieckiem. Eve zastanawiała się, co Mal by pomyślał o tej kurtce. A dokładniej, co Mal by pomyślał o niej w tej kurtce.

Włożyła ją i przeglądała się w jednym z luster. Kurtka zupełnie nie była w jej stylu, ale wyglądała w niej naprawdę super. Do tego skórzane spodnie i będzie miała wypasiony komplecik. Wyglądałaby zjawiskowo, miotając ogniem w tym stroju. Prawie widziała siebie na rozkładówce. Tak, byłoby ekstra, gdyby dodali jej efekty specjalne. Miotanie ogniem w prawdziwym życiu – cóż, Eve jeszcze nie zdecydowała, czy to było fajne, czy nie. Choć wczoraj jej supermoce ocaliły jej życie.

– Widzę, że znowu się dołujesz! – powiedziała z naganą Jess, zbliżając się szybko do Eve. W ręce trzymała torbę z zakupami. Jess była znana ze zdolności do ekspresowego kupowania. Niektóre dziewczyny musiały przymierzyć strój z milion razy i poradzić się wszystkich koleżanek, zanim się zdecydowały. Ale nie Jess.

– Dostałam cynk, że jest wyprzedaż w Guccim. Musimy lecieć, szybko! Wiesz jak to jest z wyprzedażami. Tu możemy wrócić później.

Jess wypchnęła Eve z butiku i pociągnęła do Guc-ciego, dwa sklepy dalej.

– Zaklepuję te kozaczki! – wykrzyknęła Eve. Jess wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Ale obie znały zasady i wiedziały, jak ważne było ich przestrzeganie. Były najlepszymi przyjaciółkami. Nie mogły pokazać się w szkole wystrojone jak bliźniaczki. To byłoby idiotyczne.

– Prawda, że ten pasek lakierowanej skóry to genialny pomysł? – zapytała sprzedawczyni wyglądająca na studentkę, kiedy Eve podeszła do butów. Dziewczyna miała bardzo krótkie, rude włosy i z milion piegów. Ale jakoś jej to pasowało. Wyglądała fajnie, jak elf.

– Nadaje im charakter – przyznała Eve. Kozaczki były całe czarne, ale z trzech różnych materiałów: skóry, lakierowanej skóry i elastycznej skóry. Oczywiście, nie były przecenione. Czemu rzeczy, które najbardziej ci się podobają, nigdy nie są przecenione?

– Strasznie mi się podobają – przyznała dziewczyna. – Ale chyba jestem do nich za niska. Chcesz je przymierzyć? Masz rozmiar sześć i pól, zgadza się?

– Dobra jesteś – powiedziała jej Eve. Dziewczyna puściła oczko.

– Znam się na butach. Uwielbiam tę pracę! -

Odeszła po buty.

Do Eve podeszła Jess.

– Super! Wpadłaś w rytm!

To była prawda. Przez kilka minut Eve nie myślała o niczym innym poza tymi butami. Cudownie!

– Chcesz je…? – zaczęła Jess.

Przerwał jej przeciągły, wysoki pisk. Dźwięk postawił na baczność wszystkie włoski na rękach i karku Eve. Sprzedawczyni leżała na podłodze, obok niej duże pudełko z butami. Dziewczyna wiła się z bólu, obiema rękami trzymając się za głowę.

– Dzwoń na pogotowie, Keaton – rzucił do drugiego sprzedawcy kierownik sklepu, podbiegając do dziewczyny na podłodze. – Sammi, co ci jest? – zapytał, przyklękając przy niej.

Sammi otworzyła oczy i wpatrywała się w przełożonego pustym wzrokiem, jakby go nie poznawała. Albo w ogóle nie widziała.

A potem skierowała spojrzenie na Eve. Jej oczy błyszczały, jakby w gorączce, choć jeszcze chwilę wcześniej wszystko było w porządku. I widziała Eve. Eve to czuła.

– Demony, są tutaj! W cieniu – zawyła Sammi. Nie odrywała wzroku od Eve. – Wiesz to! Wiesz! Demony są tu z nami!

Загрузка...