Rozdział 5

Czy posiadasz może jakieś szczególne talenty? -Shanna bębniła swoimi wypielęgnowanymi paznokciami w stolik.

Potrafię miotać palce iskrami, pomyślała Eve. Miotać iskry palcami, natychmiast się poprawiła. Ale chyba nie powinna się z tym zdradzać przed ludźmi.

– Hm, jak mam napisać o tobie artykuł, skoro nic nie mówisz – powiedziała Shanna. Nauczyciel angielskiego, pan McGrath, połączył ich w pary. Eve trafiła się Shanna. Miały przepytać się nawzajem, a potem, na podstawie uzyskanych informacji, napisać artykuł. Ale Eve nie mogła się skupić.

– Hm, zawsze mogę napisać artykuł jak z „National Enquirer" Po prostu coś wymyślić, coś pikantnego i szokującego – ciągnęła Shanna. Eve nie odpowiedziała. Była całkowicie pochłonięta dziwacznymi wydarzeniami tego dnia. – Gdyby z jakiegoś powodu "Enquirer" chciał zamieścić artykuł o mnie. Nie żeby chciał. Albo tym bardziej o tobie To tylko tati przykład, jak mogłabym rozwiązać ten problem.

W każdym razie, gdyby chcieli zamieścić artykuł o mnie, mieliby mnóstwo materiału. Nie musieliby niczego wymyślać.

– Hm? – Eve była świadoma, że z ust Shanny padło wiele słów, ale nie miała pojęcia, o czym mówiła. Co, swoją drogą, nie było znowu takie niezwykłe w przypadku Shanny.

– Moje życie jest dość pikantne i szokujące. Już widzę nagłówek: Matka w wariatkowie, ojciec w pogoni za nową młodszą żoną – ciągnęła Shanna.

Pan Grath przystanął przy ich zsuniętych stolikach.

– Jak wam idzie? – zapytał, patrząc znacząco na puste kartki.

– Świetnie! – odparła Eve. Chwyciła długopis. O czym przed chwilą mówiła Shanna? Coś o matce? Nie przysłuchiwała się, bo raz po raz odtwarzała w głowie historię z łazienki, próbując ją pojąć. Z. Moich. Palców. Poszły. Iskry.

Napisała to na górze swojej pustej kartki, bo musiała coś napisać. Kiedy tylko pan McGrath zobaczył jej poruszający się długopis, odszedł do kolejnej pary.

– Okej, jakieś specjalne uzdolnienia? – ponowiła pytanie Shanna.

– Eee… nic mi nie przychodzi do głowy – przyznała Eve. Poza tymi iskrami. I własnym poltergeistem. Ale to raczej nie było uzdolnienie. Choć właściwie nie była pewna, czy te iskry z palców to sprawka ducha. Na żadnej stronie nie wspominali o niczym takim, poza tym miała wrażenie, że to ona była źródłem tych iskier, a nie żaden wredny duch, który się do niej przyczepił.

– Jesteś cheerleaderką, nie? – zapytała Shanna.

Eve pokręciła przecząco głową.

– A, racja, to Jess. Wy dwie jesteście jak papużki nierozłączki, więc trochę mi się mylicie.

Shanna dobrze wiedziała, że to Jess była cheerleaderką, a nie Eve. Ale miała drobny problem z zazdrością. Była tylko odrobinę mniej popularna od Eve i Jess, ale nie mogła się z tym pogodzić i od czasu do czasu pozwalała sobie na małe złośliwości.

– Wiem, jestem zamotana – ciągnęła. – Od razu widać, że nie mam żadnych szczególnych talentów.

Założę się, że Luke ma, pomyślała znienacka Eve. Co to było? Miała o czym myśleć, więc czemu nagle przyszedł jej do głowy Luke? Mimo wszystko mogła go sobie wyobrazić jako eksperta od czegoś szlachetnego – na przykład mógłby pomagać wyrzuconym na plażę wielorybom wrócić do oceanu.

– Możesz zapytać mnie o coś innego? – poprosiła Eve. Rozmowa o uzdolnieniach ją stresowała. Jeśli iskry idące z palców były talentem, to ona go nie chciała. A jeśli nie były, to czy w ogóle miała jakiś talent?

– Okej. – Shanna westchnęła. – Twój ulubiony kolor?

– To zależy od pory roku – powiedziała Eve. Ale myślała ciągle o poprzednim pytaniu. A jeśli te iskry jednak były talentem? Czy to oznaczało, że miała jakąś moc parapsychiczną? I że to nie żaden duch był odpowiedzialny za te wszystkie dziwne zdarzenia, tylko… ona sama?

Zorientowała się szybko, gdzie teraz był pan McGrath. Wystarczająco daleko. Świetnie.

Shanna znowu westchnęła.

– Wiesz co? Po prostu napiszę, że lubisz niebieski.

Eve nie zwracała na nią uwagi. Nie spuszczając wzroku z nauczyciela, ostrożnie wyjęła z torby iPhone'a.

Przynoszenie komórki do klasy było zabronione.

A już tym bardziej korzystanie z komórki. Ale po lunchu Eve nie odniosła jej do szafki. Miała co innego na głowie. I dobrze się stało, bo musiała pilnie skontaktować się z Jess, która miała właśnie zajęcia laboratoryjne, więc jedynym sposobem był SMS. Shanna uniosła brew.

– Ulubiony gadżet, iPhone – mruknęła, notując.

Upewniwszy się, że McGrath jest zajęty, Eve szybko napisała wiadomość: „Matko. Może jestem Poltergeistern. Musimy pogadać! U mnie, po szkole".

– A może napiszę, że lubisz łamać zasady – ciągnęła Shanna, a jej długopis nadal śmigał po kartce.

Ale Eve nie obchodziło, co będzie w artykule Shanny, dopóki nie zamierzała napisać: „Eve ma własnego złośliwego ducha, który niszczy różne rzeczy".

Jess zjawiła się przy szafce Eve chwilę po dzwonku kończącym ostatnią lekcję.

– Dopiero przeczytałam wiadomość. Nie miałam ze sobą komórki. Co to znaczy, że jesteś Poltergeistem?

– Cicho. Nie musimy informować całej szkoły, że jestem dziwadłem. Albo wybranką losu. Albo czymkolwiek tam jestem. – Eve zamknęła szafkę. Ręką.

Nie za sprawą nadprzyrodzonych mocy.

Wyszły na zewnątrz, zeszły kamiennymi schodami i dopiero, kiedy znalazły się wystarczająco daleko od wszystkich, zaczęły rozmawiać.

– Okej, co się dzieje? – zapytała Jess. – Wydaje mi się, czy przed chwilą powiedziałaś, że jesteś wybranką losu?

– Poszłam do łazienki, żeby poprawić szminkę -zaczęła opowiadać Eve, kiedy ruszyły chodnikiem.

– Superkolor. Idealny dla ciebie – przerwała jej Jess.

– Dzięki. Ale tylko zobacz! – Grzebała w torbie, aż jej palce natknęły się na zniszczoną szminkę. Wyjęła ją i otworzyła, żeby pokazać Jess smętne pozostałości.

Jess zrobiła wielkie oczy, ostrożnie biorąc kosmetyk od Eve. Trzymała go we wnętrzu dłoni, jakby był pisklęciem, które wypadło z gniazda.

– Ale chociaż raz jej użyłaś.

– Jess, tu nie chodzi o szminkę! – wykrzyknęła Eve. – Ale to idealny kolor. Sama wiesz, jak trudno znaleźć idealny kolor! – zaprotestowała Jess.

– Ja to zrobiłam. Trzymałam ją i nagle z moich palców poszły iskry. No i szminka się stopiła.

– Iskry? – Jess nieco zadrżał głos, a Eve poczuła nadchodzącą panikę. Może było gorzej, niż myślała.

– Tak. Na żadnej stronie o poltergeistach nie pisali o iskrach.

Jess zmarszczyła brwi.

– Może po prostu masz wściekłego poltergeista.

– Może. Ale to nie było tak, jakby ktoś mi to zrobił. Jakby ktoś stopił mi szminkę. Czułam, że to ja sama. Nie chodzi o to, że chciałam ją stopić, ale… jakby to powiedzieć, miałam wrażenie, że to ja sama jestem źródłem iskier.

Jess przystanęła i wpatrywała się w milczeniu w przyjaciółkę. Przez jedną pełną napięcia chwilę Eve zastanawiała się, czy było z niej już takie dziwadło, że przerażała nawet Jess.

Ale wtedy ta wyciągnęła rękę, żeby wygładzić kciukiem zmarszczkę na czole Eve.

– Przestań się zamartwiać. To nie jest warte tego, żebyś się nabawiła zmarszczek. Eve zachichotała.

– Może będę musiała wstrzyknąć sobie botoks wcześniej, niż myślałam. Bo nie sądzę, żebym przestała się marszczyć. Boję się, Jess. Co ja mam zrobić?

– Nie mam pojęcia. Ale pokaż mi paznokcie. Eve posłusznie wyciągnęła ręce.

– Iskry nie naruszyły lakieru. Więc… nie jest aż tak źle.

Eve skinęła głową, zastanawiając się, czy jej oczy były równie duże i przerażone jak oczy jej przyjaciółki. Ruszyły dalej. Żadna z nich się nie odzywała. Bo co można było powiedzieć. To, co się działo, było zwyczajnie niepojęte.

W końcu Jess przerwała milczenie.

– Chyba jeszcze nigdy nie milczałyśmy aż tak długo.

– O czym tu mówić? Sytuacja jest całkowicie poza kontrolą. Kto wie, co jeszcze się zdarzy? Może wyrośnie mi trzecie oko albo coś takiego.

Okej… no to kupimy ci dodatkowy tusz do rzęs i tyle – zażartowała Jess. – Ale może to nie jest cał-kowicie poza kontrolą? Może potrafisz to jakoś kontrolować?

– To nie była moja decyzja, żeby zostać ludzkim fajerwerkiem – zaprotestowała Eve.

– Powiedz mi, co robiłaś przed smutną śmiercią szminki?

– Byłam w łazience. – Eve przywołała w myślach tamtą sytuację.

– Chciałaś się gdzieś zaszyć po tym, jak wybuchła żarówka u pielęgniarki, prawda? – zapytała Jess.

Eve przytaknęła.

– Nie chciałam, żeby doszło do kolejnego wypadku przy ludziach. Łazienka była pusta. Poczułam się trochę lepiej, więc wyjęłam szminkę.

– Całkowicie normalne po lunchu – wtrąciła Jess.

– No i pomalowałam usta. Nie! Najpierw zadzwoniła mama. Koniecznie musiała podręczyć mnie tymi superważnymi zajęciami dodatkowymi, bez których nie przyjmą cię do odpowiedniego college'u. To było takie wkurzające! Zwłaszcza że mam teraz na głowie ważniejsze rzeczy. – Eve zaczerpnęła tchu i spojrzała na przyjaciółkę. – Teraz się marszczysz.

Jess natychmiast złapała się za czoło i wygładziła zmarszczki.

– Tak sobie pomyślałam… – zaczęła, z jedną ręką ciągle przyciśniętą do czoła. – Może twój nastrój wpływa na twoje… możliwości. Byłaś zła, kiedy rozmawiałaś z mamą, prawda?

– Tak. Nienawidzę, kiedy próbuje zarządzać moim życiem – przyznała Eve. – Ona zawsze chciała pójść do świetnego college'u, żeby potem dostać się do świetnej akademii medycznej, a potem zostać świetnym lekarzem. A ja na razie nie mam pojęcia, co chcę robić.

– Ja chcę się uczyć w szkole dla projektantów.

– O, to by mi pasowało. Ale nie wiem, czy mnie przyjmą, jak się dowiedzą, że zniszczyłam szminkę w idealnym odcieniu.

– Racja. Mówimy o iskrzeniu i topieniu. Okej, w gabinecie pielęgniarki pewnie martwiłaś się o Rose.

– Tak. Matko, to było straszne patrzeć na Rose w takim stanie. Wszędzie widziała te cienie. – Eve się wzdrygnęła. – To mi przypomniało o Megan. Zresztą to też nie były wesołe myśli.

– No więc, kiedy martwiłaś się o Rose i Megan, żarówkę trafił szlag. Potem wyszłaś z gabinetu i poczułaś się trochę lepiej. Ale wtedy zadzwoniła twoja mama, ty się zdenerwowałaś i stało się to. – Jess wyciągnęła z kieszeni zniszczoną szminkę.

– Myślisz, że to ma związek.

– Pani Whittier na pewno by powiedziała, że powinnyśmy sprawdzić wszystkie hipotezy – odparła Jess w zamyśleniu. Skręciły w ulicę Eve. Była to ślepa uliczka, przy której stały tylko dwa domy. Eve odruchowo podeszła do skrzynki na listy na końcu podjazdu.

– Ale jak to sprawdzić? Nie zadzwonię do matki – powiedziała Eve, przeglądając pocztę. Bingo!

Nowy „Vogue".

Jess wyrwała jej z ręki magazyn i pociągnęła ją do jednego z bujanych foteli na ganku Evergoldow.

– Później poczytamy. Teraz siadaj – rozkazała.

Eve usiadła, – Zamknij oczy – poleciła Jess.

Eve posłuchała. Dobrze było zacząć działać obojętnie jak, byle tylko rozpracować, co się z nią działo. Jej tata zawsze mówił, że lepiej robić cokolwiek, niż siedzieć z założonymi rękami, i w końcu zrozumiała, o co mu chodziło.

– A teraz przypomnij sobie tamten wiosenny dzień, kiedy byłyśmy na koncercie Black Eyed Peas w Central Parku. Poczuj kremowy zapach mleczka do opalania, którym byłaś posmarowana. Usłysz to okropne bekanie pijanych kolesi z bractwa, których mijałyśmy. Żyjesz, Eve? Czujesz to?

– Chyba tak.

– Okej, więc idziemy dalej. Masz na sobie pomarańczową sukienkę z marszczonym dekoltem.

– I sandałki Jimmy Choo w wężowy wzorek – dodała Eve, przypominając sobie szczegóły. – Najśliczniejsze sandałki w całej Ameryce.

– Racja. Dobra. Wyglądałaś bajecznie. A potem weszłaś w kopiec kreta, obcas się zapadł i…

– Złamałam go! – wykrzyknęła Eve, gwałtownie otwierając oczy. – I było po butach. Nie dało się już nic zrobić. Mama powiedziała, że nie mogę sobie kupić nowej pary, bo są o wiele za drogie jak dla kogoś, kto nie ma dość rozsądku, by nie włóczyć się w nich po polach. Chociaż jej tłumaczyłam, że koncert nie był na żadnym polu, tylko w parku.

– Co poczułaś? – zapytała z przejęciem Jess.

– Znowu wściekłam się na mamę. I nadal szkoda mi tych sandałków! – Eve napięła palce. – Ale zobacz.

żadnego iskrzenia. Chyba nici z twojej hipotezy.

Jess opadła na sąsiedni fotel.

– A może zużyłaś całą energię na stopienie szminki. Może musisz się znowu naładować.

Eve pokiwała głową.

– Może jestem zdolna tylko do jednej takiej ekstrawagancji dziennie. – A może jestem chora psychicznie, pomyślała. Może sobie to wszystko wymyśliłam. Ale co było lepsze: być wariatką czy topić przedmioty? No i co ze smętnymi pozostałościami szminki? To był chyba wyraźny dowód jej „talentu", prawda?

Westchnęła.

– Możemy pogadać przez chwilę o czymś innym? Już mnie głowa boli od myślenia o tym wszystkim.

– Jasne. Już. Hm. – Jess zacisnęła usta. – Plotki. Plotki dobrze nam zrobią. Słyszałaś o Luke'u?

Czyżby wynalazł lekarstwo na raka? – pomyślała Eve. Może i tak – specjalnie po to, żeby ona poczuła się źle z powodu liczby posiadanych torebek.

Jess przewróciła oczami.

– Podobno on i Elisha Lurie obściskiwali się wczoraj w kinie. I to nawet podczas naprawdę niezłych scen.

– O rany. To ile już dziewczyn zdążył przerobić? – Eve nie czekała na odpowiedź. – Niedługo będzie musiał zmienić szkołę, bo miejscowe zapasy się wyczerpią.

– To takie banalne. Jego ojciec jest pastorem, wiec on musi być niegrzecznym chłopcem. Nuda. -wydęła usta. – Czemu jeszcze nie zabrał się do nas?

– Nadal jesteś zainteresowana? Umówiłabyś się z nim po tej całej czeredzie dziewczyn? – zapytała zaskoczona Eve. Ona by się nie umówiła.

– Oj tak dla zabawy – odparła Jess. – To trochę jak z nowym smakiem lodów, o którym wszyscy gadają. Też by się chciało spróbować.

– Fuj. – Eve przewróciła oczami. – Zmieniamy temat. Wiesz coś nowego o Malu?

Jakkolwiek by patrzeć, Mal był znacznie bardziej interesujący. Był tak tajemniczy, że miała ochotę krzyczeć. Codziennie go przyłapywała, jak się na nią gapił, ale nigdy nic nie mówił. Wiedziała o nim niewiele więcej niż pierwszego dnia. Wiedziała, że był niezły. Wiedziała, jak seksownie się uśmiechał; robił to zawsze, gdy łapała jego spojrzenie. Och, i wiedziała, jak cudnie pachniał. I że świetnie sobie radził z pesetą. Ale to wszystko.

– Mal nadal jest chodzącą tajemnicą – powiedziała Jess.

– Czyli jest przeciwieństwem Luke'a – skomentowała Eve. – Tu mamy zero tajemniczości, wszyscy wiedzą, z kim i kiedy Luke się całował.

– Nie wiadomo, czy Mal w ogóle się z kimś całuje. Wiele dziewczyn chciałoby się tego dowiedzieć, ale on znika zaraz po szkole. Ciekawe, czy przyjdzie na jesienny bal.

Eve zaczęła go sobie wyobrażać na tej imprezie. Widziała go opartego o ścianę, jak obserwuje wszystkich z lekkim rozbawieniem. I patrzy na nią. Skąd miała pewność, że by na nią patrzył? Bo czasami to robił. Przyłapywała go. A zresztą, to jej fantazja, więc zdecydowanie na nią patrzy.

Ona będzie sama. Postanowiły z Jess, że pójdą solo, żeby nie dawać żadnemu chłopakowi kosza. Więc może podczas balu Mal zamieni z nią parę zdań. Albo bez słowa weźmie ją za rękę i poprowadzi na parkiet. To musi być wolny taniec, o tak. I będą tak blisko siebie, że przy każdym wdechu będzie inhalowała jego cudny zapach. Może on…

– Hej, uśmiechasz się! – Jess też się uśmiechnęła. – Plotki działają.

– Chyba tak. – Eve się roześmiała. – Jesteś genialna. Proszę o więcej.

– Okej, eee, słyszałam jeszcze o matce Shanny Poplin. Podobno jest w szpitalu. Tym samym, co Megan. – Cała szkoła gadała już o tym, że Megan trafiła do Ridgewood, ekskluzywnej kliniki psychiatrycznej znajdującej się godzinę jazdy od Deepdene.

– Shanna mówiła coś o swojej matce na angielskim. – Eve nagle pożałowała, że nie zwróciła na to większej uwagi. – Ale ja byłam skupiona na czymś innym. Jej matka naprawdę jest w psychiatryku? To przez ten rozwód? – Rozwód Poplinów został sfinalizowany tego lata. – Podobno matka Shanny była totalnie zakochana w jej ojcu, tym prezenterze telewizyjnym. W każdym razie słyszałam, jak mama mówiła tak komuś przez telefon. To on chciał rozwodu.

– Ale dzisiaj nikt nie wspominał o rozwodzie -powiedziała Jess. – Z tego co słyszałam, matka Shanny budziła się z krzykiem. Poza tym cały czas mówiła o demonach. Kojarzysz księgarnię Frankelów, nie? James Frankel pracuje w niej czasem po szkole i mówił, że w zeszłym tygodniu przyszła do nich matka Shanny i kupiła cały stos książek o okultyzmie. Mówił, że przez cały czas nerwowo się rozglądała, jakby myślała, że ktoś ją śledzi.

– Matko. – Eve wyprostowała się w fotelu. – Jess, to tak samo jak z Rose. Rose też mówiła o demonach, pamiętasz? Mówiła, że w jej snach zawsze występuje demon, który chce pozbawić ją duszy.

– Racja! – Jess znowu umieściła dłoń na czole, żeby go nie zmarszczyć. – I z Rose to nie plotka; byłyśmy przy tym. Co się dzieje w tym mieście?

Загрузка...