Rozdział 25

Eve, nie! – wrzasnęła Jess.

– Zabieraj od niej te obleśne łapska! – krzyknął Luke.

Wraz z pojawieniem się jej przyjaciół prysło diabelskie zaklęcie. Eve zdała sobie sprawę, że jest w holu, a nie w żadnym dziwnym, ośmiobocznym pomieszczeniu setki pięter nad ziemią. Mal był demonem, a ona prawie go pocałowała.

– Wynocha! – ryknął Mal. Zrobił krok w ich stronę, uwalniając Eve.

– Nie ma problemu – odparł Luke. – Ale Eve idzie z nami. – Wyciągnął po nią rękę. Eve chciała do nich iść, ale wtedy Mal zaczął się śmiać, znowu wypluwając obrzydliwe, wijące się cienie. Wirowały wokół Luke'a i Jess jak czarne tornado. Eve słyszała, jak cienie znowu szeptały te swoje groźby i roztaczały straszne wizje.

– Nie słuchajcie ich! – zawołała.

Jess zakryła uszy dłońmi i zacisnęła mocno powieki. A przy okazji usta. Tak bardzo, że aż jej zsiniały.

– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów prawda i miłość zawsze zwycięża -powiedział Luke. – W trudnych…

Eve uświadomiła sobie, że recytował jeden z cytatów z Gandhiego, które umieścili w swoim referacie. Przyłączyła się do Luke'a:

– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów, prawda i miłość zawsze zwycięża.

Cienie zaczęły miejscami ciemnieć, gęstnieć, przybierając ludzkie postaci. Eve zachłysnęła się powietrzem, rozpoznając trzech z czwórki kolesi, którzy zaatakowali ją przed domem Mala. Brakowało tego, którego spaliła. Uświadomiwszy to sobie, poczuła przypływ pewności siebie. Demon się nie odrodził. Unicestwiła go jej supermoc. Jej supermoc.

– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów prawda i miłość zawsze zwycięża -recytowali razem Luke i Eve.

Mal znowu się zaśmiał. Krążący wokół Luke'a i Jess pomocnicy też się zaśmiali.

– Chłopcze, nie masz pojęcia, o czym mówisz – po-wiedział do Luke'a Mal. – Żyjesz ledwie chwilę, a ja żyję od zarania dziejów i mogę ci powiedzieć, że prawda i miłość zawsze były zwyciężane przeze mnie i moich braci.

Luke go zignorował, nadal powtarzając cytat. Jak mogłam choć przez chwilę wierzyć, że Luke był demonem? – pomyślała Eve. Jak mogłam pragnąć, żeby Mal mnie pocałował? Tak bardzo pomyliłam się co do nich obu!

Przepełniła ją wściekłość. Była wściekła na Mala za całe zło wyrządzone jej miastu, jej przyjaciołom.

Ale jeszcze bardziej była wściekła na siebie, że tak dała mu się zwieść. Ryknęła z furią, wyrzucając przed siebie ręce, z których wystrzeliła cała seria ognistych błyskawic.

Zaskoczyła Mala. Nie zdążył nic zrobić. Ogniste błyskawice trafiły go w pierś. Upadł na kolana, krztusząc się i kaszląc. A potem zaczął wymiotować, ale było to dziwne, bo wymiotował jakby drobinkami światła. Były w najrozmaitszych kolorach i tak jasne, że Eve musiała odwrócić wzrok, żeby nie oślepnąć.

Wtedy zobaczyła, że jego pomocnicy zaczynają rozpływać się w powietrzu. W końcu zniknęły wszystkie cienie i ich okropne szepty.

Słabnie. To musi być to! Eve znowu spojrzała na Mala, który właśnie się podnosił.

– Myślisz, że możesz mnie zniszczyć? – wychrypiał. – Mam pod swoją komendą czterdzieści legionów demonów.

Kiedy mówił, Eve skoncentrowała się na swojej mocy. Czuła, że nie zużyła wszystkiego; czuła przepływające przez nią fale energii i modliła się o rychłe tsunami.

– Nazywam się Malphas! – zawołał Mal. – Jestem księciem piekieł i nowym władcą Ziemi.

Eve miała wrażenie, jakby połknęła słońce. Wchłonęła całą jego energię, światło i ciepło. Jej siła była słońcem.

– Malphas. Co za beznadziejne imię – wycedziła spokojnie. Nie miała żadnych wątpliwości. Da radę.

Uwolniła swoją moc. Złociste błyskawice przebiły pierś Mala. Przez chwilę słychać było skwierczenie i jego upiorny krzyk, a potem po Malu został jedynie dym, który w końcu się rozproszył. Powietrze się oczyściło. Eve zaczerpnęła tchu. Jak dobrze było odetchnąć czystym, świeżym powietrzem.

– Już po wszystkim – szepnęła. – Myślę, że to naprawdę koniec.

Ledwo to powiedziała, podłoga zaczęła drżeć. Rozległ się rumor. Eve obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że oderwał się gzyms kominka.

– Musimy uciekać! – wrzasnął Luke. – Pomóż mi z Jess!

Podłoga się poruszała, kiedy Eve biegła do przyjaciół. Złapała Jess za rękę, w ostatniej chwili zabierając przyjaciółkę spod belki, która złamała się wpół i spadła.

Luke złapał Jess za drugą rękę; puścili się biegiem, ciągnąc Jess za sobą. Wybiegli z domu.

– Biegniemy dalej! – wydyszała Eve. – Musimy się stąd zmywać!

Dopiero na ulicy zatrzymali się i obejrzeli. Dom oświetlał księżyc. Eve widziała, jak w ciągu kilku sekund rozpadły się drewniane balustrady balkonów. Zaczął walić się ceglany komin. Wypadło okno i przez powstałą dziurę Eve zobaczyła wysokie łukowe sklepienie. W gotyckim stylu, zupełnie niepasujące do reszty.

– Dom wraca do poprzedniego wyglądu… – szepnęła Jess, która otrząsnęła się z szoku. – Tak wyglądał, zanim wprowadził się Mal i jego rodzina. Zanim go odnowili.

– Nie było żadnej rodziny – skwitowała Eve. -Tylko on i jego demony.

– Ale na imprezie poznałam jego brata – wtrąciła Jess.

– To był jeden z jego demonów. Jestem pewna -odparła Eve. – Demony mogą przybierać różne postaci. Ci chłopacy, którzy mnie zaatakowali, byli przecież demonami.

Wypielęgnowany trawnik przed domem zaczął w błyskawicznym tempie porastać chwastami. Po paru chwilach ogród znów był dziki i zapuszczony jak kiedyś.

– Udało ci się! – Jess uścisnęła dłoń Eve. – Pokonałaś demony. Zniknęły.

– Nie poradziłabym sobie bez was. Ja…- Przerwało jej głośne krakanie dziesiątków ptaków. Wyfrunęły ze swojego „gołębnika", jakby zostały zwolnione z więzienia. Poleciały w różnych kierunkach, łopocząc skrzącymi się w świetle księżyca skrzydłami.

– Zawsze wiedziałem, że sobie poradzisz -stwierdził Luke.

– Prawie dałam plamę! Mal był demonem – zaprotestowała Eve.- A ja byłam nim taka zafascynowana. Jak mogłam nie zauważyć, że był wcieleniem zła?

– A ja nie mogę uwierzyć, że obie myślałyście, że to ja jestem demonem. I Luke pokręcił głową. – Ja? Taki miły chłopak.

Eve roześmiała się, zadowolona ze zmiany tematu.

– No wiesz, straszny casanowa z ciebie – powiedziała. – Gdybyś nie całował się z każdą jak leci, to byśmy cię nie podejrzewały.

– Właśnie! – dodała Jess, ucieszona nie mniej od Eve, że w końcu mogli porozmawiać o czymś normalnym. – Całowałeś się nawet z matką Shan-ny!

– Przestań! Nie całowałem się z matką Shanny! -zaprzeczył Luke.

– Chłopcy z drużyny futbolowej twierdzili inaczej – powiedziała Eve.

– No to kłamali – odparł Luke.

Kłamali, pomyślała Eve. Mal też kłamał, przez cały czas. Nagle ją olśniło.

– Słuchajcie, wiem co się stało. To Mal rozpuścił tę plotkę. Podsłuchał, jak rozmawiałyśmy z Jess o naszych podejrzeniach…

Luke jęknął teatralnie.

– Wiem, wiem – przyznała Eve. – W każdym razie słyszał naszą rozmowę. Wiem, że tak było, bo wspominał o broszkach przy botkach, a właśnie wtedy Jess rzuciła komentarz na ten temat.

– Powiedziałam, że mi się to podoba! – wtrąciła Jess.

– A więc Mal wiedział, że podejrzewałyśmy Luke'a i postanowił rozpuścić plotkę o Luke'u i matce Shanny, żebyśmy utwierdziły się w przekonaniu, że to Luke jest demonem – podsumowała Eve. – Gra w futbol. Zna tych chłopaków. Sami wiecie, jak wszyscy w szkole lubią plotki. Mal wiedział, że ten news szybko do mnie dotrze.

– Jezu. – Luke wbił ręce w kieszenie spodni. – Ale matka Shanny? Przecież ona mogłaby być moją matką. W życiu bym jej nie pocałował. Fuj.

– Sorry- wymamrotała Eve. – Pomyliłam się. Nie tylko w tej sprawie. – Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Ani jak to wynagrodzić Luke'owi.

– Ja też przepraszam – dorzuciła Jess.

– Okej, rozumiem, jak mogło dojść do tej pomyłki – zgodził się Luke, uśmiechając się szeroko. – Szukałyście kogoś, kto całował się z wieloma dziewczynami, a ja jestem niezłym kąskiem. Nie mogę opędzić się od dziewczyn. Ale to nie jest diabelska moc. To po prostu ja.

Roześmiali się wszyscy, nadal stojąc przed ruinami domu. Już po wszystkim, pomyślała Eve. Tylko to się liczy. Już po wszystkim.

– O rany – powiedział Luke, schodząc z Eve i Jess schodkami na plażę. Plaża była zupełnie odmieniona. Rozstawiono na niej wielkie, białe oświetlone od środka namioty, które wyglądały jak ogromne gwiazdy.

– O, widzę Regisa! Punkt dla mnie! – zawołała Jess.

Na każdej dużej imprezie charytatywnej odbywającej się w Hamptons Eve i Jess oddawały się swojej grze. Każda usiłowała wypatrzyć pierwsza sławy, które zawsze się pojawiały, jak Regis Philbin, Jerry Seinfeld, Renée Zellweger, Tommy Hilfiger czy Mar-tha Stewart. W Deepdene odbywał się co roku bal na plaży na rzecz koni. Tym razem zbierano fundusze na koński ambulans umożliwiający transport rannych i chorych zwierząt.

– Brad i Angelina, i jedno, dwoje, troje dzieci. Trzynaście punktów dla mnie – pochwaliła się Eve.

Luke uniósł brwi. – System punktacji jest dość skomplikowany – wyjaśniła. -Ale spróbujemy ci wytłumaczyć.

Za ich plecami rozległy się szybkie kroki. Eve spięła się, po czym przypomniała sobie, że jest bezpieczna. Deepdene jest bezpieczne.

– Zamierzam tańczyć aż do świtu. Albo i do południa – zadeklarowała Megan, zrównując się z nimi.

Eve uśmiechnęła się tak szeroko, że przez chwilę miała wrażenie, że nadwerężyła sobie szczękę.

– Megs, jesteś! – Jess uściskała przyjaciółkę.

– A gdzie miałabym być, jak nie na imprezie? -odparła Megan ściskana przez Eve.

Świetnie wyglądała. I zachowywała się zupełnie normalnie. Przeżyła w Ridgewood cudowne uzdrowienie. Tak jak wszystkie inne ofiary demona. Jedna po drugiej doszły do siebie, ledwie Mal umarł. Eve miała swoją teorię na ten temat. Uważała, że te drobinki światła, którymi wymiotował Mal, to były skradzione dusze. Natychmiast po uwolnieniu dusze wróciły do swoich właścicielek.

– Gdzie najpierw? – zapytał Luke, kiedy zeszli ze schodów.

– Już ci wszystko mówię – powiedziała Jess. -W namiocie na końcu Jimmy Buffett śpiewa dla starych ludzi. W namiocie na drugim końcu grają Death Cab for Cutie. Bet mówiła, że przyjdzie wcześniej, żeby zająć sobie miejsce pod samą sceną. Nie wiem, czy nie pobiją się z Rose o najlepszą miejscówkę, bo Rose też ma świra na ich punkcie. W każdym razie fajnie, że obie wróciły do normalności. No dobra, jedziemy dalej. Cicha aukcja tam. – Wskazała ręką. – Jedzenie tam. Ale kelnerzy i tak zawsze roznoszą przekąski i napoje.

– Me-gan, Me-gan, Me-gan! – Skandowało kilku chłopców stojących nad samą wodą.

– Ja idę najpierw tam – oświadczyła Megan. – Do zobaczenia na koncercie Cutie.

– Zanim zaczną grać, zajrzyjmy do namiotu aukcyjnego – zaproponowała Jess. – Słyszałam, że można upolować wizytę u Kima Vo.

Luke znowu uniósł brwi.

– Kini Vo to fryzjer gwiazd – wyjaśniła Eve. – Nie powiem ci, jaka jest jego zwyczajowa stawka. Dzisiaj nie mam ochoty na żaden wykład – zażartowała. Pomachała Belindzie, która uzbrojona w świecące pałeczki tańczyła między dwoma namiotami. Nie, żeby przyjaźniły się z Belindą. Ale i tak dobrze było ją widzieć. Dobrze było widzieć wszystkich.

– Jak ty to robisz? – zawołał Kyle, podchodząc do nich. – Luke, ty farciarzu – ciągnął, kręcąc głową. -Ja jestem sam jak palec, a ty przychodzisz sobie tutaj z dwiema najładniejszymi dziewczynami w szkole. Dwiema.

– Już jedna z nas to osiągnięcie – zażartowała Jess.

– Zgadza się – potwierdziła Eve. Choć prawda była taka, że zrobiłaby dla Luke'a wszystko. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła mu wynagrodzić to, że uwierzyła, że był demonem. Nawet jeśli on wybaczył jej i Jess.

Zatrzymał się przy nich kelner. Eve poczęstowała się kotlecikiem ryżowym. Kiedy kelner odszedł, zauważyła coś, co sprawiło, że znów się uśmiechnęła.

Przysunęła się do Jess.

– Zdaje się, że Seth Schneider również uważa Lu-ke'a za farciarza. Ale na ciebie patrzy. Chyba w końcu do niego dotarło, że nie masz już dziesięciu lat.

Jess wydała z siebie radosny pisk. Eve znów się uśmiechnęła. Pomyślała, że pewnie uśmiechnie się dziś więcej razy niż przez całe dotychczasowe życie. Byli tu wszyscy. Ocaliła ich.

Ale czy naprawdę zabiłaś Mala? Czy tylko posłałaś go z powrotem do piekła? – przemknęło jej przez myśl. Zresztą nie pierwszy raz. Bo jeśli go nie zabiła, mógł znaleźć jakiś sposób, żeby znowu wrócić.

Nagle, jakby za sprawą tych myśli, poczuła zapach dymu drzewnego. Wzdrygnęła się.

Luke to zauważył.

– Zimno ci, Evie?

Nikt poza Jess tak do niej nie mówił. Spodobało się jej, jak brzmiało to w ustach Luke'a.

– Nie, w porządku – zapewniła.

Nie żeby zapach dymu drzewnego był jakiś wyjątkowo niespotykany. Właściwie to była prawie pewna, że trochę przypominał go jeden z zapachów Calvina Kleina. Ten zapach nie oznaczał, że w pobliżu był Mal. Albo że w Deepdene zjawił się inny demon.

Absolutnie nie.

Prawda?


***


[1] Malicious (ang.) – złośliwy, uszczypliwy, nikczemny.

Загрузка...