Rozdział 23

Moi rodzice nie wyjeżdżają zbyt często. Ale to nie znaczy, że łatwo ich zastać w domu. Mama praco-holiczka. Tata pracoholik – wyjaśniała Eve. – Gdybyś zapytał mnie, kiedy ostatnio byliśmy we trójkę, to nie wiem, czy umiałabym ci odpowiedzieć. Pewnie musiałabym się cofnąć aż do czyichś urodzin albo do świąt. Tylko że w tym roku tata i ja świętowaliśmy urodziny mamy bez niej. Musiała przeprowadzić niezaplanowaną operację.

– Czyli przeważnie jesteś sama – powiedział Mal.

– Nie całkiem. Zawsze mogę liczyć, że Jess dotrzyma mi towarzystwa. Jest dla mnie jak siostra.

– Szkoda, że nie mam takiej Jess. Ale za często się przeprowadzamy, żebym mógł się z kimś aż tak zaprzyjaźnić. – Pokręcił głową, jakby przeganiając złe wspomnienia. – Za to miałem fajne nianie, kiedy byłem młodszy. Jedna z nich – miała chyba piętnaście lat – pozwalała mi siedzieć do późna i nie chodzić do szkoły, jeśli następnego dnia byłem zmęczony. Do tego pozwalała mi jeść na śniadanie winogronowe lizaki lodowe. Według niej to właściwie to samo co sok winogronowy. – Uśmiechnął się. – Nie opiekowała się mną zbyt długo.

– Ciekawe dlaczego – zażartowała Eve. – A czy ta fajna niania miała zaszczyt poznać twoje imię?

Mal pokręcił głową.

– To jakie imię obstawiasz dzisiaj?

Eve przestudiowała kilka kolejnych stron z imionami dla dzieci.

– Malachi. To znaczy anioł. – Idealnie do ciebie pasuje, dodała w myślach.

– Nie jestem aniołem. – Wyszczerzył się w uśmiechu, a ona poczuła rumieniec na policzkach. – I to nie jest moje imię.

Jęknęła, kiedy zabrzęczał jej telefon. Powinna była go wyłączyć po tym, jak dzwonił do niej Luke. Ona i Mal świetnie się dogadywali. Z jego ust padło dziś więcej słów niż od początku szkoły.

– Sorry. – Eve wyjęła iPhone'a z torebki. – To Jess – wyjaśniła Malowi. – Muszę z nią chwilę pogadać. Ma, eee, problem z chłopakiem. – Wcisnęła „Odbierz" i podniosła telefon do ucha. – Jess, co jest? -Usłyszała trzaski, a potem zapadła cisza.

Marszcząc brwi, Eve spojrzała na telefon. Dziwne. Była pewna, że ładowała go przed wyjściem, ale ekran pokazywał coś innego. Telefon się wyłączył. Potrząsnęła nim parę razy, co oczywiście nic nie dało. Miała nadzieję, że nie wykończyła właśnie iPhone'a swoją supermocą, bo byłoby naprawdę niefajnie. A może to był po prostu znak od losu, że teraz powinna zajmować się wyłącznie Malem? To bardzo przyjemna perspektywa, choć gdzieś na obrzeżach jej świadomości kołatała się myśl, że Jess nie dzwoniłaby do niej podczas jej wielkiej randki, gdyby nie chodziło o coś naprawdę ważnego.

Mal przysiadł się do niej, wyjął telefon z jej ręki i schował go sobie do kieszeni.

– To teraz pomówmy o moim problemie z dziewczyną.

– Masz dziewczynę? Znaczy problem z dziewczyną? – zapytała Eve, w jednej chwili zapominając o Jess. To kim ja jestem? – zastanawiała się. Kumpe-lą, z którą Mal chciał pogadać o dziewczynie, w której tak naprawdę się durzy? Ale to nie trzymało się kupy. Kto podejmuje kumpelę romantyczną kolacją przy świecach?

– Tak, chcę spędzić trochę czasu sam na sam z pewną dziewczyną, żeby ją lepiej poznać, ale jej telefon ciągle dzwoni – odparł Mal.

Jemu chodzi o mnie, pomyślała Eve. O mnie.

– To rzeczywiście problem. Na szczęście, telefon tej dziewczyny właśnie padł – dodała. Mal siedział tuż obok. Czy mieli się w końcu pocałować? Przybliżyła się do niego nieznacznie.

– To dobrze. Bo chcę wiedzieć o niej wszystko. Interesuje mnie nawet jej opinia na temat broszek przy botkach.

Czyżby słyszał moją poranną rozmowę z Jess? -zastanawiała się Eve, próbując sobie przypomnieć, o czym jeszcze mówiły.

– Ciekawi mnie, jak smakuje – ciągnął Mal, znów całkiem przykuwając uwagę Eve. – Wszystko. – Pochylił się do niej. To się miało zaraz zdarzyć! To już się działo!

Nagle w głębi domu rozległo się pikanie. Eve się odsunęła.

– Zdaje się, że jesteś potrzebny w kuchni. Mal westchnął.

– Znowu muszę zajrzeć do sufletu. Powinien być już gotowy.

– Super – powiedziała. Odprowadziła Mala wzrokiem, a potem spojrzała na ogród. Ściemniło się i małe światełka robiły jeszcze bardziej bajkowe wrażenie. Głośno łopocząc skrzydłami, z tarasu za drzwiami poderwał się duży ptak. Eve go wcześniej nie zauważyła. Ale nie było w tym nic dziwnego. Siedząc tak blisko Mala, pewnie nie zauważyłaby nawet, gdyby dom stanął w płomieniach.

Ptak pofrunął do budynku przypominającego wielki ul i zniknął w jednym z otworów prowadzących do środka. Eve jak przez mgłę przypomniała sobie, że jej wujek z Luizjany miał na swoim podwórku coś podobnego. Zaraz, jak to się nazywało? Aha, gołębnik. Wujek hodował gołębie pocztowe. Takie miał hobby. Któregoś razu, miała wtedy może z sześć lat, wujek powiedział, żeby napisała wiadomości, to przyczepią je do nóg gołębi. Napisała wiadomości do innych ptaków, nie całkiem rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodziło.

Zaciekawiona wyszła do ogrodu, żeby zobaczyć gołębnik z bliska. Był uroczy, jak cały ogród. Słyszała gwar ptaków, które powróciły na wieczór do domu.

Eve otworzyła drzwi gołębnika i weszła do środka. Natychmiast poczuła ciepły, duszący zapach ptaków skupionych na niewielkiej przestrzeni. Zajmowały wszystkie wnęki. Ale coś było nie tak. Wydawane przez nie dźwięki. Czy nie powinno to być łagodne gruchanie? Jednak te ptaki były głośniejsze. Krakały.

Zetknęła do wnęki. Wrony! Wielkie, czarne wrony.

Nagle przypomniała sobie, jak Luke mówił o tym, ze naczelnemu demonowi towarzyszyły wrony. Krzyknęła mimowolnie, płosząc ptaki. Natychmiast wzbiły się w powietrze, krążąc wokół niej zwartą, czarną chmurą, kracząc i łopocząc, niemal trącając ją swoimi ostrymi szponami.

Osłaniając głowę rękami, Eve zaczęła cofać się do wyjścia. Wiedziała już, czemu Luke i Jess próbowali się do niej dodzwonić. Chcieli ją ostrzec. Ostrzec przed Malem.

Dotarłszy do drzwi, otworzyła je na oścież i wypadła do ogrodu. Gdzie zderzyła się z Malem.

Demonem Malem.

Загрузка...