ROZDZIAŁ CZWARTY

W izbie przyjęć musiał być tego dnia spory tłok, bowiem Christy zrealizowała znacznie więcej recept niż zwykle. Najwyraźniej wielu pacjentów ciekawił nowy lekarz. Jedyny problem stanowiło odcyfrowywanie nie znanego charakteru pisma.

Było po szóstej, kiedy wreszcie zamknęła aptekę i pojechała do domu brata, a przecież obiecywała zajrzeć wcześniej.

Miała nadzieję, że Richard przesadza. Gdyby Kate nie była jego żoną, ale zwykłą pacjentką, pewnie by tak nie panikował. Zostawiła samochód w garażu i poszła w stronę wejścia.

– Hej, Kate! – zawołała. Okna były szeroko otwarte i bratowa powinna ją usłyszeć. – Przybywam ciebie pilnować i twego tobołka.

Nie było odpowiedzi. Christy zaniepokoiła się. Drzwi frontowe też były na oścież otwarte i jedynie siatka przeciw owadom blokowała wejście do domu.

– Kate! – zawołała i nacisnęła dzwonek. Znowu nic. Garaż był pusty, ale nie było w tym nic dziwnego, skoro Richard pojechał z wizytą, a Adam jeździł wozem Kate. Może poszła na spacer, pomyślała, obchodząc dom.

– Kate? – zawołała głośno, bardzo już zaniepokojona.

Nagle zamarła. Z głębi domu dobiegło ją kwilenie noworodka. Nie można było pomylić tego dźwięku z żadnym innym. Serce Christy zamarło. Chyba mi się zdawało, przecież to jeszcze dwa tygodnie, pomyślała. To niemożliwe…

Chwyciła za klamkę i pociągnęła, ale siatka nie ustępowała. Kwilenie było teraz głośniejsze. To nie omamy słuchowe. Mimo upału Christy zrobiło się przeraźliwie zimno. Szarpała za siatkowe drzwi, jednak bez skutku. Ogarnęła ją panika. Cofnęła się O krok i kopnęła z całej siły. W bosej stopie, osłoniętej jedynie lekkim sandałkiem, poczuła ostry ból, ale siatka rozerwała się w dolnej połowie drzwi. Christy wpełzła na czworakach do środka, zerwała się na nogi i pobiegła korytarzem.

– Kate! – krzyczała. – Kate, odezwij się! Gdzie jesteś? Kate? Kate!

Nagle zatrzymała się. W otwartych drzwiach łazienki zobaczyła Kate, leżącą w wielkiej kałuży krwi na zielonej posadzce. A na jej udzie spoczywał, a właściwie wiercił się, mały, cały zakrwawiony tobołek.

I wrzeszczał.

Przez chwilę, która na pewno utkwi jej w pamięci na zawsze, miała wrażenie, że Kate nie żyje. Pochyliła się i podniosła dziecko z zimnej podłogi. Pępowina ciągle łączyła je z matką. Christy zbadała tętno na szyi bratowej. Z ulgą wyczuła puls.

– Och, dzięki Bogu – wyszeptała. Tętno było słabe, ale regularne.

Rozpłakała się z emocji i strachu. Krew była wszędzie. Kate musiała stracić przytomność z powodu krwotoku. Pępowina sprawiała, że Christy nie mogła pójść do telefonu, trzymając dziecko. Czy powinna ją przeciąć? Gdzieś czytała, że można ją przegryźć, ale odrzuciła pomysł równie szybko, jak szybko przyszedł jej do głowy. Schwyciła kilka grubych ręczników i owinęła szczelnie niemowlę. Z innego ręcznika zrobiła sprawnie materacyk i przytuliwszy dziecko do uda ciągle nieprzytomnej Kate pobiegła po pomoc.

Najpierw pomyślała o Richardzie, ale przecież był on wiele mil od domu. Nagle przypomniała sobie Adama i poczuła nieco wdzięczności wobec losu. Jej domek nie był daleko. Trzęsącymi się palcami wykręciła numer. Odebrał po drugim dzwonku.

– Adam? – zawołała szybko, zanim zdążył coś powiedzieć.

– Och, panna Blair – zaśmiał się. – Sprawdzasz, czy nie zająłem ci sypialni?

– Jestem u Kate – wyrzuciła z pośpiechem i poczuła, że słucha jej teraz z całą uwagą.

– Co się stało?

– Ona… – przerwała, aby odzyskać głos – ona urodziła dziecko. Jest nieprzytomna. I wszędzie jest krew. Morze krwi.

– W domu?

– Tak, w domu, na podłodze…

– Dzwoń po ambulans – przerwał jej – i powiedz, niech przywiozą plazmę. Będę za dwie minuty.

Zjawił się nawet szybciej.

– A to dopiero! – Zagwizdał przez zęby. Nie zwracając uwagi na eleganckie spodnie i kosztowną koszulę, ukląkł prosto w kałuży krwi. Ujął nadgarstek Kate, by zbadać puls.

– Ona żyje – powiedziała Christy. – Przynajmniej tak myślę.

– Tak, żyje. Dzwoniłaś po ambulans? – Tak.

Skinął głową. Szybko umył ręce i znowu ukląkł. Najpierw dziecko. Christy odwinęła pokrwawione ręczniki, a Adam szybko przeciął pępowinę. Noworodek aż zachłysnął się z gniewu.

– Przynajmniej z dzieciakiem wszystko w porządku – powiedział zasępiony. – Zawiń go. – Pochylił się ponownie nad matką. – Czy możesz znaleźć ergometrynę w mojej torbie? Połóż gdzieś jego lordowską mość, będziesz mi potrzebna.

W chwilę później było już po zastrzyku. Znowu zbadał puls. Najwyraźniej nie było dobrze. Twarz miał ponurą. Nagle długi, powolny skurcz przeszył brzuch leżącej i lekarz rozpogodził się nieco.

– Dobrze – powiedział – chyba się przesuwa. – Minutę później przyjął łożysko. Sprawdził, czy jest całe i nawet zagwizdał z uznaniem. – To już lepiej – powiedział miękko. – Teraz ergometryna powinna spowodować skurcz macicy, krwotok zacznie się zmniejszać.

Następnie podał położnicy kroplówkę z solą fizjologiczną. Luźna podomka, jaką miała na sobie, nie wymagała rozcinania. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Wątpliwe, by Kate chciała ją kiedykolwiek oglądać. Patrząc na sino-białą twarz bratowej, Christy z trudem tłumiła łkanie. Adam poprawił kroplówkę i znowu sprawdził tętno.

– Dobrze – powiedział – krwotok ustaje. Chyba zdążyliśmy. – Spojrzał na zawiniątko. – I będziemy mogli pokazać matce zdrowego dzieciaka.

Z zewnątrz dobiegł sygnał ambulansu.

Christy przytulała dziecko, nie spuszczając oka z twarzy Kate. Choć Adam twierdził, że zdążyli, Kate wyglądała okropnie.

– Plazma to wszystko, czego trzeba, by doszła do siebie – zapewnił ją łagodnie. – Krwotok właśnie ustał. Ona z tego wyjdzie, Christy.

Jakby dla potwierdzenia tych słów Kate poruszyła się i otworzyła oczy.

– Widzisz – powiedział, uśmiechając się jednocześnie do Kate. – Czy ukartowaliście to wspólnie z Richardem, aby sprawdzić, jak nowy doktor radzi sobie w nagłych wypadkach? – Ujął Kate za rękę.

– Wszystko w porządku, dziewczyno. Macie zdrowego chłopaka. Łazienka jest nieco w nieładzie, ale syn w najlepszym porządku. – Skinął na Christy, która położyła tobołek koło twarzy matki.

– Christy – zdziwiła się położnica – też tu jesteś?

– Uwielbiam krwawe jatki – odpowiedziała z czułym uśmiechem. Otarła zasychające łzy i znowu uśmiechnęła się z wdzięcznością, widząc jak twarz bratowej odzyskuje powoli normalny kolor.

– Poza tym, podoba mi się bratanek. – Spojrzała w stronę lekarza. – Czy jesteś pewien, że to bratanek?

Adam roześmiał się.

– Przyjąłem setki dzieci, madame, i jeszcze ani razu się nie pomyliłem.

– Syn – wyszeptała Kate. Zamknęła oczy i ponownie straciła przytomność.

– Jest tylko wyczerpana – stwierdził uspokajająco, widząc znowu panikę w oczach Christy.

Po chwili w drzwiach pojawił się kierowca karetki.

– Nieś swego bratanka – polecił Adam i spojrzał na zawiniątko. – Miał szczęście, że to taki ciepły dzień. Nie wygląda na zaziębionego. Po prawdzie, wygląda zadziwiająco zdrowo.

– Czy… nie pojedziesz z nami? – spytała Christy z wnętrza karetki. Patrzyła na pokrytego krwią mężczyznę, stojącego przy drzwiach. Kate była bezpieczna, nawet ona, Christy, była bezpieczna, a wszystko dzięki niemu. Patrzyła na dziecko i łzy toczyły się same po policzkach. Gdyby nie Adam…

– Pojadę za wami – obiecał. Wyciągnął rękę, by dotknąć spływającej łzy. – Kate nic już nie grozi, a ja muszę zadzwonić. Richard ma radiotelefon, i ktoś przecież powinien mu powiedzieć, że urodził mu się syn. Nie uważasz?

Gdy dojeżdżali do szpitala, Kate wyglądała już prawie normalnie. Położona do łóżka zasnęła głęboko. Nieco odprężona, Christy zaczęła odczuwać skutki szoku. Trzymała rękę śpiącej, siedząc przy łóżku. Adam dołączył po chwili i kiedy znowu zbadał Kate, autorytatywnie stwierdził, że poza szokiem i wycieńczeniem z powodu upływu krwi nic jej nie jest.

– Ciśnienie zaczęło wzrastać – powiedział. – Jutro będzie już siedzieć w łóżku i cieszyć się dzieckiem.

– Udało ci się złapać Richarda?

– Tak. – Usiadł przy niej. – Będzie tu zaraz.

– Jak on mógł ją zostawić? – dziwiła się Christy.

– Nie mógł przecież tego przewidzieć. – Adam pokręcił głową. – Zrobił, co mógł, prosząc cię, abyś do nich zajrzała, a wcześniej była tam siostra przełożona.

– Z całą pewnością byłam. – Alma wkroczyła energicznie do izolatki. – Nie rozumiem, jak to się mogło stać. Kate nie wyglądała dobrze podczas lunchu, ale zjadła placek i zapewniała mnie, że wszystko jest w porządku. To było o drugiej. I proszę, co stało się cztery godziny później.

– Przepraszam, Almo. – Kate otworzyła oczy. – Przedobrzyłam. Chciałam być dzielna.

– Dzielna? – parsknęła Alma. – To znaczy, że już podczas lunchu wiedziałaś, iż poród się zaczął?

– Tak, miałam skurcze – przyznała Kate – ale rzadko. Wiedziałam, że jeśli powiem, Richard będzie się zamartwiał. A do tego to był pierwszy dzień pracy Adama… Liczyłam, że uda mi się dotrwać do powrotu Richarda. Zawiózłby mnie do szpitala. Ale wszystko stało się tak nagle. Wody odeszły. Później dziecko… Wszędzie było tyle krwi. I nie dałam rady zadzwonić…

– Wszystko w porządku, Kate – uspokajał ją Adam. – Christy spisała się wspaniale. Myślę, że jej drugim powołaniem będzie położnictwo.

– Za nic na świecie – wykrzyknęła Christy. – Już nigdy nie chcę mieć nic wspólnego z rodzeniem dzieci. Jeśli nie znajdę dzieciaka pod liściem kapusty, to wystarczy mi rola ciotki. – Z pokoju niemowlaków dobiegł płacz. – O wilku mowa, toż to chyba mój bratanek?

– Włożyliśmy go do inkubatora, aby się rozgrzał, ale to chyba zbędne – rzekł Adam. – Wygląda na to, że wcale nie jest mu tam dobrze. On chce do mamy. A czy mama też go chce?

– O tak! – szepnęła Kate. – Adam… – przerwała, z korytarza słychać było głos Richarda. Pytał o coś nerwowo. Po chwili stanął w progu. Patrzył jedynie na żonę.

Christy wstała z trudem. Ciało miała całe sztywne i obolałe. Adam, rzuciwszy okiem na małżonków, wziął ją pod ramię.

– Chodźmy – powiedział – niech się nacieszą. Chodźmy do domu.

Pojechali najpierw po samochód Christy zaparkowany w garażu Richarda.

– Czy myślisz o tym samym? – spytał niechętnie. Christy skrzywiła się.

– Richard jest strasznie zmęczony. Nie mogę pozwolić, aby zobaczył łazienkę w takim stanie. – Odetchnęła głęboko. – Jedź do domu, a ja przyjadę, jak tylko tu skończę.

Wysiadając z samochodu, prawie krzyknęła z bólu. Zraniona stopa nagle zaczęła ostro dawać się we znaki. Wcześniej Christy była zbyt zaabsorbowana, by zwracać na to uwagę.

Adam spojrzał na swe poplamione ubranie. Potrząsnął głową ze śmiechem.

– Byłoby grzechem nie skorzystać z tego kombinezonu. To ty jedź do domu, Christy. Weź gorącą kąpiel i przygotuj fasolę na kolację.

– Ależ nie mamy fasoli – wyrwało się jej mimo woli.

– Owszem mamy, kupiłem dziś puszkę.

– Kiedy ja… planowałam parówki – upierała się bez sensu, wytrącona z równowagi.

– Parówki z fasolą to mój przysmak.

– Są tylko dwie.

– Ja jestem gotów podzielić się fasolą. Chyba dwie parówki też łatwo dają się dzielić na pół? – spytał z wyrzutem.

Christy z przerażeniem wyobraziła sobie harmonijne życie domowe. Wspólne posiłki, wspólne mieszkanie… Miała tego dosyć, była zmęczona i nie stać jej było na uprzejmość.

– Jedź, Adamie – rzuciła ze złością. – Sama tu posprzątam!

Zręcznym ruchem wyrwał jej kluczyki i szybko wrzucił sobie za koszulę. Rozpiął górny guzik. Opalony tors pokrywały złote włosy. Uśmiechnął się prowokująco.

– Zostaną tam, dopóki nie posprzątamy. Chyba, że sama je wyjmiesz.

Christy z wściekłością wciągnęła powietrze. Zrezygnowała jednak z dyskusji, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę domu, ignorując ból w nodze. Adam zaśmiał się gardłowo i poszedł za nią.

Gdy skończyli sprzątanie, czuła się całkiem wyczerpana i ostatecznie była mu wdzięczna za pomoc.

Ale nade wszystko ważne było zdrowie Kate i dziecka. Gdyby coś im się stało, sprzątanie łazienki miałoby zupełnie inny charakter.

– Muszę ci podziękować – powiedziała niechętnie, gdy chowali środki czyszczące.

– Co ja słyszę? – uśmiechnął się i lekko dotknął jej policzka, tak że aż się żachnęła. – Czyżbyś czuła coś innego niż niezmienną niechęć?

– Czuję wdzięczność – odparła – a także potworne zmęczenie. Chcę szybko zjeść i pójść do łóżka.

– Chyba wszyscy mamy dość – zgodził się natychmiast. – Pewnie się cieszysz, że zachowałaś swoją sypialnię? Twoje łoże wygląda znacznie bardziej zachęcająco niż ta wąska koja w pokoju gościnnym.

– Oczywiście, musiałeś to sprawdzić – nie wytrzymała.

– Jasne – potwierdził – przeszukałem cały dom. Sprawdziłem, czy parapety są zakurzone, obejrzałem twoją szufladę z majtkami, dziury w skarpetkach i jeszcze zdążyłem przeczytać czterysta pięćdziesiąt trzy listy miłosne. Te przewiązane różową wstążką, które znalazłem w biurku. – Pochylił się, by pogłaskać małą kotkę Kate. – Myślisz, że powinniśmy ją nakarmić?

– Ja to zrobię. – Christy niechętnie pomyślała o kolejnym zadaniu. – Jedź do domu.

Obserwując kocią ucztę, nawet nie zauważyła, kiedy Adam wyszedł.

Zamykając za sobą drzwi, zobaczyła swój samochód stojący na podjeździe. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Na dłuższą chwilę zatrzymała się na werandzie. Stała i starała się zdobyć na odwagę, by pojechać do domu. Do domu i… Adama.

Gdy wreszcie tam dotarła, właśnie kończył gotować. Parówki podskakiwały na patelni, fasola bulgotała obok, a na stole pyszniła się zachęcająco miska sałatki.

– Szybki jesteś – przyznała z ociąganiem.

– Owszem, gdy jestem głodny. – Podniósł do góry jajko. – Jedno czy dwa?

– Jedno – odpowiedziała machinalnie.

– Jajka gotuję równo cztery minuty – uprzedził. – Ma pani cztery minuty na kąpiel, madame.

– Tak jest, sir.

Z łazienki wyszła w cienkiej podomce. Wilgotne włosy, nie rozczesane, opadały jej na ramiona. Gdyby nie Adam, padłaby do łóżka bez jedzenia. Tymczasem on zastawiał stół, tak jakby miał prawo rządzić się w jej kuchni bez pytania.

Jadła z trudem. Zdarzenia dnia wyczerpały ją, a obecność Adama dopełniała miary. Przełykała oporne kęsy, ale w końcu poddała się. Wstała, by włożyć talerz do zlewu. Gorąca kąpiel, a zwłaszcza dwadzieścia minut siedzenia przy stole, sprawiły, że stopa zesztywniała. Przeszył ją ból i Christy z trudem zdusiła jęk.

Adam wstał także.

– Nie smakuje ci fasola? – spytał delikatnie, zabierając jej talerz z rąk.

– To brak apetytu. – Wstrząsały nią dreszcze, być może spowodowane przez ostatnie emocje, a może także obecnością tak bliskiego jej kiedyś mężczyzny. – Fasola nie jest temu winna, nie zjadłam też parówki.

– Wcale się nie dziwię. Gdybyśmy byli w Londynie, porwałbym cię do świetnej francuskiej restauracyjki.

Już to kiedyś robiłeś, przypomniała sobie jak przez mgłę.

– Słuchaj, dziewczyno, z Kate naprawdę jest wszystko w porządku – zapewnił Adam, opacznie interpretując jej wyraz twarzy.

– Tak, wiem.

– To co cię gryzie?

– Jestem po prostu przeraźliwie zmęczona – odparła. Spróbowała prześliznąć się koło niego, ale zagradzał jej drogę. – Doktorze McCormack, chciałabym już iść do łóżka, źle spałam zeszłej nocy. Dziś był okropny dzień, jutro pewno nie będzie lepszy. Czy zechce mnie pan przepuścić?

– Czemu nie spałaś wczoraj?

– Nie twoja sprawa – odpaliła, tracąc cierpliwość. Zagryzła wargi w desperacji. – Proszę, zwyczajnie proszę, pozwól mi przejść.

Spoglądał na nią tak, jakby to co mówiła, było całkiem niezrozumiałe.

– Christy, co ja takiego zrobiłem, że wytrąca cię z równowagi sama moja obecność? – Ujął ją za ramiona i zmusił, by nie odwracała wzroku. – Nie mam pojęcia, o co tu chodzi!

– Ja też nie! – Wyrwała się i przecisnęła koło niego. Na szczęście już jej nie zatrzymywał. – Dobranoc, doktorze.

– Ty chyba kulejesz.

– Dobranoc – powiedziała stanowczo, chwytając za klamkę.

– Ale…

– Chyba mam prawo kuleć we własnym domu? Dajże mi wreszcie spokój.

Zmęczenie przyniosło jej dwie godziny snu. Później ból w nodze wziął górę. Stopa była rozpalona, pulsujące ukłucia stały się trudne do zniesienia. Nawet okrywające ją lekkie prześcieradło zbytnio ciążyło. Wpatrywała się w zalany światłem księżyca pokój, próbując zmusić ból do ustąpienia. Zazwyczaj dźwięki cykad działały kojąco. Tej nocy zdawały się jednak mówić: „Takie właśnie jest życie, co z tego, że twój świat się rozleciał? Kogo to może obchodzić”. Zupełnie jakby przedrzeźniały jej myśli.

Otarła łzy ze złością. Znowu zachowuje się jak przewrażliwiony, zakochany podlotek. Czemu nie może być normalną, dorosłą kobietą? Przecież to jedynie lęk, że go znowu spotka, powstrzymuje ją przed wizytą w kuchni i połknięciem kilku aspiryn. Spuściła nogi na podłogę i prawie krzyknęła. Opierając się całym ciężarem o stojące obok krzesło zdołała wstać. I tak dokuśtykała do drzwi. Stukot krzesła o podłogę nie powinien obudzić Adama, pomyślała, jego pokój jest po przeciwnej stronie domku. Gdy dobrnęła do kuchni, oparcie stało się zbędne. Rozruszana stopa nawet jakby nieco mniej bolała. To tylko stłuczenie, stwierdziła w duchu. Nalała wody do szklanki i zaczęła szukać aspiryny w szafce nad zlewem.

– To nic nie da. – Aż podskoczyła, słysząc go tuż za sobą. Nieopatrznie przeniosła cały ciężar ciała na chorą stopę i musiała przytrzymać się zlewu, by nie upaść. Wtedy zapalił światło. Niechętnie odwróciła głowę ku niemu.

Miał na sobie jedynie spodnie od piżamy. Na nagim torsie wyraźnie odznaczały się silne mięśnie. Piaskowego koloru włosy były potargane od snu.

– Aspiryna jest za słaba na taki ból – powiedział. – Dam ci coś silniejszego.

– Doprawdy nic mi nie jest.

– Marny z ciebie łgarz.

Pochylił się, by obejrzeć stopę i aż gwizdnął, widząc opuchliznę i zadrapania.

– Gdzieś ty się tak urządziła?

– Musiałam rozwalić drzwi u Kate – przyznała z wielką niechęcią. Zachowujesz się jak niewdzięczna idiotka, pomyślała, i dobrze o tym wiesz. – Przepraszam, że cię obudziłam.

– I tak nie spałem – wyjaśnił. – Chciałbym zadzwonić do Anglii, tam jest teraz ranek. Obiecałem komuś. Oczywiście zakładałem, że nie masz nic przeciwko temu. Pokryję rachunek.

Cały gniew opuścił ją, zastąpiony przez poczucie wielkiego osamotnienia. Adam McCormack ma własne życie, o którym ona nic nie wie. Przeżył tragedię… pochował żonę. A teraz może ma inną kobietę? Opadła na krzesło, pokonana przez wielkie znużenie.

– Dzwoń, gdzie tylko chcesz – powiedziała głucho.

– Pozwól najpierw zbadać nogę.

Przyklęknął. Sprawne, chłodne palce szybko obmacały rozpalone ciało. Chciała się wyrwać, ale opanowała odruch. Wreszcie skończył.

– Skręciłaś nogę w kostce. Niezbyt mocno, bo inaczej nie zdołałabyś chodzić. Natomiast paluch masz chyba złamany. Jutro trzeba będzie to prześwietlić.

– A niech to – powiedziała, widząc w wyobraźni kawał gipsu na nodze.

– Jeśli mam rację, gips nie będzie potrzebny – dodał, odgadując jej myśli. – Wystarczą buty dające dobrą ochronę. Przyniosę torbę, trzeba zrobić zastrzyk.

– Nie potrzebuję żadnych zastrzyków.

– Oczywiście, ale… chciałem ci dać nieco morfiny, abyś mogła spać. Zresztą, jestem przecież twoim domowym lekarzem. To co, zgodzisz się, czy wybierasz męczeństwo?

Christy była nieludzko zmęczona. Stopa bolała tak bardzo, że łzy same napływały do oczu. A może to nie z powodu stopy?

– No, niech tam – zgodziła się. – Dzięki, doktorze – dodała, by nie wyjść na gbura.

– Adam – poprawił ją łagodnie.

– Adam – przytaknęła.

– A zatem do dzieła. – Dotknął jej twarzy. – Najpierw trzeba, byś znalazła się w łóżku – oświadczył i zanim połapała się, już niósł ją w stronę drzwi.

– Natychmiast mnie postaw – wykrztusiła.

– Myślałem, że chcesz już skończyć z męczeństwem? – zignorował protest.

Cieniutka koszula Christy nie stanowiła żadnej przegrody miedzy nimi. Czuła jego twarde mięśnie, a jej ciało, kierując się własnym życiem, samo przytulało się do torsu Adama, znajdując wreszcie przystań. Chciała tego najbardziej na świecie, a jednak nie mogła pozwolić sobie na takie szaleństwo.

Delikatnie położył ją na łóżku.

– Chyba nie było to takie straszne, panno Blair?

– Ja… Dziękuję – mruknęła.

Skinął głową i wyszedł. Po chwili wrócił ze strzykawką.

– Rozluźnij się – powiedział. – Nic nie poczujesz.

– Wszyscy lekarze tak mówią. – Usłuchała jednak i nawet nie poczuła ukłucia.

– I co ty na to?

– Udało ci się, ale to przez przypadek. – To niesprawiedliwe…

– Wiem. – Zdobyła się na wątły uśmiech. – Przepraszam.

Przez dłuższą chwilę przyglądał się wyciągniętej na łóżku dziewczynie. Kręcone włosy rozsypały się po poduszce. Cienka tkanina koszuli miękko opinała ciało. Widać było w jego oczach, jak bardzo mu się podoba.

– Czy jesteś taką wściekłą tygrysicą z każdym mężczyzną, czy tylko ze mną? – spytał, a gdy nabrała powietrza, by odpowiedzieć, położył jej palec na wargach. – Może zresztą nie chcę znać odpowiedzi.

Jednak, gdybym był tobą, miałbym się na baczności. Niewykluczone, że potrzebne ci będą wszelkie środki obrony.

– Nie bądź śmieszny – wymamrotała – i wynoś się z mego pokoju.

– Jesteś pewna, że nie chcesz bym został? – Adam…

Zapadła długa cisza. Bardzo długa. Patrzył na nią i wiedziała, że jest tak samo zagubiony i niepewny jak ona.

– Adam…

Bardzo powoli pochylił się i zastąpił palce trzymane na jej ustach pocałunkiem. Ale był to zupełnie inny pocałunek niż ten, który pamiętała z przeszłości. Poprzednim razem, gdy ją całował, ich wargi przylgnęły do siebie zachłannie. Pocałunek był natarczywy, zaborczy i nienasycony. Wtedy sądziła, że to skutek pożądania, że pocałunkiem tym Adam oznajmia, że należy tylko do niego. Jakże boleśnie się myliła. Teraz całował ją z wahaniem, jakby o coś pytał. Wargi musnęły jej usta, prawie ich nie dotykając.

W chwilę później zgasił lampkę przy łóżku i delikatnie zamknął drzwi.

Christy wpatrywała się w ciemność. Przycisnęła palce do palących warg, chcąc przedłużyć trwanie chwili. To nie był ten sam Adam, ale takiego mogła znowu pokochać – tak jakby nic nie zaszło przed laty. Wtem usłyszała, jak podnosi słuchawkę i cicho, aby nie zakłócać jej spokoju, mówi: „Poproszę o połączenie z Londynem”. Potrząsnęła głową, nic jej do tego, może sobie dzwonić do kogo chce. Nie chciała o tym wiedzieć…

– Helen? Tu Adam, czy możesz zawołać Fionę? Po chwili przerwy zaczął mówić tak cicho, że ledwo rozróżniała słowa.

– Hej, Fi. Jak się masz, kochanie? Tęsknisz za mną?

Christy nie była w stanie tego znieść. Szczelnie otuliła uszy poduszką. Przeklęty Adam McCormack. Niech go diabli wezmą! Zacisnęła oczy przyzywając sen. Po jakimś czasie morfina sprowadziła ukojenie.

Загрузка...