ROZDZIAŁ PIĄTY

Christy obudziła się, gdy tylko narkotyk przestał działać. Świtało. Leżała przez chwilę, wsłuchując się w poranny koncert. Jeśli ptaki witają dzień z taką radością, czemu nie miałaby zrobić tak samo?

Została ciocią. Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie bratanka. To dziecko jest kimś szczególnym. Być może dzięki niemu zapomni wreszcie o tej głupiej, szczenięcej miłości.

Czyżbym zwariowała, pomyślała. Jestem jak bohaterka „Wielkich nadziei”, która ciągle czeka ubrana w suknię ślubną, nawet po pięćdziesięciu latach. Zerwała się z łóżka i poczuła ostry ból w nodze. Nie ma mowy, aby pokazała mu, co naprawdę czuje. Udowodni, że jest odporna na te cholerne uśmiechy. Nowy dzień, nowe życie. Koniec z tym. Będzie go traktować wyłącznie jak przyjaciela.

Wzięła prysznic i ubrała się starannie, choć poruszanie sprawiało jej pewien kłopot. Gdy wreszcie dotarła do kuchni, słońce stało już całkiem wysoko, a ptaki umilkły. Po Adamie nie było ani śladu.

– Oto moje obiecane śniadanie do łóżka – mruknęła. Ale zaraz zreflektowała się. W końcu zerwał się w środku nocy, by jej pomóc, czy można oczekiwać czegoś więcej?

Wyjrzała przez okno i zobaczyła wyłaniający się zza zakrętu samochód Adama. Czy on w ogóle spał?

Adam wśliznął się do domku kuchennym wejściem. Na widok Christy jego zmęczoną twarz rozjaśnił uśmiech.

– Nie spodziewałem się, że tak łatwo zrezygnujesz z porannej herbaty w łóżku – powiedział.

– Ile można czekać – zażartowała, spoglądając znacząco na zegarek. Było wpół do ósmej. – Przeważnie wstaję o wiele wcześniej.

– Niemożliwe – podchwycił natychmiast jej żartobliwy ton.

– Zaparzyłam kawę.

– Kobieta jakich mało. – Podszedł do kuchenki.

– Podobno wolisz herbatę?

– To był zwykły kaprys. – Christy twardo trwała przy swoim porannym postanowieniu. Będzie pogodna niezależnie od wszystkiego.

Adam uniósł brwi, ale nic nie powiedział.

– Naprawdę byłam nieznośna – westchnęła, zmuszając się, by nie spuścić oczu. Wiedziała, że on ma kogoś w Anglii i nic tego nie zmieni. – Poród Kate zupełnie wytrącił mnie z równowagi. To nie do niej cię teraz wezwano? – spytała. – Tak rano wyjechałeś.

– Owszem, do niej – przyznał z ociąganiem. – Ma lekką gorączkę. Ale nie sądzę, aby to było coś poważnego. A więc to strach zrobił z ciebie jędzę?

Christy przestawiła ekspres z kawą na stół, ostrożnie stawiając obolałą stopę.

– Na samą myśl o rodzeniu dzieci robi mi się zimno – skłamała. – Wczorajsze wypadki jedynie mnie w tym utwierdzają. Rola ciotki to wszystko, na co się kiedykolwiek zdobędę w dziedzinie macierzyństwa.

– To może pomyśl o adopcji – rzucił lekko – albo wyjdź za dzieciatego wdowca.

Christy energicznie pokręciła głową.

– Domowa harmonia to nie dla mnie!

Adam zamyślony spoglądał w przestrzeń. Sięgnął po ekspres i napełnił filiżanki, później usiadł, ale wszystko to robił machinalnie. Dopiero Christy, wstając od stołu, wyrwała go z tego stanu.

– Ciągle boli cię noga?

– Niestety.

– Zaraz zobaczymy.

Posłusznie pozwoliła się zbadać. Była ubrana w lekką, bawełnianą sukienkę, pozostała jednak boso, nie wiedząc, jak najlepiej chronić złamany paluch.

Adam wprawnymi ruchami zbadał skręcony staw. Z satysfakcją stwierdził, że opuchlizna się zmniejszyła. Uśmiechnął się pocieszająco.

– Założę ci bandaż elastyczny. Czy masz jakieś dobre, zakryte, ale wystarczająco luźne buty?

– Mam białe mokasyny – przyznała z ociąganiem – ale one zupełnie nie pasują. I ten upał…

– A gips będzie pasował? Nie masz wyboru.

– Tak jest, proszę pana – skapitulowała.

– To już lepiej brzmi – powiedział, uśmiechając się szeroko.

Wyszedł po torbę lekarską. W chwilę później kończył bandażowanie. Ból od razu się zmniejszył.

– Nieźle byłoby oszczędzać nogę – zaordynował.

– Mam dobre stołki w laboratorium – obiecała.

– Powinnaś trzymać stopę w górze.

– Jeśli Ruth będzie mi podawać odczynniki, mogę pracować półleżąc w fotelu.

– Chyba nie ma innego wyjścia. Jak widzę, jesteś tu równie nieodzowna jak Richard.

– Kate mu pomagała, teraz ty – zaprzeczyła.

– Mnie nie ma kto zastąpić.

– Spora odpowiedzialność jak na… – zawahał się.

– Jak na takiego dzieciaka? – dokończyła.

– No właśnie, to chciałem powiedzieć. – Roześmiał się. – Wyglądasz tak młodo.

– Mała siostrzyczka Richarda – odparła matowym głosem. Wstała z pewnym trudem. – Dokończ śniadanie, a ja znajdę mokasyny – rzuciła, zatrzymując się w drzwiach.

– Christy…

– Co znowu?

– Nie chciałem cię urazić – zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, czym ją dotknął, ale zmiana tonu zmusiła go do zastanowienia.

Wzruszyła ramionami, siląc się na uśmiech. Gdyby ktokolwiek inny nazwał ją dzieckiem, nie miałaby nic przeciw temu.

Kolejnym problemem do pokonania było prowadzenie samochodu. Dokuśtykała wprawdzie do wozu, jakoś wsiadła i włączyła silnik, ale gdy nacisnęła sprzęgło, stopa dała do zrozumienia, że to raczej niewydarzony pomysł.

– Stopa ci zesztywniała. – Adam niepostrzeżenie wyszedł na werandę z tostem i kubkiem kawy.

Christy zaklęła pod nosem i spróbowała znowu. Ostry ból przeszył całą nogę. Bardzo niechętnie dała za wygraną.

– Zadzwonię po taksówkę – rzuciła, starając się na niego nie patrzeć. W jasnych spodniach i kraciastej koszuli wyglądał tak, jakby mieszkał w tym domu od zawsze. Ciepło domowego ogniska, pomyślała ze złością.

– Podwiozę cię – zaoferował, spoglądając na zegarek. – Właściwie czemu tak wcześnie tam jedziesz?

– Chciałam uporządkować papiery i rachunki przed otwarciem apteki – skłamała.

– Papierkowa robota może zaczekać, natomiast na pewno musimy zrobić prześwietlenie. No i kule, bez nich nie dasz rady chodzić. Potrzebuję dziesięciu minut na prysznic i możemy jechać.

Kiwnęła głową. Jaki miała wybór? Żeby nie wiadomo jak się starała, zawsze miała mu coś do zawdzięczenia.


Pół godziny później, wsparta na kulach, wkroczyła do izolatki Kate. Adam i Richard szli na obchód, miała więc nieco czasu.

– Zaczynam przyjęcia o dziesiątej – rzucił Adam wychodząc. – Zdążę dostarczyć cię do apteki, czekaj tu na mnie!

– Dobrze – zgodziła się potulnie. Przystawanie na jego propozycje staje się moją drugą naturą, pomyślała.

Kate siedziała oparta o stertę poduszek, trzymając w ramionach niemowlę. Widząc Christy rozpromieniła się, ale zaraz zmarszczyła brwi zauważywszy kule.

– Coś ty ze sobą zrobiła?

– Wdałam się w dyskusję z kamieniem. – Christy dobrnęła do łóżka i spojrzała na dziecko. – A więc to z jego powodu to całe zamieszanie. Jak go nazwiesz?

– Andrew. Andrew James. Christy…?

– Ładnie – zgodziła się Christy, siadając obok łóżka. – Nie masz kłopotów z karmieniem?

Kate nie dała się tak łatwo zbyć. Położyła synka w stojącej obok kołysce i popatrzyła na nią badawczo.

– Jak to się stało?

– Kopnęłam doktora McCormacka – zmieniła taktykę Christy.

Kate roześmiała się.

– Pewno miałabyś na to wielką ochotę.

– Doktor McCormack przynosi prawdziwy zaszczyt swojej profesji. – Christy z trudem utrzymywała powagę. – Jestem mu bardzo wdzięczna.

– Wszyscy jesteśmy – westchnęła Kate, otulając małego kołderką. – To dzięki niemu mam Andrew Jamesa.

– Niezupełnie – zaprzeczyła Christy. – Adam zatrzymał ci krwotok, ale chłopak miał się nieźle od początku. Zdzierał płuca z niezadowolenia, gdy mama wykrwawiała się na śmierć. I mam wrażenie, że gdybym nie nadeszła, to sam przegryzłby pępowinę i ruszył do kuchni po przekąskę.

Kate zachichotała, spojrzała na dziecko i wznowiła dochodzenie.

– No, to jak było z twoją nogą?

– Przecież mówię – nie ustępowała Christy – albo kamień, albo Adam. Możesz wybierać.

– A nie miało to czasem czegoś wspólnego z wielką dziurą w siatce w naszych drzwiach frontowych?

Richard wszedł właśnie do izolatki i domagał się odpowiedzi. Za nim wkroczył Adam.

– To sprawka twojego synalka – wyjaśniła Christy. – Kierowca karetki chciał mu otworzyć, ale ten mały macho nie czekał. Wyskoczył butami do przodu…

Richard pokręcił głową.

– Czy chociaż pozwoliła ci to obejrzeć? – spytał Adama.

– Obejrzeć drzwi? – Adam uchylił się przed rzuconą przez Kate poduszką. – Widzę, że czujesz się już lepiej.

– Może zdjąłbyś mi kroplówkę?

– Po dwudziestu czterech godzinach – zaordynował, oglądając kartę wiszącą w nogach łóżka. – Cieszę się, że gorączka ci spada. Dobra robota. – Spojrzał na Christy. – Idziemy?

– Adam – jęknęła Kate – nie możecie tak odejść, musisz mi powiedzieć, co się stało z nogą Christy.

– To paskudna historia – pokręcił głową z godnością. – Przeżyłabyś szok, Kate. Powiedziałbym Richardowi, ale przysięga Hipokratesa nie pozwala mi naruszać zaufania pacjentki. Christy i jej kamień zabiorą swoją tajemnicę do grobu.

Wyszli, zostawiając szczęśliwe małżeństwo. Christy, wsiadając do samochodu, wciąż jeszcze chichotała.

– Czemu nie robisz tego częściej?

– Czego?

– Nie śmiejesz się! Wczoraj brałaś życie śmiertelnie poważnie.

– Martwiłam się o Kate.

– A więc teraz życie znowu może być zabawne. Christy obserwowała go nieufnie, gdy siadał za kierownicą.

– Załóżmy, że tak – powiedziała z powątpiewaniem.

– Świetnie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zaczniemy zatem dziś wieczorem…

– Wieczorem?!

– Nie przepadam za fasolą z parówkami. Dziś będę miał ciężki dzień. Zresztą ty też. Wątpię, abyś po powrocie z apteki miała ochotę na gotowanie. Pora na elegancki obiad.

– Elegancja w Corrook? Przecież to niemożliwe…

– Jak to? Jest przecież pub!

– Hm… – uśmiechnęła się – Co to znaczy „hm”? Uśmiech Christy pogłębił się.

– Nie mogę pojąć, czemu dla niektórych stoły pokryte laminatem, zapach skwaśniałego piwa, frytki i befsztyk to znamiona elegancji. Czyżby płace służby zdrowia w Anglii były aż tak niskie?

Odwzajemnił szelmowski uśmiech.

– Gdy tylko Kate będzie mogła zastąpić mnie w roli anestezjologa, pokażę ci prawdziwą elegancję.

Nawet jeśli miałoby to oznaczać czarterowy lot do Londynu, specjalnie dla nas.

– Nie ma takiej potrzeby. – Christy poprawiła włosy gestem wystudiowanej, acz udawanej elegancji.

– Nie wypadłam sroce spod ogona, też znam dobre lokale. Byłam nawet kiedyś wewnątrz Cafe Corrook!

Pokręcił głową ze zdumienia.

– Niesłychane, ty? Cóż mogę dodać? Z pewnością nie zaimponuje ci fakt, że bratanek najlepszego przyjaciela mojej ciotki jest prawie pewien pokrewieństwa swego psa ze spanielem królowej?

– Nie ulegam łatwo oszołomieniu – wycedziła wyniośle, zaraz jednak zepsuła efekt niepohamowanym chichotem.

Zaśmiewali się jeszcze, gdy samochód stanął przed apteką. Ruth wybałuszyła oczy na widok wyłaniających się kolejno: Adama, kul i Christy.

– A zatem dziś wieczorem – przypomniał stanowczo. – Wątpię jednak, bym zdołał odwieźć cię do domu przed wpół do szóstej.

– Dzięki, doktorze McCormack, ale z powodzeniem mogę wziąć taksówkę.

– Odrobina szacunku nie zawadzi, ze względu na spaniela królowej – upomniał ją łagodnie – ale ktoś, kto zna wnętrze Cafe Corrook, może mi mówić Adam. Albo po prostu McCormack – zawahał się – oczywiście pod warunkiem, że rzeczywiście byłaś wewnątrz.

– Dzięki… Adamie. – Potrząsnęła głową ze śmiechem.

– To drobiazg. A zatem odbieram cię z domu o siódmej. – Zanim zorientowała się, co robi, pocałował końce jej palców i przeniósł pocałunek na usta.

– Uważaj na ten paluch, kochanie.

I już go nie było.

– Christy… – Ruth nie mogła ochłonąć, wyszła na jezdnię i gapiła się za znikającym samochodem. – Ależ on jest wspaniały!

Christy też miała kłopoty z regulacją oddechu. Dobrze, że Ruth na nią nie patrzy, może dzięki temu nie zobaczy szkarłatnego rumieńca.

– Ruth, jest już dziesięć po dziewiątej – powiedziała – a apteka ciągle zamknięta!

– I bardzo dobrze – westchnęła Ruth. – Mogłoby tak być zawsze.


Christy potrzebowała prawie pół godziny, aby rutynowe czynności w aptece zaczęły się toczyć zwykłą koleją. Cały jej świat został wywrócony do góry nogami. Całkiem inna Christy opuszczała wczoraj laboratorium. Zupełnie różna od tej, która powróciła dziś rano.

A może powinnam być w dalszym ciągu jędzą, to mniej niebezpieczne, pomyślała. Jeśli Adam nadal będzie rozsiewał te swoje diabelskie uśmiechy… To przez nie zakochała się wówczas. Przez nie i przez jego niewytłumaczalną zdolność zmuszania jej do śmiechu. Nawet wówczas, gdy sprawy przybierały najgorszy obrót.

To jest twój przyjaciel, skarciła się ostro. Musisz nauczyć się traktować go przyjaźnie i… tylko przyjaźnie. On po prostu ma taki ekspansywny sposób bycia. Dotknęła ust, tam gdzie spoczęły jego palce. Tego rodzaju gesty to jego druga natura, ale one nie świadczą o niczym. Może jedynie o tym, że ją nieco lubi. Nauczyły ją wszak tego poprzednie doświadczenia.

– Christy, żyj po prostu tak, jak żyłaś dotąd – powiedziała ponuro na głos. Wyregulowała wysokość fotela i poprawiła zwój etykietek samoprzylepnych w maszynie do pisania. Okropnie się skręcały. Zaczęła je wypełniać:

Pani A. Haddon: valium.

Zaskoczona, przerwała wpisywanie. Sięgnęła po kartotekę. Przerzucała karty póki nie znalazła właściwej. Poprzednia recepta zrealizowana była w zeszły czwartek, a jeszcze wcześniejsza przed trzema tygodniami. Wszystkie na valium. Pierwsze dwie wystawione były przez lekarzy spoza miasteczka. Christy nawet o nich nie słyszała.

– Pani Haddon?

Kobieta w średnim wieku oderwała się od buszowania wśród kosmetyków. Spojrzała na Christy przyjaźnie.

– Co, kochanie? – uśmiechnęła się.

Jak większość mieszkańców Corrook lubiła młodą farmaceutkę. Była nawet jedną z pierwszych poznanych tutaj osób. Samotna, zaglądała często na pogawędkę z Ruth lub Christy. Oparłszy się o kule, Christy pokuśtykała w stronę stelaża. Chciała załatwić sprawę z dala od ciekawskiej Ruth.

– Pani Haddon, przecież kupowała pani valium zaledwie pięć dni temu?

Kobieta skinęła głową. Christy nie była tego całkiem pewna, ale miała wrażenie, że celowo unika jej wzroku.

– Tak, skarbie – przyznała. – Jestem taka roztargniona. Chyba musiałam wyrzucić całe opakowanie wraz z torbami po zakupach. Co się stało z twoją nogą?

– To znaczy, że nawet nie otworzyła pani fiolki? – Christy nie dawała za wygraną.

– Ależ skąd – odrzekła pani Haddon – aż taka roztargniona nie jestem. Gdybym połknęła to wszystko, odwieźliby mnie chyba do czubków. Nieprawdaż?

Musiałam je wyrzucić, to jedyne wytłumaczenie – odrzekła stanowczo. – A teraz powiedz mi – dodała szybko – czy widziałaś już swego małego bratanka? Podobno wykapany tatuś. Ugotowałam potrawkę dla doktora Blaira, zaniosę mu po południu. Robię też na drutach kaftanik dla małego. Zostało mi tylko wykończenie błękitną wstążką…

Christy poddała się i uciekła, nie do końca przekonana. Cień wątpliwości pozostał. Recepta do realizacji była zwykłym powtórzeniem i właściwie nie miała podstaw, by odmówić wydania valium. Patrzyła na nią zamyślona. Lekarz, który ją wystawił praktykował w Tynong, miasteczku oddalonym o czterdzieści mil. Czemu pani Haddon jeździła aż tam po poradę, recepty zaś realizowała w Corrook?

Pewno był jakiś prosty powód. Może nie lubiła Richarda? Albo Kate? Ale przecież Kate ostatnio prawie wcale nie przyjmowała. Christy wydała lek, poczekała, aż pani Haddon zniknie za rogiem i zadzwoniła do apteki w Tynong.

– Na pewno nie wyrzuciłaby tego przypadkiem – zapewniał ją Rob, właściciel tamtejszej apteki.

– W ciągu ostatnich kilku miesięcy przyniosła trzy recepty od trzech różnych lekarzy – dodał – i za każdym razem prosiła też o powtórkę. Ale kiedy dostałem receptę od całkiem nieznanego lekarza, zadałem jej kilka trudnych pytań. I słyszę, że teraz wróciła do ciebie.

Christy zerknęła na receptę.

– Czy znasz doktora Cartwrighta? Zapadła chwila ciszy.

– Mieliśmy tu doktora Cartwrighta, ale… – zawahał się – to było półtora roku temu, prawie go zapomniałem. Przyjechał, żeby zostać partnerem praktykującego tu lekarza, ale wyjechał po trzech dniach.

– No to jakim cudem…? – Christy aż podskoczyła.

– Mieliśmy tu ostatnio kilka włamań. Może receptariusze Cartwrighta nie zostały zniszczone. Obaj nasi lekarze mówili coś o skradzionych receptach.

– Ale numer.

– Niezły masz zgryz, Christy. – Rob stanowczo nie chciał się w nic mieszać. – Musisz dać znać na policję.

– Wiem – przyznała niechętnie – ale nie wyobrażam sobie pani Haddon w masce i z łomem.

– Przecież nie musiała sama się włamywać – odparł. – Istnieje czarny rynek. Podrobione recepty, a nawet receptariusze, można kupić. Tyle że to kosztuje kupę forsy.

– No, ale przecież…

– Christy, mam tutaj kolejkę do samych drzwi – uciął. – Niech się tym zajmie policja.

Odłożyła słuchawkę i pogrążyła się w niewesołych myślach, póki Ruth nie zajrzała na zaplecze.

– Zadzwoń do szpitala i poproś doktora Blaira albo McCormacka, muszę z którymś porozmawiać.

– No to… chyba zacznę od McCormacka. – Ruth uśmiechnęła się z jawną kpiną i chichocząc wykręciła numer.

– Słuchaj no… – Christy zamachnęła się kulą. Jedynie Adam był osiągalny. Ruth wyszła z pastylkami pana Harrisa, a Christy usiadła wygodniej.

– O co chodzi? – spytał zmęczonym głosem, wyraźnie się spieszył.

– Wybacz, że cię odrywam od pracy, ale mam problem.

– Znowu nieczytelna recepta?

– Nie, nie. – Christy pokrótce opisała sytuację.

– Czy myślisz, że policja to jedyne wyjście? Wolałabym tego uniknąć.

– Wcale ci się nie dziwię. – Z wielką ulgą usłyszała, że ma w nim oparcie. – Wiesz co, poproszę Bellę, aby sprawdziła informacje o pani Haddon w kartotece i zadzwonię.

– Będę bardzo wdzięczna.

Niestety, dziesięć minut później wieści nie były pocieszające.

– Nie mamy dużo w dokumentacji. Amy Haddon była u Kate dwa razy w ciągu ostatnich dwu lat. I nigdy nie dostała neuroleptyków. Ale jeśli cofnąć się aż do czasów starego doktora Macguire’a, to i owszem. Przepisywał jej środki uspokajające po śmierci męża. Tyle że to było sześć lat temu.

Christy milczała, trawiąc informacje.

– Czyli jest pacjentką Kate – stwierdziła w końcu.

– Czy możemy odłożyć sprawę do czasu, kiedy Kate wydobrzeje?

– Niestety, nie – powiedział łagodnie. – Nie wtedy, gdy w grę wchodzą skradzione recepty.

– Czy to znaczy, że muszę iść na policję? Zastanawiał się.

– Myślę, że tak. Oni muszą się o tym dowiedzieć – powiedział w końcu. – Dla pani Haddon byłoby jednak o wiele lepiej, gdyby dowiedzieli się wprost od niej.

– Też tak myślę – zgodziła się.

– Czy chciałabyś, abym ja z nią porozmawiał? Tak, pomyślała, właśnie tego chcę. Zwalić na kogoś cały ten kram. Jeśli Adam ma chęć…

– Nie – powiedziała z ociąganiem. – Znam Amy Haddon i myślę, że ma do mnie zaufanie. Jeśli Kate nie może, to będzie to najlepsze rozwiązanie. Niestety.

– Kiedy będziesz mogła do niej pójść? – Poznała po głosie Adama, że chce ją skłonić do konkretnej decyzji.

– No, chyba… pójdę tam dzisiaj.

– Dasz radę dokuśtykać? – Tak.

– To na Church Street pod siedemnastym? – czytał z kartoteki.

– Tak.

– Świetnie, przyjadę tam po ciebie, powiedzmy wpół do siódmej.

– Ależ mogę wziąć taksówkę.

– Będę o wpół do siódmej – uciął stanowczo.

Загрузка...