ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kilka następnych tygodni należało do najtrudniejszych w życiu Christy. Zmagała się z bezsennością. Uciekała w pracę. I ustawicznie traciła na wadze.

– Co się z tobą, u licha, dzieje? – spytała ją któregoś popołudnia Kate. Właśnie karmiła dziecko na werandzie i w odróżnieniu od Christy wyglądała wspaniale.

– O co ci chodzi?

– O to, że wyglądasz jak kościotrup – odpowiedziała szczerze bratowa. – Oboje z Richardem martwimy się o ciebie.

– To miło z waszej strony – Christy rzuciła sucho, ale zreflektowała się, widząc wyraz twarzy Kate. – Przepraszam. Wiem, że to prawda. Po prostu mam nawał pracy – wyjaśniła.

– Jakiej pracy?

– No, przecież realizuję teraz recepty aż dwóch lekarzy.

– Co w tym niezwykłego? Tak samo było, gdy to ja pomagałam Richardowi. Wówczas wyglądałaś świetnie.

– Może to wpływ mojego lokatora – przyznała Christy. – Jestem spięta, gdy tak ciągle kręci się po domu.

– Źle sypiasz?

– Raczej kiepsko.

Kate zmieniła pierś przy karmieniu.

– Gdybym była doktorem Macguire’em, zapisałabym ci valium. Ale skoro nie jestem, to pytam znowu: co się dzieje???

Christy w milczeniu pokręciła głową.

Adam zorganizował sobie życie, w którym dom Christy zajmował istotne miejsce, i najwyraźniej miał zamiar w nim pozostać. Od tego wieczoru, gdy ją pocałował, nie potrafiła traktować go jak przyjaciela. Elementarne zasady uprzejmości były wszystkim, na co potrafiła się zdobyć. Zresztą był zapracowany i tylko z rzadka bywali w domu jednocześnie. Następnego ranka po owym pamiętnym wieczorze próbował z nią jeszcze rozmawiać.

– Adamie, jeśli znowu mnie dotkniesz, będę wrzeszczeć, aż wszystkie gliny z Tynong tu przylecą – postawiła jasno sprawę Christy.

Ku jej zaskoczeniu przyjął to ultimatum bez protestu. Tak, jakby też miał wątpliwości, a lodowate przyjęcie z jej strony było mu na rękę.

I dobrze, pomyślała. Gdyby jeszcze spakował walizki i wyniósł się! Tymczasem nic z tego. Mały domek wypełniony był Adamem McCormackiem. Często słyszała, jak wstaje w środku nocy i zamawia rozmowę. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by wiedzieć dokąd. Przykrywała wtedy głowę poduszką i przeklinała jego ponowne wtargnięcie w swoje życie.

Kate obserwowała ją uważnie i musiała trafnie odczytać jej myśli.

– Chodzi o Adama, prawda? – zapytała wprost. Dziewczyna spłoniła się i zerwała na równe nogi.

– Muszę lecieć! Trzeba uporządkować półki w aptece…

– Aby odwlec jeszcze trochę powrót do domu?

– Ależ nie… – Christy!!!

Stojąc w rozkroku, z rękoma na biodrach, Christy wyzywająco patrzyła na bratową. Lecz przecież ona była nie tylko jej rodziną, ale i przyjaciółką. A przyjazne ramię, na którym mogłaby się wypłakać, było czymś, czego jej bardzo brakowało. Nagle opuścił ją cały upór. Ciężko usiadła na stopniach. Nawet jeśli Kate nie zdoła jej pomóc, to przynajmniej wysłucha.

– To prawda, Kate. Nie idę do domu, aby być z dala od Adama.

– Kochasz go? – stwierdziła raczej niż spytała bratowa.

– Tak.

Zapadła cisza. Kate westchnęła współczująco.

– Od jak dawna?

– Od pięciu lat.

Opowiedziała Kate wszystko, starając się, by głos brzmiał normalnie, spokojnie. Ale pod koniec zaledwie było ją słychać wśród tłumionych łkań. Wydawało się jej, że cała ta historia jest arcygłupia. Że zostanie wyśmiana. Tymczasem, odłożywszy śpiące dziecko do kołyski, Kate usiadła przy niej na stopniach w milczeniu. Po dłuższej chwili odezwała się.

– Myślę, że Richard popełnił niewybaczalną pomyłkę.

– Prosząc Adama, by tu przyjechał? – Christy zaśmiała się sarkastycznie. – Ależ Corrook potrzebuje drugiego lekarza. Nawet dla mnie jest to oczywiste. To tylko ja go tu nie chcę.

– Nie to miałam na myśli. – Kate pokręciła głową. – Powinien więcej opowiedzieć ci o problemach Adama.

Christy zesztywniała.

– Czy to znaczy, że ty wiesz?

– Richard ciągle traktuje cię jak małą siostrzyczkę. Słusznie czy nie, sądzi, że są sprawy zupełnie nieodpowiednie dla ciebie.

– Mimo że mam dwadzieścia sześć lat?

– Dla niego ciągle masz dwanaście.

– Jakie sprawy? Kate westchnęła.

– Nie powinnam ci o tym opowiadać, ale chyba inaczej nie można. Sarę spotkałaś tylko raz, prawda?

Christy skinęła głową.

– I nikt ci nie powiedział, że ona jest chora?

– Chodzi ci o to, na co umarła? Pytałam Adama wprost, ale mi nie odpowiedział.

– Nie myślę o przyczynie śmierci, choć mogę się domyślać – przyznała ze smutkiem Kate. – Sara była chora na schizofrenię.

– Co?! – Christy spojrzała na bratową, jakby to raczej ona postradała zmysły. – Ależ widziałam ją, była całkowicie normalna!

– Czy dużo wiesz o schizofrenii?

– Znam się tylko na lekach i na stosowanych dawkach – odpowiedziała. – Wiem, że terapia wymaga bardzo rygorystycznego przestrzegania zaleceń.

– No właśnie – podchwyciła Kate – musi być przestrzegany ścisły reżim leczenia. – Zawahała się, ale było dla nich obu oczywiste, że musi mówić dalej. – Sara była prawnikiem. Śliczna, utalentowana, żywiołowa, z wielkim poczuciem humoru. W każdym razie Richard tak o niej mówi. – Uśmiechnęła się raczej smutno. – Adam poznał ją i wkrótce się pobrali. A pół roku później sprawy zaczęły przybierać zły obrót.

– Początek schizofrenii?

– Ano tak – potwierdziła Kate. – Richard twierdzi, że to stało się tak nagle, że aż żal było na nią patrzeć.

Sara zaczęła podejrzewać, że Adam chce jej śmierci. Opowiadała o tym wszystkim i początkowo nie sprawiało to wrażenia choroby. Spowodowała nawet aresztowanie męża. Adam przeszedł gehennę, starając się przekonać otoczenie, że podłożem tych oskarżeń jest choroba i usiłując nakłonić Sarę do leczenia. Stracił bardzo wielu przyjaciół, zanim zachowanie Sary zaczęło jawnie wskazywać na chorobę.

– Co się właściwie stało?

– Pewnej nocy nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Sara wezwała policję twierdząc, że Adam groził jej nożem. Kiedy przyjechali, rzuciła się na policjanta z nożyczkami i w efekcie to ją aresztowano.

– O Boże – jęknęła Christy. – Biedny Adam.

– Zaczęło się leczenie, ale terapia nigdy już nie przywróciła Adamowi Sary takiej, jaką znał na początku. Okresy manii prześladowczej powracały. Rzuciła zawód prawnika i została modelką. Później przyszły ustawiczne zmiany nastroju. Od skrajnej depresji do szaleńczych manii. Dla Adama nie było już miejsca w jej życiu, wystąpiła nawet o rozwód. To właśnie wtedy Richard zaprosił go na urlop do waszego domu.

A więc to o tej tragedii wspominał wówczas Richard. To był powód, dla którego Adam szukał wytchnienia z dala od szpitala. Własna żona porzuciła go z powodu szaleństwa. Przyjechał na urlop i spotkał Christy, zwyczajną, normalną, żywiołową studentkę. Pełną życia i zawsze gotową do śmiechu. Kto może go winić, że szukał jej towarzystwa? Podniosła dłoń, by wysuszyć gorzkie, gniewne łzy. Tylko, czemu cholerny braciszek nie mógł jej tego powiedzieć? Zmieniało to tak wiele…

– Jednakże – kontynuowała Kate – Sara nagle pojawiła się w połowie urlopu. Zmiana terapii przyniosła, chwilowo, pozytywne efekty. Nagle przypomniała sobie, że ma męża. Przybyła, by go odzyskać. Christy skinęła głową. Czy mogła się dziwić, że odszedł wtedy z Sarą?

– Niewiele wiem o następnych kilku latach. Richard też nie wie. Od tamtej pory Adam odsunął się od przyjaciół. Domyślam się, że huśtawka nastrojów u Sary pogłębiała się. Źle znosiła uboczne działanie leków, więc gdy tylko następowała poprawa, natychmiast odstawiała je na półkę. Richard zakłada, że albo popełniła samobójstwo albo zginęła w nieszczęśliwym wypadku podczas jednego z maniakalnych okresów. Ale nie pytał o to.

Christy także o nic nie pytała. W końcu zdobyła się na słaby uśmiech.

– W trakcie tego wszystkiego doktor McCormack bierze na spacer siostrę swego przyjaciela i całuje ją na dobranoc – powiedziała z goryczą – a ona zakochuje się w nim nieprzytomnie i ani rusz nie może zrozumieć, czemu nawet tego nie zauważył. – Wstała gwałtownie. – Dzięki, że mi o tym powiedziałaś. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej.

– Czy to by cokolwiek zmieniło?

– W moim zakochaniu? – Christy potrząsnęła głową. – Wątpię. Ale może przestałabym go winić. Może doszłabym ze sobą do ładu, nie raniąc go przy okazji.

Zostawiła Kate siedzącą na werandzie, wsiadła do samochodu i pojechała wolno w stronę miasteczka. Nie miała ochoty na spotkanie z Adamem, zanim nie pozbiera się.

Skręciła w drogę wiodącą do głównej ulicy i jeszcze bardziej zwolniła. To tutaj mieszka Amy Haddon, przypomniała sobie. Przed domem stał pordzewiały pomarańczowy samochód. Drzwi wejściowe były otwarte na oścież.

Zaabsorbowanie Christy własnymi problemami nieco zmalało. Coś było nie w porządku. A może tylko jej się zdawało?

Przypomniała sobie, że pani Haddon zazwyczaj starannie zamykała drzwi i nawet zakładała łańcuch. Christy zaglądała tam kilkakrotnie w ciągu ostatnich tygodni i zawsze obserwowała identyczną procedurę. Czuła się nawet w takim zamknięciu nieswojo.

Zahamowała za pordzewiałym wrakiem. Nie był to wóz z Corrook i wyglądał bardzo podejrzanie. Z tyłu miał jakieś ohydne naklejki. Zaniepokoiła się już całkiem poważnie.

Może to ten zaginiony syn, pomyślała. Ale wątpliwości nie ustępowały.

Niechętnie wydostała się z samochodu i poszła alejką w stronę drzwi. Nagle zatrzymała się jak wryta. Z wnętrza dobiegł jęk, a później niski, złowrogi, pełen jadu głos.

– Myślałaś, że nie pokapuję się, kto mnie podkablował? Niezły kawał. Dwieście nędznych papierów za parę recept. Nie warto za coś takiego garować. Ale już ja się postaram, aby było warto. Jak mają mnie zamknąć, to przynajmniej niech wiem, za co.

Rozległ się głośny łomot, nieludzki jęk czystego przerażenia, coś upadło i nastała cisza.

Christy przebiegła przez bawialnię, jak kotka na polowaniu, pełna wściekłości i furii. Rzuciła się całym ciężarem na napastnika pochylonego nad leżącą kobietą. Chociaż dotąd uważała się za tchórza, nikt widząc ją w akcji nie uwierzyłby w to. Walczyła wszelkimi sposobami – kopiąc, drapiąc, rzucając się całym ciałem tak, że tępawemu osiłkowi brakowało miejsca do ucieczki.

Był jednak od niej silniejszy i, mimo przewagi jaką dało jej zaskoczenie, nierówna walka mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Trafił ją w splot słoneczny silnym ciosem i aż chrząknął z zadowolenia. W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczał, że Christy zamiast upaść zemdlona, znowu rzuci się na niego, używając na wpół wyleczonej nogi jak niezawodnej broni. Ból wykrzywił mu twarz, ale zamierzył się znowu. Tym razem Christy zmieniła taktykę. Uchyliła się, walnęła go głową w mostek i poprawiła kolanem, zadając najokrutniejszy dla mężczyzny cios. Napastnik wrzasnął z bólu i chwycił ją za włosy. Chciała się ratować następując z całej siły na jego bosą stopę, ale to był błąd. Zdzielił ją w twarz. Upadła na podłogę, unosząc ramiona, by się zasłonić. Następny cios zawisł w powietrzu.

Nadeszła pomoc. Adam.

Zjawił się bezszelestnie, nie wiadomo skąd, i zatrzymał uniesione ramię. Od tego momentu wszystko potoczyło się jak na zwolnionym filmie. Christy jak przez mgłę widziała Adama, obracającego napastnika i ustawiającego go do ciosu. Zamierzył się i walnął ze wszystkich sił. Osiłek poleciał pod przeciwległą ścianę. Ale zanim zdążył się od niej odbić, Adam już przy nim był. Wykręcił mu obie ręce do tyłu, wcisnął w kąt pokoju i unieruchomił w stalowym uścisku. Dopiero wówczas zwrócił głowę w stronę Christy.

– Adam… – wyszeptała drżącym głosem, z trudem podnosząc się z podłogi.

– Czy możesz wezwać policję?

Spojrzała na niego oszołomiona i przeniosła wzrok na leżącą na podłodze panią Haddon. Kobieta była nieprzytomna. Na głowie miała głęboką ranę, z której płynęła krew.

– Najpierw policja – ponaglił Adam. – Christy, zadzwoń pod 999.

Przyznała mu rację i przeszła do kuchni. Wybrała numer i z trudem wyjaśniła, kim jest i po co dzwoni. Na szczęście telefonistka była dobrze przygotowana do przyjmowania informacji od zszokowanych ludzi. Zapewniła, że karetka i policja są już w drodze. Po odłożeniu słuchawki Christy odetchnęła głęboko i niepewnym krokiem wróciła do salonu.

Miała wrażenie, że patrzy na dramatyczny kadr z filmu, zatrzymany na wideo po przyciśnięciu klawisza „pauza”. Adam i napastnik nie poruszyli się od chwili jej wyjścia z pokoju.

– Już jadą – oznajmiła stłumionym głosem, próbując zebrać myśli.

– Christy, musisz zatamować krwotok z rany Amy – polecił Adam.

– Już jadą – powtórzyła, wpatrując się w niego nieobecnym wzrokiem.

– Christy, dobrze się czujesz? – Tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej. – Posłuchaj, Amy krwawi. Trzeba zatamować krwotok. Jestem pewny, że potrafisz to zrobić.

Powoli jego słowa dotarły do niej przez otaczającą ją mgłę. Odetchnęła głęboko. Adam jest tutaj. Adam jej potrzebuje. Ciemność rozproszyła się. Skinęła głową. Czuła ból, ale otępienie minęło.

Uklękła przy leżącej kobiecie i usiłowała się skupić. Z rany na głowie Amy bez przerwy wypływała krew, wzorzysty dywan utrudniał ocenę, ile krwi już straciła.

Podkładka. Potrzebna jest podkładka. Zapewne znalazłaby coś odpowiedniego w kuchni, ale szkoda jej było czasu. Szybko zdjęła miękką bawełnianą bluzkę, uformowała ją w prostokąt i przyłożyła do rany. W takiej chwili skromność nie jest najważniejsza.

– Dobrze – pochwalił ją Adam i zaraz zaklął, gdyż jego więzień poruszył się. – Wiesz – powiedział obojętnym tonem – kość twego ramienia może wytrzymać tylko określony nacisk, i właśnie taki stosuję. Jeśli poruszysz się o milimetr, zwiększę nacisk i pęknie. A szczerze mówiąc, z przyjemnością połamałbym ci obie ręce, więc mnie nie prowokuj.

Przez chwilę trwała cisza, a kiedy napastnik powrócił do poprzedniej pozycji, Adam znowu spojrzał na kobiety.

Christy starała się ze wszystkich sił skoncentrować na ranie i nie patrzyć na pokrytą nienaturalną bladością twarz Amy. Uderzenie w głowę musiało być niezwykle silne, skoro straciła przytomność, i to na tak długo. Co jeszcze zrobił jej ten łajdak? Zgięte pod dziwnym kątem ramię Amy wskazywało na złamanie, ale w tej chwili nie było to najważniejsze. Przede wszystkim trzeba zatamować krwawienie.

Z oddali dobiegło ją wycie syreny, a po chwili zawyła i druga. Przenikliwe dźwięki zbliżały się coraz bardziej, aż w końcu zamarły i prawie natychmiast usłyszała szybkie kroki. Nagle w pokoju pojawiło się wiele postaci w mundurach i z bronią, a jakiś mężczyzna odsunął ją łagodnie na bok.

– Już wszystko w porządku, proszę pani. Teraz my się nią zajmiemy.

Christy stała nieruchomo, patrząc na pochylonego nad ranną kobietą Adama. Nie potrafiła myśleć ani wydusić z siebie słowa. Drżała coraz mocniej, aż w końcu trudno jej było ustać na nogach.

– To bardzo rozległa rana głowy – oznajmił Adam po podłączeniu kroplówki. – Z krwawieniem wewnętrznym.

– Mamy zawieźć ją prosto do Melbourne, doktorze? – spytał jeden z sanitariuszy.

– Najpierw na naszą salę operacyjną. Spróbujemy zmniejszyć upływ krwi. Zawiadomcie przez radio szpital oraz doktora Blaira, że będzie potrzebny.

Wstał i spojrzał na szarą twarz dziewczyny, błędnym wzrokiem patrzącą w dół, na Amy Haddon. Objął ją i mocno przytulił, jak najcenniejszy na świecie skarb. Wtuliła się w niego, odprężyła i przez chwilę prawie poddała się ciemności.

Nie zemdlała jednak. Ciepłe i silne ramiona Adama obiecywały jej bezpieczeństwo. Teraz mogłaby wreszcie zamknąć oczy, ale nie czuła takiej potrzeby. Nic jej nie groziło. Napastnika zakuto w kajdanki i wyprowadzono z pokoju. Wszystko było pod kontrolą, a ona sama była tam, gdzie chciała być. I gdzie chciałaby zostać na zawsze.

Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Adam wydał polecenia sanitariuszom, którzy przenieśli panią Haddon na nosze, a następnie do ambulansu. Odpowiedział też na pytania policjanta. Kiedy kierowca karetki spojrzał pytająco na Christy, Adam odsunął ją od siebie.

– Christy, kochanie? – powiedział tak czule, że chciało jej się płakać.

Po raz pierwszy spojrzał z bliska na jej twarz i zaklął z gwałtownością, o jaką go nie podejrzewała.

– Sukinsyn… – Pokręcił głową, jakby nie wierzył własnym oczom i zatrząsł się z gniewu. – Powinienem był połamać mu kości. I skręcić kark.

– Aż tak źle? – Uśmiechnęła się smutno i dotknęła palcami opuchniętej twarzy.

Adam zamknął oczy i znowu przytulił Christy do siebie. Czuła gotującą się w nim wściekłość.

– Zawieziemy panią do szpitala – oświadczył stanowczo sanitariusz. – Pojedzie pan karetką, doktorze, czy swoim samochodem?

– Moim. Przywiozę Christy – oznajmił zdecydowanym tonem.

– Nie ma potrzeby, Adamie – wtrąciła drżącym głosem. – Wracam do domu. Pojadę sama.

– Nie, do cholery – krzyknął, ale zobaczywszy zdumienie na jej twarzy opanował się i uśmiechnął ponuro. – Przepraszam cię, Christy, kochanie. Nie chciałem, żeby to zabrzmiało…

– Pani Haddon cię potrzebuje – przerwała mu. – Mnie szpital nie jest potrzebny.

– Nie widziałaś się w lustrze – odparł. – Masz nad uchem ranę, którą trzeba będzie chyba zszyć. Nie możesz odejść, dopóki nie przekonam się, co jest pod tą krwią.

Dotknęła ręką ucha i ku swemu zdziwieniu poczuła na palcach kleistą wilgoć. Zdumiona popatrzyła na zakrwawioną dłoń.

– Nic mnie nie boli.

– Zaraz zacznie – obiecał Adam. – To jak, idziesz ze mną, czy mam cię zanieść?

– Masz swoje sposoby na oporne kobiety – zażartowała z bladym uśmiechem. Nagle przeszedł ją dreszcz i zachwiała się. Adam objął ją i podtrzymał.

– Idziemy, moja droga – powiedział.

Podczas jazdy do szpitala zerkał na nią co chwila. Brwi miał nadal ściągnięte, oczy pociemniałe i Christy zdawało się, że Adam wciąż klnie pod nosem. Jego obecność oraz ciepły wieczór sprawiły, że dreszcze wstrząsały nią coraz słabiej. Miała jednak wrażenie, że choć sama jest coraz spokojniejsza, to w nim złość narasta.

– Już w porządku – powiedziała niezobowiązująco do siedzącego obok mężczyzny. – Skończyło się. Nie wyszło draniowi.

– Nie skończyło się dla Amy Haddon – zaprzeczył cierpko. – Jeśli będzie krwawienie do mózgu… – Znowu zaklął głośno i spojrzał na Christy. – Widziałem, jak cię uderzył. – Z trudem panował nad głosem.

– Usłyszałem twój krzyk i myślałem, że… że cię zabił.

– Twarda ze mnie sztuka – oznajmiła lekko drżącym głosem. – Drobny rzezimieszek to za mało, żeby mnie wykończyć.

– Potrzebny przynajmniej morderca – zgodził się ponuro. – O mało nim nie został. – Z powrotem skupił uwagę na drodze i zacisnął dłonie na kierownicy.

– Jeszcze ma szansę.

– Ona nie jest… nie jest bardzo ciężko ranna, prawda?

– Nie wiem, Christy. Dowiem się na sali operacyjnej. – Przymknął oczy na ułamek sekundy i kiedy spojrzał znów na nią, wydawał się spokojniejszy.

– Przynajmniej ty tam nie leżysz.

Po przybyciu do szpitala zajęła się nią pielęgniarka.

– Obaj doktorzy są na sali operacyjnej – wyjaśniła siostra Rowe, zmywając krew z głowy Christy i skrzywiła się na widok wyłaniającej się rany.

– Dlaczego?

– Po przywiezieniu do szpitala pani Haddon odzyskała przytomność na parę minut, ale znowu jest nieprzytomna. Nic więcej nie wiem.

– Wystąpiło krwawienie wewnętrzne – rozległ się za ich plecami głos Kate. – Droga szwagierko, w co ty się, do licha, wpakowałaś?

Christy przyglądała się ze zdziwieniem Kate w lekarskim fartuchu.

– Nie patrz tak na mnie. Wróciłam do pracy – oznajmiła Kate stanowczo. – Adam powiedział mi, że potrzebujesz mycia, szycia i CTO.

– CTO…?

– Czułej, troskliwej opieki – wyjaśniła z ożywieniem Kate. – Punkt siódmy na liście praw pacjenta. Kiedy ci jej udzielę, pójdę do Adama i Richarda, żeby im pomóc. Adam uważa, że z krwotokiem wewnętrznym pani Haddon nie przeżyje transportu do Melbourne.

– Operuje ją?

– Obaj ją operują. – Kate zmarszczyła brwi. – Nie chciałabym być na ich miejscu.

– Powinnaś być z nimi. – Christy wyobraziła sobie, jak trudna jest to operacja. Na pewno byłoby lepiej, gdyby przeprowadzało ją trzech lekarzy.

– Będę – obiecała Kate, delikatnie dotykając okolic rany nad lewym uchem Christy. – Jak tylko doprowadzę cię do porządku. – Zrobiła zastrzyk znieczulający. – No, i po bólu. A teraz, kiedy będę to zszywać, chcę usłyszeć całą historię, z wszystkimi szczegółami.

Po skończonym zabiegu Kate skierowała się ku drzwiom.

– Nie waż się teraz jechać samochodem do domu – ostrzegła. – Zostań tu i prześpij szok. – I zwracając się do pielęgniarki, dodała: – Niech siostra tego dopilnuje.

Загрузка...