Piękne różane łąki w tej dziwnej dolinie spowijał głęboki mrok. Uczestnicy ekspedycji spacerowali wdychając cudowny zapach, ale nie zrywali więcej kwiatów.
Zdawali sobie sprawę z tego, że Góry Czarne znajdują się teraz bardzo blisko, lecz z miejsca, w którym stary Juggernauty, nie było ich widać.
Wszyscy mieli kieszonkowe latarki, polecono im, żeby wracali natychmiast, gdy tylko usłyszą sygnał z J1. Na jego dźwięk muszą od razu znaleźć się przy pojazdach. Spóźnienia nie będą tolerowane.
Rozumieli to doskonale. Znajdowali się w zbyt mało znanym kraju na to, by podejmować samodzielne wyprawy i narażać się na przygody.
Niektórzy już wrócili do pojazdów, na dworze było zimno i nieprzyjemnie, a mrok przerażał.
Inni woleli właśnie mrok…
Po części odnosiło się to do Indry, po części również do Siski.
Indra posuwała się naprzód ostrożnie, tak by nie nadepnąć przypadkiem na któryś kwiat. Na skraju łąki rosły jednak one rzadko, więc nie miała poważniejszych kłopotów. Dużo większym problemem było odszukanie Rama.
Okazało się jednak, że nie musi się martwić, to on ją odnalazł.
Szansa, że nagle staną w świetle czyjejś latarki, była wielka. Ram ujął więc ją delikatnie pod ramię i powiedział: „Chodź!”
Tego nie musiał Indrze dwa razy powtarzać.
Nieco dalej w dolinie znajdowało się kilka bloków skalnych, rozrzuconych szeroko, jakby je tutaj cisnął jakiś olbrzym. Podeszli do jednego z nich, znajdującego się w bezpiecznej odległości od Juggernautów. Tam usiedli na twardej, pozbawionej trawy ziemi, z podciągniętymi kolanami, plecami opierali się o skałę. Ram objął ramieniem barki Indry, ona zaś pochyliła głowę do jego szyi tak, że czuła pulsowanie jego krwi.
To była ich chwila. Dotychczas nie mieli wiele okazji, by być razem.
Ciekawe, czy Lemurowie mają taki sam układ krwionośny jak my, pomyślała Indra. Czy ich krew jest czerwona i w ogóle… Z pewnością tak. Są przecież spokrewnieni z rasą ludzką.
Od jakiegoś czasu w Królestwie Światła zaczęto ich zresztą nazywać Lemuryjczykami. Wielu ludzi przybyłych z zewnętrznego świata nie lubiło określenia „lemur”. Kierowało ono bowiem ich myśli ku rzymskim bóstwom domowym, albo, co gorsza, ku małpiatkom, co przecież dla mieszkających tutaj Lemuryjczyków było obraźliwie. By uniknąć tego rodzaju skojarzeń, postanowiono uroczyście, że od tej chwili będzie się o nich mówić Lemuryjczycy, pochodzą bowiem z zaginionej Lemurii. Są bardzo wysoko postawioną rasą, stanowią krzyżówkę inteligentnego pierwotnego ludu Ziemi i Obcych.
Indra i Ram siedzieli w milczeniu. Jego wargi dotknęły jej włosów, przytuliła się do niego mocniej. Wsłuchiwali się w ogromną ciszę panującą w Ciemności, którą od czasu do czasu zakłócały dalekie głosy ich towarzyszy. Rozróżniali radosne wołanie Joriego, spokojny, niemal flegmatyczny głos Oka Nocy i pełne przejęcia zachwyty Sol. Nigdzie jednak nie było słychać charakterystycznego, trochę jakby mlaskającego pokrzykiwania Tsi-Tsunggi. Co się stało z tym gadułą?
Głosy nie docierały właściwie do ich świadomości, stanowiły jedynie tło, niczym dyskretna muzyka. Ram oplótł Indrę ramionami, po chwili dwoma palcami uniósł jej brodę tak, by móc patrzeć jej w oczy. Z niejaką trudnością, rzecz jasna, w tych ciemnościach.
Lemurowie, to znaczy Lemuryjczycy, są dobrymi kochankami, tak mówiła Lenore. Indra słyszała to kilkakrotnie z różnych innych ust, przy innych okazjach.
Była pewna, że to prawda. Ta jakaś dziwna siła przyciągania, którą dysponował Ram, ujawniła się teraz w pełni, była niczym magnes, Indra nie potrafiła się jej oprzeć. Poddawała się posłusznie, pogrążała do tego stopnia, że miała problemy z oddychaniem. Całe ciało było napięte do granic możliwości, dziewczyna dygotała, pragnęła tylko jednego.
On z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ ujął jej dłonie i położył je sobie na ramionach. Indra nie musiała go do siebie przyciągać. Zrobił to sam. Kiedy poczuła jego wargi na swoich, kiedy stwierdziła, że dłonią pieści delikatnie jej kark u nasady włosów, a potem przesuwa rękę wokół ucha i w górę, do skroni, skuliła się z rozkoszy, wiedziała, że to prawda: każdy Lemuryjczyk zna sztukę rozpalania kobiety. Wrażenie było tak silne, że płacz dławił ją w gardle.
Mimo wszystko nie dotarła jeszcze do granic wytrzymałości. Delikatne dotknięcie koniuszków palców wyrażało więcej miłości, szacunku i pożądania niż wszystkie rutynowe uwodzicielskie działania mężczyzn z rodu ludzkiego. Indrze kręciło się w głowie, serce tłukło się jak szalone, ale fizyczne pożądanie nie było uczuciem dominującym. Przepełniała ją natomiast ogromna tęsknota, by stanowić jedno z jego duszą. To, co Ram z nią robił, było prawdziwym duchowym uwodzeniem. Indra poddawała się temu z uległością.
– O Boże, to przecież sama zmysłowość, myślała. To najbardziej wysublimowane uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Dwie dusze stapiające się w jedno. Teraz wiem, co Lenore miała na myśli, mówiąc, że mężczyźni z zewnętrznego świata są kiepskimi kochankami. Oni nie znają tej strony erotyki. A jest przecież ważniejsza niż wszystkie fizyczne doznania.
Ale, oczywiście, fizycznych doznań pragnę także.
Zdawała sobie sprawę, że to, co się dzieje teraz, to bardzo ważna gra wstępna. Chodzi o to, by obie strony poczuły się całkiem bezpieczne, by on i ona mieli pewność, że oboje pragną tego samego. Właśnie ta duchowa więź, będąca aktem miłosnym dusz, przygotowywała ciało do przeżycia wszystkiego. Indra czuła się gotowa. I wiedziała, że tego brak w życiu ludzi.
Wargi Rama przesuwały się leciutko po jej szyi. Trzymał teraz głowę Indry w swoich dłoniach, choć dotykał jej tylko opuszkami palców, ona zaś położyła ręce na plecach ukochanego i przesuwając dłonie z góry na dół, doprowadzała go do drżenia. Oddychał ciężko.
Całował jej kark tuż za uchem, był niczym samiec zwierzęcia, który próbuje zdobyć samicę, ale trwało to tylko przez krótką chwilę, po czym przesunął się znowu wyżej, oparł twarz o policzek Indry ku jej zaskoczeniu, bo przecież zwyczajny mężczyzna przesuwałby się raczej w dół. Jego manewr zadziałał dużo bardziej podniecająco, wzbudził w niej oczekiwanie, na którego spełnienie musiała jednak poczekać.
Dziewczynę zdumiewało także co innego. Nie była specjalnie seksualnie podniecona, jeszcze nie. To stadium miało dopiero nadejść. I wiedziała, że to Ram kieruje jej doznaniami. On pragnął, by to przeżyła najpierw. Owo poczucie mentalnej wspólnoty, która dawała silniejsze doznania niż zwyczajny akt miłosny. I ani na sekundę nie utracił nic ze swego wrodzonego autorytetu, swej godności, jako najwyższy szef Strażników, budziło to w niej ogromny… szacunek i odrobinę lęku. Fakt, że ten mężczyzna stoi tak wysoko, był najbardziej podniecający. Ram zachował wszystkie swoje niezwykłe cechy, chociaż okazywał jej tyle miłości.
Pocałował ją znowu i teraz z całą świadomością rozpalał jej ciało. Wiedział bardzo dokładnie, co powinien robić, i robił właśnie to, czego ona najbardziej pragnęła. Indra z cichutkim jękiem coraz mocniej przytulała się do ukochanego.
I właśnie wtedy syrena wezwała ich z powrotem do J1.
Żadne nie pomyślało: „Niech to diabli!”. Ram bowiem powolutku gasił w niej ogień, dotykając policzkiem jej policzka i wypowiadając pierwsze podczas tego spotkania słowa:
– Spotkamy się znowu, moja najdroższa, a wtedy poprowadzę cię dalej. Kocham cię tak bardzo, że nie mogę już czekać.
– Ja to samo czuję do ciebie, wiesz o tym. Ram, to cudowne! Nieziemskie. To najpiękniejsze doznanie w całym moim życiu.
Miała Izy w oczach. Nie widział tego, ale poznawał po jej głosie.
Pomógł jej wstać, po czym ruszyli w drogę powrotną.
– Ram, jak myślisz, co Faron by na to powiedział?
Ram długo milczał, zanim odrzekł:
– Ja nie znam Farona. Spotykam go po raz pierwszy, on nigdy nie opuszczał tej części Królestwa, która przeznaczona jest dla Obcych. To ktoś bardzo wysoko postawiony i nie wiem, co myśli na temat przesądów Talornina w sprawie związków między ludźmi i Lemuryjczykami
– Ale Talornin tak uparcie protestował przeciwko naszemu związkowi ze względu na plany, jakie miał wobec Lenore, prawda?
– Owszem, tak było, ale wciąż nie wiemy, co Obcy generalnie o takich związkach sądzą. Talornin, z ich punktu widzenia, też był Obcym niższej rangi, podobnie jak Strażnik Góry czy Strażnik Słońca. Z Faronem jest inaczej. On należy do najwyższych kręgów, sam nie wiem, jak wysoka jest jego pozycja.
– Dlaczego w takim razie wybrał się z nami?
– Pojęcia nie mam.
– Chyba nie po to, by mieć baczenie na ciebie i na mnie?
Wtedy Ram roześmiał się.
– Nie, no wiesz, coś tak mało znaczącego w ogóle nie może obchodzić kogoś na jego stanowisku!
Indra uśmiechnęła się sama do siebie.
Dotarli właśnie do J1, wkroczyli w krąg światła i ciepła, przyłączyli się do powszechnych zachwytów nad tym, co się stało z nogami Staro.
– Czy wszyscy już są? – zapytał Marco.
– Nie – odparł Jori, który liczył obecnych. – Nie ma Tsi. I… tak, brakuje też Siski.
Doznania Siski nie były takie wzniosłe jak przeżycia Indry.
Tsi i ona odnaleźli się natychmiast, gdy tylko wyszli z pojazdu. Ujęli się za ręce i pobiegli jak najdalej od reszty towarzyszy. Nie było w nich cienia wahania. Na taką szansę czekali od dawna.
– Szybko, mamy niewiele czasu – wyjąkał Tsi, kiedy znaleźli jakąś rozpadlinę, w której mogli się ukryć. Na szczęście poszli w odwrotnym kierunku niż Ram i Indra.
– Powiedz mi, co chciałbyś, żebym zrobiła? – wyszeptała Siska zdyszana.
– Nie wiem. Czy mogę cię dotknąć?
– Troszeczkę.
Uniosła w górę swoją lekką sukienkę. Tsi zerwał ją z dziewczyny tak gwałtownie, że mało nie oberwał jej uszu. Siska sama zdjęła maleńkie majteczki. Ciemność otulała ich ze wszystkich stron, oszałamiający zapach róż podniecał, Tsi ściągnął z siebie koszulę i spodnie.
Siska kuliła się. W Ciemności nie było tak ciepło jak w Królestwie Światła.
– Nie wolno ci… – zaczęła Siska.
– Wiem. Toteż nic takiego nie zrobię, bądź pewna, księżniczko. Musisz mi tylko pozwolić się dotknąć…
Kiedy jego dłonie przesuwały się po jej nagim ciele, tak jak to czyniły mniej więcej dobę temu, Siska miała wrażenie, że Tsi dobrze ją zna. Sama po omacku dotykała jego skóry, aż znalazła to, o czym tyle myślała i do czego nieustannie tęskniła. Stwierdziła, że ta część Tsi nabrzmiewa w jej dłoniach, wiedziała, że kieruje nią nagi instynkt, ale nie pragnęła niczego innego. Jej ciało również stawało się gorące, pulsowało, czuła, że na dole robi się wilgotna, gorączkowo chwyciła rękę Tsi, żeby mu pokazać, czego oczekuje. Nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, oboje opadli na kolana pośród róż, które tutaj rosły gęsto, potem Tsi ułożył Siskę na ziemi, a ona nie znajdowała w sobie sił, by mu się oprzeć. Kręciło jej się w głowie, ciało miała ciężkie, stęsknione. Chodź bliżej, Tsi, wejdź we mnie, nie jestem w stanie dłużej czekać, pośpiesz się!
Tsi położył się obok, rozdygotany, jakby dławił go płacz, pełen obaw, że nie zdoła powstrzymać się na czas. Ciało Siski poruszało się rytmicznie pod jego dłonią, czuł, że jej mała ręka obejmuje tę najważniejszą część jego ciała. Była to trudna do zniesienia, cudowna udręka. Pozwoliła mu, by położył się na niej. Wdarł się między jej uda, poprosił, by je zacisnęła, bo w przeciwnym razie straci nad sobą panowanie. Oboje drżeli z wielkiego pożądania.
– Pocałuj mnie, Tsi – szeptała Siska. – Całuj mnie tak, bym zapomniała, co zamierzasz zrobić!
Nie była to specjalnie rozsądna propozycja. Tsi jednak nie okazał się od ukochanej mądrzejszy i natychmiast zrobił to, o co prosiła. W tej samej chwili Siska pojęła, jaki popełnia błąd, ale nie miała już odwrotu.
Wargi Tsi na moich ustach, są takie cudowne, całuj jeszcze, Tsi, jesteś postawiony niżej ode mnie, robię to wszystko tylko dlatego, że obiecałam ci pomóc, chociaż nic dla mnie nie znaczysz, moja głowa jest całkiem chłodna, istnieje granica, której ty i ja nie możemy przekroczyć, ale chodź, wejdź we mnie, bo dłużej nie wytrzymam, och, nie, Tsi, co ty robisz, nie, nie przerywaj, o…! Au nie, taki wielki, nie zdołam…
Zaciskała wargi z bólu, ale nie cofnęła się ani o milimetr. Tsi był śmiertelnie przestraszony, nie potrafił się jednak opanować.
– Siska, ja wiem, że nie wolno – szlochał. – Ale nie mogę przestać.
Ona nie odpowiadała, przywarła tylko do niego, ramionami otaczała jego kark, odpowiadała ruchami ciała na jego ruchy, nagle jego oddech stał się krótki i gorączkowy, choć ona nie zwracała na to zbyt wiele uwagi, bo w rozpaczliwej próbie opanowania się Tsi dotknął palcami jej najbardziej wrażliwego punktu i Siskę porwały prymitywne zmysły. Jak przez mgłę zauważyła, że Tsi gwałtownym szarpnięciem opuścił jej ciało, a na jej uda spłynęło coś ciepłego. Dopiero wtedy poczuła straszny ból.
Leżeli obok siebie, dysząc, półżywi, obejmując się nawzajem.
Tsi szeptał jej cichutko do ucha:
– Myślę, że udało mi się, Siska. Koledzy nauczyli mnie, jak należy postępować, żeby nie było dziecka. Myślę, że poszło dobrze.
Siska kiwała głową i przełykała ślinę.
– Poszło dobrze.
Żadne nie chciało powiedzieć tego głośno, choć oboje myśleli właśnie o tym. Oto zniszczyli niewinność i czystość Siski.
Niech to diabli porwą, myślała księżniczka. Czy to w końcu takie ważne?
Nareszcie mogła myśleć i mówić rozsądnie.
– Musimy o tym zapomnieć, Tsi – rzekła trzeźwo. – Pomogłam ci, posunąłeś się wprawdzie trochę za daleko, ale nie ty sam ponosisz za to odpowiedzialność. Ja też tego chciałam, pragnęłam niczym dorosła kobieta, było mi tak cudownie, że za nic bym się tego nie wyrzekła. To wielkie przeżycie. (Chociaż okropnie bolesne, dodała w myślach).
Tsi głaskał ją po policzku, wzruszony prawie do łez, zawsze był przecież taki wrażliwy.
– Dziękuję ci za te słowa, księżniczko! Ja też jestem bardzo szczęśliwy, czuję się tak cudownie, jak nigdy przedtem, nie proś mnie, bym o tym zapomniał, bo nie potrafię, to najwspanialsza chwila mego życia. Możesz być pewna, że dochowam tajemnicy. Tylko my oboje wiemy o tym, co się stało, a ja obiecuję ci, że nigdy już tego nie zrobię.
– I bardzo dobrze, nie wolno nam tego powtarzać! W żadnych okolicznościach. To była nasza… czy możemy to nazwać umową? Od tej chwili znowu jesteśmy tylko przyjaciółmi, nigdy nawet jednym słowem nie możemy wspomnieć o tym, co się stało, ani jednym ruchem dać poznać, że coś nas łączy. Czy to jasne?
– Najzupełniej. Możesz na mnie polegać, księżniczko.
Wiedziała, że może na nim polegać. Wciąż leżeli przytuleni do siebie mocno.
Wtedy rozległ się sygnał z J1.
– Och, gdzie moje ubranie? – jęknęła Siska, zrywając się na równe nogi. – Tsi, cała się lepię, nie masz czegoś, czym mogłabym się wytrzeć?
Pomagali sobie nawzajem odzyskać normalny wygląd. Tsi wysłał ją przodem tak, by nie wracali z tej samej strony, na dodatek razem.
Weszli na pokład J1 jako ostatni.
– Poszedłem chyba trochę za daleko i zabłądziłem – wyjaśniał zakłopotany Tsi, kiedy inni nazywali go spóźnialskim i maruderem.
Siska nawet nie spojrzała w jego stronę. Była zajęta rozmową z Shirą i Sassą.
Tsi-Tsungga czuł w sobie cudowny spokój. Jego od tak dawna podniecone ciało nareszcie znalazło ukojenie.