Podczas gdy ekipa Kiro sprzątała w kuchni i jadalni, on sam wyszedł wraz z innymi czyścić Juggernauty.
Marco i Dolg podjęli najtrudniejsze podczas tej wyprawy zadanie, czyli próbę naprawienie charakterów wilkoludów i Belli. Nie mieli żadnego doświadczenia w obchodzeniu się z istotami, które przez dłuższy czas podlegały złemu wpływowi Gór Czarnych. Hannagar i Elja to przypadki beznadziejne, nic nie mogło ich uratować.
Wilkoludy miały niezłomną wolę wydostania się z tego strasznego położenia. Bella przebywała wprawdzie z daleka od centrum złych sił, ale za to przez bardzo długi czas. Cały rok.
Na pierwszy ogień poszedł Gere. On miał najłagodniejszy charakter. Zaatakował wprawdzie Sassę, ale to raczej z głodu niż z powodu złych instynktów.
Teraz Marco i Dolg zadbali, by obie bestie zostały dobrze nakarmione, zanim oni wejdą do klatki.
Marco powiedział:
– My obaj dysponujemy wielką siłą. Ja mogę was w każdej chwili obezwładnić, a co potrafi Dolg, to widzieliście koło róż. Przy najmniejszym geście z waszej strony może was momentalnie za pomocą swego kamienia przemienić w kupkę popiołu. Nawet nie zdążycie nas złapać, a co dopiero zrobić nam krzywdę. Na szczęście, jak rozumiem, nie macie takich zamiarów?
– Nie – potwierdził Gere. – Jesteśmy wam winni wdzięczność za to, żeście się nami zaopiekowali. Nie cieszy nas tylko, że upieracie się jechać dalej w tym niebezpiecznym kierunku.
– Na pokładzie naszych pojazdów będziecie obaj bezpieczni. Niestety, musicie jechać z nami do Gór Czarnych, ale daję wam uroczyste słowo honoru, że wrócicie cali i zdrowi w bezpieczniejsze okolice.
– Do Królestwa Światła?
– Jeśli wyrazicie ochotę. Tylko że my tam nie trzymamy drapieżnych zwierząt.
Gere skrzywił się boleśnie.
– No to lepiej o tym zapomnieć.
– Nie bądź taki pewien. No dobrze, czy możemy cię teraz obejrzeć? Freke, pozwolisz, że najpierw zajmiemy się twoim bratem?
Tamten skinął na znak, że pozwala.
– Naprawdę chcecie być wilkami? A nie ludźmi?
– Wilkami!
– Proszę bardzo!
Marco stanął przed Gere, który dorównywał mu wzrostem, choć przecież książę Czarnych Sal nie był ułomkiem. Ujął w dłonie wilczy łeb i trzymał go długo. Gere miał do niego pełne zaufanie po tym, jak z taką łatwością zabliźnił wszystkie jego okaleczenia. Nie wiedział, co ludzie zamierzają tym razem mu zrobić, ale poddawał się zabiegom bez protestu.
Marco trzymał swoje rozpalone dłonie na głowie Gere bardzo długo, a potem polecił:
– Najlepiej żebyś się teraz położył na ławie, bo będzie trochę bolało.
Gere spojrzał na niego podejrzliwie, ale usłuchał. Marco zdawał sobie sprawę, że Freke czuwa, gotów do skoku, gdyby cokolwiek wzbudziło jego podejrzenia, ale że Dolg trzyma bestię w szachu. Gładził męskie, pokryte gęstym futrem ciało i szeptał coś do siebie. Gere kulił się z bólu i powarkiwał cicho, ale nie próbował uciekać.
Brat gapił się, wytrzeszczając oczy, gdy ciało tamtego z wolna się zmieniało. Ludzkie cechy znikały, ręce i nogi kurczyły się i przemieniały w wilcze łapy, w którymś momencie pojawił się też ogon.
W jakiś czas potem Marco wyprostował się i dał znak wilkowi, który zeskoczył na ziemię i stanął na czterech łapach. Zaraz też podbiegł do swego wybawcy i polizał go w rękę.
– Chwileczkę, Gere. To jeszcze nie koniec. Dolg!
Wspaniały niebieski blask szafiru rozjaśnił pomieszczenie, rażąc wilki w oczy. Dolg skierował światło na Gere, który poczuł w sercu coś bardzo przyjemnego. Coś się w nim uspokajało, choć nie wiedział co. Może to ta dzikość z Gór Czarnych, to wszystko, co w nim pragnęło zła? Nie umiał określić, czas pokaże, pomyślał.
Nieustannie słyszeli chrobot i drapanie z dołu. To członkowie ekspedycji starali się usunąć obrzydliwą masę roślinną, która oblepiła podwozia Juggernautów.
Przyszła kolej na Freke. Marco zebrał się w sobie, bo tym razem czekał go dużo trudniejszy zabieg. Freke zdawał się bardziej zarażony złem gór niż brat. Był też silniejszy, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.
I podejrzliwy! Marco musiał stosować inne metody, by skłonić go do współdziałania. Freke nie pojmował, skąd się nagle w nim wzięła taka uległość, coś było w oczach zajmującego się nim człowieka, co zmuszało go do robienia rzeczy, których wcale robić nie chciał.
Wszystko trwało też znacznie dłużej. Kiedy jednak Marco skończył zabieg, a Dolg napromieniował dobrą siłą również Freke, w klatce nie było już dwóch wilkoludów, lecz dwa olbrzymie, łażące po podłodze wilki. Marco przemawiał do nich przez chwilę łagodnie, po czym otworzył kratę i wypuścił zwierzęta do dużej sali. Sassa, rzecz jasna, krzyknęła przestraszona i chciała uciekać na wieżę, ale wilki podeszły do niej i zaczęły ją lizać po rękach, bacznie obserwowane przez Dolga.
– Nie są już groźne – zapewniał syn Czarnoksiężnika. – Dzięki Marcowi i szafirowi agresja drapieżników została przemieniona w życzliwość dla wszystkich niewinnych ludzi i zwierząt. Ale… Takie całkiem przyjazne jeszcze nie są. Będą nas wspierać w walce ze złem, a wtedy okażą się nieubłagane!
Przy tych słowach Bella, która wciąż siedziała z zawiązanymi ustami i oczami, próbowała wrzasnąć. Poczuła na kolanie dotknięcie wilczego pyska. W niej wciąż tkwiło zło i słowa Dolga przeraziły ją śmiertelnie.
Dwaj niezwykli mężczyźni wzięli teraz ją do klatki, przygotowani na trudną walkę ze skażeniami w duszy tej małej, dobrej w gruncie rzeczy dziewczynki. Zmęczenie zabiegami na wilkach dawało o sobie znać, ale tego nie wolno było odkładać. Musieli ją uwolnić od wpływu zła również ze względu na jej nieszczęsnego ojca. Nie powinien niepotrzebnie cierpieć.
Zmagania były rzeczywiście bezpardonowe. Bella, czy raczej groźne siły w jej duszy, stawiały straszny opór. Raz po raz ktoś wchodził do izby i patrzył przerażony, jak z ciała Belli sypią się skry i jak Dolg musi ją mocno trzymać, by Marco mógł położyć dłonie na jej głowie. Tak zawsze delikatne jego ręce schwyciły dziewczynę brutalnie i potrząsały, Marco wymawiał formułki bardzo podobne do zaklęć Móriego.
Wielu nie było w stanie oglądać tego seansu. Juggernauty zostały szczęśliwie oczyszczone, można było ruszać w dalszą drogę. Gdyby tylko było wiadomo, jak to zrobić! Czekano jednak, aż Marco i Dolg doprowadzą zabieg do końca.
Staro w ogóle nie miał prawa wejść do sali, zresztą wcale o to nie prosił.
No i nareszcie zło dało za wygraną. Na krześle w klatce siedziała mała rozszlochana dziewczynka, Dolg zdjął ręcznik z jej oczu, iskrzenie ustało, ale Marco nie był do końca zadowolony. Ponawiał raz po raz próby, rzucał złu wyzwania, lecz bez rezultatu. Nareszcie odetchnął.
– Mamy to za sobą – powiedział do Dolga. – Szafir!
Również Bella otrzymała swoją porcję błękitnych promieni, a szafir od tego nie zmętniał.
– Ja chcę do taty – szlochała. – Gdzie jest mój ukochany tata?
– Przyprowadźcie Staro – polecił Marco.
Teraz już naprawdę mogli ruszać. Madragowie zamontowali przy swoich wypieszczonych pojazdach potężne szufle. Bardzo to pomogło, choć róże były twarde i stawiały zaciekły opór. Zresztą należało chyba mówić o krzewach, bo rośliny im dalej, tym były wyższe i rozrośnięte, miały też dłuższe i ostrzejsze ciernie. Przedzieranie się przez ten gąszcz stanowiło prawdziwą udrękę. W silnikach piszczało i zgrzytało, kolosy z trzaskiem miażdżyły zarośla czarnych kwiatów. Wprost trudno było tego słuchać. Parę razy rośliny kompletnie oblepiły gąsienice pojazdów i kilkoro wędrowców z Dolgiem na czele, ubranych w kombinezony ochronne, musiało wychodzić na zewnątrz, żeby zrobić porządek. Z farangilem w dłoni Dolg czyścił podwozia, chociaż wkrótce potem musiał zaczynać od nowa. Wszystko to pochłaniało mnóstwo czasu.
Kiedy krzewy osiągnęły rozmiary drzew, musieli się zatrzymać. Teraz z wież pojazdów też było widać róże. Gdyby chcieli, mogli je zrywać, wystarczyło wyciągnąć rękę. Tylko że nikt nie miał na to ochoty.
Pojazdy stały bez ruchu, pasażerowie dyskutowali.
– Przez cały czas w ogóle nie zauważyliśmy żadnej wsysającej siły – rzekł Ram.
Faron skinął głową.
– Dobrze! W takim razie wyrażam zgodę. Kto?
– Jori jest najzręczniejszy. Jeśli nie liczyć Tsi, rzecz jasna – powiedział Ram.
– Więc niech wyrusza Jori. Ale nie sam, poślijcie z nim któregoś ducha. To bardzo ryzykowna wyprawa, najchętniej bym tego uniknął.
W chwilę potem mogli obserwować, jak niewielka gondola wznosi się w powietrze z wieży J2. Na jej pokładzie znajdowali się Jori i Heike.
– Nie wiedziałam, że mamy ze sobą gondolę – powiedziała Indra z urazą w głosie. – Powinniśmy byli skorzystać z niej dawno temu.
– Nie mogliśmy tego zrobić – odparł Faron surowym tonem. – Musieliśmy być absolutnie pewni, że żaden wiatr jej nie wessie i nie uniesie w góry. Jest przeznaczona na czarną godzinę, że tak powiem. Teraz utknęliśmy tu na dobre i musimy się dowiedzieć, jak wygląda dalsza okolica. Nie możemy posuwać się w ten sposób w nieskończoność.
– Tym to moglibyśmy polecieć do domu – wtrącił Staro, uszczęśliwiony, że odzyskał swoją córeczkę, dobrą, miłą i grzeczną jak dawniej.
– Na razie jeszcze nie, ale obiecuję wam, że polecicie – uśmiechnął się Ram. – Wy nie musicie towarzyszyć nam do końca.
Staro odetchnął z ulgą.
– Ale Tsi nie wytrzyma długiej podróży do domu.
Jori i Heike wrócili zdumiewająco szybko.
– Jesteśmy na miejscu! – oznajmił Jori podniecony. – Dolina kończy się stromą ścianą tu, zaraz. Rośnie przy niej kilka ogromnych drzew i domyślamy się, gdzie może być wejście. W skale za drzewami widzieliśmy wielką grotę. Farangil powinien dać sobie radę.
– A pojazdy?
– W grocie zmieszczą się bez problemu, trzeba tylko usunąć drzewa!
– Czy to daleko stąd?
– Najwyżej sto metrów!
Wszyscy popatrzyli po sobie uśmiechnięci. Nareszcie! Nareszcie!
Po długotrwałych pożegnalnych uściskach Jori zabrał do gondoli Staro i Bellę, żeby odwieźć ich do domu. Gdy tylko mały punkcik zniknął nad doliną, podróżnicy zabrali się do pracy.
Trzeba było oczyścić drogę dla Juggernautów, których za nic na świecie nie mogli utracić. Największa odpowiedzialność spoczywała na Dolgu, bo to on posługiwał się farangilem. Wspaniały kamień wyrywał jedno potężne drzewo po drugim, korzenie poddawały się z trzaskiem, ale przedtem broniły długo i zaciekle. Wszyscy członkowie ekspedycji mieli na sobie kombinezony ochronne, zdążyli się bowiem przekonać, jak brzemienne w skutki może być zetknięcie z różami.
Na razie wszystko szło dobrze.
I nagle natrafili na coś, o czym Jori i Heike nie mówili. Prawdopodobnie w ogóle tego nie dostrzegli.
Drzewo matka.
Było ogromne. Nie tak strasznie wysokie, ale rozpościerało się szeroko na skale, w której majaczyła grota.
– Nigdy w życiu nie zdołam podejść do pnia – jęknął Dolg. – Kwiaty wiszą prawie nad ziemią, nie potrafię ich ominąć.
Stali przez jakiś czas zamyśleni. Czy zostaną mimo wszystko zatrzymani? I to teraz, kiedy są już tak blisko!
– I tak musimy zaczekać na Joriego – przypomniał Ram.
– Dzieli nas od domu Staro wiele dni drogi, będziemy chyba długo czekać – zauważyła Indra. – Gondola porusza się co najmniej pięć razy szybciej niż Juggernauty. I nie trzeba zwracać uwagi na trudne warunki terenowe. Jori będzie tu lada moment. Co wy na to, duchy? Potraficie zbliżyć się do pnia?
– Tak żeby nie zetknąć się ze złem, chciałaś zapytać? – rzekł Cień cierpko. – W każdym razie nam kolce róż nic nie zrobią.
– Ale żaden z was nie może zabrać farangila – zauważyła Indra.
– Właśnie się nad tym zastanawiam – powiedział Dolg. – A może Shira?
Drobna przedstawicielka Samojedów patrzyła na niego, wytrzeszczając oczy.
– Myślisz?
– Spróbujmy!
Ponownie wyjął szlachetny kamień, wszyscy obecni usunęli się na bok. Dolg z miłością trzymał klejnot i coś do niego szeptał. Kamień żarzył się ciepłym blaskiem.
Syn Czarnoksiężnika odetchnął spokojnie i podał go Shirze.
– Zobacz! Akceptuje cię!
– No wiecie – szepnął Marco z podziwem. – Nawet ja nie dostąpiłem tego zaszczytu. Moje uszanowanie, Shira!
Przelotny uśmiech rozjaśnił jej twarz, ujęła kamień z czcią i wolno poszła ku zwieszającym się nisko gałęziom. Czarne jak noc róże poruszały się nad jej głową, nie zdołały jej jednak dotknąć.
Shira zniknęła patrzącym z oczu, pochłonęła ją ciemność. I tylko czerwonawa poświata wskazywała, gdzie się znajduje.
– Ale przecież to drzewo zawali się na nią – wyszeptał Oko Nocy zmartwiony. – I jak po wszystkim usuniemy tyle gałęzi?
Nikt nie potrafił odpowiedzieć na jego wątpliwości.! W napięciu obserwowali, co się dzieje.
Nagle w górę strzelił rozpalony, czerwony blask. Do patrzących dotarły jakieś trzaski, jakby ktoś protestował, ziemia pod ich stopami drżała, wielkie drzewo zgięło się z potężnym łoskotem, gałęzie trzęsły się, w końcu wszystko runęło, padło na ziemię, zwiędnięte i martwe. Z plątaniny gałęzi wyłoniła się Shira, zdrowa i cała, z przygaszonym farangilem w dłoni.
– To potężny kamień, Dolgu – oznajmiła z szacunkiem.
Dolg w zdumieniu przyglądał się dziełu farangila i Shiry.
– Chyba nie tylko farangil jest taki potężny – rzekł z wolna. – Widać, że byłaś już kiedyś u źródeł jasnej wody, Shiro! Spójrz! Nic nie zostało z tego ogromnego drzewa!
Tak było naprawdę. Kolosy mogły przez nic nie zatrzymywane wjechać do wnętrza góry. Kiedy światło reflektorów padło na skałę, zobaczyli, że ciemne wejście do groty się otwiera, może nie zapraszająco, ale jednak.
– Musimy poczekać na Joriego – powiedział Marco.
– Oczywiście – zgodził się Faron. – A tymczasem wejdźmy na pokład J1.
– Myślicie, że nie wyrosną nam nowe drzewa? – zapytała Indra.
– Skoro drzewo matka przestało istnieć, to chyba nie – uspokoił ją Dolg. – Mam raczej nadzieję, że całe to różane morze w dolinie wkrótce zwiędnie i przestanie istnieć.
– Byłoby cudownie – rozmarzyła się Indra.
Jori rzeczywiście wrócił bardzo prędko. Wszystko poszło dobrze, Staro i Bella zostali życzliwie przyjęci w rybackiej wiosce. Ojciec przyjmował mnóstwo komplementów z powodu swego nowego wyglądu. Twarz też się podobała współplemieńcom, chociaż ją Marco poprawiał w wielkim pośpiechu.
Po zasłużonym odpoczynku ekspedycja była gotowa wejść do groty.
Wozy przejechały po martwym, kompletnie pozbawionym jakiejkolwiek siły drzewie.
– Zastanawiam się, co na to powiedzą ci, tam, w Górach Czarnych – zachichotał Jori.
Tich uśmiechał się tylko pod nosem.
Wejście do groty znajdowało się trochę ponad ziemią, ale nie na tyle, by pojazdy nie mogły pokonać różnicy poziomów. Jak zwykle przodem szedł J2, a J1 posuwał się za nim.
Nie ujechali daleko, kiedy z J2 odezwała się syrena alarmowa i J1 gwałtownie zahamował.
Wkrótce odkryli, co się stało. Rozległy się krzyki przerażenia.
– Och, nie – powtarzał Ram ze zgrozą. – Wpadliśmy w różaną pułapkę tak, jak się obawiałaś, Indro. – Jak my się stąd wydostaniemy?