W pokoju operacyjnym, gdzie od silnych lamp zrobiło się gorąco, Marco nadal pracował nad ciałem Staro.
Kiedy wydawało się, że ból jest zbyt dotkliwy dla nieszczęsnego ojca zaginionego dziecka, Marco zapytał łagodnie:
– Może jednak mimo wszystko chcesz zostać znieczulony? Możemy to zrobić.
Staro jęknął z wysiłkiem:
– Nie, wytrzymam. Jeśli tylko…
– Jeśli tylko Dolg tutaj będzie? Dobrze, on już wraca.
Cudownie, myślał Staro. Dolg jest niczym chłodzący wietrzyk w porównaniu z tym bóstwem.
Ale jak on sam zdoła przez to wszystko przejść? Jak długo ma to trwać? Zdawało się, że serce mu pęknie od nieznośnego bólu.
Marco zajmował się teraz jego plecami. Najgorszą partią, jak sam powiedział. Tak, tak, Staro wierzył bez zastrzeżeń! Nic gorszego niż jego plecy nie mogło już być.
Rozpalone dłonie spoczywały na garbach, posuwały się wzdłuż kręgosłupa niczym rozżarzone do białości żelazo, czuł, jakby ostre noże wbijały się w powykrzywiane kręgi.
– Jeszcze tylko troszkę – obiecał Marco, ale natychmiast zburzył ulgę, jaką niosły te słowa: – Tylko że teraz nadchodzi najgorsze. Spróbuj zacisnąć zęby albo krzycz, jeśli chcesz, my to rozumiemy.
Łagodne oczy Dolga patrzyły prosto w oczy Staro. Syn Czarnoksiężnika siedział w kucki i trzymał dłonie chorego w swoich.
– Będzie dobrze, zobaczysz – powiedział. – Wytrzymasz.
Ale Staro nie wytrzymał. Ryknął, głośno z bólu i stracił świadomość.
Kiedy się znowu ocknął, leżał na plecach. A nie robił tego nigdy, jak daleko sięgał pamięcią.
Teraz dotykał swego ciała. Coś było nie tak. Coś się zmieniło.
Poderwał się i usiadł. Poczuł ostry ból we wrażliwych mięśniach i ponaciąganych ścięgnach, więc opadł z powrotem na stół operacyjny.
Marco uśmiechał się do niego. Sprawiał wrażenie zadowolonego.
– No i jak, Staro?
– Nie wiem. Coś ty ze mną zrobił? Łamałeś mnie kołem?
– Prawie – powiedział Marco ze swoim pięknym uśmiechem. – Chodź, pomożemy ci wstać!
Obaj z Dolgiem podtrzymywali go, by mógł usiąść, a potem zejść na podłogę. Gdy tylko Staro uniósł głowę nad posłaniem, zrozumiał, że nie jest już tym samym człowiekiem co przedtem. A kiedy stanął na podłodze… musiał głośno przełknąć ślinę i tłumić gwałtowne wzruszenie.
– Za drzwiami jest duże lustro – poinformował Dolg. – Chcesz zobaczyć?
– Nie wiem, czy się odważę – odparł Staro bardzo niepewnym głosem. – Widzę i czuję, że stały się ze mną niesłychane rzeczy, ale… to chyba dla mnie zbyt wiele. Już samo to, że mogę patrzeć wam prosto w oczy… a nie spoglądać od dołu…
Głos drżał mu tak bardzo, ze nie mógł mówić.
– My to rozumiemy – rzekł Marco. – Nie musisz się śpieszyć! A co z Sassa, Dolgu?
Syn Czarnoksiężnika opowiedział, co się stało. Staro zapomniał o sobie, tak się zmartwił dziewczynką. Uspokajające słowa Dolga na niewiele się zdały.
– Tu żyją jakieś straszne zwierzęta, cały czas to powtarzam. To właśnie gdzieś tutaj zostałem zaatakowany.
– Ale wstążki Belli nie znalazłeś?
– Nie, bo znajdowałem się dalej na północ. Nigdy nie zbliżyłem się do tych wzniesień po prawej stronie. Bo gdybym tam był…
– Czy coś by to pomogło?
– Owszem, odstraszyłbym te złe zwierzęta i szukał jej, dopóki bym nie znalazł albo padł martwy. Wstążka to przecież jest jakiś ślad! A wtedy nie miałem żadnego.
– Masz rację.
– A teraz może jest już za późno.
Dolg i Marco starali się nie patrzeć na siebie. Myśleli to samo: minął rok. Teraz chyba naprawdę jest za późno.
– Ale chodźmy już do naszych towarzyszy – przynaglał Marco. – Będziesz w stanie?
– Będę. Chociaż muszę powiedzieć, że zmaltretowałeś mnie okropnie, potężny książę.
Wyprostowany, z podniesioną głową i na pewnych nogach Staro wyszedł z pokoju operacyjnego. Miał problemy z utrzymaniem równowagi w nowej pozycji, ale Dolg i Marco podtrzymywali go. W porównaniu z nimi rybak wciąż był niewysoki, ale dla niego było czymś zupełnie niezwykłym, że musiał opuszczać dłoń, by ująć klamkę przy drzwiach, zamiast wyciągać ją w górę i na dodatek wspinać się na palce.
Po drodze przechodzili obok lustra. Staro próbował go nie zauważyć, ale nie mógł się powstrzymać.
I wtedy się załamał. Upadł na podłogę, skulił się i wybuchnął spazmatycznym płaczem.
– Ja po prostu śnię – szlochał. – To nie może być prawda.
– Żałujesz? – uśmiechnął się Marco?
– Miałbym żałować? Nigdy w życiu!
Podniósł się z grymasem na twarzy, który miał przypominać uśmiech.
– Ale wciąż jestem taki potwornie brzydki!
– My jesteśmy innego zdania – zaprotestował Dolg łagodnie.
– Nie, my wcale nie uważamy, że jesteś brzydki – poparł go Marco. – Ale jeśli zgodzisz się na jeszcze jeden bolesny zabieg, to naprawię wszystko, co choroba zniszczyła w twoim wyglądzie. Możemy to zrobić jutro. Ale na żadną operację upiększającą się nie zgadzam.
Staro kiwał głową.
– Rozumiem. To nie ma być nic wyjątkowego, ale chciałbym wyglądać tak, jak zostałem zaplanowany na początku, zanim choroba zrobiła swoje. Zgadzam się, zgadzam i dziękuję!
– Więc się nie boisz bólu? – rzekł Marco z uznaniem.
– Wiem o nim wszystko – odparł Staro zasępiony.
Juggernauty kontynuowały podróż, a załoga świętowała przemianę Staro, pito wino, a on promieniał niczym słońce z powodu tych wszystkich pięknych słów oraz wyprostowanej sylwetki.
Ponieważ nie musieli sypiać zbyt często, pokonywali za jednym razem znaczne przestrzenie. Ale chociaż Staro wypatrywał oczy niemal do bólu, przeglądając oświetloną okolicę, to nigdzie Belli nie było. Nie znaleźli też więcej żadnego jej śladu.
W końcu pojawiły się owiane legendą intensywnie różowe róże.
– A więc one istnieją, one istnieją! – cieszył się Staro. – Patrzcie, one istnieją!
– Widzimy – uśmiechnął się Ram.
Tym razem Sassa już się tak nie wyrywała, by wyjść na zewnątrz i nazrywać kwiatów.
– Ale przecież musimy mieć egzemplarze wszystkich kolorów – powiedział Faron stanowczo. – Zdobędziemy ci ten ostatni odcień, Sasso. Tylko że teraz nie mamy czasu schodzić na dół. Zresztą nie musimy…
Wydał polecenie Chórowi, który natychmiast zatrzymał J1. Pojazd trwał nieruchomo w powietrzu, a tymczasem Chor wystawił na zewnątrz jakieś dziwne urządzenie, długie metalowe ramię z rodzajem nożyc czy sekatora na końcu.
– Potwór Juggernaut wciąż ujawnia nieznane możliwości – zauważyła Indra cierpko.
– Nie poznałaś ich nawet w jednej dziesiątej – odparł Ram.
Stali obok siebie i wyglądali przez okno. W ich wzajemnym stosunku pojawił się nowy ton, jakaś nowa jakość. Nie było już dawnego napięcia, Indrę ogarnął głęboki spokój. Czuła, że jest teraz kobietą Rama, chociaż nigdy nie doszło między nimi do prawdziwego fizycznego kontaktu.
Intensywnie różowy kwiat został wzniesiony aż do wieżyczki, a po chwili Chor przyniósł go osobiście na dół. Trzymał go w swoich niezdarnych palcach i podał z wielką gracją dziewczynce, która dygnęła wdzięcznie.
– Ale miej się na baczności, Sasso – ostrzegł Chor. – Łodyga ma mnóstwo kolców. Trzymaj tutaj!
– Och, jaka piękna róża – szepnęła Siska, starając się podejść bliżej. Tsi natychmiast zrobił jej miejsce, ujął ostrożnie za ramiona, by pomóc jej przedostać się przez tłum wokół kwiatu. Dziewczyna jednak wyrwała się gwałtownie i zirytowana spojrzała mu w oczy.
Indra zareagowała momentalnie.
– Sisko, musisz się zachowywać przyzwoicie wobec Tsi – wykrzyknęła. – Traktujesz go jak byle co!
Tamta zaczerwieniła się gwałtownie i zacisnęła wargi.
– Księżniczka nigdy nie traktowała mnie źle – wtrącił Tsi z dziwnym smutkiem w głosie.
– Ech, nie bądź taki pokorny – syknęła Indra. – Jesteś co najmniej tyle samo wart co jakaś księżniczka z leśnej osady, mająca piętnastu prymitywnych poddanych.
– Nie mieszaj się do spraw, których nie rozumiesz – warknęła Siska ze złością.
– A co to się dzieje? – zawołał Ram surowo. – W tej ekspedycji nie ma miejsca na żadne kłótnie.
Indra uspokoiła się.
– Ech, to tylko taki wybuch… proszę Siskę i Tsi o wybaczenie. Czy już wszystko w porządku?
Siska też odetchnęła.
– Nie chciałam być niegrzeczna wobec Tsi – powiedziała cicho. – To nie na niego jestem zła.
– Nie wolno ci krzyczeć na księżniczkę, Indro – oznajmił Tsi z powagą. – Jest tak, jak ona mówi: nie rozumiesz wszystkiego, zapewniam cię, że jej też nie jest łatwo. Ale nie mówmy więcej o tym. Jesteśmy wciąż przyjaciółmi, wszyscy, prawda?
– Zawsze byliśmy – zgodziła się Indra, a Siska przytaknęła skinieniem głowy. Oczy błyszczały jej dziwnie.
Zły nastrój ulotnił się, grupa zaczęła się rozchodzić.
– Teraz bukiet jest kompletny – oznajmiła Sassa z przejęciem, wciąż podziwiając kwiaty w wazonie. – Jeden kwiat biały, jeden bladoróżowy, jeden różowy i jeden czerwony. To znaczy, chciałam powiedzieć, ciemnoróżowy.
– Tak, mam nadzieję, że wkrótce wydostaniemy się z Doliny Róż – powiedział Ram.
– To dobrze, że nie będziemy musieli już zbierać kwiatów – dodał Armas. – Możemy się teraz skoncentrować na Belli.
– A potem na Górach Czarnych – dodał Oko Nocy tak ponuro, że wszystkich przeniknął dreszcz.
Sassa z przerażeniem stwierdziła, że nikt nie jest wolny od strachu.
Przez całe popołudnie przesuwały się przed ich oczyma nowe okolice. Staro ich nie znał, ale róże wciąż były. Staro denerwował się.
– Tak daleko nie mogła w żadnym razie zajść. Czy nie powinniśmy zawrócić?
– Jeszcze nie teraz – odparł Ram. – I uspokój się. Żaden drobiazg nie umknął uwagi Ticha i Chora. Na terenach, które zostawiliśmy za sobą, Belli na pewno nie ma. Nie, widzę, co myślisz: ona mogła pójść gdzieś w bok. Wierz mi, nie mogła tego zrobić. Oni dysponują termicznymi poszukiwaczami oraz różnego rodzaju innymi narzędziami, przeczesującymi okolice we wszystkich kierunkach. Ty tego nie widzisz, ale z wieżyczek obu pojazdów rozchodzą się promienie radarów, nieustannie zataczając wielkie kręgi. Można im wierzyć. Nie przegapią najmniejszego śladu życia.
– Ani śmierci – dodał Armas cicho. – Madragowie zauważyliby i to.
Siska przypomniała sobie czarne ptaki. Co się z nimi stało?
Znajdują się prawdopodobnie teraz daleko za ekspedycją. Ale ptaki mają skrzydła…