Następnego ranka wszyscy wstali weseli i w dobrych humorach, gotowi przeżywać nowe przygody.
Wszyscy z wyjątkiem jednego.
– Co się dzieje z Tsi? – spytał Armas Indrę. – Sprawia wrażenie zobojętniałego na cały świat.
– Dla mnie jest raczej smutny – odparła Indra równie cicho. – Przed chwilą go spotkałam, gotowa jestem przysiąc, że miał łzy w oczach.
– To zupełnie niepodobne do tego radosnego szaleńca.
– Czy mam z nim porozmawiać?
– Próbowałem przed chwilą. Skulił się tylko w kącie łóżka i nie odpowiadał na pytania.
– Niepojęte – rzekła Indra.
Tsi miał się rzeczywiście nie najlepiej. Jego wrażliwa dusza leśnej istoty pogrążona była w rozpaczy. Siedział na swoim łóżku z rozmarzonym wzrokiem i nie słyszał hałasu, jaki jego towarzysze wokół wzniecali.
Członkowie ekspedycji zjedli śniadanie, on jednak nie tknął niczego. Po prostu nie miał apetytu.
Nigdy już nie będzie się mógł do niej zbliżyć? Nigdy nie wolno mu będzie jej dotknąć, nigdy nie może jej powierzyć swoich tajemnic?
Nie wolno tak tego zakończyć, księżniczko! W moim sercu powstała ogromna rana, jestem chory z tęsknoty. Oczywiście, to cudowne, móc zaspokoić swoje najgorętsze pragnienia, było mi z tobą bardzo dobrze, ale to nie wystarczy. Cierpię, księżniczko, wiem, że ty pochodzisz z królewskiego rodu, że należysz do ludzi, a ja jestem tylko nic nie znaczącym elfem ziemi czy diabli wiedzą czym. Jestem niczym, to, co nas łączyło, było takie cudowne. Byliśmy tak blisko siebie nawzajem, ty i ja, moja mała Sisko, tak, tak, bo tak cię nazywam w chwilach samotności, chociaż jesteś księżniczką i w ogóle, a teraz ja mogę być tylko twoim przyjacielem, jednym z wielu tutaj. Właściwie nie mam nawet prawa więcej z tobą rozmawiać, a dawniej opiekowaliśmy się razem łanią i cielątkiem i uważałem, że życie jest piękne. To było całe moje życie, Sisko! Ale teraz wszystko minęło, wszystko się rozpadło, już nie mogę szukać u ciebie wsparcia, nawet nie wolno mi z tobą rozmawiać w zaufaniu jak dawniej, teraz czuję, że rozlecę się na kawałki, księżniczko!
Tego rodzaju myśli krążyły mu po głowie bez ustanku, nie potrafił wyrwać się z ich kręgu.
J1 wystartował i unosił się bez problemów w powietrzu, bo Madragowie przez całe rano dokonywali przeglądu silników i naładowali je nową energią, Tsi na nic nie zwracał uwagi. Trwał w swoim własnym świecie, bardziej samotny niż kiedykolwiek.
Nie poprawiało mu nastroju to, że Siska siedzi z Indrą niedaleko niego zajęta czymś, czego nie mógł widzieć, bo dziewczęta były odwrócone od niego plecami. Widział fantastyczne, lśniące, czarne włosy Siski, sięgające aż do ławki, na której siedziała, i wspominał, jak to było, kiedy je gładził, pieścił palcami i jakie to w nim wywoływało uczucia. I oto teraz nie będzie mógł już nigdy pogładzić tej jedwabistej miękkości, która wywoływała drżenie w całym jego ciele.
Indra odwróciła się i popatrzyła na niego. Tsi zmusił się do uśmiechu.
– No i jak się czujesz, Tsi? – spytała. – Czy nie zechciałbyś pomóc Kiro, który naprawia krzesło?
– Krzesło jest już naprawione – odpowiedział z uśmiechem, który był jedynie grymasem. – A ja czuję się znakomicie. Odpoczywam sobie.
– To dobrze, będzie ci to chyba potrzebne. Na razie panuje cisza przed burzą.
Siska wciąż siedziała odwrócona od niego plecami. Indra wróciła do przerwanej rozmowy z przyjaciółką.
– W końcu przypomniałam sobie cały wiersz pod tytułem „Czarne róże” – oznajmiła z zapałem. – To tylko trzy zwrotki, najdłużej nie mogłam sobie przypomnieć pierwszej.
– To powiedz mi teraz cały wiersz!
– Bardzo chętnie, miałam nadzieję, że o to poprosisz.
„Powiedz, dlaczegoś taki smutny dziś,
Ty, co dzień każdy uśmiechem rozjaśniasz?
Nie, nie odczuwam więcej smutku, niż
Kiedy dla ciebie miewam jasną twarz.
Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże.
W sercu mym drzewko wyrosło różane,
I już na zawsze zburzyło mi spokój.
Łodyżki gęsto cierniem obsypane,
Wciąż wywołują udrękę i ból.
Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże.
I pośród róż bywają klejnoty,
Blade jak śmierć lub krwiście czerwone.
Wciąż rosną. I choć nie myślę o tym,
Drzewko w mym sercu umacnia korzenie.
Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże”.
Tsi-Tsungga skulił się na posłaniu z cichym jękiem. Czuł w sercu fizyczny ból, płakał cicho z twarzą ukrytą w poduszce.
Staro od dawna nie spał, teraz zaś stał jak na straży. Nie odchodził od okna i komentował wszystko, co spotykali po drodze, każdy krzew, każdą skalną formację. „Tutaj byłem. I tutaj też”.
– Zaszedłeś naprawdę daleko – Kiro nie ukrywał podziwu.
– Człowiek zrobi wszystko dla jedynego dziecka – odparł Staro po prostu.
Po kilku godzinach J2 zatrzymał się gwałtownie. J1 natychmiast poszedł w jego ślady i oba unoszące się w powietrzu Juggernauty zawisły bez ruchu. Minęły właśnie granicę terytorium, na którym rosły jasnoczerwone róże i na którym Staro musiał przerwać swoje poszukiwania.
Kiro wezwał wieżę.
– Co się stało, Ram?
– Tich coś dostrzegł. Staramy się zbadać, co to takiego. Indra, czy możemy wylądować pośród róż?
– Naturalnie – odrzekła. – Zrobiliście już i tak wiele, dziękuję wam za to!
Oba pojazdy drgnęły i zaczęły opadać na ziemię.
– Czy mogę tutaj też zerwać jedną różę? – zapytała Sassa nieśmiało.
Kiro wahał się.
– Nie mamy teraz czasu. Poproś tych, którzy i tak wychodzą na zewnątrz, by ci jedną przynieśli!
Sassa zgodziła się trochę rozczarowana.
– Zerwijcie najpiękniejszą – poprosiła, kiedy Ram i Madragowie szykowali się do wyjścia na dwór.
– Och, Sassa, chodź z nami – rzekł Ram serdecznie. – Zaopiekuję się tobą i zadbam, żeby ci się nic nie stało.
Tylko oni wyszli na zewnątrz. Dołączyli do Ticha i jego załogi.
Reszta obserwowała wydarzenia przez okno. Widzieli, że Tich gestem wzywa Staro, który z wahaniem postępował za nim. Miał bardzo złe doświadczenia z tego miejsca.
– Na ziemi coś leży – powiedziała Indra.
Wszyscy pochylili się, żeby lepiej widzieć. Tamci na zewnątrz szli we właściwym kierunku. Widocznie Tich swoim bystrym wzrokiem wypatrzył właśnie to coś na ziemi.
Przedmiot był bardzo mały. Coś podłużnego, może po prostu wysuszony korzeń?
Latarki mężczyzn oświetliły znalezisko. Zebrani na pokładzie J1 widzieli, że Staro gwałtownie się pochylił i podniósł to coś.
– To pleciona krajka taka sama jak ta, na podstawie której Dolg starał się dotrzeć do Belli – stwierdziła Siska. – Wracają właśnie, zaraz się wszystkiego dowiemy.
Staro był nieprawdopodobnie podniecony. Rozpoznawał plecioną wstążkę Belli, przewiązywała nią zawsze włosy.
– Zaczekajcie no – rzucił Marco ostro. – Czy pamiętacie, że Dolg powiedział, iż Bella ma tę wstążkę we włosach? A Staro potwierdził, że miała ją, kiedy opuszczała dom. Czy to ta sama wstążka, Staro?
– Ta sama.
Marco westchnął.
– To oznacza, Dolgu, że widziałeś Bellę, zanim ją zgubiła.
Wszyscy milczeli. Konkluzja była oczywista; w takim razie Bella może już nie żyć.
Cios był naprawdę bolesny.
Rozeszli się do swoich zajęć. Sassa związała róże razem z tamtymi, które przygotowywała do suszenia. Wszyscy jakby utracili zapał i chęć sprawdzania, czy herbaciane róże naprawdę istnieją.
Staro spoglądał na nich z rozpaczliwym błaganiem we wzroku. Wiedzieli, o co prosi: żeby mimo wszystko szukać, czy Belli nie ma gdzieś w pobliżu.
Tich i Chor otrzymali pozwolenie włączenia najsilniejszych reflektorów, ekspedycja znajdowała się bowiem w znacznej odległości od terenów zamieszkanych. Nie zdecydowano się tylko zapalić słońca.
Światło reflektorów sięgało daleko. Wielu uczestników wyprawy weszło na wieżyczki, by mieć lepszy widok, Madragowie przeszukiwali teren strumieniami światła, wiele par oczu przyglądało się każdemu skrawkowi ziemi
Jeśli Bella znajdowała się na tym terytorium, nawet gdyby leżała ukryta wśród róż, z pewnością by ją zobaczyli. Znaleźliby ją także, gdyby zostały po niej tylko resztki kości.
Nigdzie jej jednak nie było. Ani żywej, ani umarłej.
– Sądzę, że zostaniemy tutaj przez jakiś czas – powiedział Faron. – Jechaliśmy już dzisiaj wiele godzin, więc teraz pora na posiłek i na zastanowienie się.
Wszystkim się ten pomysł bardzo spodobał. Marco zapytał Staro, czy jest zdecydowany na kolejny bolesny zabieg w czasie, gdy załoga kuchni będzie przygotowywać jedzenie. Tamten odparł, że owszem, jest gotów, chociaż Marco dostrzegł w jego spojrzeniu błysk desperacji. Dolg zrozumiał, że może go wesprzeć moralnie, poszedł więc z nimi na pokład J2.
Sassa biegała między kuchnią i jadalnią i nakrywała do stołu. Od czasu do czasu przystawała, by podrapać się po nodze.
W którymś momencie, kiedy drapała się szczególnie zajadle, wielki Cień zapytał, co się stało.
– Musiał mnie uciąć jakiś komar – syknęła dziewczynka. – Swędzi mnie i piecze okropnie. I jest coraz gorzej.
– Komar cię uciął? Tutaj? Mogę zobaczyć?
Sassa podciągnęła nogawkę od spodni i jęknęła głucho:
– Oj!
– Ram! Chodź tutaj! – zawołał Cień. – Kiro, ty też! Czy to nie taka sama rana jak ta, którą zagoiliście u Staro?
Strażnicy pojawili się natychmiast. Sassa była trochę przestraszona nagłym zainteresowaniem swoją osobą, zwłaszcza ze strony potężnego Cienia, którego zbyt dobrze nie znała.
Ram wezwał zaraz Dolga i polecił:
– Weź ze sobą szafir i natychmiast zejdź do J1!
Kiedy na niego czekali, Ram przepytywał Sassę. Reszta stała wokół z markotnymi twarzami. Rana była niewielka, ale naprawdę paskudna.
– Kiedy to zauważyłaś? – zapytał Ram.
– Nie wiem – odparła Sassa bliska płaczu. – Podczas nakrywania do stołu.
– A przedtem nie? Na przykład na zewnątrz?
Sassa zastanawiała się. Miała teraz bardzo dziecinną minę, zresztą najczęściej tak właśnie wyglądała. Zapominało się, że skończyła piętnaście lat.
– Nie wiem – powtórzyła. – Staram się przypomnieć sobie…
Po kolei głośno wyliczała, co się działo.
– Byłeś ze mną, Ram, i pokazywałeś mi, gdzie rosną róże. Potem się zatrzymałeś, a ja poszłam dalej. Ukucnęłam koło skały i nożyczkami ścięłam różę. Potem wstałam.
– I wtedy nic się nie stało?
– Nie, ja… biegiem wróciłam do ciebie… zaczekaj! Owszem, poczułam ukłucie w nogę. No tak, i pacnęłam dłonią, tak jak się robi, kiedy utnie cię komar, pamiętam to ze starego świata. Potem już o tym nie myślałam. To nie było bolesne ukłucie.
Armas podszedł do wazonu z trzema różami. Wyjął ostatnią.
– Ta też ma ciernie tak jak poprzednie, ale są one jakby bardziej ukryte. Sprawiają wrażenie miękkich i zupełnie niegroźnych.
– Nie, właściwie się ich nie czuje – powiedziała Sassa. – Jeden ukłuł mnie w palec, ale prawie tego nie zauważyłam. Patrzcie, to tutaj, nie ma żadnej rany. Ojej, rana na nodze znowu się powiększyła – jęknęła dziewczynka.
– Na szczęście idzie Dolg, zaraz wszystko będzie dobrze.
Kiedy syn Czarnoksiężnika wszedł ze swoim niebieskim kamieniem i popatrzył na zebranych, wszyscy się uspokoili. Wkrótce po ranie Sassy nie było ani śladu.
– Ale zauważyłem – oznajmił Dolg złowieszczo – zauważyłem, że kiedy zabliźniałem obie rany, kamień odrobinę mętniał. Cokolwiek wywołuje te skaleczenia, jest to zła siła.
– Nic nadzwyczajnego – rzekł Jori cierpko. – Przecież w jakimś sensie znaleźliśmy się już w Górach Czarnych.
– Nie bardziej niż ty, Tsi i Gondagil wtedy – odpowiedział Ram. – Na razie wciąż przebywamy w stosunkowo bezpiecznych okolicach. Dziękuję, Dolg, możesz wracać i uspokajać Staro.
– Jak ty myślisz, Ram? – zapytał Kiro. – Czy powinniśmy wyjść na zewnątrz i poszukać tego, co pogryzło Staro i Sassę?
Ram zastanawiał się.
– Nie, wolałbym nie ryzykować więcej ukąszeń. Nie powinniśmy przeciążać szafiru złem. Wkrótce opuścimy ten teren.
Wszyscy myśleli to samo: owe nieszczęścia nie wróżą dobrze dla możliwości znalezienia Belli żywej.
Ale gdzie ona jest? Bez wątpienia kiedyś tędy przechodziła. Najbardziej prawdopodobne jest, że zawróciła, próbowała przedostać się z powrotem do domu.
Dotychczas jednak nie znaleźli najmniejszego jej śladu.
Staro będzie się musiał chyba pogodzić z tym, że utracił córkę. Tylko jak mu to powiedzieć?
Ale było oczywiście tak, jak mówili wizjonerzy: lepiej jest mieć pewność, nawet, jeśli stało się najgorsze.
Czy właśnie teraz odnaleźli tę pewność? Razem z kolorową krajką?
W każdym razie była to smutna wiadomość i rodziła kolejne pytania.
Staro na pewno się tym nie zadowoli.