Ponieważ dla grupy wędrowców z Królestwa Światła nie nastał jeszcze czas snu, do łóżka poszedł tylko Staro, szczęśliwy i równocześnie pełen obaw. Bardzo mu się nie podobało to, że jego nowi przyjaciele konsekwentnie zmierzali ku Górom Czarnym. Są na to zbyt sympatyczni, tacy wspaniali ludzie, inne istoty także, nie powinni szukać śmierci.
Najbardziej podniecająca była oczywiście możliwość, że znajdzie odpowiedź na dręczące pytanie, co się stało z Bellą. Strasznie się tego bał, ale za nic by nie zawrócił.
No i na dodatek to, co się stało z jego nogami. „Jutro podejmiemy kolejną próbę” – powiedział ów fantastyczny Marco.
Niepokoiła go jeszcze jedna sprawa: jak zdoła wrócić do domu? Bo mimo wszystko nie zamierzał towarzyszyć im aż do samych Gór Czarnych. Czy więc można się dziwić, że Staro miał problemy z zaśnięciem?
Grupa przywódców, Faron, Marco i Ram, odbywała naradę.
– Indra prosiła, by nie niszczyć różanych pól – rzekł Marco, kiedy stali na wieżyczce J1 i wyglądali przez okno na przedzie pojazdu. Na zewnątrz panowała pełna tajemnic noc Ciemności. Tylko mdłe światełka reflektorów, ustawionych w minimalnej pozycji, rozjaśniały oszczędnie dolinę z białymi różami. W mroku kwiaty wyglądały niczym szaroblade cienie. Wszyscy uczestnicy ekspedycji zwrócili uwagę, że te róże nie mają kolców. Ale po co kwiatom kolce tutaj, gdzie nie zagrażają im żadni wrogowie?
Ram rzekł w zamyśleniu:
– Myślę, że jeśli to możliwe, powinniśmy spełnić jej życzenie.
– Owszem – potwierdził Marco. – Zresztą nie ona jedna protestuje przeciwko wszelkiemu wandalizmowi.
Faron przyjrzał mu się z krzywym uśmieszkiem na swojej dziwnej, nieruchomej twarzy.
– Wiem, że wy, członkowie Ludzi Lodu i rodziny Czarnoksiężnika, żywicie specjalne uczucia wobec natury. Zresztą właśnie dlatego wyznacza się was do tak wielu zadań. Można mieć zaufanie do waszej troski o wszystko, co żyje i co nie żyje.
– A czy w naturze istnieje coś, co nie żyje? – zapytał Marco złośliwie.
Faron wezwał Madragów, obaj poczciwcy, pochylając się, weszli na „mostek kapitański”. Zrobiło się ciasno. Dwaj Madragowie na dodatek do pozostałego personelu to za wiele jak na tak niewielką przestrzeń.
Potężny Faron przedstawił im problem.
– Rozmawialiśmy o tym samym, Chor i ja – oświadczył Tich. – To się da zrobić. Chociaż nie będziemy mogli wybierać tego rozwiązania w nieskończoność.
– Miejmy nadzieję, że pola różane zdarzają się tylko od czasu do czasu – westchnął Ram.
– Na to właśnie liczymy.
– W takim razie postanowione – zakończył Faron. – Czy chcecie już iść spać?
Obaj Madragowie potrząsali swoimi wielkimi zwierzęcymi głowami tak, że gęste grzywy podskakiwały.
– Nikt nie jest śpiący – oznajmił Ram. – Tylko Staro.
– No i właśnie zjedliśmy posiłek – ciągnął Faron. – W takim razie… na co czekać?
Chor uniósł rękę, choć może raczej należałoby powiedzieć: „przednią nogę”? Jeśli chodzi o Madragów, nigdy nie ma pewności…
– Nie istnieje żadna mapa tej okolicy, ponieważ nikt stąd nigdy… ale my za pomocą przyrządów nawigacyjnych wykonaliśmy odpowiednie pomiary i orientujemy się mniej więcej, gdzie jesteśmy. Zdumiewa nas, że przebyliśmy niewiarygodnie długą drogę, jadąc niemal przez cały czas prosto na wschód, a mimo to nie dotarliśmy jeszcze do Gór Czarnych. Można by sądzić, że objeżdżamy je w kółko…
Faron pokiwał głową.
– Tak daleko nie dotarlibyśmy z pewnością tamtą drogą wiodącą na północ ku dolinie z wciągającym strumieniem powietrza. Uważamy podobnie jak wy, że znaleźliśmy się na południowym skraju gór.
– Ale żadnego wsysającego prądu nie zauważyliśmy – powiedział Tich.
– Nie – potwierdził Marco. – Chociaż nie do końca macie rację. Nadal góry znajdują się przed nami, i częściowo na południe.
– Naprawdę? – zapytał Ram. – Czy znaleźliśmy się w górach, nie zauważając tego?
– To się dopiero okaże – wycedził Faron przez zęby.
Chor zastanawiał się:
– Już jakiś czas temu opuściliśmy okolice zamieszkane przez rybaków, czyli skrajnie położone siedziby ludzkie. Chata Staro jest ostatnią przy tej drodze, zgodnie z tym, co on mówi, teraz nikt już dalej nie mieszka. Może powinniśmy używać silniejszych reflektorów?
– Zdaję sobie sprawę, że to by było potrzebne w takich ciemnościach – powiedział Faron. – Ale zaczekajmy jeszcze trochę, dla wszelkiej pewności. Powiem, kiedy uznam, że trzeba włączyć silniejsze reflektory na przodzie pojazdu.
– Myślę, że przydałoby nam się słońce – westchnął Ram.
– Jeszcze nie – ostrzegł Faron. – Rybacka osada leży na to za blisko. Wprawdzie oni wiedzą, że mamy ze sobą słońca, ale obiecali nic nie mówić sąsiednim plemionom. Światło naszego dotarłoby do osady i jeszcze dalej. Ale rozumiem was, w tym mrocznym kraju tęsknota za światłem jest trudna do zniesienia.
– To coś więcej niż mrok – uśmiechnął się Marco. – Madragowie, czy jesteście pewni, że trzymamy właściwy kurs?
– Jesteśmy, o ile to możliwe – odparł Chor. – Jak wiecie, znajdujemy się po wewnętrznej stronie ziemskiej skorupy, w znacznie mniejszym świecie niż tamten, na zewnątrz. Poza tym podróżujemy od dawna. A nie znamy zbyt dokładnie danych krzywizny.
Ram zapytał:
– Czy nie powinniśmy widzieć więcej światła z Królestwa Światła, gdybyśmy znajdowali się na wprost niego? Skoro, jak mówicie, zatoczyliśmy półkole we wnętrzu Ziemi?
– Rozumiem, o co ci chodzi – wtrącił Faron. – To możliwe. Mimo wszystko jednak odległość może być zbyt wielka, a zatem światło nie dociera aż tutaj.
Mimo woli wszyscy obejrzeli się za siebie, przez okno w górze wieżyczki. Królestwo Światła majaczyło teraz tylko jako mdła, bardzo odległa plama, rzeczywiście kawałek ponad horyzontem, ponieważ wnętrze kuli ziemskiej było niczym muszla.
Znajdowali się bardzo, bardzo daleko od domu.
Marco skulił się.
– Czy nie powinniśmy ruszać?
Kiedy silniki pojazdów zostały włączone, przy okrągłym stole w J1 siedziała, rozmawiając, spora grupa członków ekspedycji Jori, Dolg i Cień zdążyli już przejść do J2, gdzie jakiś czas temu podążył Tich.
– Jak te Juggernauty okropnie hałasują – westchnął Armas.
Indra podeszła do okna na przedzie pojazdu.
– Zaraz zniszczymy te piękne róże! – zawołała oburzona do Kiro, stojącego obok niej. – Spójrz, włączyli już światła do jazdy! Och, cudowne kwiaty, wybaczcie nam!
– To niezbyt zabawne, muszę przyznać – odezwała się Sol za ich plecami.
J1 dudnił i huczał, szarpał tak, że Sol musiała złapać się Kiro, żeby nie upaść. On sam trzymał się uchwytu w ścianie, a drugą ręką wspierał Sol.
– Co oni robią? – zawołała Sassa, która, zataczając się, dotarła do okna.
Coraz więcej osób przyłączało się do nich, wszyscy mieli trudności z utrzymaniem równowagi i obijali się o siebie przy gwałtownych szarpnięciach pojazdu.
Nieoczekiwanie zaległa głęboka cisza.
– O, mój Boże – rzekła Indra, która wciąż używała wyrażeń ze starego świata. – Och, spójrzcie! Czy oni rozum postradali?
Oba pojazdy uniosły się lekko z ziemi.
– Przecież to niemożliwe – rzekł Armas. – To wbrew wszelkim prawom fizyki!
– Znasz Madragów – odparł Oko Nocy z podziwem.
– Ale to się bardzo daje we znaki silnikom!
– Poduszki powietrzne? – zapytała Indra. – Gwałtowny prąd powietrza pościna łebki wszystkim kwiatom!
– Na tej wysokości nie – przekonywał Kiro.
– Oj! Startujemy! – wrzasnął Tsi. – Spójrzcie, jak pięknie odpływamy!
Równomiernie i spokojnie pojazd ruszył z miejsca wysoko ponad kwiecistą łąką. Jak to dobrze, że Staro śpi, pomyślała Indra. Dostałby zawału, gdyby to zobaczył.
Łoskot silników został przytłumiony do cichego intensywnego szumu. Nikt nie miał ochoty odejść od okna, to było naprawdę podniecające.
Drzewa pojawiały się coraz rzadziej, nie napotykali na swojej drodze żadnych innych przeszkód. Dolina była na tyle szeroka, że sterczące tu i ówdzie skały nie stanowiły problemu.
– Patrzcie! – zawołała po chwili Siska. – Róże nie są już białe. Są różowe.
Ram i Marco zeszli z wieży.
– Obudźcie Staro – polecił Ram. – Musi nam powiedzieć, jak daleko on sam doszedł.
Czy powinni jednak go na to narażać? To się może skończyć atakiem serca.
Ale Staro nie spał. Obudził się, rzecz jasna, kiedy silniki zaczęły warczeć, leżał skulony w kąciku swego posłania, z kołdrą na głowie, zatykając rękami uszy i z całych sił zaciskając powieki, pewien, że jego koniec się zbliża. Nie, za nic nie odważyłby się podejść do okna! Przekonywali go, że przecież teraz panuje już cisza. Nie, za żadne skarby!
Ram wydał polecenie:
– Chor! Tich! Zatrzymajcie silniki, ale nie lądujcie!
Przerażony Staro, zataczając się, ruszył ku oknu, kiedy niemal wszystkie hałasy tej piekielnej maszyny ustały. Pojazdy wisiały teraz w powietrzu bez ruchu.
– Och, jak daleko do ziemi! – zawołał Staro przestraszony. – Czy te pojazdy mają nogi?
Zebrani uśmiechali się, nikt jednak nie zadał sobie trudu, by mu to wytłumaczyć. Unoszące się kolosy to i tak dla niego dość. Zresztą dla innych także.
– Staro, przenieśliśmy się kawałek dalej – rzekł Ram. – Wyjrzyj teraz na zewnątrz. Powiedz, czy kiedy szukałeś córki, dotarłeś aż tutaj?
Rybak zmrużył oczy, nawet stłumione światło go raziło.
– Ja byłem dalej. Aż tam, gdzie… nie, stąd nie widać. Róże były różowe, nie takie blade jak tutaj. Tamta okolica wydawała się rozległa, prawie taka wielka, jak tamta z białymi różami. Musicie pamiętać, że szedłem przez wiele dni, ba, tygodni, żeby ją odnaleźć. Mógłbym tak iść przez całe życie, gdyby nie to, że skaleczyłem nogę. Nie, ja dotarłem o wiele, wiele dalej, pamiętam, że tamto wzgórze znajduje się stosunkowo niedaleko mojego domu.
– Dobrze, w takim razie ruszamy. Zostań tutaj i pilnuj. Mów nam, jeśli rozpoznasz coś więcej.
Staro uroczyście skinął głową. Jest dla nich ważny!
– No i jak idzie, Madragowie? – zapytał Ram przez mikrofon, który nosił na piersi. – Da się podlecieć jeszcze kawałek?
Da się, odparli. Wkrótce jednak trzeba będzie zejść na ziemię i naładować silniki, ten lot był dla nich wielkim obciążeniem.
– Gdzie jest Siska? – zastanawiała się Indra. – Od dłuższego czasu jej nie widzę.
– Obie z Shirą poszły do kuchni – odparł Oko Nocy. – Spotkałem je przed chwilą.
– Co one, u licha, tam robią? – zapytała Indra. – Siska przez cały wieczór jest jakaś milcząca, chyba nie zachorowała?
– E, chyba nie – rzekł Oko Nocy krótko. – Kiedy ją widziałem, miała zaróżowione policzki, wyglądała na ożywioną.
– Pójdę i zobaczę, co tam robią – zdecydowała Indra.
– Idę z tobą – przyłączył się Kiro. – Mimo wszystko to mój oddział.
Siska i Shira przygotowywały sobie w kuchni pyszną przekąskę.
– Szczerze mówiąc, bardzo lubię gotować – zwierzała się Siska ukochanej przez Ludzi Lodu Shirze. – Lubię też, żeby ktoś próbował moich potraw. Tylko że widzisz, mówi się, że jedzenie jest też sprawą społeczną. Nie wiem, ale coś musi w tym być. Czasami nie zapraszam ludzi tylko dlatego, że musiałabym z nimi rozmawiać, a nie zawsze jestem w stanie. Chciałabym bardzo, żeby można było zaprosić przyjaciół na to, co się ma najlepszego, i czerpać przyjemność z bycia z nimi, i z dobrego jedzenia, niekoniecznie rozmawiając. Po prostu jeść i milczeć!
– No to tak zróbmy – uśmiechnęła się Shira, mieszając wspaniałą owocową sałatkę. Powoli dolewała do niej pomarańczowego likieru. – Usiądziemy i będziemy jadły w milczeniu. Miałaś świetny pomysł, Sisko, ja też zgłodniałam!
Jej przyjaciółka stała wyprostowana, przygotowując zakąskę z krabów. Za nic by nie wyjawiła, dlaczego musi stać. Otóż siedzenie było dla niej prawdziwą udręką i, szczerze mówiąc, nie mogła też chodzić, tak ją wszystko bolało po incydencie z Tsi.
Weszła Indra, a za nią Kiro, pytając, co obie dziewczyny robią w kuchni. Shira powtórzyła prośbę Siski, by milczeć przy stole, wyjaśniła powody, a oni przyjęli je do wiadomości.
– Jedzenie wygląda po prostu pysznie, czy możemy dotrzymać wam towarzystwa? – zapytała Indra.
– Nagle poczułem się głodny, ja także – oznajmił Kiro.
Pozwoliły im usiąść pod warunkiem wszakże, że będą milczeć.
Kiro wyjął butelkę chłodnego wina, smakowało wybornie do krabów.
Nie minęło wiele czasu, a w drzwiach ukazał się Ram, zza jego pleców zaś wyłoniła się Sol.
– Co się tutaj dzieje?
– Nocny posiłek – wyjaśniła Siska, im także nakazując milczenie. W kuchni zaczynało się robić ciasno.
– Dlaczego ty nie siadasz, Sisko? – zapytał Kiro.
– Nie chce mi się, siedziałam przez cały dzień – odparła, opierając się o kuchenną ladę. Jej twarz wykrzywił bolesny grymas, gdy dotknęła czułym miejscem krawędzi lady, pospiesznie się wyprostowała. – Można rozmawiać o jedzeniu. Wszelkie inne tematy są zabronione!
Pojawił się również samuraj Yorimoto ze znakomitym przepisem na sos do sałatek. Dodał jakichś egzotycznych przypraw, które wszystkim przypadły do smaku.
Na koniec w drzwiach ukazał się Faron.
– Gdzie się właściwie wszyscy podziewają?
– Jest tak, jak w bajce o małym braciszku, średnim braciszku i dużym bracie – odparła Indra. – Jeden po drugim stukają do drzwi księżniczki, przynosząc przysmaki. Węże, żaby i inne delikatesy. Patrzcie, a oto i Tsi! Masz jakieś smakołyki dla księżniczki?
Na twarzach Siski i Tsi pojawiły się rumieńce, chociaż Indra z pewnością nie miała żadnych ubocznych myśli, ona opowiadała tylko swoją bajkę.
Faron powiedział:
– Tak dalej nie można. Wygląda na to, że wszyscy są mniej lub bardziej głodni. Kiro, zbierz swoją załogę i nakryjcie do kolacji dla wszystkich, ale na dole, w dużej sali. Tutaj trzeba stać, żeby coś zjeść. Ram, zawołaj również Madragów!
Okazało się, że Madragowie dostrzegli w oddali otwartą równinę, bez róż, tam więc pojazdy mogły wylądować. Załoga J2 przeszła na pokład J1 i rozpoczęło się małe przyjęcie. Tylko Siska i Shira otrzymały pozwolenie pozostania w kuchni i kontynuowania swego milczącego posiłku. To był przywilej, obie poprosiły tylko, by Yorimoto mógł im towarzyszyć. Chciały go wypytać o egzotyczne przyprawy. Samuraj zachował kamienną twarz, ale ich prośba sprawiła mu radość, której nie był w stanie ukryć.
Wielu członków załogi rzucało im z pewnością tęskne spojrzenia, wychodząc z kuchni. Siedzieć w małej grupie i rozkoszować się pysznym jedzeniem… Ale gdyby wszyscy zostali, trudno by mówić o małej grupie.
Faron zdecydował, że skoro miejsce jest dobre na przerwę, to można też tutaj przenocować. Po jedzeniu wysłał wszystkich do łóżek. Czas snu obowiązujący w Królestwie Światła zaczynał się właśnie zbliżać.
– Chwileczkę, chwileczkę – wołał zawsze przytomny Jori. – Jeśli nie będziemy uważać, to możemy również spać tak długo, jak to czynimy w Królestwie Światła. To znaczy dwanaście razy dłużej niż tutaj.
– Masz rację, Jori – uśmiechnął się Faron. – Ale pamiętaliśmy o tym i nie popełnimy błędu. Macie się wyspać, chociaż nie będzie to sen tak długi, jak w Królestwie Światła. Nie jesteście przecież Śpiącymi Królewnami!
– Aha, więc ty znasz takie ziemskie bajki, Faron? – zdumiała się Indra. – No, no, nieźle!
Zwrócił ku niej swoje przenikliwe oczy.
– Ja wiem prawie wszystko o zewnętrznym świecie, Indra.
Znowu poczuła to samo: napięcie między nimi może się wkrótce przerodzić w cichą wojnę. A to nie wróży nic dobrego ani jej, ani Ramowi. Powinna być na tyle mądra, by milczeć, kiedy trzeba! Ale tego chyba nigdy się nie nauczy.
– Jak daleko już dotarliśmy, Staro? – zapytał Ram, gdy wszyscy skończyli posiłek. W tym pomieszczeniu pozwalano na rozmowy.
Cisza panowała jedynie w kuchni. Siska, Shira i Yorimoto rozkoszowali się spokojem. Shira i Yorimoto pochodzili ze wschodu i już dawno się zaprzyjaźnili, a przodkowie Siski byli strzelcami ze wschodnich stepów. Brakowało jedynie Mara, ale on naradzał się właśnie z Markiem.
W dolnej sali Staro podszedł do okna. Chor włączył silny reflektor, by rozjaśnić mu widok.
Inni otoczyli rybaka kołem. Widzieli przed sobą dość duży, stosunkowo płaski teren. Szczerze powiedziawszy była to górska dolina, pokryta tylko tu i ówdzie rzadkim mchem.
Staro mrużył oczy w silnym świetle.
– Owszem, widziałem te bladoróżowe kwiaty jeszcze daleko przede mną. Przypominam też sobie tę nagą okolicę. Teraz jesteśmy w pobliżu miejsca, w którym rosną różowe czy też jasnoczerwone kwiaty, tam musiałem zawrócić.
– Świetnie – rzekł Faron. – Powiedz mi, Staro… dlaczego, twoim zdaniem, Bella poszła właśnie tą drogą? Czego tutaj szukała?
W głosie Staro brzmiała gorycz.
– Chciała zobaczyć, czy to prawda, że tutaj rosną herbaciane róże. Wciąż o tym mówiła. Ale miejsce było odległe, poza tym to przecież tylko baśń. Zresztą herbaciane to przecież niewłaściwe określenie.
– Rozumiem – powiedziała Indra, która uważała się za eksperta od kolorów. – Po prostu bardziej czerwone niż te, intensywnie różowe, z lekkim odcieniem fioletu. Podczas gdy róże herbaciane mają w sobie więcej żółci.
Staro kiwał głową.
– Tak, właśnie tak. Ale nie sądzę, że Bella zaszła tak daleko – westchnął ze smutkiem. – Mała dziewczynka na pustkowiach. Bez jedzenia…
– Chyba masz rację, dzieli nas od twojego domu wiele dni marszu – rzekł Ram. – My poruszamy się przecież bardzo szybko.
– Czy mogę zerwać jeden taki bladoróżowy kwiat? – zapytała Sassa. – Jeśli później dotrzemy do miejsca, gdzie kwiaty są intensywnie różowe, to będę miała po jednym z każdego koloru. Zasuszę je i zabiorę do domu.
– Proszę bardzo – zgodził się Faron. – Idź z nią, Jori!
Dwoje młodych wyskoczyło na zewnątrz. Zebrani w pojeździe widzieli, jak biegną wśród skał, gdzie tu i ówdzie rosły kępki róż. Wkrótce wrócili, każde ze swoim kwiatem, nic im się nie stało.
– Och, jakie piękne! – zawołała Indra.
– Tak jest – przytaknął Jori. – Tylko że te mają kolce. Małe i miękkie, ale jednak kolce.
W tym momencie wszyscy zamarli niczym słupy soli. Nieludzki krzyk dotarł do nich od strony Gór Czarnych. Przeciągły, żałosny, a zarazem wściekły, złowieszczy i przerażająco bliski.
Nadchodził od lewej strony.
– Jechaliśmy wzdłuż południowej krawędzi gór – powiedział Faron. – Być może poruszaliśmy się w swego rodzaju niszy. Te góry, które widzimy przed sobą na południu, to jedynie forpoczty. Teraz Góry Czarne znajdują się na północ od nas.
– Czy moglibyśmy skręcić o dziewięćdziesiąt stopni ku północy? – zapytał Ram.
– To niemożliwe – odparł Tich. – Od tamtej strony znajdują się góry, przez które się nie przedostaniemy. Musimy jechać dalej tą bezkresną Doliną Róż. To jedyna droga.
Nagle owa jedyna droga wydała się wędrowcom bardzo groźna.