5

Jeśli miałbym trochę czasu, z pewnością mógłbym wymienić całą listę rzeczy bardziej nieprzyjemnych niż sierżant Doakes snujący się za mną jak cień. Ale kiedy stałem w modnym stroju na złą pogodę i myślałem o Reikerze i jego czerwonych wysokich butach oddalających się ode mnie, wydało się to dostatecznie złe, a nie miałem natchnienia, żeby pomyśleć o czymś gorszym. Po prostu wsiadłem do samochodu, włączyłem silnik i pojechałem przez deszcz do swojego mieszkania. Zwykle zabójcze wygłupy innych kierowców podobały mi się, sprawiały, że czułem się jak wśród swoich, ale z jakichś powodów rdzawoczerwony taurus jadący tak blisko za mną zniszczył cały urok.

Na tyle dobrze znałem sierżanta Doakesa, by wiedzieć, że nie był to z jego strony kaprys w deszczowy dzień. Jeśli mnie obserwuje, będzie to robił, dopóki mnie nie przyłapie na robieniu czegoś frywolnego. Albo dopóki okaże się, że nie jest już w stanie mnie obserwować. To jasne, że mogłem pomyśleć sobie o kilku intrygujących sposobach na to, żeby stracił zainteresowanie. Ale wszystkie były nieodwracalne, a mimo że właściwie nie miałem sumienia, to dysponowałem bardzo jasnym zbiorem zasad, który funkcjonował prawie tak samo jak sumienie.

Wiedziałem, że wcześniej czy później sierżant Doakes zrobi to czy owo, żeby odwieść mnie od mojego hobby, myślałem więc długo i pracowicie, co zrobić, kiedy to uczyni. Najlepsze, co wpadło mi do głowy, niestety, to było czekać i patrzeć.

Niby jak? — moglibyście powiedzieć i mielibyście całkowitą rację. Czy naprawdę możemy ignorować oczywistą odpowiedź? W końcu Doakes może okazać się silny i śmiertelnie groźny, ale Mroczny Pasażer był jeszcze silniejszy i groźniejszy i nikt nie potrafił mu się przeciwstawić, kiedy przejmował kierownicę. Może ten jeden raz…

„Nie”, powiedział mi do ucha łagodny głosik.

Cześć, Harry. Dlaczego nie? Kiedy pytałem, wróciłem myślą do czasów, gdy mi to mówił.

„Są zasady, Dexterze”, mówił Harry. Zasady, tato?

To były moje szesnaste urodziny. Niewiele miałem przy tym zabawy, bo jeszcze nie nauczyłem się, jak grać osobę szalenie czarującą i towarzyską, i jeśli nie ja unikałem moich obślinionych rówieśników, to z zasady oni unikali mnie. Przeżyłem okres dojrzewania jak owczarek biegający w stadzie brudnych, bardzo głupich owiec. Od tego czasu nauczyłem się wiele. Na przykład w wieku szesnastu lat byłem bliski stwierdzenia, że ludzie są naprawdę beznadziejni! Ale nie wydałem się z tym.

Moje szesnaste urodziny były zatem raczej powściągliwą imprezą. Doris, moja przybrana mama, niedawno umarła na raka. Ale moja przybrana siostra, Deborah, zrobiła mi ciasto, a Harry dał mi nową wędkę. Zdmuchnąłem świece, zjedliśmy ciasto, a potem Harry zabrał mnie na podwórko za naszym skromnym domkiem przy Coconut Grove. Usiadł przy stole piknikowym z sekwojowego drewna, który zmajstrował i postawił obok ceglanego rusztu, i pokazał, żebym też usiadł.

— Cóż, Dex — powiedział. — Szesnastka. Jesteś już prawie mężczyzną.

Nie byłem pewien, co to miało znaczyć. Ja? Mężczyzną? Jak u ludzi?

I nie wiedziałem, jakiej reakcji z mojej strony się spodziewał. Ale w ogóle, to wiedziałem, że przy Harrym lepiej się nie wymądrzać, kiwnąłem więc tylko głową. A Harry zrobił mi rentgena swoimi niebieskimi oczami.

— Czy w ogóle interesują cię dziewczyny? — zapytał.

— Hm… Niby w jaki sposób?

— Całowanie. Obściskiwanie. Wiesz. Seks.

Głowa mi zaczęła wirować na samą myśl o tym, jakby zimna, ciemna stopa kopała mnie w czoło od środka.

— Nie, hm, nie. Ja, hm — odparłem elokwentnie. — Nie w ten sposób.

Harry pokiwał głową, jakby to miało sens.

— Ale chyba nie chłopcy — upewnił się, a ja tylko pokręciłem głową. Harry popatrzył na stół, potem znów na dom. — Kiedy ukończyłem szesnaście lat, ojciec zabrał mnie do dziwki. — Pokiwał głową i po twarzy przemknął mu uśmieszek. — Uporanie się z tym zajęło mi dziesięć lat. — Nie byłem w stanie niczego wymyślić, żeby się do tego odnieść. Idea seksu była mi zupełnie obca, a myśl o płaceniu za to, szczególnie za własne dziecko i kiedy tym dzieckiem był Harry — to już doprawdy! Tego było za wiele. Popatrzyłem na Harry’ego bliski paniki, a on się uśmiechnął.

— Nie — powiedział. — Nie miałem zamiaru ci tego proponować. Oczekuję, że zrobisz dobry użytek z tej wędki. — Powoli pokręcił głową i odwrócił wzrok, patrzył w dal, nad stołem piknikowym, nad podwórkiem, wzdłuż ulicy. — Albo z noża do filetowania.

— Tak — odparłem, starając się nie używać zbyt ochoczego tonu.

— Nie — powtórzył. — Obaj wiemy, czego chcesz. Ale nie jesteś gotów.

Od tego pierwszego razu, kiedy Harry powiedział mi, kim jestem, przed laty, na pamiętnym kempingu, zaczęliśmy przygotowania. Mówiąc słowami Harry’ego, „robiliśmy ze mnie ludzi”. Jako młoda barania głowa, sztuczna ludzka istota, chciałem jak najszybciej zacząć moją szczęśliwą karierę, ale Harry powstrzymywał mnie, bo Harry zawsze wiedział lepiej.

— Będę ostrożny — obiecałem.

— Ale nie doskonały — odparł. — Są zasady, Dexterze. Muszą być. To odróżnia cię od innych takich.

— Zharmonizować się — rzekłem. — Posprzątać, nie ryzykować, hm…

Harry pokręcił głową.

— Coś ważniejszego. Zanim zaczniesz, musisz być pewien, że ta osoba naprawdę na to zasługuje. Mógłbym ci wyliczyć wiele przypadków, kiedy wiedziałem, że człowiek jest winny, ale musiałem go puścić. Widzieć, jak drań patrzy na ciebie i drwiąco się uśmiecha, i obaj wiecie, że jest winien, ale musisz przytrzymać mu drzwi i wypuścić go… — Zacisnął szczęki i uderzył pięścią w stół piknikowy. Nie spodoba ci się to. Ale… musisz być pewien. Stuprocentowo pewien. A nawet kiedy jesteś absolutnie przekonany… — Uniósł dłoń w górę, wnętrzem w moją stronę. — Znajdź jakieś dowody. Nie muszą być przedstawiane w sądzie, dzięki Bogu. — Roześmiał się ironicznie. — Nigdzie z nimi nie pójdziesz. Ale potrzebny ci jest dowód, Dexterze. To rzecz najważniejsza. — Postukał kostkami w stół. — Musisz mieć dowód. A nawet wtedy…

Przerwał, a nie była to przerwa charakterystyczna dla Harry’ego, a ja czekałem, wiedząc, że zbliża się coś trudnego.

— Czasem nawet wtedy musisz ich puścić. Bez względu na to, jak bardzo na to zasłużyli. Jeśli zbytnio… rzucają się w oczy, na przykład. Jeśli to przyciągnęłoby zbyt wiele zainteresowania, niech sobie idą wolno.

Hm, to było to. Jak zwykle, Harry miał dla mnie odpowiedź. Za każdym razem, kiedy brakowało mi pewności, słyszałem Harry’ego szepczącego mi do ucha. Byłem pewien, ale nie miałem dowodów, że Doakes jest kimś więcej niż tylko bardzo złym i podejrzliwym gliniarzem, a poszatkowanie gliniarza byłoby z pewnością jedną z tych rzeczy, które oburzają miasto. Po niedawnym, przedwczesnym zgonie detektyw LaGuerty władze policyjne byłyby prawie na pewno nieco rozdrażnione, gdyby drugi gliniarz zszedł w ten sam sposób.

Bez względu na potrzebę Doakes był poza moim zasięgiem. Mogłem patrzeć przez okno na rdzawoczerwonego taurusa zaparkowanego pod drzewem, ale nie mogłem nic z tym zrobić, najwyżej czekać, aż niespodziewanie pojawi się jakieś inne rozwiązanie — na przykład fortepian spadnie mu na głowę. Trochę to przykre, ale pozostało mi zdać się na łut szczęścia.

Ale tego wieczoru szczęście nie uśmiechnęło się do biednego Rozczarowanego Dextera, a później, w okolicach Miami, dał się odczuć tragiczny brak spadających fortepianów. I oto krążyłem sfrustrowany po mojej norce, a za każdym razem, kiedy przypadkowo zerknąłem za okno, stał tam ten taurus, zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Świadomość tego, kim jestem, dająca mi tyle radości jeszcze godzinę temu, teraz ciążyła ołowiem. Czy Dexter może wyjść i się zabawić? Niestety, nie, kochany Mroczny Pasażerze. Dexter zrobił sobie przerwę.

Była jednak pewna konstruktywna rzecz, którą mogłem zrobić, nawet uwięziony we własnym mieszkaniu. Wyjąłem z kieszeni zmięty kawałek papieru znaleziony na łodzi MacGregora i wygładziłem go. Palce zrobiły mi się lepkie od resztek mazi z taśmy izolacyjnej, do której przyklejony był papier. Reiker i numer telefonu. Więcej niż trzeba, żeby wprowadzić do jednej z książek telefonicznych, do których miałem dostęp przez komputer. W ciągu kilku minut zrobiłem, co trzeba.

Był to numer telefonu komórkowego zarejestrowanego na pana Steve’a Reikera z Tigertail Avenue w Coconut Grove. Krótka weryfikacja ujawniła, że pan Reiker był zawodowym fotografem. Oczywiście, to mógł być zbieg okoliczności. Jestem pewien, że na świecie jest wielu ludzi o nazwisku Reiker, którzy są fotografami. Zajrzałem do Żółtych Stron i stwierdziłem, że ten konkretny Reiker miał specjalizację. Ogłaszał się na ćwiartce strony: Zapamiętaj je takimi, jakimi są teraz.

Reiker specjalizował się w zdjęciach dzieci.

Teorię zbiegu okoliczności można było odrzucić.

Mroczny Pasażer zaczął się wiercić i chichotać z niecierpliwości, a ja przyłapałem się na tym, że planuję wyprawę do Tigertail, żeby szybko rozejrzeć się po okolicy. Nie było to zbyt daleko. Mógłbym podjechać tam nawet teraz i…

I pozwolić sierżantowi Doakesowi, żeby pojechał za mną i zagrał w Przyszpil Dextera. Doskonały pomysł, stary. Gdyby Reiker któregoś dnia wreszcie zniknął, zaoszczędziłoby to Doakesowi mnóstwo żmudnej pracy śledczej. Mógłby skrócić całą tę nużącą rutynę i po prostu przyjść po mnie.

W takim razie, kiedy Reiker zniknie? Było to strasznie frustrujące; miałem godny wysiłku cel w zasięgu wzroku, ale trzymano mnie w szachu. Po kilku godzinach Doakes nadal parkował po drugiej stronie ulicy, a ja wciąż siedziałem tutaj. Co robić? Na plus mogłem liczyć to, że Doakes nie widział wystarczająco wiele, żeby podjąć jakiekolwiek działania poza śledzeniem mnie. Ale na samym początku wielkiej kolumny minusów znajdowało się to, że jeśli nie zaprzestanie mnie obserwować, będę zmuszony trzymać się pozorów łagodnego w obejściu szczura z laboratorium kryminalistycznego i starannie unikać czegokolwiek bardziej śmiercionośnego niż godziny szczytu na Palmetto Expressway. To nie dla mnie. Odczuwałem nacisk nie tyle ze strony Pasażera, ile ze strony zegara. Nie mogłem za długo czekać ze znalezieniem jakichś dowodów, że to Reiker był fotografem, który robił zdjęcia dla MacGregora, a jeśli tak, to odbędziemy z nim ostrą i uszczypliwą pogawędkę. Jeśli zda sobie sprawę, że MacGregor poszedł wspólną drogą wszystkich ciał, najprawdopodobniej weźmie nogi za pas. A jeśli z kolei moi koledzy w komendzie policji zdadzą sobie z tego sprawę, dla Dziarskiego Dextera sprawy mogą się bardzo skomplikować.

Ale Doakes był najwyraźniej nastawiony na długie czekanie i na razie nic nie mogłem na to poradzić. Strasznie frustrowała mnie myśl, że Reiker chodzi sobie swobodnie po świecie, zamiast rzucać się w więzach z taśmy izolacyjnej. Homicidus interruptus[2]. Łagodny jęk i zgrzytanie konceptualnych zębów dochodziło od Mrocznego Pasażera, a ja wiedziałem, co on czuł, ale niewiele więcej mogłem zrobić, jak tylko chodzić tam i z powrotem. I nawet to niewiele pomagało: jeśli nie przestanę, wytrę dziurę w dywanie, a wtedy nie zwrócą mi depozytu, który wpłaciłem za mieszkanie w charakterze zabezpieczenia przed szkodami.

Instynktownie czułem, że muszę zrobić coś, co zbiłoby Doakesa z pantayku — ale on nie był zwyczajnym tropowcem. Potrafiłem wymyślić tylko jedną rzecz, dzięki której jego drżący, gorliwy nos straciłby trop. Istniało jakieś prawdopodobieństwo, że dam radę go zmęczyć, wyczekując, zachowując się normalnie tak długo, aż w końcu się podda i wróci do swojej prawdziwej roboty, do łapania tych wszystkich naprawdę okropnych mieszkańców ciemnej strony naszego pięknego miasta. Przecież nawet teraz byli w swoim żywiole, parkując w niedozwolonych miejscach, śmiecąc i grożąc, że w najbliższych wyborach zagłosują na Demokratów. Jak może marnować czas na małego, kochanego Dextera i jego nieszkodliwe hobby?

Zatem dobrze: stanę się bezgranicznie zwyczajny, aż rozbolą go zęby. Zajmie to raczej tygodnie niż dni, ale podołam temu. Będę wiódł całkowicie syntetyczne życie, które stworzyłem, żeby wydawać się istotą ludzką. A skoro ludźmi kieruje przeważnie seks, zacznę odwiedzać dziewczynę, moją przyjaciółkę, Rite.

To dziwne terminy: „dziewczyna”, „przyjaciółka”, szczególnie gdy chodzi o osoby dorosłe. W praktyce ten pomysł jest jeszcze bardziej dziwaczny. Uogólniając, dla dorosłych termin opisuje kobietę, a nie dziewczynę, chętną do uprawiania seksu, a nie do przyjaźni. Z moich obserwacji wynika, iż całkiem prawdopodobne jest, że ktoś obdarzy swoją przyjaciółkę raczej czynną nienawiścią niż przyjaźnią, chociaż oczywiście, prawdziwa nienawiść zarezerwowana jest dla związków małżeńskich. Jak do tej pory nie udało mi się określić, czego kobieta oczekuje w zamian od chłopaka, ale najwyraźniej dysponowałem tym czymś, jeśli chodzi o Rite. Z pewnością nie był to seks, który jest dla mnie równie interesujący jak szacowanie deficytu w handlu zagranicznym.

Na szczęście, Rita także nie była zanadto zainteresowana seksem. Stanowiła produkt katastrofalnie wczesnego małżeństwa z mężczyzną, którego pomysł na dobre spędzanie czasu polegał, jak się okazało, na paleniu cracku i biciu żony. Potem rozszerzył działalność na zarażanie jej kilkoma intrygującymi chorobami. Ale kiedy pewnego wieczoru poturbował dzieci, jej baśniowa lojalność, rodem z westernowej ballady, nie wytrzymała. Rita wyrzuciła tę świnię ze swojego życia, szczęśliwie prosto do więzienia.

W rezultacie tego zamieszania zaczęła się rozglądać za dżentelmenem, który mógłby zainteresować się jej towarzystwem i prowadzeniem konwersacji, za kimś, kto nie musi dogadzać prymitywnym, zwierzęcym popędom niskich namiętności. Za człowiekiem, innymi słowy, który doceniłby ją za bardziej wyrafinowane zalety niż skłonność do uczestnictwa w nagiej akrobatyce. Ecce[3] Dexter. Prawie przez dwa lata była dla mnie maską doskonałą, najważniejszym składnikiem Dextera, którego znał zewnętrzny świat. W zamian za to nie biłem jej, nie zaspokajałem swoich zwierzęcych żądz, używając do tego jej ciała, a Ricie właściwie odpowiadało moje towarzystwo.

W charakterze premii polubiłem nawet jej dzieci, Astor i Cody’ego. Może to dziwne, ale zapewniam was, że jednak prawdziwe. Gdyby wszyscy ludzie na świecie mieli zniknąć w tajemniczych okolicznościach, zirytowałoby mnie to tylko dlatego, że nie miałby kto robić mi pączków. Ale dzieci mnie interesują i naprawdę lubię je. Dwoje dzieciaków Rity przeszło traumatyczne wczesne dzieciństwo i może dlatego, że ja doświadczyłem tego samego, byłem do nich szczególnie przywiązany, co wychodziło poza ramy maskowania, do którego służyła mi Rita.

Nie licząc premii w postaci jej dzieci, sama Rita nieźle się prezentowała. Miała krótkie i ładne blond włosy, wyćwiczone, atletyczne ciało i rzadko mówiła oczywiste głupstwa. Mogłem pokazywać się z nią publicznie i wiedziałem, że wyglądaliśmy jak dobrana ludzka para, a o to właśnie chodziło. Ludzie mówili nawet, że jesteśmy atrakcyjną parą, chociaż nie wiedziałem, o co im chodziło. Przypuszczam, że dla Rity byłem w jakiś sposób pociągający, chociaż konto jej osiągnięć z mężczyznami nie sprawiało, żeby mi to szczególnie pochlebiało. Ale i tak miło było mieć obok siebie kogoś, kto myśli, że jestem cudowny. To potwierdza moje niskie mniemanie o ludziach.

Popatrzyłem na zegar na biurku. Piąta trzydzieści dwie: w ciągu następnego kwadransa Rita wróci do domu z pracy w Fairchild Title Agency, gdzie zajmowała się czymś bardzo skomplikowanym, co wymagało ułamków punktów procentowych. Zanim dotrę do jej domu, powinna już tam być.

Z radosnym, syntetycznym uśmiechem wyszedłem za drzwi, pomachałem Doakesowi i pojechałem do skromnego domku Rity w południowym Miami. Ruch uliczny nie był najgorszy, to znaczy, że nie zdarzyły się śmiertelne wypadki ani strzelaniny i w niecałe dwadzieścia minut zaparkowałem samochód przed bungalowem Rity.

Sierżant Doakes minął mnie i pojechał do końca uliczki, a kiedy pukałem do drzwi, stanął po drugiej stronie jezdni.

Drzwi otworzyły się na oścież i pojawiła się w nich Rita.

— Och! — rzekła. — Dexter.

— We własnej osobie — powiedziałem. — Byłem w okolicy i zastanawiałem się, czy zdążyłaś już wrócić do domu.

— Hm, ja… właśnie weszłam w drzwi. Muszę strasznie wyglądać… Hm, wejdź. Chcesz piwa?

Piwo, co za myśl. Nigdy nie tknąłem tego świństwa, a jednak było tak szalenie normalne. Tak perfekcyjnie w stylu „odwiedziny u dziewczyny po pracy”, że nawet na Doakesie powinno zrobić wrażenie. To był właściwy ruch.

— Z przyjemnością — powiedziałem i poszedłem za nią do względnie chłodnego salonu.

— Usiądź, proszę — powiedziała. — Mam zamiar trochę się odświeżyć. — Uśmiechnęła się do mnie. — Dzieci są na podwórku za domem, ale myślę, że zaraz tu wpadną, kiedy tylko odkryją, że przyjechałeś — dodała i poszła w głąb korytarza, a po chwili wróciła z puszką piwa. — Zaraz wracam — rzekła, a potem przeszła do sypialni na tyłach domu.

Siedziałem na kanapie i patrzyłem na piwo, które trzymałem w ręku. Nie piję alkoholu — naprawdę, alkohol nie jest zalecany drapieżnikom. Osłabia refleks, mąci zmysły i przeciera na łokciach kaftanik ostrożności, co zawsze wydawało mi się bardzo złą rzeczą. Ale oto ja, demon na wakacjach, składałem ofiarę ostateczną ze swoich mocy, stając się człowiekiem — a piwo było tym, czego potrzebował Dexter Abstynent.

Pociągnąłem łyk. Smak był gorzki i mdły. Też stałbym się taki, gdybym musiał za długo trzymać Mrocznego Pasażera przypiętego na tylnym siedzeniu pasem bezpieczeństwa. Myślę jednak, że smak piwa trzeba polubić. Znów upiłem łyk, czułem, jak bulgocze w drodze na dół i rozlewa się po żołądku. I wtedy przyszło mi do głowy, że z powodu wszystkich tych emocji i frustracji dnia nie zjadłem lunchu. Ale co, u diabła, to tylko piwko; albo jak dumnie głosił napis na puszce: Piwo JASNE.

Wziąłem większy łyk. Nie było takie złe, jak się do niego przyzwyczaiło. Do licha, naprawdę relaksowało. Przynajmniej ja czułem się coraz bardziej rozluźniony z każdym kolejnym łykiem. Jeszcze jedno odświeżające pociągnięcie — nie pamiętam, żeby tak dobrze smakowało w college’u, kiedy go próbowałem. Oczywiście, wtedy byłem tylko chłopcem, a nie mężczyzną dojrzałym, ciężko pracującym, uczciwym obywatelem, którym stałem się potem. Przechyliłem puszkę, ale już nic z niej nie wyciekło.

Cóż — jakoś udało mi się ją opróżnić. A mimo to nadal byłem spragniony. Czy ta nieprzyjemna sytuacja naprawdę może być tolerowana? Pomyślałem, że nie. Rzecz absolutnie nie do zniesienia. Nie miałem zamiaru jej tolerować. Wstałem i poszedłem do kuchni mocnym i zdecydowanym krokiem. W lodówce było jeszcze kilka puszek jasnego piwa, wziąłem więc jedną i wróciłem na kanapę.

Usiadłem. Otworzyłem piwo. Pociągnąłem łyk. Znacznie lepiej. A przy okazji, cholera z tym Doakesem. Może powinienem zanieść mu jedno piwo. Mogłoby to go odprężyć, złagodniałby wtedy i odwołał całą imprezę. W końcu, byliśmy po tej samej stronie, prawda?

Łyknąłem. Wróciła Rita w dżinsowych szortach i białej bluzce z maleńką satynową muszką pod szyją. Musiałem przyznać, że wyglądała bardzo ładnie. Niezłe maskowanie wybrałem.

— Cóż. — Usiadła na kanapie obok mnie. — Miło cię widzieć, tak ni z tego, ni z owego.

— Ano, tak się złożyło — powiedziałem.

Przechyliła głowę na bok i popatrzyła na mnie śmiesznie.

— Miałeś ciężki dzień w pracy?

— Koszmarny — odparłem i pociągnąłem łyk. — Musiałem wypuścić złego typa. Bardzo złego.

— Och — zachmurzyła się. — Dlaczego… chciałam powiedzieć, czy nie mogłeś…

— Chciałem móc — rzekłem. — Ale nie mogłem. — Uniosłem puszkę z piwem ku niej. — Polityka. — Znów pociągnąłem łyk.

Rita pokręciła głową.

— Nadal nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że, że… chodzi mi o to, że z zewnątrz to wygląda tak rutynowo. Znajdujesz złego typa, usuwasz go. Ale polityka? To znaczy… co on zrobił?

— Pomógł zabić kilkoro dzieci — powiedziałem.

— Och. — Była wstrząśnięta. — Mój Boże, musisz coś z tym zrobić. Uśmiechnąłem się do niej. Widziała to we właściwym świetle. Co za dziewczyna. Czy nie mówiłem, że nieźle ją wybrałem?

— Pokazałaś to jak palcem — stwierdziłem i wziąłem ją za rękę, żeby popatrzeć na ten palec. — Jest coś, co mogę zrobić. I to bardzo dobrze. Potrzebny jest tylko sposób. — Poklepałem ją po ręku, rozlewając tylko trochę piwa. — Wiedziałem, że zrozumiesz.

Wyglądała na speszoną.

— Och — westchnęła znowu. — Jaki sposób… to znaczy… co masz zamiar zrobić?

Pociągnąłem łyk. Dlaczego jej nie powiedzieć? Widziałem, że już się połapała. Czemu nie? Otworzyłem usta, ale zanim zdołałem wyszeptać choćby jedną sylabę o Mrocznym Pasażerze i moim niewinnym hobby, do pokoju wpadli Cody i Astor, zatrzymali się nagle na mój widok i stali, zerkając na matkę.

— Cześć, Dexter. — Astor szturchnęła brata.

— Cześć — zawtórował jej cichutko. Nie był gadułą. Nigdy wiele nie mówił. Biedny dzieciak. Cała ta sprawa z ojcem naprawdę namieszała mu w głowie. — Jesteś pijany? — zapytał mnie.

— Cody! — powiedziała Rita. Dzielnie machnąłem na nią ręką i zwróciłem się do niego bezpośrednio.

— Pijany? — zapytałem. — Ja?

— Pokiwał głową.

— Tak.

— Z całą pewnością nie — zaprzeczyłem stanowczo, patrząc na niego groźnie i dostojnie. — Możliwe, że troszeczkę podchmielony, ale to zupełnie co innego.

— Och — zdziwił się, a siostrzyczka wtrąciła się do rozmowy:

— Zostajesz na obiad?

— Hm, myślę, że powinienem już iść — powiedziałem, ale Rita z zadziwiającą stanowczością położyła mi dłoń na ramieniu.

— W takim stanie nie będziesz prowadził — oświadczyła.

— W jakim stanie?

— Podchmielony — odparł Cody.

— Nie jestem podchmielony.

— Powiedziałeś, że jesteś — przypomniał Cody. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałem, jak wypowiedział trzy słowa od razu i byłem z niego bardzo dumny.

— Powiedziałeś — dodała Astor. — Powiedziałeś, że nie jesteś pijany, tylko troszeczkę podchmielony.

— Tak mówiłem? — Oboje pokiwali głowami. — Och. Cóż, zatem…

— Zatem — wtrąciła Rita — proponuję, żebyś został na obiad.

No cóż. Chyba powinienem tak zrobić. W każdym razie miałem pewność, że tak zrobię. Wiem, że w pewnym momencie, kiedy poszedłem do lodówki po jasne piwo, odkryłem, że wszystkie zniknęły. A trochę później znów siedziałem na kanapie. Telewizor był włączony, a ja próbowałem domyślić się, co mówią aktorzy i dlaczego niewidzialna widownia myślała, że to najweselsze dialogi na świecie.

Rita usiadła na kanapie obok mnie.

— Dzieci są w łóżku. Jak się czujesz?

— Czuję się cudownie — rzekłem. — Gdybym tylko był w stanie domyślić się, co tam jest takiego śmiesznego.

Rita położyła mi dłoń na ramieniu.

— To naprawdę cię gryzie, prawda, że musiałeś puścić złego typa? Dzieci… — Przysunęła się bliżej i objęła mnie, kładąc głowę na moim ramieniu. — Ty jesteś takim fajnym facetem, Dexter.

— Nie, nie jestem — odparłem, zastanawiając się, dlaczego powiedziała coś tak dziwnego.

Rita wyprostowała się, spojrzała najpierw w moje lewe, a potem w prawe oko i znowu w lewe.

— Właśnie, że jesteś, i wiesz o tym. — Uśmiechnęła się i znów położyła głowę na moim ramieniu. — To… miło, że tu przyszedłeś, żeby się ze mną zobaczyć, kiedy się źle poczułeś.

Już zaczynałem jej mówić, że nie do końca ma rację, ale nagle przyszło mi coś do głowy: rzeczywiście przyszedłem tutaj, kiedy poczułem się źle. Prawda, chodziło tylko o to, żeby Doakes znudził się i odjechał po tym strasznym rozczarowaniu, kiedy przeszła mi koło nosa randka z Reikerem. Ale okazało się, że to, w końcu, świetny pomysł, prawda? Kochana Rita. Była bardzo ciepła i ładnie pachniała.

— Kochana Rita — powiedziałem. Przyciągnąłem ją do siebie tak mocno, jak tylko mogłem i przyłożyłem policzek do czubka jej głowy.

Siedzieliśmy tak przez parę minut, a potem Rita wywinęła się z moich objęć, stanęła i pociągnęła mnie za rękę.

— Chodź — zaproponowała. — Położymy cię do łóżka.

Co też uczyniliśmy i kiedy zapadłem się pod kołdrę, a ona wczołgała się i położyła obok mnie, to była taka ładna i taka ciepła, i miękka, że… Hm. Piwo to naprawdę zdumiewający napój, prawda?

Загрузка...