ROZDZIAŁ IX

Adwokat Sorensen patrzył bez słowa na dziewczynę stojącą w progu. Zdumiony podniósł się z miejsca.

Skąd się tu wziął ten mały, smakowity kąsek? On, który znał wszystkie damy w Christianii – i mniej wytworne kobiety także – nie potrafił powiedzieć, z jakich kręgów towarzyskich mogła pochodzić.

A jednak coś w niej wydawało mu się znajome. Te oczy… Takie jasne i czyste, po dziecinnemu zdziwione. A zarazem takie ciekawe życia i takie… przenikliwe. Nie, nie to. Sprawiała raczej wrażenie cudownie niedoświadczonej, i to w większości życiowych spraw.

Młodziuteńka dziewica! Na wszystkich bogów, czy w naszych zdeprawowanych czasach istnieją jeszcze takie istoty? Stary libertyn Sorensen czuł, że ślinka cieknie mu do ust.

Ale gdzie ją już kiedyś widział? Albo kogo mu ona przypomina? Jakby rozpoznawał te rysy, a mimo to nie wiedział skąd.

Vinga ze swej strony wkroczyła do wytwornego, urządzonego zgodnie z panującą modą domu adwokata z mieszanymi uczuciami. Widziała, że wszystko tu było perfekcyjne, do najmniejszego szczegółu przemyślane. Wnętrze było równie piękne jak w jej ukochanym Elistrand, tylko dużo chłodniejsze w wyrazie. Różne rzeczy były po prostu identyczne. Naprawdę, czyż w pięknej szafie adwokata nie stała taka sama jak w Elistrand porcelana? Podobnie srebrny dzbanuszek do śmietany, podobnie cukiernica! Dokładnie takie same!

Aha, zatem tak wygląda adwokat Sorensen, teraz go sobie przypominała! Nie miała też wątpliwości, że go nie lubi. Niebywale piękny mężczyzna, z naciskiem na piękny. Zwracający uwagę z tymi ciemnymi, błyszczącymi oczyma pod pięknymi powiekami, po kobiecemu sklepione brwi, usta zbyt miękkie i jakieś obwisłe… (Pod tym względem Vinga różniła się w swoich ocenach od innych kobiet. Spójrz, jakie zmysłowe usta ma adwokat Sorensen, szeptały między sobą damy w Christianii. Musi być wspaniałym kochankiem! Milkły z chichotem, a od czasu do czasu któraś sprawdzała, czy tak jest w istocie.) Sorensen był koneserem, żeby nie powiedzieć smakoszem, jeżeli chodzi o kobiety. Przekroczył czterdziestkę, lecz w dalszym ciągu był pociągający, znakomicie ubrany, w modnym aksamitnym żakiecie i spodniach tak obcisłych, że ukazywały jego kształty nie pozostawiając zupełnie pola dla wyobraźni. Wiedział, że wzrok dam często błądzi w wiadomych rejonach, a to, co widziały, przyspieszało im oddech. Podwiązki nosił ozdobione diamentami i jedwabnymi kokardkami, a srebrna tabakiera, którą zawsze miał pod ręką, imponowała wszystkim, choć to już naprawdę nie było potrzebne.

Ale ta mała owieczka nie sprawiała wrażenia zachwyconej. Właściwie to przyglądała mu się raczej z pewnym niesmakiem. Do czegoś takiego Sorensen nie przywykł.

– Słucham – wyrzekł łaskawie, spoglądając na nią z góry. – I z kim mam zaszczyt…?

– Widzę, że pan mnie nie poznaje, adwokacie Sorensen. Nazywam się Vinga Tark, pan był adwokatem mojego ojca, właściciela Elistrand.

Cała krew wypłynęła z serca Sorensena i buchnęła w górę, na twarz, zakręciło mu się w głowie. O, do diabła! Do wszystkich przeklętych diabłów! To ta nieszczęsna istota żyje? To przecież niemożliwe! Ale to chyba ona, zresztą poznała go. Czyż mógł przypuszczać, że tamto przestraszone dziecko wyrośnie na taką piękność?

I gdzie ona się, na Boga, podziewała przez te wszystkie lata?

Do diabła!

– O, dziecko drogie – wykrztusił, gdy zdołał się jakoś opanować. – Vinga Tark! To niemożliwe! Myśmy myśleli, że ty nie żyjesz! Gdzie ty byłaś?

Vinga usunęła się w bok przed jego po ojcowsku wyciągającymi się ramionami.

– Dziecko, zniknęłaś pewnej nocy, jakbyś się zapadła pod ziemię, ściągając żałobę na całą parafię. I na mnie także. Och, jak ja się o ciebie zamartwiałem! Ale opowiadaj, siadaj tu na sofie i mów!

Objął jej plecy i zmusił, by usiadła. Sofa miała dwa oparcia, przypominała dwa zestawione razem fotele i tylko pośrodku oparcie się trochę obniżało.

Sorensen założył nogę na nogę i usadowił się tak, że jedną stopą wciąż dotykał jej kolana. Podczas całej rozmowy Vinga starała się odsunąć od niego jak najdalej.

– Och, niewiele jest do opowiadania o moim życiu przez te lata – powiedziała oschle. – Jakoś sobie radziłam, a to najważniejsze.

– No, widzę, że radziłaś sobie nieźle – stwierdził, spoglądając wymownie na jej kosztowną toaletę.

– Chodzi o suknię? Dostałam ją dzisiaj od mojego krewnego.

Adwokat wyprostował się.

– Od… krewnego?

– Tak. To Heike Lind z Ludzi Lodu. To właśnie dlatego tutaj jestem. Chcemy pana prosić, on i ja, żeby nam pan pomógł odzyskać nasze majątki. Pracował pan przecież dla mojego ojca. Podejmie się pan tego?

Sarensen wiercił się na kanapie. W ustach zaschło mu tak, że ledwo poruszał językiem.

– Poczekaj no chwilkę. Kim jest ów Lind z Ludzi Lodu i dlaczego z tobą nie przyszedł?

– On jest dziedzicem Grastensholm, ale przecież ten dwór został naszej rodzinie podstępnie odebrany. Heike jest wnukiem Daniela Linda z Ludzi Lodu, prawnukiem cioci Ingrid. Tak że jest pełnoprawnym dziedzicem, jedynym, jaki chodzi po tej ziemi. Przez wiele lat mieszkał zagranicą, ale teraz wrócił, chce się osiedlić w swoim majątku i poważnie się nim zająć. I prosił, żebym przyszła do pana sama i przygotowała pana na spotkanie z nim, bo on nie wygląda tak jak większość ludzi. On należy do dotkniętych, obciążonych dziedzictwem.

Sorensen usiadł wygodniej, złożył dłonie i jął się zastanawiać. Pamiętał bardzo dobrze Ulvhedina Paladina z Ludzi Lodu i jego wygląd. Cała sprawa wymagała wyważonej odpowiedzi.

– Ci dotknięci… – zaczął. – Uważa się ich za niebezpiecznych, prawda? Trudno się spodziewać, żeby powierzono mu odpowiedzialność za taki duży majątek.

– Ciocia Ingrid też była dotknięta – odparła Vinga ostro. – I stary Ulvhedin, a nikt nie podawał w wątpliwość ich praw majątkowych.

– Ale to byli ludzie zrównoważeni. Nie było w nich złości.

Oczy Vingi rozbłysły.

– Nie ma nikogo lepszego niż Heike. W porównaniu z nim inni ludzie to diabły.

Przeklęta dziewczyna! Jak coś tak delikatnego może być takie uparte?

Ale dojrzał w jej oczach także coś innego. Lęk, którego nie było, kiedy tu przyszła. Coś, co niemal przypominało panikę, jakby w każdej chwili gotowa była się zerwać i uciec, daleko, jak najdalej stąd.

Doprawdy, fascynująca dziewczyna! Co to się kryje za tym jej popłochem? Czy to niepokój erotyczny? Adwokatowi tylko jedno mogło przyjść do głowy, gdy chodzi o kobiety, o nic więcej nie był w stanie ich posądzać. Podniecające, niebywale podniecające, myślał. Niezwykła odmiana po dotychczasowych, trzeba powiedzieć dość trywialnych miłosnych podbojach.

– Czego zatem oczekujesz z mojej strony? – zapytał przymilnie.

– Żeby się pan podjął odzyskania dla nas Grastensholm i Elistrand. Zapłacimy dobrze.

W tym miejscu adwokat uniósł brwi.

– Tak. Heike ma pieniądze – zapewniła Vinga stanowczo. Zaczynała być zirytowana. Ten obleśny obrzydliwiec siedział i bez żenady przyciskał swoją łydkę do jej kolana, już nie miała gdzie się odsunąć. Świeżo odzyskana pewność siebie Vingi topniała w oczach, powoli zaczynał w niej narastać dawny, dobrze znany lęk przed ludźmi. Ale dlaczego? Przecież znała tego człowieka z dawnych lat!

Zaczęła mu znowu tłumaczyć swoją sprawę.

– Jak pan zapewne wie, pan Snivel zajął Grastensholm, wprowadził się do dworu, co jest nadużyciem, bo nie ma do tego żadnych praw.

Sorensen zmienił pozycję, rozpostarł teraz ręce na oparciu kanapy.

– W takim razie dlaczego ów Heike nie pójdzie po prostu i go stamtąd nie wypędzi? – zapytał.

– Dlatego, że pan Snivel jest przebiegły niczym lis. Jaką on właściwie ma godność?

– Pan Snivel jest sędzią. Specjalistą od spraw spadkowych i majątków ziemskich.

– No właśnie. Więc rozumie pan chyba, że Heike z nim nie wygra, skoro on nawet po norwesku dobrze nie mówi. Taki stary wyjadacz jak Snivel zawsze znajdzie w prawie jakąś lukę, którą będzie mógł wytłumaczyć na swoją korzyść. Pan jednak miałby ważny atut w ręku, gdyby się pan zdecydował nam pomóc. Bo pan Snivel, który był egzekutorem podczas licytacji Elistrand, tak pokierował sprawami, żeby mój dom mógł kupić za bezcen jego bratanek. Według tego, co mówią ludzie w okolicy, zarezerwował majątek dla niego.

– Więc wy macie kontakty z mieszkańcami parafii?

Pytanie Sarensena padło jak błyskawica, tak szybko, że Vinga zdwoiła czujność.

– Nie, ja tylko słyszałam takie pogłoski.

Adwokat pochylił się ku niej, mrużąc swoje podstępne oczka.

– A gdzie ty mieszkasz, moje dziecko? I gdzie mieszka twój krewny, Heike Lind?

Co do tego Vinga otrzymała wyraźne polecenia: Nikomu pod żadnym pozorem nie zdradzić, gdzie się ukrywają!

– Nigdzie na stałe. Zatrzymujemy się to tu, to tam, po różnych gospodach. Nigdy nie wiem, gdzie się znajdę następnego wieczora.

– Ale czy to nie jest trochę niemoralne?

– Niemoralne? Co takiego?

– No, skoro dzielicie ze sobą pokój, czy coś takiego?

– Nie dzielimy! Kto tak powiedział?

Przyglądał jej się uważnie. Vindze nie podobało się to spojrzenie:

– Wygląda mi na to, że twój przyjaciel, Heike, jest człowiekiem bardzo zamożnym, skoro stać was na taki styl życia.

– Tak, otrzymał w Szwecji spadek po ojcu. Nie wiem, ile tego jest, ale chyba sporo. No to co? Pomoże nam pan?

Adwokat zastanawiał się długo. Sprawiał wrażenie, że źle się czuje.

– No więc powiem ci, Vingo, że pan Snivel to nie jest człowiek, z którym można żartować, co do tego masz rację. I chociaż trzymasz takie ważne karty w ręku, to ja mógłbym źle na tym wyjść. On może pozbawić mnie godności, zrujnować mnie. Ale daj mi parę dni, bym mógł wysondować sprawę, przyjdźcie więc oboje, ty i twój krewny, Heike Lind z Ludzi Lodu, powiedzmy w czwartek, wtedy zobaczymy, co się da zrobić.

Brzmiało to wszystko zbyt gładko, Vinga nie była zadowolona. Jeszcze większą podejrzliwość wzbudziło w niej następne pytanie, które zadał Sorensen, prowadząc ją przyjaźnie, lecz stanowczo ku drzwiom.

– To naprawdę wielka radość zobaczyć znowu córkę Vemunda Tarka! Co byś powiedziała na zjedzenie ze mną kolacji dziś wieczorem? Znam pewne wspaniałe towarzystwo, w którym zrobiłabyś furorę.

– Dlaczego miałabym to zrobić? To znaczy furorę?

Jego ręce wykonywały wokół niej wymowne gesty.

– Dzięki swojej świeżości! Jesteś jak nikomu nie znany mały kwiatek! Zostaniesz królową wieczoru!

Obrzydzenie, a zarazem tłumiony lęk ogarnęły Vingę, Pójść z nim wieczorem? Nigdy!

Zmusiła się do uprzejmej odpowiedzi:

– Dziękuję, ale dziś nie mogę. Może wrócimy do tej sprawy w czwartek?

Sorensen przyjął niezwykle wystudiowaną pozę, jakby od niechcenia oparł się o framugę drzwi tak, że wszystkie jego męskie atrybuty uwydatniły się w tych obcisłych, szarosrebrzystych jedwabnych spodniach. Ponownie uderzył go wyraz obrzydzenia w jej wzroku. Jakby porównywała go z kimś innym i różnica ją śmieszyła.

Zabawne, skąd mu się biorą takie myśli?

– W takim razie umawiamy się na czwartek – powiedział z udaną swobodą, czuł bowiem, że przegrywa w jakiś idiotyczny sposób, nie mógł tylko zrozumieć dlaczego. Ta dziewczynka miałaby zyskać nad nim przewagę? Oczywiście, że nie!

– Przyjdź z tym swoim nieszczęśliwym ciotecznym bratem, czy kim on tam dla ciebie jest.

– Nie, Heike nie jest moim ciotecznym bratem. To zaledwie daleki kuzyn. Sądzę, że jesteśmy spokrewnieni w siódmym pokoleniu.

– Tak? To już nawet nie może być uważane za pokrewieństwo!

– Wszyscy Ludzie Lodu są ze sobą spokrewnieni, zawsze, bez względu na to, jak dalekie są ta powiązania.

Jednak myśl, że związki krwi pomiędzy nią i Heikem są tak dalekie, nieoczekiwanie przepełniła ją ogromną radością.

– Och, rozumiem, że w poczuciu miłosierdzia chcesz człowieka dotkniętego uważać za bliskiego krewnego.

Vinga domyślała się, że adwokat dostrzegł wyraz ulgi na jej twarzy. Ale nie, mój drogi panie, pan się myli! Całkiem niewłaściwie tłumaczy pan sobie moją reakcję. Niech jednak tak będzie, nie powinno cię obchodzić, co ja i Heike ze sobą mamy, ty stary baranie!

Sorensen miał szczęście, że nie potrafi czytać w myślach.

– W porządku, więc przyprowadź swego nieszczęsnego dalekiego kuzyna, czy jak tam, a ja tymczasem rozejrzę się, co mógłbym dla was zrobić. Nie mogę jednak obiecać, że się sprawy podejmę. To mogłoby mieć dla mnie fatalne skutki.

Raz jeszcze w jej wzroku pojawił się wyraz niechęci.

– Jeśli pan nie chce… To może jest jakiś inny adwokat, którego mógłby pan polecić?

Mogłaby do tego dodać jeszcze: „… który będzie miał więcej odwagi”.

Inny adwokat? Boże uchowaj, myślał Sorensen. Głośno jednak powiedział:

– Zastanowię się nad tym. Eeech… Gdzie zamierzacie się zatrzymać dzisiaj? W jakiej gospodzie?

Vinga machnęła ręką:

– Nie mam pojęcia.

– Może mógłbym polecić zajazd „Pod Błękitnym Pucharem”. Świetne pokoje i dobre jedzenie.

– Dziękuję, pomyślę o tym – powiedziała Vinga, choć przecież żadna gospoda nic ją nie obchodziła.

Adwokata Sorensena ogarnęło trudne do zniesienia pragnienie, by ucałować te rozkoszne, czerwone jak owoce głogu usteczka. Właściwie mógłby to zrobić, powołać się na dawną przyjaźń z jej rodzicami. Taki życzliwy, ojcowski pocałunek.

Powstrzymał się jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, bał się tej obojętności w jej oczach, a po drugie, nie był pewien, czy on sam zdoła przerwać w odpowiednim momencie.

Tak łatwo ulegał namiętnościom, a ona była taka słodka!

Ale będzie ją miał. Tę różyczkę musi zerwać! Nieczęsto w dzisiejszych czasach można spotkać tak zupełnie niezepsutą dziewicę. A do tego tak śliczną jak ona!

Kiedy jednak wyszła, musiał usiąść i poważnie się zastanowić. Co robić z tym nieoczekiwanym dziedzicem Grastensholm? No i z dziedziczką Elistrand.

Co robić?

Elistrand zostało przecież zlicytowane, więc może nie będzie tak źle. Ale jeśli dziewczyna zacznie robić trudności?

No a ten potwór, który wrócił do Norwegii razem z nią? Tak, Sorensen znał przecież starego Ulvhedina z Ludzi Lodu i mógł sobie wyobrazić, jak ten nowy wygląda. Jeśli zażąda zwrotu Grastensholm, to co będzie?

Potężny sędzia Snivel może mieć kłopoty…

Sorensena przeniknął dreszcz od koniuszków palców po korzonki włosów.

Coś trzeba zrobić. I to szybko!

– No i jak? – zapytał Heike, kiedy Vinga wróciła do stajni. – Jak ci poszło?

– Jedziemy do domu – odburknęła.

Dostrzegł, że jest wzburzona.

– Jedźmy, ale chyba nie będziesz siedziała na wozie w tym ubraniu?

Naturalnie, że nie. Piękna suknia mogłaby się ubrudzić, a poza tym dama na chłopskiej furze budziłaby zapewne ogólne zainteresowanie!

– Czy możesz mi dać moją starą suknię?

Vinga przebrała się szybko, zupełnie nieskrępowana jego obecnością.

– O, Boże! – jęknął Heike.

– O co ci chodzi, przecież tu nikogo nie ma – warknęła ze złością, wciągając suknię przez głowę.

Ja jestem, miał ochotę powiedzieć, ale dał za wygraną. Odwrócił się i powiedział:

– Pospiesz się!

Nie pytał o nic, dopóki nie wyjechali z miasta.

– W twoich oczach znowu pojawił się tamten wyraz przerażenia, Vingo.

– Masz rację. Ja nie dowierzam temu adwokatowi! To odpychający typ.

Wykonała ręką gest, jakby chciała strząsnąć z siebie coś obrzydliwego.

Heike zmartwił się.

– Mam nadzieję, że nie był wobec ciebie natarczywy?

– Natarczywy? Nie, nie w ten sposób. W każdym razie nie wprost, ale patrzył się na mnie jakoś tak…

To mnie nie dziwi, pomyślał Heike, który sam nie bardzo mógł oderwać oczy od tej małej postaci skulonej obok niego na twardym siedzeniu dla woźnicy.

– Opowiedz, co mówił. Zgodzi się nam pomóc?

Vinga westchnęła głęboko i powtórzyła rozmowę tak dokładnie, jak tylko była w stanie, dodając wiele osobistych sądów na temat adwokata Sorensena. Na Heikem także nie wywarło to najlepszego wrażenia, ale być może stało się tak pod wpływem Vingi?

– Dobrze, że mu nie powiedziałaś, gdzie mieszkamy – pochwalił ją.

– Nie mam ochoty iść do niego w czwartek.

– Ale może on do tej pory znajdzie nam innego adwokata? Musimy tam pójść, ja też chcę go zobaczyć.

Vinga ujęła mocno jego rękę.

– Jeżeli będziesz ze mną, to mogę iść. Heike, jestem taka głodna, że burczy mi w brzuchu! Zjadłeś cały nasz prowiant?

– Nie, skąd? – roześmiał się. – Mogłabyś wyjąć zawiniątko? Leży za tobą. Sam też coś bym chętnie przekąsił.

Ze względu na Heikego nie mogli pójść do żadnej gospody, dlatego synowa Eirika zaopatrzyła ich w jedzenie na drogę. Teraz zatrzymali konia, siedzieli na wozie i jedli grube kromki czarnego chleba, popijając mlekiem.

Po chwili Heike wytarł usta ręką i rzekł:

– Vinga, czy pamiętasz, co powiedziałem w stajni? Że musimy ze sobą poważnie porozmawiać?

– Tak. Zabrzmiało to bardzo zabawnie.

– Zabawnie? – skrzywił się. – No, dobrze. Myślę, że możemy to zrobić już teraz, nie czekając na powrót do domu. Zresztą może nawet będzie nam łatwiej teraz, kiedy trzęsiemy się na tym wózku.

Och, czyż mógł się biedak domyślać, czym się ta rozmowa skończy?

Vinga przyglądała mu się pytająco i czekała.

Już jakiś czas temu opuścili miasto z jego zawistnymi ludźmi małej wiary, którzy tak niewiele rozumieją. Tolerancja ani szerokie horyzonty nie były sprawą normalną tam, gdzie pojawiał się Heike. Odmieńcy, ludzie inni, często byli bezlitośnie tępieni. Świat wymaga, by wszyscy byli tacy sami! Ludzie tacy są, zawsze tacy byli i pewnie na zawsze takimi pozostaną. Nowe generacje co prawda budziły nadzieje na zmianę, lecz na ogół nadzieje te szybko gasły. Toteż nasi podróżnicy z radością spoglądali znowu na wiejskie, czyste i na ogół bezludne okolice. Pola, łąki, lasy i zagajniki, skowronki, krążące nad ziemią jaskółki, koniki polne i kołysane wiatrem trawy. Ludzi widzieli jedynie z daleka, na polach lub w pobliżu zagród.

Tutaj Vinga i Heike czuli się jak w domu.

Zresztą wyjazd z miasta też był spokojniejszy niż upokarzający wjazd rano. Po południu jakoś mniej było ludzi na ulicach, czas targowy się skończył.

– Wiesz, Vingo – zaczął Heike tę okropnie dla niego trudną rozmowę. – Wiesz, jeśli nadal będziesz postępować tak jak dotychczas, to ściągniesz na siebie jakieś nieszczęście, a w każdym razie nieprzyjemności.

– Dlaczego?

– Postaram ci się to wytłumaczyć. Pamiętasz, że zaraz po wjeździe do miasta spotkaliśmy pewnego chłopca, który jechał małą bryczką. Bardzo ci się podobał. Odwracałaś się za nim, wychylałaś z wozu i wzdychałaś: „O, jaki przystojny młodzieniec! Chciałabym go poznać!”

– Tak, ale on był przystojny, to musisz przyznać!

– Był, oczywiście, tylko teraz nie rozmawiamy o jego wyglądzie, lecz o twoim zachowaniu! Rozumiesz, ty… Ech, nie miałem zamiaru ci tego mówić, bo zdawało mi się, że mogłabyś zachowywać się jeszcze bardziej lekkomyślnie, ale teraz jestem zmuszony. Musisz wiedzieć, że jesteś osobą niebywale pociągającą. Mężczyźni, starsi i młodsi, będą cię pragnąć, pożądać, a ty, taka niefrasobliwa, taka spragniona ludzkiej bliskości, łatwo możesz popełnić błąd.

– Dlaczego?

Heike znowu westchnął. Czuł, że dłonie ma wilgotne, a na skroniach perli mu się pot.

– Posiadasz coś, Vingo, co dla młodej kobiety ma wielką, naprawdę wielką wartość. Posiadasz dziewictwo i musisz je chronić do dnia, w którym wyjdziesz za mąż.

– Nie mam zamiaru wychodzić za mąż.

– Wszystkie dziewczęta tak mówią, twierdziła moja piastunka, Elena, i ja się z nią zgadzam. W każdym razie wszystkie tak mówią w twoim wieku. Ale wiesz, teraz ja jestem twoim opiekunem i…

– Naprawdę? To cudownie!

– Oczywiście. Jako twój jedyny krewny w Norwegii jestem twoim opiekunem prawnym. A poza tym jestem od ciebie dużo starszy.

– Ha! Cztery lata! Uważasz, że to tak dużo?

– Wystarczająco dużo, zwłaszcza że doświadczenie wyryło ślady na mojej twarzy…

Oczy Vingi pociemniały.

– Doświadczenie z dziewczętami?

– Nie! – uciął ostro. – Jeśli o to chodzi, to nie mam żadnego doświadczenia i właśnie to czyni tę rozmowę tak trudną! W każdym razie jako twój opiekun mam obowiązek zatroszczyć się o to, byś wyszła dobrze za mąż, a także o to, by twój przyszły mąż dostał za żonę dziewicę.

– Uważam, że wygadujesz głupstwa – powiedziała żałośnie.

– Ale to wcale nie są głupstwa! Mogłabyś mieć wielkie nieprzyjemności, gdyby się okazało, że wcześniej straciłaś niewinność.

Vinga prychnęła.

– To są głupstwa! Dlatego, że ja nie życzę sobie być komukolwiek oddana i dlatego, że nie rozumiem ani sława z tego, co ty mówisz. Co to takiego ta jakaś niewinność, o której mi tu prawisz?

– O Boże, Vinga, ty jesteś straszną kokietką! I to świadomą swojej przewagi! Przecież musisz wiedzieć, co mam na myśli!

Vinga spoważniała i zamilkła.

– Trochę wiem o tych sprawach i trochę się domyślam – powiedziała powoli, gdy wóz znowu toczył się przed siebie po mokrej od deszczu drodze. – Nikt mi jednak niczego dokładnie nie wytłumaczył.

Heike zasępił się.

– I dlaczego to akurat ja mam być tym, który musi ci to wyjaśniać? Ja, który też nigdy nic takiego nie przeżyłem!

Oczy Vingi ponownie rozbłysły i spytała zaciekawiona:

– Czego nie przeżyłeś?

– Właśnie to powinienem ci wyjaśnić. Ale jak? Jak?

Vingę ta rozmowa zaczynała bawić. Ognie biły na twarz Heikego, nie mógł tego ukryć.

– Ech – machnął ręką. – Czy nie wystarczy, jeśli ci mówię, że powinnaś się trzymać z daleka od młodych mężczyzn?

– Nie, nie wystarczy – odparła bezlitośnie. – Ale pozwól, że najpierw opowiem ci, co wiem, czy co mi się wydaje, że wiem.

Odetchnął z ulgą.

– Oczywiście, opowiedz!

– No więc tak, jest coś, o czym nie wolno mówić. Jest to zakazane i w ogóle skandaliczne…

– Niemniej jednak jest to coś najpiękniejszego i najbardziej czułego, co może łączyć dwoje ludzi.

– Tak, ale gdy kiedyś widziałam ogiera, który robił coś bardzo dziwnego z klaczą, to wszyscy dostawali histerii i przepędzali mnie jak najdalej z tego miejsca.

Byłam wtedy mała i nie miałam o niczym pojęcia. Ale między ludźmi bywa podobnie, prawda?

– Prawda – wykrztusił Heike i tym razem miał trudności z utrzymaniem powagi. – Ale ludzie zachowują się inaczej niż konie. Leżą przy sobie, przytulają się, obejmują.

– Aha – rzekła Vinga przeciągle.

– Coś ci się przypomniało?

– Nie, tylko kiedyś widziałam jednego parobka z pokojówką w ogrodzie. Nie mogłam pojąć, co oni robią. Ale dziewczyna pojękiwała cicho, a potem zaczęli…

– No dobrze, wystarczy – rzekł Heike pospiesznie. – No więc wiesz, o co chodzi. I wiesz, że powinnaś mieć się na baczności.

– Tak, ale im było bardzo dobrze razem. Nawet nie widzieli, że tam jestem.

– Oczywiście, że było im dobrze! Przecież to jest właśnie ta sprawa, za którą tęsknią wszyscy ludzie.

– No to dlaczego to jest takie okropne?

– Wcale nie jest okropne. Sami ludzie tak zrobili, że ma to być okropne i zabronione. I że muszą być przestrzegane pewne zasady. Że ludzie muszą być małżeństwem i w ogóle.

– Ale ten parobek i służąca wcale nie byli małżeństwem!

– Hm, mogło się i tak zdarzyć – mruknął Heike. – Ale później ona na pewno miała kłopoty. Kiedy jej mąż odkrył, że nie jest nietknięta.

– Ona nie miała żadnego męża.

– Vinga, nie męcz mnie. Mnie i tak nie jest łatwo!

Przez chwilę siedziała w milczeniu. Od czasu do czasu spoglądała na niego spod oka, a potem powiedziała:

– Uważam, że to brzmi tak jakoś… rozkosznie. I rozkosznie jest o tym myśleć.

Heike nie odpowiedział.

– Nie moglibyśmy spróbować? – zapytała.

Heike ze zdumienia stracił dech.

– Ależ, Vinga! – wyjąkał po chwili.

– Ja bym miała ochotę!

Heike zakrztusił się i długo kaszlał.

– Ale nie ze mną, na Boga! Czyś ty oszalała? Obiecuję, że znajdę ci bardzo dobrego męża – dodał pospiesznie.

– Nie chcę żadnego dobrego męża. Ja chcę ciebie!

Przysunęła się do niego i gładziła delikatnie jego udo. Heike odepchnął jej rękę.

– Próbujesz mnie uwieść? – zapytał zgnębiony. – A co potem? Co, jeśli się okaże, że wcale nie jesteś tym zachwycona? Co się wtedy z nami stanie?

Patrzyła na niego nieszczęśliwa, poczuła, że jest jej zimno.

– To ja ci mogę powiedzieć, co się stanie – rzekł gwałtownie: – Odejdziesz ode mnie. Odlecisz niczym motyl i znajdziesz innych młodych mężczyzn, pięknych, godnych twojej miłości, a ja zostanę, pogrążony w rozpaczy. Tego chcesz?

– Nie, ja myślałam tylko, żeby tak, na próbę, jak w zabawie. Żeby zobaczyć, jak to jest – szepnęła na pół z płaczem. – Od tego nikt by się chyba nie pogrążył w rozpaczy!

Opanował się i po chwili mówił już spokojniej:

– Czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? Wszyscy młodzi ludzie, ja także, tęsknią, żeby się dowiedzieć, jak to jest. Żeby choć raz spróbować. I mężczyznom pozwala się próbować, bo po nich niczego potem nie widać. Kobieta jednak zostaje naznaczona na zawsze.

– Dlaczego?

– O bogowie, pomóżcie mi! – jęknął. – Po pierwsze dlatego, że pierwszy raz jest dla dziewczyny zawsze bardzo trudny. A jeśli tak nie jest, to mąż domyśla się, że to już nie jest pierwszy raz. Rozumiesz mnie?

– To znaczy, że mężczyzna chce mieć zawsze czystą narzeczoną, ale on sam to może fruwać, gdzie chce i pozbawiać je… o to właśnie ci chodziło z tym dziewictwem.

– O to. Chyba zaczynasz coś rozumieć. I dlatego musisz się mieć na baczności, bo na świecie jest mnóstwo mężczyzn pozbawionych skrupułów.

– Zdaje mi się, że adwokat Sorensen jest pozbawionym skrupułów mężczyzną – oświadczyła poważnie.

– Możliwe, ale ja go nie znam.

– Powiedziałeś „po pierwsze”. To znaczy, że chcesz mi powiedzieć coś jeszcze?

– Tak. Po drugie, możesz być w ciąży.

– Co? – jęknęła Vinga głucho.

– Stąd się właśnie biorą dzieci – odparł z cierpkim uśmiechem.

– O Boże, pojęcia o tym nie miałam. Ja myślałam, że…

– Ciekawe, co też myślałaś?

– O rany, nie wiem! Że to Bóg decyduje, żeby się tak stało.

– Bóg ma z tym niewiele wspólnego.

– No, to teraz zaczyna mi się rozjaśniać w głowie. Jedna dziewczyna w naszej parafii została wypędzona z domu. Zaraz potem urodziło jej się dziecko i ona się razem z nim utopiła. Ona to zrobiła z jakimś mężczyzną, tak?

– Tak.

– No a on? Czy mężczyźni nigdy nie są za to karani?

– Rzadko. Rozumiesz teraz, dlaczego tak się o ciebie boję? Wszędzie jest tylu mężczyzn egoistów.

Znowu przyglądała mu się spod oka.

– Ale ty nie jesteś egoistą – szepnęła czule.

– Staram się nie być.

W jej oczach ponownie rozbłysły szelmowskie ogniki.

– Ale miałbyś ochotę?

– Zamilcz wreszcie! – syknął przez zęby.

– Przecież mógłbyś mu powiedzieć. Heike, bądź miły!

– Dlaczego musisz mnie dręczyć?

– Dlatego, że sama mam straszną ochotę.

– Na mnie? Nic z tego nie będzie.

– Mam ochotę tylko na ciebie.

O mało nie zawołał: Ale czy ty nie widzisz, jak okropnie ja wyglądam? Uznał jednak, że lepiej milczeć.

Ona nie zna nikogo innego, spotkała tylko mnie, myślał gorączkowo. Ale serce biło mu jak szalone.

– Teraz wiem, że nie wolno nam tego robić – powiedziała Vinga pospiesznie. – Więc cię o to nie proszę. Ale bardzo bym chciała wiedzieć, czy ty podzielasz moje uczucia. Na tyle szczerości możemy sobie chyba pozwolić?

Heike odwrócił się od niej udręczony. Nie był w stanie odpowiedzieć.

Vinga odsunęła się od niego, czuła się zawiedziona, zdradzona, okazała zbyt dużo zaufania.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie miałam na myśli nic złego. A zresztą to nieprawda z tą ochotą.

Jej żałosnego tonu nie był w stanie znieść. Wziął jej rękę i zamknął w swojej dłoni. Vinga zwróciła się ku niemu z niepewną nadzieją w oczach.

Wtedy on się uśmiechnął.

– A ja mam – powiedział. – Większą niż możesz przypuszczać!

Wargi jej zadrżały i po chwili pojawił się uśmiech. Przysunęła się do niego i patrzyła mu prosto w oczy, jakby prosiła o pozwolenie. Heike poprowadził jej rękę tam, gdzie chciała, by sama mogła się przekonać.

– Oooooch – jęknęła. – Och, Heike!

Niełatwo było mu siedzieć spokojnie, gdy jej mała rączka delikatnie pieściła to, czego przez całe dorosłe życie nienawidził w sobie najbardziej, bo tak bardzo różniło go od innych mężczyzn. Wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby i jęczał z cicha.

– O, Heike – szeptała Vinga, ściskając kolana i kręcąc się niespokojnie na siedzeniu. – Cała jestem mokra. Chcesz zobaczyć?

– Vinga, tak nie można! Przestań!

Ale jego ręka już pieściła jej udo. Kurczowo miął w palcach materiał sukni.

Vinga gwałtownym ruchem podciągnęła spódnicę. Dla niej nie było w tym nic nieprzyzwoitego.

– Tutaj! Dotknij!

Heike oddychał głęboko, z drżeniem.

– Nie mogę!

– Dlaczego nie możesz? Ja ci pozwalam. Musisz!

Jak miał jej wytłumaczyć, że jeśli posunie się tak daleko, że jeśli jej dotknie, to cała jego latami tłumiona tęsknota wybuchnie z wielką siłą. Lecz ona tak gwałtownie ściskała jego rękę, że nie mógł jej odepchnąć.

Musiał natomiast powiedzieć, co mogłoby się stać.

– Och, to cudowne! – zawołała z rozmarzonym wzrokiem. – Czy mogę zobaczyć?

– Proszę cię, Vinga! Przestań!

– Czy mogłabym ci pomóc w jakiś inny sposób?

– Właśnie to robisz.

Bez cienia wstydu wsunęła rękę pod jego ubranie.

– Tak? Teraz dobrze? Och, Heike, dotknij mnie, błagam cię!

Nie mógł się powstrzymać. Gdy dotknął palcami ciepłej skóry, był stracony. Świat zawirował mu w oczach.

– Oooch! – dyszała Vinga z drżeniem. – Słuchaj, usiądę ci na kolanach, obejmę nogami, chcę, muszę!

– Nie, na Boga, nie teraz! Nie teraz, Vingo, ja ci pomogę, zdaje mi się, że wiem, co powinno się zrobić. Musisz mi tylko powiedzieć, gdzie.

Nie trzeba jej było o to prosić dwa razy, wiła się niczym węgorz i kierowała jego ręką, tym sposobem doznała pierwszego zmysłowego spełnienia; koń wlókł się przez dziki las, gdy tych dwoje na wozie powracało do rzeczywistości, obejmując się czule.

Gdy się już uspokoili i znowu siedzieli obok siebie jak przedtem, Heike powiedział:

– To się nie może nigdy powtórzyć, to zbyt niebezpieczne. Teraz zdołaliśmy zaradzić najgorszemu, ale nie jestem pewien, czy następnym razem utrzymamy się w ryzach!

Vinga skinęła głową. Niezupełnie podzielała jego zdanie w sprawie ewentualnych powtórek, ale głośno tego nie powiedziała.

– Jednak bardzo nam to było potrzebne, prawda? – zapytała zdyszana.

– Jeszcze się pytasz! Dziękuję ci, Vingo.

– To raczej ja powinnam dziękować.

– Tak, myślę, że ty też tego potrzebowałaś.

– To cudowne, boskie, nie do opisania! Ale może być jeszcze lepiej, prawda?

– Nie powinniśmy o tym myśleć.

Vinga nie powiedziała już nic więcej, uśmiechnęła się tylko tajemniczo. Położyła mu głowę na ramieniu, a gdy Heike objął ją mocniej, przytuliła się do niego ufnie.

Heike czuł bolesny ucisk w piersiach. Ona mnie chciała, myślał wzruszony. Chciała mnie! I jak prosto i naturalnie mi o tym powiedziała? A ja zawsze się tak bałem, że dla mnie musi to być zbyt bolesna i wstydliwa sprawa, także dlatego unikałem dziewcząt. Nie tylko dlatego, że byłem przekonany, iż żadna nie będzie mnie nigdy chciała.

Vinga jednak chciała! I taka była radosna!

Jeśli nawet miałbym ją zaraz stracić, to i tak dała mi tę chwilę pełnej wspólnoty. To więcej niż mógłbym pragnąć w najśmielszych snach. To naprawdę nieocenione, dodaje mi wiary w siebie!

Odwrócił głowę i pocałował ją w czoło.

– Mmm – westchnęła. – Zrób to jeszcze raz! Ale porządnie, tak jak trzeba!

– Nie – szepnął. – Zostawimy to na inną okazję.

– Dobrze, znakomicie – ucieszyła się Vinga, natychmiast pełna marzeń o jeszcze cudowniejszej chwili rozkoszy.

Myśli Heikego były smutniejsze: Nigdy nie będzie drugiego razu. Szybko, bardzo szybko znajdziesz sobie kogoś, kogo naprawdę zechcesz pokochać!

– Teraz mamy jeszcze jedną wspólną tajemnicę – mruczała Vinga.

Heike skinął głową, ale był zbyt wzruszony, żeby coś powiedzieć.

Zwrócił twarz ku niebu. O Boże, jeśli naprawdę istniejesz tam w górze, modlił się w duchu, jeśli naprawdę istniejesz, odpowiedz, co ja takiego zrobiłem, żeby zasłużyć na taki los jak mój. Czy obraziłem Cię tak głęboko tym, iż zostałem poczęty w grzechu i gniewie, że muszę cierpieć za złe postępki mojego życia? Co jeszcze muszę zrobić, byś mnie uwolnił od krzyża, który dźwigam? Czy nie cierpiałem już dostatecznie dużo? Ja, w mojej nędzy, naprawdę się starałem. Ale teraz proszę Cię, chyba pierwszy raz w życiu i może jedyny: spraw, aby ta mała cudowna dziewczyna o gorącym sercu nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo ją kocham. I spraw, bym ja nigdy nie zranił jej wyznaniem, jak bardzo jestem w niej zakochany!

A potem dodał w myślach: Wybacz mi jednak, jeśli nie wierzę w Ciebie tak mocno, jak powinienem!

Znowu pochylił głowę i musnął wargami jej piękne złoto blond włosy. W każdym razie mam zioła, pomyślał, żeby się pocieszyć. Zawsze mogę zażyć ziół, uwolnić się od bólu i od miłości do niej.

Na razie jednak nie mam ochoty na zioła. Jeszcze nie! Czasami dobrze jest trochę pocierpieć, nawet z powodu niepożądanej miłości.

Загрузка...