ROZDZIAŁ V

Tej nocy światło księżyca mogłoby im się przydać. Ale ta mdła tarcza, która połyskiwała matowo na majowym niebie, ani im nie pomagała, ani nie przeszkadzała. Zresztą Heike uznał, że to nawet lepiej, że nie jest za jasno. Noc stanowi dla nich najlepszą osłonę.

Stanęli pod starymi murami Grastensholm. Heike wyciągnął rękę i pieszczotliwie pogładził kamienie.

To jest moje, myślał. Jestem właścicielem i odbiorę to wszystko na mocy prawa dziedziczenia. Problem tylko w tym, że ktoś taki jak pan Snivel nigdy dobrowolnie dworu nie odda. I on zna norweskie prawo, a ja nie znam.

Tu przydałby mi się gospodarz Arva Gripa, poseł do parlamentu i ustawodawca, Arvid E. Posse, pomyślał z westchnieniem. Albo sam Arv Grip, dlaczegóżby nie on, skoro wie tak dużo o prawach i przepisach.

Tylko że oni obaj są Szwedami i w Norwegii niewiele mogą.

Nie, on i Vinga powinni poznać jakiegoś norweskiego wysoko postawionego prawnika. Kogoś takiego jak… No, właśnie, jak pan Snivel. Ale mieć właśnie jego za przeciwnika, to najgłupsze i najgorsze, co mogło im się przydarzyć.

No, dobrze. To wszystko są problemy na przyszłość. Tymczasem chodzi o czarodziejskie przedmioty, środki uzdrawiające i wszystko, co do nich należy.

Teraz najważniejszy jest owiany legendą skarb Ludzi Lodu.

Vinga pokazywała coś ręką. To tam! Tamten narożnik od strony starego, zarośniętego ogrodu. Tamtędy wdrapała się wówczas na wieżę.

Heike spojrzał w górę. Przedsięwzięcie wydało mu się karkołomne. Najpierw trzeba pokonać wysoką podmurówkę, od której Grastensholm wzięło swoją nazwę [W języku norweskim: grasten – szary kamień; holm – wzgórze (przyp. tłum.)] a potem ścianę z układanych na zrąb okrąglaków. Drewno było świeżo smołowane. Będą po tej wspinaczce okropnie brudni.

Vinga zachichotała.

– Wyglądasz teraz jak prawdziwy demon, Helke! Powinieneś sam zobaczyć te żółte błyski w swoich oczach!

– To moja żądza posiadania – odpowiedział szeptem, rozbawiony. – Mój dwór! Ale pozory mylą. Nie jestem demonem w najmniejszym nawet stopniu.

– Szkoda – mruknęła.

– A tobie o co chodzi? Masz minę jak uosobienie niewinności, ale, jak widzę, pozory naprawdę mylą!

– Co masz na myśli? – zapytała, patrząc mu ufnie w oczy.

– Psi wiedzą – odparł, kręcąc głową.

Stwierdzić jednak musiał, że kiedy ją spotkał, jego życie się odmieniło. Wszystko stało się jakieś jaśniejsze i łatwiejsze, mogli śmiać się i żartować niemal ze wszystkiego. Łączyło ich wzajemne zaufanie, jakiego dotychczas nigdy nie zaznał.

Ale to było też niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Vinga w głębi duszy wciąż jeszcze była tylko dzieckiem, o tym nie wolno mu nigdy zapomnieć.

Nie wolno mu też zapomnieć, że on nie jest dla niej. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będzie musiał znaleźć jej dobrego męża, urodziwego mężczyznę, z którego mogłaby być dumna. No, niekoniecznie urodziwego, to chyba przesada, a poza tym Vinga nie jest taka, żeby przywiązywać wagę do pozorów. On miał na myśli po prostu mężczyznę o normalnym, ludzkim wyglądzie.

– Kto wchodzi pierwszy? – szepnęła.

– Ty powinnaś zaczekać tutaj. Ja wejdę sam.

Vinga rozzłościła się.

– I myślisz, że odnajdziesz drogę po ciemku? To nie takie proste, możesz mi wierzyć! Ja zaczynam.

W oka mgnieniu znalazła się na murze. Jak małe leśne stworzenie błyskawicznie wspinała się po kamiennej ścianie i Heike uznał, że protest nie miałby sensu. Jedyne, co mógł zrobić, to pójść w jej ślady.

Szybko się przekonał, że Vinga odnajduje jedyną nadającą się do przejścia drogę. Kiedyś, dawno temu, w murze musiała powstać głęboka rysa, nic groźnego, ale kamienie usunęły się tworząc wyraźną krawędź, na której wspinający się mógł opierać stopy. Pęknięcie nie było pionowe ani nawet skośne. Trzeba było wyszukiwać szczeliny prowadzące zygzakiem w górę. Vinga miała rację, trzeba było o tym wiedzieć, żeby odnaleźć drogę, zwłaszcza w nocy.

Heike był znacznie cięższy niż ona i dużo wyższy. Zaczynał mieć kłopoty. Miękkie skórzane buty ślizgały się po kamieniach, nie stanowiły pewnego oparcia na zbyt wąskiej krawędzi. Wobec tego przystanął na moment i zrzucił buty. Upadły bezgłośnie w trawę pod murem.

Vinga była już przy drewnianej ścianie i tam na niego czekała.

Bez słów pokazywała mu, którędy powinien iść dalej. Brała jego rękę i kładła na kamiennych występach, których mógł się trzymać. Heike czuł, że krew burzy mu się w żyłach. Czy naprawdę sobie z tym poradzą? Vinga uznała najwyraźniej, że nauczył się wszystkiego, co trzeba, bo sama zaczęła się wspinać po drewnianej części ściany.

Zatem nie miał wyboru.

Nie spoglądaj w dół, powtarzał sobie raz po raz podczas przypominającej zły sen wspinaczki. Posuwaj się powoli z jednej belki na drugą i nie myśl, że nad tobą jest ich jeszcze tak dużo. Zapomnij też, że im wyżej wejdziesz, tym boleśniejszy może być upadek!

Strach miał jedną dobrą stronę, Heike nie był mianowicie w stanie myśleć o tym, że tuż nad jego głową wchodzi na górę młoda, pociągająca dziewczyna, która nie ma pod spodem absolutnie nic i która bez skrępowania przestawia nogi z jednej belki na drugą. Sytuacja skłaniała go do dyskretnego odwracania wzroku, choć przecież musiał spoglądać w górę, by znaleźć kolejny punkt oparcia.

Bogu niech będą dzięki, że tak ciemno…

Vinga była już przy kalenicy.

Heike nie mógł pojąć, jak zdołają przeprawić się przez szczyt dachu na drugą stronę.

Ale nie było tak strasznie, jak mu się zdawało. Końce belek były wysunięte tak daleko, że można bez trudu na nich usiąść, a potem przejść na dach.

Kiedy znalazł się już na górze, po kryjomu odetchnął z ulgą. Nie chciał pokazać tej małej, zwinnej małpce, jak bardzo się bał.

Potem było już łatwo. Dach miał niewielkie nachylenie i wkrótce znaleźli się na wieży. Skradali się jednak tak cicho, jak to możliwe, bo gdyby ktoś spał na górze, mógłby ich usłyszeć.

Z tego, co mówiła Vinga, wynikało co prawda, że pod dachem znajduje się tylko ów przestronny, mistyczny strych, a na nim z pewnością nikt nie mieszkał, ale ostrożność nie zawadzi.

Siedząc na szczycie dachu pod nocnym niebem, spoglądali na siebie spod oka i uśmiechali się zwycięsko. Pierwszy etap został pokonany.

Heike wymacał ręką pokrywę włazu. Nie była zamknięta na skobel. Nikt się pewnie nie obawiał niepożądanych gości od tej strony.

Nie wiedząc nic o tym, że kiedyś, ponad dwieście lat temu, dwoje dzieci, Dag i Liv, uwielbiało siadywać na wieży i oglądać przez okienka całą parafię Grastensholm, Vinga i Heike zeszli na strych. Tym razem także Vinga musiała wskazywać drogę. Heike był trochę zakłopotany tym, że zakrada się jak złodziej do własnego domu, ale nie miał czasu na rozmyślania, musiał podążać za Vingą.

Strych był znacznie większy, niż myślał. Nocne światło przenikało do środka przez otwory w dachu i małe okienka, tuż obok i daleko od niego. Strych był po prostu rozległy! I… A to co znowu?

Vinga dotknęła jego ramienia. Wspięła się na palce i ledwo dosłyszalnie szepnęła mu do ucha:

– Co tak stoisz jak słup soli? Co się stało?

Wahał się chwilę z odpowiedzią. Trzymał ją za ramię, jakby chciał przed czymś przestrzec.

– Coś tu jest – szepnął po chwili. – Wyczuwam jakieś… wibracje.

– Coś wrogiego?

– Nie, nic takiego. Vingo, coś tu jest na tym strychu, coś mającego związek z Ludźmi Lodu.

– Jak myślisz, co by to mogło być?

– Pojęcia nie mam.

Jej następne pytanie brzmiało bardzo logicznie:

– A gdzie się to znajduje?

Heike stał bez ruchu. Vinga jednak wyczuwała dokładnie, jak zwracał się w stronę, skąd dochodziły wibracje, choć po prostu tylko stał, otwarty na ich oddziaływanie.

Wiele z tego nie rozumiała. Przypomniała sobie jednak jego opowieść o tym, jak na jakiejś bocznej drodze w Skanii wyczuł wibracje, pochodzące od kogoś zmarłego, i odnalazł grób osoby należącej do rodziny.

Teraz jej wargi ułożyły się przy jego uchu w bezgłośne pytanie:

– Zmarły?

– Nie, to nie ma nic wspólnego z ludzkim życiem. To są jakieś przenikliwe, jakby dźwięczące wibracje, i z pewnością jest to bardzo ważne. Tu… Tam dalej, teraz docierają do mnie wyraźnie…

Ruszył w kierunku przeciwległego narożnika strychu.

Nagle przystanął.

– Ingrid – wymamrotał.

– Co znowu? Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nie widzisz Ingrid? Nie, oczywiście, że nie widzisz. Ona stoi tu przed nami i zagradza nam drogę.

Vinga uznała, że to wszystko jest niesłychanie podniecające. Ukłoniła się głęboko.

– Dzień dobry, ciociu Ingrid! Czy patrzę teraz prosto na ciocię?

Wtedy usłyszała daleki, stłumiony śmiech.

– Jej głos brzmi bardzo młodo! – szepnęła zdumiona do Heikego i odszukała jego dłoń. Wszystko to było jednak trochę straszne!

Heike uścisnął uspokajająco jej rękę.

– Ingrid jest bardzo młoda i bardzo piękna.

Znowu kokieteryjny śmiech.

– Ależ ciocia Ingrid była okropnie stara!

– Teraz już nie jest. Człowiek przechodzi przecież wszystkie stadia życia. Dlaczego Ingrid miałaby się tam odrodzić w ostatnim stadium? W wieku upadku?

– Oczywiście, masz rację. To by było niesprawiedliwe. I wcale nie takie zabawne. Ja też chciałabym być młoda, kiedy się tam znajdę.

Heike nie mógł sobie pozwolić na przypomnienie jej, że ona nie należy do dotkniętych ani wybranych. Nie chciał myśleć o śmierci teraz, kiedy ma dwadzieścia lat.

– Czego chce ciocia Ingrid?

– Żebyśmy sobie stąd poszli. Mówi, że nic tu po nas.

– Uff, to brzmi, jakby chodziło o jakieś zwłoki czy coś takiego.

– Nie, nie, to coś zupełnie innego. Ingrid powiada, że mamy do wykonania bardzo ważne zadanie i na nim powinniśmy się skupić.

– Żeby odebrać dwory? Czy tylko chodzi jej o skarb?

– O jedno i o drugie. Postaraj się milczeć choć przez chwilę, kiedy dorośli rozmawiają!

Powiedział to jednak z błyskiem w oczach, który złagodził szorstkie słowa.

Na strychu było ciemno. Ale gdyby stał przed nimi człowiek, Vinga widziałaby jego sylwetkę. A nie widziała nic.

Słyszała, jak Heike mamrocze pytania i komuś odpowiada, ale zbyt cicho, aby mogła rozróżnić słowa.

Często się uśmiechał, poznawała to po głosie, czasami nawet dość głośno się śmiał.

Vinga zaczynała się niecierpliwić. Czuła się niepotrzebna. To nie należało do przyjemności.

Ale się nie bała. I to ona, która tak naprawdę zawsze śmiertelnie bała się duchów!

Tyle tylko że pewnie swoich przodków z Ludzi Lodu nie uważała za duchy. Zwłaszcza po tym, co jej Heike o nich opowiedział. Duchy opiekuńcze, można by rzec. A opiekuńcze duchy są przecież dobrymi istotami.

Nareszcie rozmowa dobiegła końca. Heike wziął ją za rękę i pociągnął za sobą.

Vinga się odwróciła.

– Wszystkiego dobrego, ciociu Ingrid!

Jeszcze raz usłyszała ten cichy, wesoły śmiech.

– Ona bardzo cię kochała, kiedy byłaś dzieckiem, wiesz – powiedział Heike. – Byłaś rozpieszczonym i upartym dzieckiem, ale…

– Wcale nie byłam rozpieszczona!

– Nie, ale zachowywałaś się tak, jak byś była.

– Możliwe. Kiedy się nad tym zastanowić…

– W dalszym ciągu czasami się tak zachowujesz. Ale to nic nie szkodzi. Czasami może to być oznaką silnej woli. Trudności w podporządkowaniu się.

– O, tak – westchnęła.

Potem zmieniła temat.

– Dlaczego ja nie mogłam zobaczyć cioci Ingrid? – marudziła, kiedy skradali się przez strych.

– Ponieważ ty należysz do zwyczajnych ludzi.

Wcale nie jestem zwyczajna, chciała powiedzieć, ale roztropnie przemilczała to.

– Więc oni zwyczajnym nie mogą się ukazywać?

– Oczywiście, że mogą. Przecież Peter widział ich w Stregesti, ponieważ to było konieczne. Ale nie czynią tego zbyt chętnie. Trzeba wiele, żeby do tego doszło.

– Rozmawialiście tak długo. Co ciocia Ingrid mówiła?

Heike roześmiał się, przystanął na moment i oświadczył:

– Powiedziała mi, że będę miał z tobą kłopoty.

– Nnie – skrzywiła się Vinga rozczarowana.

– Ale Ingrid była bardzo rozbawiona, kiedy to mówiła, więc nie wiem, co miała na myśli. Powiedziała też, że powinienem bardzo o ciebie dbać.

– No, to ładnie z jej strony.

– Czujesz się urażona? Nie masz najmniejszego powodu. Poza tym rozmawialiśmy przeważnie o skarbie i o Grastensholm.

– A o Elistrand nie?

– Niezbyt dużo tym razem. Ale chodź już, idziemy!

– Jeszcze moment. Dlaczego nie wolno nam pójść do tego narożnika i zobaczyć, co tam jest?

– Nie posiadam na to dostatecznej siły, moje zdolności są zbyt małe.

– Tego nie rozumiem.

– Czy nie pamiętasz, na kogo Ludzie Lodu czekają? Nie słyszałaś o tym, który będzie miał większą ponadnaturalną siłę niż ktokolwiek przedtem?

– Oczywiście, że pamiętam. Ale czy to nie jesteś ty?

– Nie! Co też ci przychodzi do głowy! Ja jestem po prostu Heike! Nie, tylko ten człowiek będzie w stanie poradzić sobie z tamtymi sprawami, wiesz…

– Dlaczego? Czy to takie niebezpieczne?

– Sama w sobie sprawa bardzo niebezpieczna nie jest, ale prowadzi ona do Tengela Złego.

– Oj!

– Tak, tak właśnie jest. Teraz się o tym dowiedziałem. Wiesz, początkowo Ludzie Lodu nie pojmowali, jakie to, co znajduje się na tym strychu, jest groźne, nie przejmowali się niczym, dopóki dwaj z naszych przodków nie znaleźli tego i nie wykorzystali. Kosztowało to ich obu życie.

– Kto to był?

– Kolgrim i Tarjei.

– Ach, tak! Oni rzeczywiście znaleźli coś na strychu, można o tym przeczytać w książkach Mikaela.

– O, tak! W tych książkach. Ale to też jest tragedia. Te książki zaginęły.

– Zaginęły? Coś ty! Przecież są u mnie!

Heike patrzył na nią oniemiały.

Wyjaśniła mu zatem:

– Rozumiesz chyba, że nie mogłam ich zostawić w Elistrand. Zabrałam je więc ze sobą.

– Do chaty komornika? A teraz do domu Simena? Ale jakim sposobem? Muszą być przecież okropnie ciężkie.

– Sam je niosłeś. W pojemnikach do sera.

Heike wciąż jej się przyglądał, a po chwili zaczął się śmiać.

– Myślałem sobie wtedy, że to bardzo wielkie i ciężkie sery jak na mleko od jednej kozy.

Pochylił się ku niej, ujął jej ręce w swoje i z podziwem pocałował ją w czoło.

Vinga roześmiała się wzruszona.

– Mama mnie tam nie całowała – szepnęła.

– Ale ja całuję – uciął Heike zdecydowanie.

– Heike, co to takiego, to ukryte w kącie strychu?

– Dla mnie lepiej, żebym tego nie wiedział.

– A jesteś ciekawy?

– Zdaje się, że nie ja jeden – uśmiechnął się złośliwie.

– Co ciocia Ingrid powiedziała o świętym skarbie?

– Że czas najwyższy, żeby go stąd zabrać. I dostałem wiele cennych wskazówek, a także informacji o Snivelu i pozostałych domownikach. Oni trzymają tu psy.

– Oj, to w takim razie nie możemy…

– Uspokój się. Owa kobieta, Dida, o której ci opowiadałem, potrafi znakomicie obchodzić się ze zwierzętami. Rzuciła na nie urok i psy będą zahipnotyzowane, dopóki stąd nie odejdziemy. Mar też tak zrobił w Stregesti. To znaczy posługiwał się zaklęciami.

– Tak, Mar i Shira, i wszyscy z Taran-gai, Heike… To mnie zdumiewa. Czyż Hanna, wiedźma z Doliny Ludzi Lodu, wiesz, nie powiedziała, że Tengel, Silje i ich dzieci są jedynymi z rodu Ludzi Lodu? A tymczasem gdzieś, tak daleko na wschodzie, istniało całe plemię! Taran-gaiczycy!

Heike uśmiechnął się.

– Sądzę, że to przekraczało możliwości Hanny czy też może jej horyzonty. Mimo wszystko to, co potrafiła, także było ograniczone.

– Tak, chyba masz rację. Musimy się spieszyć – dodała, wracając do rzeczywistości.

– Zgadzam się. Nie możemy tak stać tutaj i gadać.

Dlaczego zawsze musiał być wobec niej trochę uszczypliwy? Czy to jej wina, że ciągle sterczą na tym strychu?

Tak, to jej wina. Bez wątpienia.

Heike odnalazł drzwi na schody i zaczęli się bezszelestnie skradać na dół, oboje boso.

– Wiesz co… – zaczęła Vinga, ale Heike natychmiast ją uciszył. Teraz naprawdę koniec z gadaniem.

Zeszli na pierwsze piętro. Vinga znała Grastensholm jak swój dom, a Heike otrzymał wskazówki od Ingrid. Nie tracąc czasu zeszli po jeszcze jednych schodach, bardzo cichutko, skradając się na palcach, bo Snivel i jego służba sypiali na pierwszym piętrze.

Na parterze mogli poruszać się znacznie swobodniej. Bez trudu odnaleźli drzwi do tej części domu, w której kiedyś, dawno, dawno temu, Mattias urządził izbę przyjęć dla chorych. Teraz pomieszczenie to miało inną funkcję, nie bardzo wiadomo jaką, ale szafy nadal stały wzdłuż ścian.

Heike odliczył trzecią od lewej i otworzył ją.

Wewnątrz pełno było papierów, jakichś ksiąg kasowych, archiwaliów i wszelkiego rodzaju szpargałów. Nie mieli czasu tego przeglądać. Szybko i bezszelestnie opróżnili półki, Heike wyjmował papiery i podawał Vindze, która układała je na podłodze.

Wkrótce szafa była pusta.

Dom trwał pogrążony w ciszy, nigdzie najmniejszego dźwięku.

Ponieważ Ingrid wyjaśniła Heikemu, jak działa mechanizm, nie było kłopotów z otwarciem schowka. Tylna ściana szafy usunęła się z lekkim trzaskiem i odsłoniła tajemne pomieszczenie, pełne półek i przegródek.

Znieruchomieli, słysząc zgrzyt mechanizmu, i przez chwilę nasłuchiwali w milczeniu, lecz dom w dalszym ciągu zalegała kompletna cisza.

Mają mocny sen, pomyślała Vinga. Ale nie odważyła się tego wypowiedzieć nawet szeptem.

Heike rozłożył worek, który przyniósł ze sobą, oboje zaczęli wyjmować po kolei wszystko, co było w szafie, i wkładać te rzeczy do worka – ostrożnie, jakby były ze złota. Większość tego, co skarb zawierał, zachowała się w małych porcjach.

Vinga wyczuwała jakiś niezwykły nastrój intymności, kiedy tak w milczeniu pracowali nad skarbem Ludzi Lodu. Tyle czasu minęło od chwili, kiedy miała po raz ostatni do czynienia z ludźmi, była spragniona więzi z nimi i porozumienia, miała poza tym wrażenie, że ona i Heike są sobie bardzo bliscy. Nikt inny nie dałby jej takiego poczucia spokoju, takiego odprężenia, przy nikim nie czułaby się taka bezpieczna. Gdyby po tych długich latach samotności spotkała kogoś innego, na pewno nie potrafiłaby się tak otworzyć jak przed nim, nie potrafiłaby być sobą. Skrępowana, zachowywałaby się z największą ostrożnością, sprawdzałaby w nieskończoność, czy tamten człowiek ją lubi, czy nic jej nie grozi, i nie tak łatwo wyzbyłaby się nieśmiałości. Z Heikem było zupełne inaczej!

To sprawia ten jego groteskowy wygląd, szepnął słabiutki głosik gdzieś w głębi jej duszy. On z trudem zdobywa przyjaciół. Dziewczęta nie chcą spojrzeć na niego dwa razy. On jest mój, jest ode mnie zależny!

To paskudne myśli, ale Vinga nie należała chyba do wyjątków, wielu przed nią używało takich argumentów, kiedy chodziło o zatrzymanie przyjaciela.

A ona była przynajmniej szczera!

Choć musiała przyznać i to, że Heike ją trochę przeraża. Także dlatego, że jego bliskość wywoływała taki rozkoszny dreszcz, takie cudowne mrowienie pod skórą. I dlatego, że był bardziej demonem niż człowiekiem… Dla niedoświadczonej dziewczyny, takiej jak ona, wszystko to było niewymownie podniecające.

Wreszcie od strony Heikego dobiegło ją westchnienie pełne niemal nabożnego skupienia. Uniósł w górę jakiś spory przedmiot i trzymał go bardzo troskliwie, jakby się bał, że upuści.

W mroku wyglądało to jak wysoka szkatułka, a kiedy Vinga jej dotknęła, przekonała się, że to butelka o pięknym kształcie.

Woda Shiry, zaczerpnięta z jasnego źródła, przechowywana w naczyniu z górskiego kryształu.

– Weź to – szepnął Heike. – Tylko nie upuść!

Z czcią wsunęła butelkę do głębokiej kieszeni swojej sukni.

Heike przeciągnął dłońmi po pustych półkach, żeby się upewnić, czy nic nie zostało. Potem zamknęli sekretne drzwi i powkładali na miejsce duże księgi. Wszystko w całkowitej ciszy.

Vinga nie mogła się jednak powstrzymać, żeby nie szepnąć:

– Czy nie powinniśmy zostawić jednak jakiegoś śladu, że tu byliśmy? Żeby ich zdenerwować.

– Czyś ty oszalała? Im mniej o nas wiedzą, tym lepiej!

Zawiązał worek i zarzucił sobie na plecy.

– Chodź!

Dopiero teraz Vinga uświadomiła sobie, jaka była przez cały czas spięta. Odetchnęła z ulgą.

Ale jeszcze nie byli bezpieczni. Musieli wrócić tą samą drogą, którą przyszli. Wyjście głównymi drzwiami byłoby zbyt ryzykowne. Nie wiedzieli przecież nawet, czy drzwi nie skrzypią ani gdzie śpi służba.

Bezgłośnie weszli po schodach na strych. Wszystko poszło dobrze, choć musieli na chwilę przystanąć, bo w jednym miejscu skrzypnęła deska.

Wreszcie znaleźli się na wieży i teraz czekało ich najgorsze: schodzenie w dół. Heike niósł na plecach ciężki worek, Vinga miała w kieszeni kruchą butelkę.

Wszystko dotychczas układało się zbyt dobrze, pomyślała.

I akurat co do tego miała rację…

Zawsze łatwiej jest się wspinać w górę, niż schodzić w dół, wszystko zależy od tego, co się widzi. Spoglądanie w dół odbiera człowiekowi równowagę psychiczną.

Heike schodził Pierwszy, żeby w razie czego osłaniać Vingę przed upadkiem. Ale on był z nich dwojga bardziej rosły i cięższy i z trudem znajdował odpowiednie oparcie dla stóp. Worek także mu przeszkadzał. Choć przywiązał go mocno sznurem do ramion, zaczepiał nim bez przerwy o nierówne końce bali.

Mimo to Heike zachowywał opanowanie, czym Vinga nie mogła się pochwalić. Co chwila tłumiła zniecierpliwione westchnienia, że musi tak wisieć pomiędzy niebem a ziemią i czekać, aż Heike zejdzie niżej.

Co by to było, gdyby nagle ktoś wyszedł za nocną potrzebą z domu albo z pomieszczeń dla służby, myślała. A oni by tak wisieli, wystawieni na widok publiczny, na tle nocnego nieba.

W końcu Heikemu zostało już tylko parę ostatnich łokci do kamiennej podmurówki i wtedy worek znowu się zaczepił. Tym razem tak mocno, że Heike musiał dobrze szarpnąć. Sam nie bardzo miał się czego przytrzymać, worek uwolnił się z trzaskiem i tak gwałtownie, że ręka Heikego zsunęła się z grubej belki, a on sam stracił równowagę.

Vinga spojrzała przez ramię i stwierdziła z przerażeniem, że Heike leci w dół.

Trzeba przyznać, że nie wydał z siebie najcichszego nawet jęku, choć obijanie się o nierówną kamienną ścianę musiało mu sprawiać okropny ból.

Vinga też zdołała powstrzymać okrzyk współczucia i najszybciej, jak umiała, zaczęła schodzić na dół.

Heike leżał na ziemi, ale kiedy koło niego przycupnęła, usiadł z bolesnym stęknięciem. Ona zaś nie miała czasu zastanawiać się, czy ktoś widział upadek Heikego. Uklękła przy nim i starała się go podeprzeć.

– Nic ci się nie stało? – szepnęła mu do ucha.

On odwrócił głowę i odpowiedział także szeptem:

– Udało mi się uratować worek, nie upadłem na niego.

– Dobrze, dobrze, ale ty sam?

– Dam sobie radę. Pomóż mi tylko wstać, musimy się stąd zbierać jak najszybciej.

Pomagała mu jak mogła, w końcu stanął na nogi, oparł się o ścianę i oddychał przez chwilę głęboko, po czym skinął głową.

Vinga odszukała jego buty i włożyła mu na nogi. Podniosła worek z ziemi i zarzuciła sobie na plecy, potem ruszyli w drogę powrotną, Heike kulejąc, wsparty na ramieniu Vingi, a ona przepełniona dumą z siebie. Wprost czuła, że ma nad głową świetlistą aureolę. Była ważna dla Heikego, wręcz niezbędna!

– Jestem okropna oferma – roześmiał się Heike skrępowany, kiedy znaleźli się już tak daleko, że nikt z Grastensholm nie mógłby ich zobaczyć.

Czuł się zażenowany, to prawda, bo wydawało mu się, że w jej oczach jest teraz żałosną figurą, że się przed nią ośmieszył, spadając w ten sposób. Nie przypuszczał nawet, jak bardzo uszczęśliwił Vingę tym, że stał się od niej zależny.

On jednak w dzieciństwie nauczył się, że powinno być, odwrotnie – to kobieta jest istotą zależną, a mężczyzna jest tym silnym.

– Wcale nie jesteś oferma – zaprotestowała gorąco. – Ale jak się czujesz? Tylko odpowiadaj konkretnie, nie chcę słuchać żadnych fałszywych zapewnień w rodzaju: „Dziękuję, wszystko dobrze”. Skaleczyłeś się?

– Szczerze mówiąc to czuję, jakbym miał cały prawy bok poszarpany na strzępy. A poza tym dłonie i barki, nogi i uda po zewnętrznej stronie. Pali mnie to przez cały czas jak ogniem, a jeszcze tam, pod murem, przez moment bałem się, że zemdleję. Czy wyrażam się dość konkretnie?

– Może być. A stopy sobie nie zwichnąłeś?

– Trochę mnie boli jedna kostka, ale chyba nie ma się czym przejmować. Ale wiesz, co ja widziałem na parterze w Grastensholm?

– Nie, co takiego?

– No, oczywiście, ty nie widzisz tak dobrze w ciemnościach jak ja – rzekł jakby od niechcenia, próbując odzyskać choć trochę utraconego prestiżu. – Wyobraź sobie, że oni zaczęli na nowo urządzać pokoje! Pomyśl, przyszliśmy po skarb naprawdę w ostatniej chwili!

Przystanął i odwrócił się do niej.

– Ale mamy skarb, Vingo! Wynieśliśmy go w całości! Czy to nie fantastyczne?

Z radości, spontanicznie, objął ją wpół. Vinga zarzuciła mu ręce na szyję i szeptała z przejęciem:

– Tak, och, taka jestem szczęśliwa!

Gwałtowne zachowanie Vingi sprawiło, że worek zsunął się jej na ramię i oparł o pokaleczony bok Heikego, który wydał stłumiony okrzyk bólu. Vinga natychmiast go puściła.

– O, Boże! Jak ty okropnie krwawisz! – zawołała przerażona. – Koszula jest cała przesiąknięta krwią!

Daleko za nimi psy Snivela zaczęły wściekle ujadać. Najwyraźniej Dida zakończyła czuwanie. Teraz jednak psy mogły szczekać, ile chciały, intruzi byli już daleko, poza ich zasięgiem.

Heike starał się znaleźć inną drogę dla bosych stóp Vingi. Ale na skraju tego lasu osty rosły wszędzie i bardzo gęsto.

Znowu musiał ją nieść.

– Ale teraz nie wezmę cię na plecy – powiedział ponuro i nie swoje rany miał na myśli. – Tym razem poniosę cię na rękach.

– A poradzisz? – zapytała.

Heike prychnął tylko w odpowiedzi.

Podniósł ją, a ona oparła mu głowę na ramieniu. Rękami oplotła mu szyję. Heike starał się nie zwracać uwagi na ból rąk i barków ani na to, że worek, który trzyma Vinga, co chwila boleśnie obija się o jego krwawiący bok.

– Och, jak mi teraz dobrze! – szeptała Vinga i przytulała policzek do jego skroni. – Wiesz, Heike, kiedy sobie pomyślę, jakby to było, gdybyś ty się nie pojawił, gdybym musiała sama nadal mieszkać w lesie na wzgórzach, to oblewa mnie zimny pot ze strachu.

On rozumiał to bardzo dobrze.

Z drugiej jednak strony Vinga wprawiała go w zakłopotanie. Był, oczywiście, przyzwyczajony, że ludzie, po pierwszym odruchu niechęci, zaczynają go lubić, ale przecież nikt nigdy nie przyjmował go z taką otwartością i tak bez żadnych warunków jak Vinga. Tak, ona sprawiała po prostu wrażenie zakochanej w nim.

To niemożliwe. Powinien, najszybciej jak tylko będzie w stanie, tak wszystko urządzić, by mogła się spotykać z normalnymi młodymi mężczyznami, żeby mogła zobaczyć różnicę.

Poza tym Heike zaczynał oszukiwać sam siebie i przywiązywać się do niej coraz bardziej, co samo w sobie nie było może groźne, ale cios, jaki będzie musiał znieść wtedy, gdy ona uświadomi sobie, że istnieją bardziej urodziwi mężczyźni, których można kochać, będzie dużo boleśniejszy.

Ona przecież nie była jeszcze całkiem dorosła. Cóż to dziecko mogło wiedzieć o zakochaniu, o miłości, małej czy wielkiej?

Niełatwo ją było nieść. Jej śliczne włosy opadały mu na twarz, łaskotały go w nos tak, że chciało mu się kichać, jej szczupłe, ciepłe ramiona obejmowały jego szyję, koniuszki palców błądziły po brodzie tak rozkosznie delikatnie, ale w oczach miała wesołe błyski, jakby chodziło o dziecinną zabawę.

Heike nie zdobył się na tyle dumy, by powstrzymać się od pytania:

– Czy ty uważasz, Vingo, że jestem bardzo odpychający?

Dziewczyna przekrzywiła głowę i przyglądała mu się taksująco. Nastał już brzask, zrobiło się na tyle jasno, że mogli wyraźnie rozróżniać rysy swoich twarzy.

– Jeśli się lubi demony… to jesteś piękny!

Nie odważył się zapytać, czy ona lubi demony. Tchórzył, to oczywiste, ale nie chciał słyszeć odpowiedzi. Jakakolwiek by była!

Mniej delikatnie niżby chciał, postawił ją z powrotem na ziemi.

– Możesz już iść sama. Tu nie ma ostów.

Vinga zapytała potulnie:

– Jesteś na mnie zły? Chciałam ci powiedzieć komplement!

Heike zacisnął zęby. Tego właśnie się bał!

Swoim zwyczajem Vinga szybko zmieniła nastrój i temat.

– Czyż Grastensholm nie jest piękne? I jakie duże!

– Tak – odparł, a w jego głosie zabrzmiała tęsknota. – Jest piękne i wielkie.

Heike nie był materialistą. Nigdy przedtem nie dążył do zdobywania rzeczy. Ale teraz pragnął tego dworu. Wiedział bowiem, że Grastensholm jest jego i tylko jego, i że musi je odzyskać!

Загрузка...