ROZDZIAŁ XIV

Dzięki oświadczeniu, które Menger złożył w sądzie, Vinga i Heike mogli spokojnie oczekiwać następnego dnia. Sam Menger został w mieście, by przygotować się do czekającej go batalii, młodzi natomiast wrócili do swojej kryjówki na wschodnich obrzeżach Christianii.

Vinga była zmęczona. Tak zmęczona, że przez ostatni odcinek drogi Heike musiał ją nieść na rękach. Zapadał już wieczór i nad ziemią unosiła się lekka mgła, rozjaśniona ostatnimi promieniami słońca.

Heike domyślał się, że zmęczenie Vingi miało bardziej psychiczne niż fizyczne przyczyny. Powrót do tego ponurego okresu, kiedy rodzice umarli, strach przed prawnikami, z którymi miała takie niedobre doświadczenia, lęk przed tym, co będzie, co przyniesie kolejny dzień rozprawy w sądzie, to wszystko podcinało jej siły.

Odsłonięte włosy Vingi łaskotały go po twarzy. Zdawało mu się, że Vinga zasnęła w jego ramionach. I nagle poczuł ogromną dumę z tego, że ma prawo być jej opiekunem, że może jej towarzyszyć, że go wybrała.

Ale gdyby się znalazł jakiś inny młody chłopiec i zainteresował się nią? Czy i tamtego wybrałaby z taką samą naturalnością?

Pełne goryczy rozważania!

Vinga jednak nie spała. Spoczywała tylko osłabła w objęciach Heikego, rozkoszowała się jego bliskością i siłą.

Jak cudownie, jak dobrze być przy tobie, Heike, myślała. Chcę, żeby zawsze tak było. Chcę znowu oglądać twoje ciało, twoją skórę, twoje owłosione niczym u zwierzęcia piersi, podniecającą sprężystość twoich mięśni, twoje silne ręce, chcę, żeby mnie wciąż obejmowały, chcę słuchać twego głębokiego głosu, twego obcego akcentu, nawet sposób, w który łamiesz język norweski, jest mi bliski…

Nagle zrozumiała, gdzie ma źródło to jej straszne zmęczenie. To nie proces ani nie długi, pełen napięcia dzień. Była zmęczona i przygnębiona, bo bez skrępowania błagała Heikego o miłość i nie znalazła wzajemności. Zrozumiała, że się po prostu wygłupiła, a nie uzyskała w zamian absolutnie nic. On próbował nauczyć ją kobiecej nieśmiałości i powściągliwości, natomiast ona myślała tylko o tym, jak złamać jego opór.

A co będzie, jeśli dla niego jest to zachowanie odpychające? Jeśli jej natręctwo budzi w nim niechęć? Zaczynała powoli rozumieć, że powinna pozwolić, by on sam starał się ją zdobyć, a nie tylko ulegał jej prośbom i naciskom. Wciąż jednak zbyt była szczera, by nie okazywać mu nieustannie, jak bardzo jej na nim zależy. Powinna, to nieodzowne, przestać o nim myśleć. Będą przecież musieli czekać jeszcze cały rok, aż do jej osiemnastych urodzin. Nie może więc przez cały ten czas myśleć o tym, co nieosiągalne, nie może skazywać się na udrękę.

Myśl raczej o swojej przyszłości, Vingo, mówiła sobie. Myśl o Elistrand, koncentruj się na walce o odzyskanie ojcowizny, którą podjęłaś!

Jakie to rozkoszne uczucie – podjąć trudną decyzję. Jakby się człowiek uwolnił od niepotrzebnych a dokuczliwych obciążeń.

Doszli do domu. Heike otworzył zamknięte na klucz drzwi, zaniósł Vingę do jej pokoju i pomógł jej się położyć do łóżka. Kiedy otworzyła oczy, zebrał wszystkie siły, żeby przeciwstawić się jej uwodzicielskim sztuczkom.

Ale nic się nie działo.

– Dziękuję, Heike. I dobranoc!

Powinien był odczuć ulgę, a tymczasem ogarnął go jakiś dziwny żal. Żal za czymś wyjątkowo dobrym.

– No i co? – zapytał. – Nie będziesz próbowała zastawiać na mnie swoich sieci? Nie chcesz rzucić mnie na kolana?

Położyła się na boku i popatrzyła na niego szczerym, pełnym powagi wzrokiem.

– Nie – powiedziała po prostu. – Naprawdę nie mam ochoty. I to nie jest kokieteria. Może i ja czasami potrafię choć trochę rozumieć, co myślą i czują inni.

Po czym odwróciła się do ściany i wyglądało na to, że zaraz zaśnie.

Takiej pustki w duszy Heike nie odczuwał jeszcze nigdy. Nigdy, w całym życiu!

Następnego dnia jako pierwszy przesłuchiwał Vingę Sorensen. Bronił się przecież sam.

– A więc miałaś wtedy zaledwie dwanaście lat – zaczął nieprzyjemnym tonem. Świadomie mówił „dwanaście”, a nie „trzynaście, bo dwanaście lat to jednak jeszcze dziecko.

– Tak, mniej więcej – potwierdziła Vinga.

– Jak możesz tak wiele pamiętać z czasów, kiedy byłaś taka mała?

– O, wszystko zależy od tego, co pan ma na myśli. Bo przecież nie chodzi chyba o to, żebym opowiadała, jak się nazywały koty albo że trzyletni synek sąsiadów siusiał w majtki.

Słuchacze chichotali. Sorensen zaczerwienił się z gniewu, a przewodniczący sądu zastukał w stół.

– Ale Anne Persdatter pamiętasz?

– Naturalnie!

– Jak długo była ona u was w Elistrand?

– Odkąd pamiętam.

– Czyli że bardzo długo.

– Tak.

– I czuła się u was dobrze?

– Myślę, że tak.

Vinga uważała, że adwokat zadaje głupie pytania.

– Można więc przypuszczać, że będzie wobec twojej rodziny lojalna?

– Tak. Bez wątpienia.

– Byłaby gotowa zrobić dla was wszystko?

– Myślę, że tak.

– Dziękuję, to wszystko.

To drań, pomyśleli jednocześnie Heike i Menger. Może nie dosłownie tak samo, ale sens był jeden.

Vinga nie zauważyła, jak dała się podejść. Ona także była lojalna, wyrażała się jak najlepiej o wieloletniej, zaufanej ochmistrzyni domu. Tylko tyle, ale właśnie to okazało się fatalne.

Nie rozumiała niczego, dopóki Sorensen znowu nie zaczął mówić. Wyraził on mianowicie wobec sądu opinię, że skoro Anne Persdatter gotowa jest dla rodziny chlebodawców zrobić wszystko, to sąd powinien rozważyć, czy jej zeznanie na temat kłótni pomiędzy nim, adwokatem rodziny, a Vemundem Tarkiem zasługuje na zaufanie i czy nie należałoby go wykreślić z protokołu. Miny większości ławników świadczyły, że podzielają oni jego pogląd.

Sorensen nie miał już do Vingi więcej pytań. Osiągnął swoje, doprowadził do wyeliminowania najpoważniejszego świadectwa przeciwko sobie.

Ale Menger jeszcze nie skończył. Teraz wezwał swego następnego świadka, doktora Juliussena.

Na galerii coś się niespokojnie poruszyło. Snivel dzisiaj także był na posterunku, choć jeszcze bardziej – jeśli to możliwe – anonimowy. Przed sądem czekał na niego powóz, by, w razie czego, mógł szybko zniknąć. Najchętniej w ogóle by tu nie przychodził. Wczorajszy dzień skończył się nadzwyczaj nieprzyjemnie. Musiał jednak mieć oko na to, co się dzieje, i interweniować jak wczoraj, gdyby się to znowu okazało konieczne.

Porażka Vingi wywołała złośliwy uśmiech na jego nalanej, podobnej do księżyca w pełni twarzy. Zresztą czy to księżyc… Twarz Snivela przypominała raczej wielką gruszkę. Teraz jednak znowu zmarszczył brwi. Kim, na Boga, jest ten jakiś doktor Juliussen?

Wyjaśniło się zaraz, że to lekarz, który opiekował się rodzicami Vingi podczas choroby i który stwierdził ich zgon.

Lekarz opowiedział, że najpierw umarł Vemund Tark. Zaraził się tą straszną chorobą gardła i wydarzenia potoczyły się bardzo szybko, na szczęście dla niego, bo ta choroba (dyfteryt), gdy trwała dłużej, była dla cierpiących okropną udręką.

Menger zapytał:

– Nie wie pan, czy adwokat Sorensen przyjeżdżał do Elistrand w tym ostatnim tygodniu?

Lekarz odszukał adwokata wzrokiem. Ten zaś sprawiał wrażenie, jakby z całych sił pragnął znaleźć się gdzie indziej, daleko stąd, wyjął dużą chustkę i długo, bardzo długo wycierał nos.

Doktor czekał cierpliwie. Nie przerywał Sorensenowi, choć trwało to w nieskończoność i przez cały czas chustka z jakiegoś powodu przesłaniała prawie całą twarz adwokata; w końcu jednak musiał ją schować.

– Owszem – powiedział doktor Juliussen. – Widziałem tego pana. On ma dość rzucającą się w oczy powierzchowność. Przyjechał do Elistrand, żeby złożyć kondolencje.

– Co takiego? Po śmierci Vemunda Tarka?

– Tak.

– Czy zechce pan nam to wyjaśnić, adwokacie Sorensen?

Adwokat żachnął się zirytowany.

– Miałem przecież obowiązek okazać współczucie nieszczęśliwej wdowie!

– Ale przedtem nie wspomniał nam pan o tej wizycie.

– Po prostu zapomniałem o tym. Ale to prawda, byłem tam po śmierci Tarka. Ostatecznie byliśmy przez wiele lat przyjaciółmi.

– Dziękuję – rzekł Menger i zwolnił Sorensena. Tymczasem.

– Doktorze Juliussen, czy wielu ludzi zmarło wtedy w wyniku zarazy?

– W parafii Grastensholm wielu. W Elistrand zmarło troje ze służby i kilkoro ich krewnych.

– I pani Elisabet Tark?

– Nie.

– Jak to?

– Zaraz wyjaśnię! Pani Elisabet Tark pochodziła z Ludzi Lodu, a oni bardzo rzadko padają ofiarami epidemii. Zdarzały się takie przypadki, ale tylko wyjątkowo.

– Na co więc zmarła pani Tark?

– Wtedy sądziłem, że to jakaś nietypowa postać tamtej choroby gardła. Ale w ciągu następnych lat dużo o tym myślałem i wciąż mi się coś nie zgadzało. Wreszcie niedawno, kilka miesięcy temu, trafił mi się pacjent z dokładnie takimi samymi objawami, jak u pani Tark. On także zmarł. Ale on został otruty. Podano mu wysuszone i sproszkowane kłącze tojadu, zmieszane z kapuśniakiem.

– Przypuszcza pan więc, że pani Tark została otruta?

– Jestem tego absolutnie pewien. Wtedy nie miałem takiej pewności, bowiem tojad także wywołuje trudności z oddychaniem, podobnie jak ówczesna zaraza.

– A kiedy dokładnie pani Tark zmarła?

– W dwa dni po mężu. Zmarła bardzo szybko, ale w męczarniach.

Vinga wybuchnęła rozpaczliwym, stłumionym szlochem. Heike pochylił się i objął ramieniem jej plecy. Przytuliła się do niego, oparła policzek o jego dłoń, by poczuć obecność kogoś bliskiego, kto troszczy się o nią w tym otaczającym ją zewsząd uczuciowym chłodzie.!

Przesłuchanie trwało.

– A kiedy adwokat Sorensen był w Elistrand?

Sorensen Zerwał się z miejsca.

– Protestuję! Do czego właściwie oskarżyciel zmierza?

Przewodniczący sądu wahał się przez chwilę, spojrzał na galerię, ale było już za późno. Sędzia okręgowy uważał, że protest należy oddalić. Lagman nie miał odwagi ponownie spojrzeć na galerię.

– No więc kiedy adwokat Sorensen tam był? – powtórzył Menger.

– W dzień po śmierci Vemunda Tarka, przed śmiercią jego małżonki.

– Czy Vemund Tark nie mógł być też otruty?

– Nie. Symptomy, jakie u niego wystąpiły, były typowe, takie same jak innych chorych. Język i krtań pokrywał ten paskudny biały nalot.

– A u pani Tark tego nie było?

– Nie, żadnego nalotu.

Sorensen poprosił o głos.

– Po tych zawoalowanych, ale niesłychanych wprost oskarżeniach mam, jak sądzę, prawo się bronić, ale mam też obowiązek powiedzieć, że ta młoda dama, Vinga Tark, miała bardzo zły stosunek do swojej matki. Wielokrotnie byłem świadkiem jej wybuchów złości, niekiedy tak gwałtownych, że życzyła matce śmierci.

– To nieprawda! – krzyknęła Vinga ze łzami w oczach. – Oczywiście, że czasem mogłam się nie zgadzać z czymś i protestować, ale przecież wszystkie dzieci w moim wieku protestują, kiedy się je zbyt wcześnie wysyła spać.

Przewodniczący składu sędziowskiego znowu zastukał w stół. Vinga musiała usiąść i zachowywać się odpowiednio.

Menger powiedział:

– To prawda, trzynastolatki nie zawsze ważą swoje słowa, a nawet mogą niekiedy wyrażać się dość drastycznie.

– Ale ona pochodzi z Ludzi Lodu. A, jak wiadomo, oni są zdolni do wszystkiego.

W tym miejscu Snivel uznał, że najlepiej będzie na dziś sprawę zakończyć. Znowu zaczynało się robić gorąco, a odnieśli przynajmniej taki sukces, że wiarygodność Vingi została podważona.

Lagman nie miał innego wyjścia, jak posłuchać go. Menger jednak oświadczył stanowczo, że jeśli następnego dnia nie dostanie tyle czasu, ile potrzebuje na przesłuchania i będzie musiał znowu je przerywać, to złoży protest w wyższej instancji.

Przewodniczący skinął głową z dosyć kwaśną miną.

Dopiero trzeciego dnia procesu po raz pierwszy padło nazwisko Snivela.

Sorensen wezwał wielu świadków, którzy mieli ostatecznie zniweczyć wiarygodność zeznań Vingi. Świadkowie byli kupieni, Vinga na ogół tych ludzi nie poznawała. Pojawiła się jakaś dziewczyna, która jakoby służyła w Elistrand w tamtym czasie. Możliwe, Vinga przypominała sobie jak przez mgłę tę służącą, która pracowała tylko przez tydzień i została zwolniona za kradzież. Był też chłopak stajenny, którego w ogóle nie znała. Twierdził, że Vinga była rozpuszczonym dzieckiem, używała brzydkich słów i dręczyła konie.

Vinga wobec tego poprosiła Mengera, by pozwolił jej odpowiedzieć na te oskarżenia. Zdecydowanie zaprzeczyła, by kiedykolwiek źle odnosiła się do zwierząt, to ostatnie, o co można posądzać Ludzi Lodu, i gdyby była taka potrzeba, ona może przedstawić setki świadków, że to nieprawda. Potem opowiedziała o krótkim pobycie tamtej dziewczyny w Elistrand i jak się to skończyło. Wróciła także do wczorajszych insynuacji, jakoby życzyła matce śmierci. Adwokat Menger powołał innych świadków, którzy potwierdzą, że było inaczej, oświadczyła. I tak też się stało.

Tego dnia zeznawał także Heike. Musiał opowiedzieć, od początku do końca, o wszystkim co przeżył i czego doświadczył od dnia, gdy przybył do Grastensholm, by odzyskać swój dwór. Opowiadał spokojnym, łagodnym głosem, bez zbędnego rozczulania się, o tym, jak odszukał zrozpaczoną Vingę, i o tym, jak musieli się ukrywać. Sorensen zerwał się w tym miejscu i zażądał, by Heike powiedział, gdzie się ukrywają; chyba zaczynał tracić panowanie nad sobą. Tego jednak Heike nie chciał ujawnić. Opowiadał dalej o tym, jak Vinga odwiedziła Sorensena, adwokata rodziny bądź co bądź, z prośbą, by pomógł jej odzyskać Elistrand. Wtedy jednak Sorensen nie wspomniał ani słowem, że to właśnie on jest nowym właścicielem dworu. I wreszcie Heike opowiedział, jak odszukał ich adwokat Menger i zaproponował im pomoc.

Sorensen znowu zerwał się z miejsca i nie zastanawiając się nad tym, co mówi, zawołał:

– Otóż to, panowie sędziowie! Czy wy nie słyszycie, co on opowiada? Przecież to, najłagodniej mówiąc, mistyczne sprawy! Jak właściwie doszło do spotkania tych ludzi?

Pomruk niezadowolenia dał się słyszeć z galerii. Ale było za późno. Szkody nie można już było naprawić.

Heike zakończył informacją o napadzie, którego ofiarą stali się w drodze do sądu. Zrobił bardzo dobre wrażenie na zebranych w sali. Zamiast żegnać się na jego widok, współczuli mu, a niektórych jego twarz po prostu fascynowała.

Menger natomiast poprosił, by sąd pozwolił mu wyjaśnić, w jaki sposób on sam zetknął się z tą sprawą.

To był dla Sorensena cios śmiertelny.

Menger opowiedział o tamtej fatalnej rozmowie Sarensena z kolegami, którą podsłuchał w gospodzie.

I to właśnie on po raz pierwszy w czasie tego procesu wymienił nazwisko Snivela.

Ława przysięgłych przyjęła to z najwyższym niesmakiem, przewodniczący sądu natomiast skulił się w swoim krześle.

Menger jednak nie kontynuował tego wątku. Zakończył tę część przesłuchań wnioskami. Konkluzja była taka, że oto zostało odkryte mało pociągające oblicze adwokata Sorensena.

– Mamy przed sobą lichego człowieka, pozbawionego honoru – stwierdził Menger. – Człowieka, który nie przebiera w środkach. Stara się nie dopuścić, by tych dwoje młodych dochodziło swoich praw przed sądem, naraża ich życie na niebezpieczeństwo, wysyłając napastników…

– To jest kłamstwo! – krzyknął Sorensen, który wciąż wycierał pot z twarzy.

– Na szczęście udało im się wydostać z pułapki…

– Tak, za pomocą czarów! – wrzasnął znowu Sorensen z triumfem. – Ten człowiek tutaj, ten Heike Lind z Ludzi Lodu, ma w sobie diabelską krew!

Menger odwrócił się powoli w stronę Sorensena. Robiąc długie pauzy po każdym słowie, zapytał:

– A skąd pan o tym wie? Że uratowali się dzięki czarom?

– On… on to powiedział!

– Czy jest na sali ktoś jeszcze, kto słyszał, że Heike Lind lub Vinga Tark powiedzieli coś takiego?

Pomrukiwanie i odwracanie głów na sali były wystarczającą odpowiedzią.

– No, ale to mimo wszystko bardzo możliwe – próbował się bronić Sorensen.

Menger spoglądał na niego uparcie.

– Jest faktem, że w grę wchodziła tam magia, ale to nie Heike się nią posłużył. Trzej napastnicy rzeczywiście zostali unieszkodliwieni przez magiczną siłę. I to oni opowiedzieli o tym później swemu mocodawcy, prawda?

– Nonsens, to tylko przypuszczenie z mojej strony… wygląd Heikego Linda…

– Dość osobliwe twierdzenie, trzeba powiedzieć. Ale skończmy z tym! Chciałbym teraz przedstawić całą sprawę tak, jak ją widzę – powiedział Menger niewzruszony, choć akurat w tym momencie czuł się śmiertelnie zmęczony. – Pierwszy fakt, jaki zdołaliśmy tu ustalić, to to, że Vemund Tark oskarża swego adwokata Sorensena o narażanie majątku Elistrand na poważne straty. Mówi przy tym, że adwokat wyraził pragnienie posiadania takiego samego dworu. Sorensen zostaje zwolniony. W tym samym tygodniu Vemund Tark umiera. Umiera w wyniku zarazy i jest to śmierć naturalna. Ale następnego dnia do Elistrand przyjeżdża Sorensen, by złożyć wdowie kondolencje. W dzień później ona również umiera na coś, co może przypominać ową zakaźną chorobę gardła, ale nią nie jest. Trzeba pamiętać, że Sorensen nie ma pojęcia, iż jest jakiś świadek jego zwolnienia przez Vemunda Tarka. W domu zostaje tylko trzynastoletnia dziewczynka. Jak dziecko mogłoby sobie poradzić z takim dużym dworem, doprowadzonym do upadku przez wyzutego ze skrupułów adwokata?

– Ja protestuję!

– Protest zostaje uznany. Proszę ważyć swoje słowa, adwokacie Menger!

Ten kiwnął głową i spokojnie mówił dalej:

– Otóż ten adwokat działa za jej plecami i na własną rękę zaczyna zwalniać służbę z Elistrand. Niektórym z nich znajduje dobre miejsca, innymi się nie interesuje. Tak pozbywa się jednego po drugim. Po upływie roku dwór musi być wystawiony na licytację. Czy można było oczekiwać czegoś innego?

Sorensen wstał.

– Wszystko odbywało się zgodnie z prawem. A panna Tark w żadnym razie nie może domagać się zwrotu dworu, który został zlicytowany!

Menger udał, że tego nie słyszy. Heike patrzył z troską na jego szarobladą twarz. Ten człowiek długo się już nie utrzyma na nogach. Czy nie powinien przerwać rozprawy? Z drugiej jednak strony Menger zaszedł tak daleko, że byłaby wielka szkoda przerywać. Milczał więc i słuchał.

– I kto kupił majątek? No właśnie, adwokat Sigurd Hvitbekk. Opuścił przy tej okazji pierwszy człon swego nazwiska, pod którym jest najbardziej znany. Już samo to warte jest zapamiętania. Inna sprawa, to skąd zwyczajny adwokat miał pieniądze na kupno takiego dużego majątku? Wprost samo się nasuwa podejrzenie, że to owe sprzeniewierzone pieniądze z Elistrand trafiały do kieszeni adwokata właśnie na ten cel.

– Protest!

– Protest przyjęty. Udzielam panu upomnienia, adwokacie Menger!

Menger ukłonił się. Ale wiedział bardzo dobrze co robi. Zasiał mianowicie ziarno podejrzeń w umysłach członków sądu. Był do tego zmuszony, wiedział bowiem, że walczy ze skorumpowanym przewodniczącym składu sędziowskiego.

– Czas przejść do konkluzji. Adwokat Sorensen nie jest silną osobowością…

– Co? – syknął Sorensen, ugodzony w najbardziej czuły punkt. Każdy by się tak oburzył, gdyby w ten sposób go oceniano.

Przewodniczący sądu zastukał w stół.

– Nie rozumiem, co wspólnego ze sprawą ma osobowość adwokata Sorensena?

– To dosyć złożone, panie sędzio, czy mógłbym wyjaśnić?

Sędzia okręgowy skinął do przewodniczącego, który nie mógł zrobić nic innego, jak tylko powiedzieć:

– Mam wątpliwości, ale proszę kontynuować!

– Sorensen jest nieciekawym człowiekiem pod każdym względem. Jako adwokat na przykład. W życiu osobistym wykazuje pociąg do włóczenia się po knajpach, alkoholu i kart. Kobiety traktuje jak zabawki. Zdobywa je i odrzuca. Na to mógłbym przedstawić licznych świadków…

– Czyżbym słyszał w pańskim głosie zazdrość? – wtrącił arogancko Sorensen, próbując się bronić.

– A zmierzam mianowicie do tego, że w sprawie Elistrand adwokat Sorensen nie działał sam. Stał za nim ktoś znacznie silniejszy.

Menger zrobił wymowną pauzę. Sędziowie i zebrani na sali wstrzymali dech. Sorensen nie był już w stanie walczyć z potem, który strumieniami wypływał spod peruki. Ten proces powoli, lecz zdecydowanie przybierał fatalny obrót.

A Menger mówił dalej, bez litości. Czy nikt nie może mu przerwać?

– Ta silna osobowość to stryj Sorensena, sędzia, specjalista od spraw majątkowych, Snivel. To on przeprowadził licytację Elistrand. To dlatego Sorensen nie musiał używać swego właściwego nazwiska. Nie chcieli, żeby się wydało, że mamy tu do czynienia z najordynarniejszym nepotyzmem! Działali wspólnie i w porozumieniu. Potrafili też usunąć wszelkie przeszkody z drogi Snivela do jeszcze większego dworu niż Elistrand. Mianowicie do Grastensholm! A ostatnią przeszkodą na tej drodze była mała Vinga. Postanowili więc zamknąć ją w pewnym otoczonym złą sławą domu, ale ona uciekła, zanim zdążyli to zrobić.

W tym momencie Sorensen dałby wiele za to, żeby móc zawołać w górę ku galerii: „Stryju, chodź i pomóż mi! Chodź i przekonaj ich, że to czyste kłamstwo!”

Nie odważył się jednak.

Natomiast odważył się Menger:

– Wzywam niniejszym sędziego Snivela na miejsce dla świadków. Wiem, że znajduje się on na sali. Na galerii, jak powiada Heike z Ludzi Lodu, który wie takie rzeczy, nawet jeśli ich nie widzi. Sędzia przez cały czas ukrywał się na galerii.

Jeden z woźnych wyszedł na korytarz, ale niemal natychmiast wrócił.

– Mój kolega mówi, że sędzia Snivel wyszedł właśnie bocznymi schodami.

– Łapać go! Szybko!

Woźny wybiegł znowu. Oczy wszystkich skierowały się ku drzwiom.

Przewodniczący składu sędziowskiego, sędzia miejski i ośmiu ławników siedzieli, jakby ich tknął paraliż, nie wiedzieli, co teraz robić. Sorensen czuł się coraz bardziej opuszczony, samotny, zdradzony.

Czekanie przedłużało się. Vinga, Heike i ich adwokat gotowi byli uznać, że już za późno, że Snivel się wymknął.

Naraz jednak na dworze rozległy się krzyki i niebywale otyły człowiek został przez trzech woźnych wprowadzony do sali.

– Drogo was to będzie kosztowało! – wrzasnął Snivel do trzech przekupionych sędziów. Potem zwrócił się do ławników i powtórzył groźbę.

Wciąż krzywiąc się i złorzecząc, wkroczył na miejsce dla świadków. Vinga zastanawiała się, czy jego nalane cielsko nie zaklinuje się w ciasnym boksie, i z trudem powstrzymała śmiech. Delikatny uścisk ręki Heikego na jej ramieniu dał jej poznać, że kuzyn myśli to samo.

– To niesłychane! – wysapał Snivel. – To po prostu niesłychane! Ale proszę bardzo! Ja nie mam nic do ukrycia!

– Sędzio Snivel – zaczął Menger łagodnie. – Tutaj siedzi prawowity dziedzic Grastensholm, Heike Lind z Ludzi Lodu. Proszę nam powiedzieć, jak pan wszedł w posiadanie tego majątku?

– Ja mam list! – krzyknął ostro Snivel. – Od ostatniej dziedziczki, Ingrid Lind z Ludzi Lodu, w którym oświadcza ona, że jeśli w ciągu trzech lat nie pojawi się żaden dziedzic, ja mam prawo swobodnie rozporządzać majątkiem pod warunkiem, że dwór będzie prowadzony bez zarzutu. I jest tak prowadzony. Każdy może się o tym przekonać.

– Ważniejsze wydaje się jednak przedłożenie tego listu sądowi.

– Mógłbym to zrobić w każdej chwili. Mam go w domu. Ale nie zamierzam go przedkładać, bo to by była obraza samej istoty prawa. Źle się dzieje w Norwegii, jeśli już nie ufa się słowom sędziego!

– Nalegam mimo to, by pan jutro przedstawił sądowi ten list.

Twarz Snivela pociemniała niczym gradowa chmura.

– Poddaje pan w wątpliwość moje słowa?

– Posiadam inny list pani Ingrid. Chciałbym najpierw porównać charakter pisma.

Snivel zwrócił się do przekupionego przez siebie sędziego:

– Żądam, by sąd respektował słowa sędziego!

– Naturalnie, naturalnie – wyjąkał przewodniczący.

– Oddalam żądanie adwokata Mengera.

Teraz nawet publiczność zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że sędziowie zostali przekupieni. Uczciwy sędzia okręgowy zastanawiał się, czy nie powinien opuścić zespołu, do którego nie ma zaufania, podobnie myśleli czterej ławnicy, pozostali jednak na miejscach, bo przecież jacyś porządni ludzie musieli dopilnować zakończenia procesu.

Menger pozwolił Snivelowi odejść, gdyż nie był to proces przeciwko niemu, a sam adwokat był już tak zmęczony, że ledwo patrzył na oczy.

Snivel jednak, który zdawał sobie sprawę, że jego bratanek przegrał z kretesem, stanął przed sądem w całej swojej okazałości i oddał ostatnią salwę:

– Oto jaką otrzymuje się zapłatę, kiedy człowiek chce wspierać młodszego krewnego! Zamiast podziękowania dostaje się cios w plecy. To, co on zrobił, zrobił sam, ja umywam ręce. Kupił Elistrand przez podstawionego człowieka, a ja dopiero w ubiegłym roku się dowiedziałem, że to on jest właścicielem dworu.

A Grastensholm jest moje, bowiem ten spadkobierca nie zgłosił się we właściwym czasie, i zamierzam zachować to, co do mnie należy! Wszystko pozostałe, jak napad na młodych Ludzi Lodu i tak dalej, proszę zapisać na konto adwokata Sorensena. Żegnam, moi panowie!

Wyszedł bez niczyjej pomocy z ciasnego boksu, choć przez chwilę wyglądało to dosyć niepewnie.

Menger zakończył oskarżeniem adwokata Sorensena o to, że oszukiwał swojego pracodawcę Tarka i podstępnie przywłaszczył sobie Elistrand, wykorzystał niewiedzę czy też nadużył zaufania licytatora, który jest jego bliskim krewnym, choć w głębi duszy Menger nie miał najmniejszych wątpliwości, jak to było naprawdę. Dalej oskarżył go o próbę zamordowania Vingi Tark i Heikego Linda, oboje z Ludzi Lodu. Że wszystko to było przygotowane w zmowie ze Snivelem, musiał Menget przemilczeć. Teraz nie mógł tego oskarżenia sformułować. Musiał też przemilczeć to, czego był absolutnie pewien. Że ci dwaj po nagłej śmierci Vemunda Tarka uznali, iż nadarza się okazja przywłaszczenia sobie obu znakomitych majątków.

Zakończył swoje wystąpienie żądaniem, by adwokat Sorensen został pozbawiony stanowiska i by sąd zastosował wobec niego najsurowszy wymiar kary, jaki za takie przestępstwa przewiduje prawo.

Po tym wszystkim poinformował, że wniesie do sądu sprawę w imieniu Heikego Linda z Ludzi Lodu, prawowitego właściciela majątku Grastensholm. Ale ta sprawa będzie musiała jeszcze poczekać. Na szczęście Snivela nie było już na sali i nie słyszał tej zapowiedzi.

Menger był kompletnie wyczerpany. Heike i Vinga odwieźli go do domu powozem i pielęgnowali najlepiej, jak umieli. Przez całą noc na zmiany czuwali przy jego posłaniu, dopóki gorączka nie ustąpiła i stan adwokata się nie poprawił.

Wiedzieli, że surowy wyrok na Sorensena jest nieunikniony. Nikt go już nie uratuje, nikt zresztą nie będzie się nim przejmował. Musiał zostać złożony w ofierze na ołtarzu swego stryja.

Wątpili jednak, czy Menger będzie miał dość sił, by przeprowadzić jeszcze jeden proces, tym razem przeciwko dużo bardziej niebezpiecznemu sędziemu Snivelowi. Nie wiadomo też, czy Vinga odzyska Elistrand. Wierzyli, że tak. Jeśli zostanie udowodnione, że Sorensen świadomie doprowadził do wystawienia majątku na licytację, to mogła mieć nadzieję. Jeśli jednak sąd uzna, że to ona zawiniła, to nie bardzo będzie miała na co liczyć.

W nocy Heike przekazał opiekę nad Mengerem Vindze, a sam wyszedł do pogrążonego w mroku salonu. Świecił księżyc i jego blask kładł się na meblach i na podłodze delikatną, seledynową poświatą.

Heike położył rękę na alraunie i wyszeptał w mrok:

– Nigdy nie zdołamy wykurzyć Snivela z Grastensholm, jeśli pójdziemy wyłącznie drogą prawa. Skoro tak łatwo jest kupić sędziego… Ingrid! Przyjdź i pomóż mi! Zdecydowałem się, chciałbym skorzystać z pomocy szarego ludku.

Z zielonkawego mroku wyłoniły się cztery cienie i powolutku stawały się ludzkimi postaciami. Ingrid, Ulvhedin, Dida i młody Trond.

– Czy naprawdę musisz to robić, Heike? – zapytała Ingrid. – Jesteś pewien, że sobie z nimi poradzisz?

– Ty i Ulvhedin umieliście nad nimi panować!

Ulvhedin uśmiechnął się tym swoim cierpkim uśmiechem, jakby się krzywił.

– Tak, ale my byliśmy starzy i od dawna wprowadzeni w sztukę czarów. Ty wiesz bardzo mało.

– Szary ludek, jak ty ich nazywasz, to nie są żarty – przestrzegła Ingrid. – Trzeba postępować z nimi według specjalnych, bardzo surowych zasad, by trzymać ich w posłuchu. Oni nie uznają żadnych praw ludzi.

– Czy zatem wy czworo nie moglibyście mi pomóc? Tylko w tym, żeby wystraszyć Snivela z Grastensholm.

– My sami nie mamy żadnej władzy. Musimy mieć pośrednika. A ty nigdy nie wejdziesz do Grastensholm, dopóki on tam jest.

– A proces przeciwko niemu…

– Nigdy do niego nie dojdzie. Ten człowiek, tutaj, nie jest w stanie go przeprowadzić, a nikt inny się nie odważy.

Heike spuścił głowę.

– A zatem wszystko na próżno? Czy mała Vinga też nie odzyska swojego Elistrand?

– Vinga dostanie Elistrand – powiedział Ulvhedin. – Teraz już wszystko pójdzie gładko, sprawiliście się bardzo dobrze.

– Ale twój pomysł z szarym ludkiem wcale nie jest taki bezsensowny – powiedziała Dida. – Moglibyśmy ci pomóc w opanowaniu tych istot.

– A mnie to martwi – westchnęła Ingrid. – Naprawdę musimy to robić? Jeżeli Heike sobie nie poradzi, to i on, i Vinga znajdą się we władzy strasznych sił. Nie tylko zresztą oni…

– Ja rozumiem Heikego – rzekł Trond. – Ja sam też nigdy nie zdążyłem się nauczyć niczego o czarach. Na szczęście, można by powiedzieć, bo w przeciwnym razie by mnie tu teraz nie było. Jak wiesz, zbudziła się we mnie zła krew naszego rodu. Tylko kuli Jespera, która przerwała moje młode życie, zawdzięczam, że nie stałem się jednym z tych naprawdę złych w rodzinie.

– Jak Solve – mruknął Heike.

– Tak. On zdążył rozwinąć w sobie zło. Ale proponuję, żebyśmy poparli plan Heikego.

– Ja także – oświadczyła Dida, piękna, tajemnicza kobieta z nieskończenie odległej przeszłości.

– I ja też – przyłączył się Ulvhedin. – Plan jest dobry. Szczerze mówiąc, jedyna dobra rzecz, jaką mamy.

Ingrid westchnęła.

– On nie jest waszym prawnukiem. Ale może ja właśnie dlatego zachowuję się jak ta kura, co wysiedziała kaczęta. No, dobrze, Heike. Niczego ci nie obiecujemy. Pozwól, że naradzimy się wszyscy czworo, i zobaczymy, co się da zrobić. Tymczasem opiekuj się dobrze Vingą, spotkamy się niebawem!

Zniknęli, rozpłynęli się w migotliwym księżycowym świetle.

Heike stał przez chwilę bez ruchu. Nie mógłby zaprzeczyć, że lęka się trochę przyszłości.

Co on próbuje wprawić w ruch? Jakie siły? Szary ludek? Kim właściwie są ci szarzy ludkowie?

Z niepokojącym uczuciem, że wkracza na tereny, których ludzka zdolność pojmowania nie ogarnia, poszedł powoli do Vingi. Do tej istoty, o którą tak się troszczył, która wypełniła jego życie ciepłem i radością, a którą – był tego pewien – pewnego dnia będzie musiał oddać jednemu z tych normalnie zbudowanych młodych ludzi, jakich tylu jest na świecie…

Загрузка...