ROZDZIAŁ XI

Szykowny niczym z żurnala adwokat Sorensen wysłał kuriera do miasta Moss i pewien zwycięstwa poszedł do gospody „Pod Błękitnym Pucharem”, by się przekonać, czy jego gość już przybył.

Vingi jednak nie było.

Czy gospodarz dokładnie sprawdził? A może zatrzymała się tu pod innym nazwiskiem? Nie. Może było ich dwoje? Nie.

Sorensen zaczynał mieć dość niemądrą minę, co raczej nie dodawało mu urody.

Naprawdę jednak nie mógł sobie wyobrazić, że młodziutka panienka mogłaby go zlekceważyć. A on przygotował się tak starannie na to spotkanie, ubrał się elegancko i w napięciu oczekiwał wspaniałego wieczoru i upojnej nocy. Dziewica, taka niedojrzała, taka niedoświadczona, że nie mogła się nawet niczego domyślać. A gdyby przyszła w towarzystwie swojego groteskowego kuzyna, to adwokat będzie przynajmniej miał oboje pod kontrolą, dopóki nie nadejdzie odpowiedź od stryja Snivela.

I oto został z pustymi rękami!

No niech tam, przecież przyjdą w czwartek…

Ale to dopiero za trzy dni.

Pieniąc się ze złości Sorensen wrócił do domu i wysłał natychmiast służącego, by szukał Vingi i jej towarzysza we wszystkich miejscach noclegowych w Christianii i najbliższej okolicy.

Służący wrócił późno w nocy, lecz Sorensen siedział i czekał. Przywykł do nocnego życia.

Nie, nigdzie nie było żadnej Vingi. Kamień w wodę!

W bardzo ponurym nastroju kładł się adwokat spać, kiedy świt zaczynał już rozjaśniać niebo. Zastanawiał się, czy zrobić awanturę służącemu, żeby wyładować na nim własne rozczarowanie, ale uznał to za zbyt ryzykowne. Służący był rosłym i silnym mężczyzną, a prócz nich w domu nie było nikogo. Adwokat wolał nie kusić losu. Ciekawe, co też stryj powie na to wszystko?

Tego miał się dowiedzieć już wkrótce. Stryj Snivel bowiem przybył osobiście, i to najszybciej jak mógł. Zostawił swoje ważne sprawy w kupieckim mieście Mose i już następnego dnia wpadł do biura Sorensena niczym rozjuszony byk. Biuro było, rzecz jasna, jedynie pięknie urządzonym salonikiem w jego mieszkaniu, tym samym, w którym odwiedziła go Vinga.

Piękne koronki u mankietów Sorensena drżały, gdy witał przybyłego. Snivel jednak wobec niego wrogo usposobiony nie był. Należy bezzwłocznie odnaleźć tych natrętów, którzy odważyli się wystąpić przeciwko niemu, chcą mu odebrać jego własny majątek! Snivelowi! A przy okazji także Sorensenowi!

– Musisz ich odnaleźć, zanim zdążą wyrządzić nam jakąś szkodę – parskała wielka, stara ropucha, podrywając się co chwila z rokokowego fotela. Obwisłe policzki Snivela i podbródek podnosiły się także ponad kołnierzem i jedwabną kamizelką. W obrzękłej twarzy płonęły gniewem małe, jak u świni albo u amfibii, oczka.

– Mają przyjść tu w czwartek.

– Wtedy może już być za późno – uciął ostro Snivel. – Jak mogłeś ją wypuścić, kiedy już miałeś ją we własnym domu?

– Sprawiała wrażenie bardzo posłusznej, dygnęła i powiedziała: „Tak, dziękuję”, kiedy zaproponowałem, żeby się zatrzymali „Pod Błękitnym Pucharem”. A zresztą zaprosiłem ją na obiad, ale ona wtedy nie mogła, obiecała, że wrócimy do tej sprawy w czwartek. Więc nie była całkiem niechętna.

Uśmiech Sorensena świadczył, iż to niemożliwe, by ktoś okazywał niechęć, kiedy on zaprasza.

– Czwartek. To pojutrze – mruknął Snivel, przymknąwszy oczy. – Tak długo nie możemy czekać. A co będzie, jeśli oni tymczasem znajdą sobie innego adwokata?

– Ja obiecałem, że podejmę się sprawy, jeśli to będzie konieczne. Ona tu nikogo nie zna.

– Hm… – Snivel zastanawiał się.

– Czy… Stryj ma jakąś propozycję?

– Propozycję? – syknął Snivel. – Nie mamy przecież wyboru! Proces byłby niebezpieczny dla nas obu. Tylko patrzeć, jak się dowiedzą, że to ty dostałeś Elistrand. Adwokat rodziny! Bratanek egzekutora! Jak to brzmi, twoim zdaniem? Musisz ich odszukać, Sigurd. i unieszkodliwić raz na zawsze!

Adwokat Menger długo rozmawiał z Heikem i Vingą. Musieli mu opowiedzieć wszystko o swoim życiu, z najdrobniejszymi szczegółami, i wszystko, co wiedzieli o historii rodu, a także o historii trzech dworów Ludzi Lodu. Działo się to tego samego wieczora, kiedy Snivel pędził na łeb na szyję do Christianii i kiedy Sorensen uświadomił sobie, że żadne z dwojga młodych nie mieszka „Pod Błękitnym Pucharem” ani w innej gospodzie w mieście i okolicach.

Zmrok zapadał w domku Simena, więc Heike zasłonił derką małe okienko i zapalił świecę.

Adwokat Menger kaszlał okropnie. Heike od dawna się temu przysłuchiwał. Z wahaniem, żeby nie urazić gościa, powiedział w końcu:

– Słyszę, że cierpi pan na poważną chorobę płuc. Chciałbym panu powiedzieć, że dotknięci złym dziedzictwem członkowie naszego rodu zawsze znali się na leczeniu chorób, przynosimy to ze sobą na świat. Tylko że metody, jakie stosujemy, mogą się niekiedy wydać niezbyt ortodoksyjne. Ja sam nie miałem możliwości kształcenia się w tym kierunku, nie miałem też czasu, żeby zapoznać się z leczniczymi środkami, jakie Ludzie Lodu przekazują sobie z pokolenia na pokolenie, ponieważ dopiero niedawno przybyłem do parafii Grastensholm. Vinga jednak nauczyła się sporo od swojej matki, Elisabet, a poza tym ona umie odczytywać etykiety i recepty na słoiczkach i szkatułkach. Ja tego nie potrafię. Gdyby pan chciał, to przed następnym spotkaniem znajdziemy coś, co złagodzi pańskie cierpienia.

Menger uśmiechnął się smutno. W blasku świecy jego twarz była trupio blada.

– Och, gdybyście mogli uwolnić mnie od tego krzyża! Ale ja byłem już u wszystkich lekarzy, jacy istnieją, i żaden nie robi mi najmniejszych nadziei. Spróbuję wytrwać jakoś do końca procesu przeciwko Snivelowi, bo całe życie marzyłem, żeby go zdemaskować. Ale na nic więcej raczej nie powinienem już liczyć.

– Gdybym mógł zaraz obejrzeć dokładniej środki lecznicze Ludzi Lodu, to chyba znalazłbym lekarstwo jeszcze dziś – rzekł Heike. – Ja wiem, że mam odpowiednie zdolności.

– Ja też jeszcze nie zdążyłam tego przejrzeć – powiedziała Vinga. – Co prawda nie mam żadnych tego rodzaju zdolności, ale chętnie pomogę.

– Dziękuję, wiem, że pani to zrobi – uśmiechnął się Menger. – Czy wolno mi powiedzieć, że jesteście parą niezwykle sympatycznych młodych ludzi?

– Dziękujemy, oczywiście, że wolno panu – rozpromieniła się Vinga i Menger zapragnął nieoczekiwanie mieć o czterdzieści lat mniej i być zdrowym.

Nagle Heike wstrzymał oddech, jakby się czemuś przysłuchiwał.

– Co się stało? – szepnęła Vinga.

– Ciii! Myślę, że nie będziemy musieli czekać z kuracją do następnego razu.

Energicznie podszedł do schowka, wyjął skarb i pochylił się nad nim.

Menger spojrzał pytająco na Vingę.

– Heike otrzymał pomoc – szepnęła.

– Pomoc?

– Tak. Poznaję to po jego minie. Przybyło ich tu wielu. Nasi przodkowie bardzo chcą, żebyśmy odzyskali Grastensholm. Teraz kilkoro z nich zjawiło się na strychu. Tak, że ma pan potężnych opiekunów, panie adwokacie. Widocznie łączą z panem spore nadzieje i chcą, żeby pan był silny i podołał trudom walki.

Menger zacisnął wargi, poczuł się trochę niepewnie, choć na ogół nie wierzył w przesądy ani tym bardziej w duchy.

– Widzisz ich? – zapytał Vingę.

– Nie, ale wiem, że przyszli.

– Możesz być przez chwilę cicho? – syknął Heike przez zęby.

– Oczywiście, przepraszam. Kto to przyszedł?

– Ingrid i Ulvhedin.

– Witajcie! – szepnęła Vinga ze łzami w oczach. Znała przecież Ingrid i tyle słyszała o Ulvhedinie. – To oczywiste, że właśnie oni chcą pomóc, to oni są najbardziej zainteresowani, byśmy odzyskali to, co do nas należy. Ciocia Ingrid była ostatnią na Grastensholm i musiała patrzeć na upadek swojego ukochanego dworu.

Heike westchnął głęboko.

– Adwokacie Menger, czy byłby pan tak dobry, zamknął buzię tej pleciudze i trzymał, jak długo pan zdoła?

Adwokat nie przestawał uśmiechać się sceptycznie.

– Powinien pan w to uwierzyć – przekonywała go Vinga, której nikt nie był w stanie zmusić do milczenia. – Dziadku Ulvhedinie, proszę zrobić coś, by adwokat uwierzył!

Natychmiast mały świecznik przesunął się z jednego skraju stołu na drugi.

Menger przełknął głośno ślinę i skinął głową. Potem siedział bez słowa, pobladły, i wpatrywał się w Heikego.

Ten zaś stał pochylony nad środkami leczniczymi. Przyglądał im się tak, jakby ktoś mu coś pokazywał i wyjaśniał. Od czasu do czasu brał jakąś małą szkatułkę z kory brzozowej i odstawiał na bok. W końcu stały tam cztery różne naczynka. Resztę Heike znowu zebrał razem i schował pod belkami.

– Dziękuję bardzo – powiedział gdzieś w przestrzeń i wrócił do stołu. – Teraz jesteśmy sami.

Menger tak długo wypuszczał powietrze, że nie było wątpliwości, iż musiał bardzo długo wstrzymywać oddech. Twarz miał teraz bladozieloną, ale może to wina światła?

Heike zarządził zdecydowanie:

– Vinga, podaj mi ten mały garnek! Napełnij go do połowy wodą!

Pospiesznie zrobiła, co kazał, widocznie pod wpływem nastroju, jaki teraz panował w izbie, bo na ogół niechętnie przyjmowała polecenia.

Woda zagrzała się szybko, bo przez cały wieczór dokładali do ognia. Potem Heike wsypał do garnka po odrobinie zawartości trzech szkatułek. W izbie rozszedł się silny aromat przypraw.

Szczyptę zawartości czwartej szkatułki zmieszał z olejem i włożył do garnuszka.

– Poproszę teraz, żeby się pan położył na łóżku – zwrócił się do Mengera. – Pościel jest czysta, nie ma żadnych insektów, Vinga wytępiła je w całym domu już pierwszego dnia, kiedy się tu wprowadziliśmy. Powinien był pan widzieć, jak traktowała mnie i kozę! Ani jedna wesz, ani jedna pchła nie uszła z życiem. Ja sam ich nie miałem, ale w domu, to owszem, owszem!

Oboje z Vingą przedrzeźniali się nawzajem.

Menger kiwał głową, w dalszym ciągu poruszony wszystkimi wrażeniami, jakie tu na niego spadły, i ostrożnie położył się na łóżku. Może po prostu nie miał odwagi oponować?

Heike rozpiął mu koszulę pod szyją i odsłonił jego białe, wychudzone piersi, a następnie rozsmarował na skórze przygotowaną miksturę. Adwokat spoglądał na niego z przerażeniem w oczach. Był wstrząśnięty wyglądem tego młodego człowieka w pierwszej chwili, kiedy go zobaczył, to naturalne. Teraz jednak wszelkie granice zostały przekroczone. Ów młodzieniec, jakby nigdy nic, radził się duchów, które przesuwają świeczniki, a potem poczynał sobie swobodnie z wyniszczonym ciałem Mengera. Czy można się dziwić, że serce adwokata biło zbyt mocno i zbyt szybko?

Tymczasem Winga przelała gotowy wywar do kubka i podała Heikemu.

– Proszę to wypić takie gorące, jak tylko może pan przełknąć – powiedział Heike do adwokata. – Resztę zabierze pan do domu.

– Ale zaczyna się robić późno – powiedziała Vinga.

– Adwokat Menger nie powinien chyba podróżować nocą?

Heike wyprostował się.

– Nie. Nocne powietrze jest zbyt zimne. Ale stangret czeka… Jak my to urządzimy?

Po dłuższej naradzie ustalili, że adwokat powinien zostać na noc w domku Simena, Heike będzie jak zwykle spał w szopie, a Vinga pójdzie do Kari, wnuczki Eirika. Stangret miał przenocować u Eirika. Wszyscy oświadczyli, że im to odpowiada, adwokat zaś westchnął z rezygnacją.

– Porozmawiamy jeszcze jutro rano – zdecydował Heike. – Teraz wszyscy powinni pójść spać.

Menger usiadł na łóżku. Powoli, jakby się dystansował od własnych słów, powiedział do Heikego:

– Skoro macie takich… hm… takie potężne powiązania z tamtym światem… Dlaczego nie skorzystacie z ich pomocy przeciw Snivelowi?

– Tak! – wrzasnęła Vinga z entuzjazmem. – Wezwijmy szary ludek!

– A to znowu co takiego?

– Moja matka, która nie była dotknięta, ani nic w tym rodzaju, opowiadała mi, że czasami widywała szary ludek w Grastensholm. No, może niedokładnie widziała, ale jakby domyślała się obecności tych istot. Ciocia Ingrid nazywała je małym ludkiem, mama jednak mówiła, że niektóre z nich wcale nie były małe, jak cienie uciekały i tłoczyły się w kątach, kiedy mama przychodziła. Mama używała nazwy „szary ludek” i opowiadała mnóstwo różnych historii z czasów, kiedy Ulvhedin i ciocia Ingrid mieszkali w Grastensholm. Dla tych dwojga sympatycznych szaleńców szary ludek był czymś w rodzaju służby. Czy ciocia Ingrid nie mogłaby go do nas sprowadzić?

– Zaraz, zaraz, nie galopuj tak – powstrzymał ją Heike. – Po pierwsze, nikt z naszych przodków nie może tak sobie pojawić się w świecie żywych. Może się to zdarzyć jedynie za pośrednictwem dotkniętych lub wybranych. Na przykład za moim. Nie mogli ci przecież pomóc, Vingo, dopóki ja się nie pojawiłem. Po drugie, ja nic nie wiem o tym szarym ludku, więc nie mogę sprowadzać go na ziemię. Po trzecie, to by wymagało mojej obecności w Grastensholm. A co mogłoby się stać, gdybym tam poszedł?

– Chwileczkę – wtrącił Menger. – Szary ludek… Czy to są wasi przodkowie?

– Nie, nie – zaprotestowała Vinga pospiesznie. – To coś całkiem innego.

– Kim więc są ci szarzy ludkowie?

– Pojęcia nie mam.

– No, nie ma co – wymamrotał Menger. Sprawiał wrażenie, jakby zaczynał żałować, że podjął się poprowadzić sprawę tych szaleńców.

Ale nie! To przecież jego jedyna szansa, żeby naprawdę dobrać się Snivelowi do skóry. Ci dwoje są tak niewinni, że muszą wygrać proces. Pod warunkiem, że uda im się doprowadzić Snivela do sądu!

W to jednak Menger chwilami poważnie powątpiewał. Sędzia Snivel nie zawaha się użyć wszelkich zbójeckich chwytów, by do tego nie dopuścić. Zrobi wszystko! Posunie się do ostateczności.

Menger zaczynał się lękać o życie obojga młodych. O swoje zresztą także, ale to miało teraz mniejsze znaczenie, poza tym naprawdę jemu niewiele już się należy.

Ale zdumiewające, jak lekko mu się oddychało po zabiegu Heikego. Ból w piersiach zelżał. Na pewno sprawiły to owe olejki eteryczne, zawarte w maści.

Na podwórzu Vinga stała przez chwilę niepewna, czy powinna iść z Eirikiem i stangretem. Heike poszedł do swojej szopy, więc może i ona…?

Nie, nie powinna. Akurat w tym momencie Heike rzucił jej przez ramię spojrzenie, rozbawione, ale i ostrzegawcze. Ech, on zawsze wie, co Vinga chciałaby powiedzieć, teraz też bez słów powstrzymał jej pytanie, czy może spędzić tę noc w szopie.

Jakież to irytujące! Dała znak Eirikowi, że powinna ruszać, i wsiadła do powozu.

Heike stał w progu, dopóki ekwipaż nie zniknął za drzewami.

Nikt nie mógł się dowiedzieć, ile go kosztuje rozstanie z Vingą, jak bardzo pragnie mieć ją przy sobie.

Nie wiedząc o tym, że Snivel i Sorensen rozesłali szpiegów na wszystkie strony, troje ludzi w małej chatce rozmawiało przez cały następny dzień, jak najlepiej poprowadzić sprawę sądową. Adwokat Menger nadziwić się nie mógł, na jak wiele stać jego wyniszczony organizm. Wypił eliksir, który przygotował dla niego Heike, a oboje młodzi obiecali znaleźć więcej ziół, bo kuracja musiała potrwać dłużej. Heike zrobił też gościowi inhalacje – wlał do gorącej wody silnie pachnące lekarstwa i adwokat, pochylony nad balią, z głową nakrytą prześcieradłem, musiał wdychać parę z balsamicznymi olejkami. Potem został wysmarowany rozgrzewającą maścią i opatulony wełnianymi derkami. Zniósł to wszystko dobrze, a rano czuł się znacznie lepiej i kaszel nie męczył go już tak okropnie.

Nikt nie miał jednak złudzeń, choroba Mengera posunęła się zbyt daleko. Teraz chodziło już tytko o siły niezbędne do przeprowadzenia ostatniej sprawy w życiu.

Vinga pełna była nadziei i dobrych chęci. Zasypywała Heikego radosnymi opowieściami o swoich wieczornych rozmowach z Kari. Ona sama wie teraz znacznie więcej o życiu, twierdziła, a Heike zastanawiał się, czego też obie panny sobie naopowiadały. Wyglądało na to, że nie on był bohaterem tych opowieści, na szczęście. Choć tego akurat mógł się spodziewać. Vinga, mimo swych niekiedy jeszcze bardzo dziecinnych reakcji, była lojalna.

Miała szczere chęci przygotować coś do jedzenia, Heike jednak życzliwie, choć stanowczo jej to wyperswadował i sam zrobił śniadanie. Adwokat Menger dość już ma niezwykłych i wstrząsających przeżyć, oświadczył. Vinga powinna pamiętać, że ma do czynienia z człowiekiem wrażliwym. Potraktowała to wszystko z humorem, śmiała się długo i szczerze ze swojej niezwykłej sztuki kulinarnej.

To właśnie lubił w niej najbardziej. Poczucie humoru i szczerą autoironię.

Kiedy po południu znowu usiedli, żeby jeszcze raz wszystko omówić, Heike rzekł:

– Jednego ciągle nie rozumiem. Jak to się stało, że Snivel tak po prostu dostał Grastensholm? Na jakiej podstawie?

– Nie wiecie, na jakiej podstawie? No, przecież on przedstawił list Ingrid z Ludzi Lodu.

– Co takiego? – wykrzyknęła Vinga. – Nie słyszałam o żadnym liście?

– Ale tak było – odparł Menger. – W tym liście do sędziego zajmującego się sprawami majątkowymi pani Ingrid napisała, że jeśli przez trzy lata nie zgłosi się żaden dziedzic Grastensholm, to pan Snivel może rozporządzić majątkiem według własnej woli. Sprzedać lub zatrzymać dla siebie, byleby tylko nowi właściciele utrzymywali go w należytym porządku.

Heike patrzył na Vingę. Obaj mężczyźni oczekiwali, co ona na to powie.

– Och, nie! – krzyknęła stanowczo. – Nie, nigdy w to nie uwierzę! Ciocia Ingrid nie mogła napisać takiego listu. Nigdy! Nigdy! Nikt nie był tak wyczulony na sprawy rodu jak ona. Nie oddałaby majątku w obce ręce, dopóki był choć cień nadziei, że żyje przynajmniej jeden potomek rodziny. Tyle razy rozmawiała przecież z moimi rodzicami, żeby po jej śmierci zajęli się wszystkim, zanim ktoś ze Szwecji zechce się tu osiedlić. I mówiła też, że gdyby miało nie być dziedzica, to majątek powinien należeć do mnie. Słyszałam to wielokrotnie. Nie, ten list Snivel musiał…

– No, no, żadnych brzydkich słów! – przerwał jej Heike.

Vinga mówiła dalej:

– On nie może twierdzić, że ciocia Ingrid była pod koniec życia niespełna władz umysłowych czy coś takiego, bo to nieprawda. Ciocia zachowała do końca tyle przytomności umysłu, ile człowiek w ogóle może mieć.

– Uważasz zatem, że on sfałszował list?

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości!

– No, to dziękuję ci. Mam teraz poważny atut w ręce. Znałaś charakter pisma cioci Ingrid?

– Ja mam nawet list od niej. Życzenia z okazji urodzin.

– Tylko że zostawiłaś go pewnie w Elistrand i wpadł w ręce Sorensena.

– Nie! Mam go tutaj. Jestem, niestety, dość sentymentalna – oświadczyła Vinga i wstała, żeby przynieść list.

Menger z nabożeństwem ujął papier.

– Bogu dzięki, że jesteś sentymentalna – mruknął. – Teraz jednak, moje dzieci, muszę wam powiedzieć, że dłużej nie możecie tu mieszkać. Ponieważ jechałem do was powozem i cała parafia mnie widziała, a poza tym pytaliśmy o Eirika, to nie trzeba wiele czasu, żeby Snivel i Sorensen odkryli waszą kryjówkę.

– Snivel i Sorensen – prychnęła Vinga. – To brzmi, jakby byli parą wędrownych drwali! Myślę jednak, że pan ma rację. Musimy stąd uciekać, jeśli już nie dla naszego własnego bezpieczeństwa, to ze względu na spokój rodziny Eirika. Gospodarstwo należy do Elistrand, mogłoby się to dla nich źle skończyć.

– Tak – zgodził się Heike. – Musimy uciekać. Ale dokąd?

Odpowiedział mu Menger:

– Zastanawiałem się nad tym dziś w nocy. Pewna moja daleka krewna ma niedaleko Christianii dom, położony tak, że raczej trudno go znaleźć. Na razie nikt tam nie mieszka. Porozmawiam z krewną i postaram się wynająć dla was ten dom na jakiś czas. – Menger uśmiechnął się pod nosem. – Myślę, że jest on nieco bardziej komfortowy niż ten tutaj.

Vinga i Heike mieli wyrzuty sumienia z powodu niewygód, jakie musiał u nich znosić, ale adwokat uśmiechał się tylko serdecznie.

Po południu Menger musiał wrócić do miasta; Vinga i Heike postanowili zaczekać do jutra i porozmawiać z Eirikiem. Menger błagał ich, by działali ostrożnie, nie narażali się na niepotrzebne ryzyko.

– Jeśli mówię, że Snivel nie cofnie się przed niczym, nawet przed morderstwem, to nie są to czcze pogróżki – przestrzegał. – Jeśli się dowie, gdzie jesteście, uderzy na pewno. Bo wtedy uniknie procesu, który może się dla niego okazać kłopotliwy.

Oboje przyrzekali solennie, że posłuchają jego przestróg.

Menger patrzył na nich rozmarzonym wzrokiem.

– Bardzo bym chciał jak najszybciej wytoczyć sprawę Snivelowi, ale nie mogę. Muszę się najpierw bardzo dobrze zabezpieczyć, pod każdym względem, bo on zna wszystkie słabości i luki prawa. Muszę więc zacząć od Sorensena i Elistrand…

– A czy to nie zwiększa ryzyka? – zapytał Heike. – Czy to nie daje takich samych szans zabezpieczenia się Snivelowi jak panu?

Adwokat popatrzył na budzącą grozę twarz młodego mężczyzny i zdziwił się w duchu, że mógł się go wczoraj lękać. Przecież w tych żółtych, skośnych oczach nie było nawet cienia złości!

– Oczywiście, jego szanse także wzrastają! Mam jednak nadzieję uderzyć w Snivela, atakując jego bratanka. Wspólnie dokonali oszustwa w związku z Elistrand i nie może im to ujść na sucho!

Skinął im na pożegnanie i powóz ruszył w drogę.

Vinga i Heike znowu zostali sami.

I właśnie to było teraz najtrudniejsze. Unikali patrzenia sobie w oczy. Teraz, po wielu godzinach, kiedy pracowali razem, dyskutowali, zastanawiali się, jak postąpić, stali się sobie jeszcze bliżsi, i to w jakiś bardziej neutralny sposób. Stali się przyjaciółmi, towarzyszami pracy. Łączyło ich teraz tak wiele jak nigdy przedtem.

Tego wieczora nie mieli sobie nic do powiedzenia. Każde słowo bowiem oznaczało ryzyko, którego woleli nie podejmować. Nawet Vinga była milcząca i skupiona. W ciszy zjedli kolację, unikając zbędnej bliskości, wykonali swoje wieczorne obowiązki, nakarmili kozę, wydoili ją i poszli spać, każde do siebie, żegnając się krótkim, cichym „dobranoc”.

Nagle życie stało się trudne, wypełnione aż po brzegi uczuciami, które dla nich były zakazane.

Tylko dlatego, że Vinga wciąż jeszcze była dzieckiem, które zbyt mało wiedziało o świecie i zbyt mało jeszcze spotkało młodych mężczyzn. I dlatego, że Heike doszedł już do takich granic cierpienia, że nie zniósłby więcej bólu. Nie teraz i nie przez nią, tę dziewczynę, która znaczyła dla niego więcej niż ktokolwiek na świecie. Był za nią odpowiedzialny. Jedno słowo, jakiś nieostrożny ruch, mogły rzucić ich sobie nawzajem w ramiona. A w ten sposób on zniszczyłby jej życie.

To wszystko Vinga także wiedziała. Przygnębiało ją to tak bardzo, że chciało jej się płakać. Dlaczego Heike nie chce uwierzyć, że ona potrafi odróżnić nieważny flirt od prawdziwego przywiązania, które jest na najlepszej drodze, żeby przekształcić się w głęboką miłość? Czy on sądzi, że Vinga odczuwa tylko czysto fizyczne pożądanie, że tylko jego męskość na nią działa? Czy on nie rozumie, że ona, skoro go już spotkała, nie będzie szczęśliwa z żadnym innym mężczyzną? Czy nie dostrzega, jacy stali się sobie bliscy, jak szczerze ona pragnie być z nim, odczuwać jego bliskość, słyszeć jego głos, widzieć jego uśmiech, wiedzieć, że on jest z nią?

Co takiego przywiodło Silje do Tengela Dobrego? Albo Elisę do Ulvhedina? Vinga wiedziała, co to. Obie dziewczyny urzekał demoniczny wygląd ukochanych mężczyzn, ale przecież najważniejsze były ich szczere, otwarte, dobre serca.

Heike, Heike, żaliła się w duchu. Pochodzimy przecież oboje z Ludzi Lodu. Czy nie widzisz, że mnie ciągnie do demonów? Jeśli Silje i Elisa mogły to zrobić, choć były zwykłymi kobietami, to dlaczego nie mogę ja, dziewczyna z Ludzi Lodu? One obie kochały swoich mężów przez całe długie życie. Czy myślisz, że ja jestem od nich gorsza, czy też może ty nie jesteś wart, żeby cię tak długo kochać? Przyznaję, że pragnę twego ciała; w chwili, kiedy cię zobaczyłam, wszyscy inni mężczyźni przestali się dla mnie liczyć, ale przecież nas łączy dużo, dużo więcej!

Ech, co to pomoże, jeśli będę wciąż od nowa powtarzać te same zapewnienia! Nigdy nie zrozumiem tego upartego kozła, który postanowił być szlachetny i poświęcić się. Ale dlaczego chce poświęcić także mnie, moją tęsknotę?

Wściekła zrzuciła na ziemię okrycie, jakby chciała łóżko rozbić na kawałki, i przykryła kozę, której tę ostatnią noc pozwolono spędzić w izbie. Potem będzie się musiała przenieść do zagrody Eirika, bo nie mogli jej przecież ciągnąć za sobą do nowego domu ani tym bardziej do sądu, jeśli sprawy w ogóle zajdą tak daleko.

Koza protestowała pełnym głosem przeciwko takiemu traktowaniu, szamotała się przez chwilę z derkami, w końcu jakoś się od nich uwolniła. Vinga padła przy niej na kolana i prosiła o przebaczenie. Szeptała czule do owłosionego ucha:

– Będę musiała cię opuścić, moja przyjaciółko, ale tylko na jakiś czas. Później będziesz mogła wrócić do naszego kochanego Elistrand. Wiesz, jak tam będzie pięknie?

Czy naprawdę sama wierzyła, że tak się kiedyś stanie?

Zmęczona na ciele i duszy wstała i zabrała się za ścielenie łóżka. Jej szczęście, że Ludzie Lodu należą do odpornych. Innym nie uszłoby na sucho spanie w pościeli po człowieku chorym na płuca.

Nad tym się jednak Vinga nie zastanawiała.

Rzadko pozwalała swoim myślom zajmować się tym, co nieprzyjemne.

Wolała myśleć o Heikem.

Загрузка...