Część VI Rozprawa

Rozdział 1

Czarna pręga na białym. Cienka czarna pręga rozdzielająca pole widzenia jak kabel niebo.

Zbyt jednostajnie białe, żeby było niebem. To musi być coś zupełnie innego. Sufit.

Kabel w poprzek sufitu? Nie, to coś sztywniejszego. Czarna pręga. Pręt. Albo szyna.

Może szyna. Wygląda na szynę. Połączenie, ale z czym?

Z dźwiękiem. Szelest i szuranie czegoś metalicznego. Kółka zasłony. Może to szyna zasłony?

Co robi szyna zasłony w poprzek sufitu? Zasłony są na okna. Tu nie ma okna.

Chyba że to łóżko, szpitalne łóżko z zasłonami. To wyjaśniałoby szuranie kółek. Łatwo to będzie sprawdzić, bo szyna powinna obiegać łóżko przynajmniej z trzech stron.

Niestety, to wcale nie takie łatwe, kiedy człowiek nie może poruszyć głową ani w lewo, ani w prawo. Kiedy czuje się ogłupiały i zmęczony, nazbyt zmęczony, żeby naprawdę go to obchodziło…

– Znowu otworzył oczy, proszę pana – obwieścił głos kobiety, trudnej do zlokalizowania.

– Ale nie porusza wargami, prawda? – Głos mężczyzny.

– Nie.

– Biedny sukinsyn. Na wszelki wypadek niech pani dobrze nasłuchuje. Wiem, że to nudne, ale trzeba to zrobić. Może spróbuje z nim pani porozmawiać za godzinę. O wszystkim, co przyjdzie pani do głowy, o swoim życiu miłosnym. Cokolwiek, żeby pobudzić szare komórki.

– Doprawdy? Opowiadanie o moim prywatnym życiu nie jest przeznaczone dla uszu pana Diamonda, proszę pana.

– Niech pani się odpręży, posterunkowa. Nawet jeśli panią usłyszy, co wątpliwe, nic nie zapamięta. No, idę. Do zobaczenia, do jutra.


***

– Nic z tego.

– Co?

– Widzi pani? – W głosie brzmiał triumf. – To odpowiedź. On słyszy. Peterze Diamondzie, tłusta klucho. Co mamy ci tutaj przynieść? Jaką muzykę lubisz? Pewnie pieśń hipopotama.

– Porusza wagami, inspektorze.

– Jezu Chryste, rzeczywiście. Peter? Słyszysz mnie?

– Uhm.

– Jeszcze raz.

– Uhm.

– Świetnie. Diamond, rozumiesz? Tu Keith Halliwell. Pamiętasz mnie? Policja z Avon i Somerset. Twój stary pomagier, inspektor Halliwell.

– Halliwell?

– Mówi! Słyszała pani?

– Tak jest.

– Wspaniale. Niech pani zadzwoni do pana Wigfulla. W końcu przystępujemy do roboty.

Oczy miał otwarte, a przed nimi zamiast szyby z zasłoną była twarz, ciemna twarz ozdobiona wąsami. Twarz, która niezbyt go obchodziła.

– Panie Diamond?

– John Wigfull.

– Jak pan się czuje?

– Nie mogę się ruszać.

– Niech pan nie próbuje. Pozszywali panu głowę. Ma pan szczęście, że pan w ogóle żyje.

Ta stereotypowa uwaga rozzłościła Diamonda nawet niezbyt jasno myślącego.

– Gdzie jestem?

– W szpitalu. Był pan w śpiączce. Powiedzieli, że jeśli pan odzyska przytomność, to znaczy, że nie ma poważnych fizycznych uszkodzeń mózgu, ale nikt nie powinien pozostawać w śpiączce zbyt długo. Rozumie pan?

– Doskonale – odparł Diamond.

– Znaleziono pana w kałuży krwi w Rzymskich Łaźniach. Syn pani Didrikson nas zaalarmował.

– Dobry chłopak.

– Miał pan pękniętą i wgniecioną czaszkę. Jedynym powodem, że nie rozpadła się na dwoje, było to, że szpadel miał zagięły brzeg. Pamięta pan moment uderzenia?

– Nie.

– Może to powoli do pana wróci. Będzie nam potrzebne zeznanie.

– Zatrzymaliście Coventry’ego?

– A zatem coś pan pamięta?

Diamond streścił to, co pamiętał, aż do chwili, kiedy Andy Coventry rzucił się za nim w pogoń.

Wigfull powiadomił go, że wydział narkotykowy zatrzymał Coventry’ego pod zarzutem posiadania narkotyków.

– Zajmiemy się nim także za rozprowadzanie. W łaźniach miał ukryte dwa kilogramy kokainy.

Mózg działał, ospale, ale prawidłowo.

– Zaopatrywał panią Jackman, tę zamordowaną kobietę. Wigfull zmarszczył brwi.

– Jaki jest na to dowód?

– Chłopiec i jego matka byli świadkami, jak Andy wychodził z jej domu.

– Z domu Jackmanów? Kiedy to było?

– Kilka miesięcy temu. Ostatniego lata. Pani Didrikson powiedziała nam o tym w zeznaniu, pamiętasz? Geraldine Jackman błagała Coventry’ego, żeby nie odjeżdżał.

– To był Coventry? – Głos Wigfulla brzmiał sceptycznie.

– Chłopiec jest tego pewien.

– Właściwie, co sugerujesz, Diamond? Narkotyki w sprawie pani Jackman? Nic lepszego obrona nie potrafi znaleźć?

– Mówię o faktach, John. Geraldine Jackman wąchała kokainę. Idź do jej domu. Znajdziesz torebki z kokainą ukryte w mące, w kuchni.

Wigfull odszedł od łóżka, poza ograniczony zasięg wzroku Diamonda.

– Próbki z sekcji wykluczyły narkotyki. Jeśli sięgniesz pamięcią wstecz, doktor Merlin zarządził test na obecność narkotyków i alkoholu. Chepstow niczego nie znalazło.

– Powinieneś to omówić z Merlinem – doradził Diamond. – To wcale nie znaczy, że nie używała kokainy. W przeciwieństwie do konopi kokaina nie zostaje w ciele długo. Najwyżej kilka dni. Jeśli nie wąchała na parę dni przed śmiercią, niemożliwe, żeby ślady pojawiły się w próbkach.

– Nawet, jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to wątek poboczny – upierał się Wigfull. – Nikt nie twierdzi, że Geraldine Jackman była sympatyczną osobą, ale to nie wchodzi w akt oskarżenia. W porządku, mówisz, że była ćpunką. Dopilnuję, żeby to sprawdzono, ale fakt pozostaje faktem: Dana Didrikson ją zamordowała. Dowody są nie do obalenia.

– Kiedy zaczyna się proces?

– Za jakiś tydzień.

– Tydzień?

– Jesteś tutaj od dziesięciu dni. Spokojnie. Będą ci przynosili gazety. Niczego nie przeoczysz.


***

Jeszcze tego samego dnia rano spotkał się z chirurgiem, który złożył rozbitą czaszkę. Dowiedział się, że operacja trwała pięć godzin i nikt nie umiał z całą pewnością powiedzieć, czy Diamond wyjdzie ze śpiączki, nie mówiąc o tym, czyjego mózg nie dozna uszczerbku. Urządzenie założone mu na głowę było niezbędne dla procesu zdrowienia. Za dobę zostanie zastąpione czymś, co da mu większe możliwości ruchu. Co do innych obrażeń, miał złamane dwa żebra i powierzchowne otarcia, ale nie było powodów, dla których w ciągu tygodnia nie mógłby wstać z łóżka.

– Wstać i wyjść? – zapytał Diamond.

– Wstać i pójść do toalety, panie Diamond. Jak kiedyś powiedziała mi siostra oddziałowa, kaczka to nie filiżanka herbaty.


***

Mógł przynajmniej pomyśleć. Najbardziej dręczyło go zachowanie Andy’ego Coventry’ego. Z miłą chęcią przesłuchałby tego człowieka, tylko że nie było to możliwe ani teraz, ani w późniejszym terminie. John Wigfull zapewne odebrał już zeznanie, ale miał klapki na oczach.

Siła ataku była niezwykła. Coventry z łatwością mógł go zabić. Czy czaszka rozbita szpadlem to rozsądna reakcja na przyłapanie kogoś z kilkoma kilogramami kokainy? Jasne, ludzie wpadają w panikę, to się zdarza. Prawdopodobnie Coventry nie był żadną szychą w narkotykowym interesie, ani importerem, ani hurtownikiem, tylko dilerem, prawdopodobnie nawet bez historii kryminalnej. Tacy ludzie są zdolni do ataku, kiedy poczują się zagrożeni. Prawdziwi zawodowcy biorą pod uwagę konsekwencje.

Ale istniał bardziej przekonywający scenariusz. Andy Coventry był najwyraźniej dostawcą Geraldine Jackman. Dawał jej kokainę i systematycznie opróżniał jej konto. Było dobrze, dopóki nie wyczerpały się jej środki.

W banku miała potężny dług. Musiał widzieć, że wpada w coraz większe kłopoty, i wiedział, że nadejdzie czas, kiedy nie będzie sensu dostarczania towaru komuś, kto nie ma czym zapłacić. Może powiedział jej, że umowa wygasła. Potem Geraldine znów się z nim skontaktowała. Zaproponowała coś wartościowego w zamian za narkotyki. Coventry przyjechał do jej domu, a ona pokazała mu listy Jane Austen, które świsnęła mężowi.

Na Coventrym nie zrobiło to wrażenia. Pewnie przewidział problemy, jakie wiązały się z zamianą listów na gotówkę. Rozmowa potoczyła się niewłaściwym torem. Geny wpadła w szał, zagroziła, że wyda go jako dilera i do diabła z konsekwencjami, które mogły wyniknąć dla niej, bo bez kokainy jej życie i tak nie miało sensu. Andy Coventry, doprowadzony do ostateczności, uciszył ją raz na zawsze.

Przez całe miesiące ten człowiek musiał żyć w obawie, że prawda wyjdzie na jaw. Kiedy w łaźniach uświadomił sobie, że ktoś obserwuje, jak chowa towar, wpadł w panikę. Już raz zabił, żeby ukryć swoje powiązania z rynkiem narkotykowym, więc dlaczego nie miałby zabić drugi raz?


***

Pod koniec tygodnia Gregory Jackman przyszedł z wizytą do szpitala. Miał podkrążone oczy i garbił się, wyglądał dziesięć lat starzej, niż kiedy Diamond widział go po raz ostatni.

– Sprawa z narkotykami wyszła na światło dzienne – wyjaśnił. – Przyszli do mnie nadinspektor Wigfull z ludźmi z wydziału narkotykowego. Pokazałem im torebki z mąką. Dzisiaj jest o tym we wszystkich tabloidach. „Narkotyki w domu profesorka. Kokainizm ofiary”. Uniwersyteckim szychom wcale się to nie podoba. Powiedziano mi, żebym wziął roczny urlop naukowy, kiedy tylko skończy się proces.

– Powiedziano? Mają do tego prawo?

– Zatem poproszono. Byli przyzwoici, jak na ich możliwości. Otrzymam roczne uposażenie, ale pod warunkiem że wybiorę się do Ameryki prowadzić badania naukowe, a kiedy wrócę tutaj, postaram się o inne stanowisko.

– Witam w klubie – powiedział Diamond.

– Jak to?

– Stary sposób posyłania w odstawkę. Wyjedziesz?

– Spróbuj mnie zatrzymać.

– Czy rzeczywiście może się to odbyć tak szybko?

– Tak, dzięki cudowi faksu. Trzeba tylko ustalić dzień odlotu. Oczywiście, zostanę wezwany na świadka.

– Prawdopodobnie oskarżenia.

– Tak. Są ku temu podstawy. Rozmawiałem z obrońcami Dany. Zdaje się, że nie mam w tej sprawie wyboru. Najwyraźniej chcą to w ten sposób rozegrać.

Diamond wyjaśnił mu strategię.

– Współcześnie analizy kryminalistyczne są tak dokładne, że nie wzywa się ekspertów obrony, żeby je podważyć. Jeśli obrona nie powoła świadków poza Daną, będzie miała prawo do wygłoszenia mowy wobec przysięgłych, zanim sędzia podsumuje wynik.

– Mam nadzieję, że rozmawiali o tym z Daną – powiedział ze smutkiem Jackman. – Bóg wie, co sobie o mnie pomyśli, kiedy pojawię się przed prokuratorem.

– Nadal walczy o uniewinnienie, prawda? Jackman przechylił głowę, zaskoczony pytaniem.

– Oczywiście. A jest jakiś powód, żeby tego nie robiła?

– Nie wiem. Dzień, dwa dni temu był tu Wigfull, wyglądał na zadowolonego z siebie, jakby wygrał w totolotka. Jest pewny, że ją skażą.

– Ja też tak pomyślałem.

– A zatem nic się nie zmieniło?

– Sprawa wygląda równie beznadziejnie, jak przedtem – powiedział ponuro Jackman. – Myślałem, że może to, co ci się przytrafiło, pomoże obronie wskazać Andy’ego Coventry’ego jako alternatywnego podejrzanego.

– I co, pomogło? Pokręcił głową.

– Jej prawnicy nie chcą w to wchodzić.

– Dlaczego, na litość boską?

– Mówią, że nie stanowi to odpowiedzi na istotne punkty, które podniesie oskarżenie. Przecież Diana przyznała, że była u mnie w domu tego ranka, kiedy dokonano zabójstwa. Poza tym są dowody, że jej samochodu użyto do przewiezienia zwłok do Chew Valley Lake. Ta ekspertyza kryminalistyczna to dynamit. Ona nie ma na to odpowiedzi. To wyklucza wszelkie dociekania co do motywów. Dobry prokurator będzie ją miał jak na widelcu.

Prywatnie Diamond musiał przyznać, że obrońcy mieli rację.


***

W piątek poczuł się na tyle dobrze, żeby zadzwonić do adwokata Siddonsa i zapytać, czy obrona w pełni zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo w sprawę jest wplątany Andy Coventry.

– Oczywiście – zapewnił go Siddons. – Narkotyki nadają temu inny wymiar. Wybuchy pani Jackman w oczywisty sposób wynikały z jej kokainizmu.

– Ale czy wzięliście pod uwagę możliwość, że to Coventry ją zabił? – I przedstawił swoją teorię.

Z tonu odpowiedzi Siddonsa, uprzejmych, ale pełnych zastrzeżeń pomruków, dochodzących ze słuchawki za każdym razem, kiedy Diamond przerywał, wynikało jasno, że adwokat nie fika przy telefonie koziołków z radości. Podziękował Diamondowi dość chłodno za zainteresowanie i powiedział:

– Na nieszczęście dla nas pańska teoria jest nie do utrzymania. Policja przesłuchała Coventry’ego. Pytali, co robił w dniu zabójstwa. Był niemal pięćset kilometrów od miejsca zbrodni, w Newcastle. Cały tydzień. Sprawdzili to. Prowadził wykłady na Open University przy Wale Hadriana. To żelazne alibi. Można się wściec, prawda?

Rozdział 2

Chociaż było to przygnębiające, lekarze mieli rację. Peter Diamond nadal leżał w szpitalu, kiedy przed sądem królewskim w Bristolu rozpoczął się proces Dany Didrikson o morderstwo. Owszem, osiągnął taki stan zdrowia, który nie upoważniał go już do zajmowania jednoosobowej salki obok dyżurki pielęgniarek; przeniesiono go do sześcioosobowej sali przy schodach, która okazała się szkółką pokera. Wszyscy pacjenci byli po wstrząsach mózgu, na takim etapie rekonwalescencji, żeby odróżnić sekwens od koloru. Ich sprawna gra wystawiała dobre świadectwo opiece lekarskiej. Diamond nigdy nie był zamiłowanym graczem. Po kilku rozdaniach, w których uczestniczył, demonstrując dobrą wolę, ewakuował się do świetlicy, żeby poczytać poranne gazety.

Agent, który zaopatrywał świetlicę w prasę, uznał, że szpitalowi nie są potrzebne poważne pisma. Informacje o pierwszym dniu procesu Diamond musiał czerpać z tabloidów. Między zdjęciami pełnej uroku Geny Snoo i krzykliwymi tytułami w stylu „Ostatnie godziny nerwowej Geny”, niewiele można się było dowiedzieć o przebiegu postępowania sądowego. Diamondowi udało się zebrać informacje, że Dana nie przyznaje się do winy i że powołano już ławników: ośmiu mężczyzn i cztery kobiety. Oskarżenie, w osobie prokuratora Korony sir Joba Mogga, znanego w sądach jako Szpon, przedstawiło ciąg wydarzeń, które w oczach prokuratury doprowadziły do morderstwa. Odniesiono się do wypadku w jazie Pulteney który wprowadził Danę Didrikson w krąg Jackmanów. Przedstawiono ją jako samotną matkę, „zdesperowaną Dane” według jednej z gazet, ciężko pracującą, żeby wychować syna i opłacić czesne za jego szkołę. Ojcowskie akty uprzejmości ze strony Jackmana podczas letnich wakacji uznano za ziarno, z którego wyrósł motyw – „morderczy plan samotnej mamy” – wsparty odkryciem, że małżeństwo Jackmanów przeżywa kryzys. Podkreślono znaczenie wysiłków Dany, żeby uzyskać listy Jane Austin, które miały być prezentem dla Jackmana, oraz nieprzyjemnej wizyty pani Jackman w jej domu – „Gerry wściekła na uwodzicielkę”. Podkreślono, że Dana przyznała się do odwiedzenia domu Jackmanów rano w dniu popełnienia morderstwa, kiedy dowiedziała się, że listy zginęły. Motyw i możliwości zostały w ten sposób przedstawione czytelnikom równie obrazowo, jak ławnikom.

Wszystkie gazety twierdziły, że najnowsze osiągnięcia nauk kryminalistycznych przesądzą sprawę. Korona powoła specjalistów od analizy DNA, genetycznych odcisków palców, żeby udowodnić, że ciało zostało umieszczone w bagażniku samochodu Dany, zanim wyłowiono je z Chew Valley Lake. Dana podpisała zeznanie, że poza nią nikt nie prowadził samochodu. I nie była w stanie wyjaśnić zniknięcia książki wozu.

Tak przedstawiona linia oskarżenia budziła grozę, podobnie jak wrogość tabloidów wobec Dany. Diamond już od dawna przestał wierzyć w reporterską bezstronność. Rozjątrzyły go jednak dwa artykuły z pierwszych stron, wychwalające analizę DNA jako niezawodną metodę detektywistyczną. Nie było w nich żadnych bezpośrednich odniesień do sprawy pani Jackman, ale kiedy redakcja decyduje się na opublikowanie takich tekstów w dniu rozpoczęcia głośnego procesu, wnioski są oczywiste. W jednej z gazet na rozkładówce przedstawiono policyjne zdjęcia czterdziestu morderców i gwałcicieli, złapanych przez ostatnie dwa lata dzięki testom DNA.

Stary antagonizm znów dał o sobie znać. Myślał, że pozbył się go, kiedy zrezygnował z pracy w policji. Ale teraz aż żachnął się na przypuszczenie, że nauka zastąpiła detektywów.

Usłyszał za sobą jakiś dźwięk i zobaczył, że starsza pielęgniarka i stażystka podjeżdżają do niego ze stoliczkiem na kółkach.

– Jak się miewa dziś rano nasz pan Diamond?

– Właśnie dochodzi do siebie – odpowiedział. Już nie próbował normalnie odzywać się do tej Florence Nightingale, która każdą rozmowę sprowadzała do poziomu przedszkola.

– Gotów na zmianę ubranka?

– Oczywiście. A gdyby personel zechciał przy tym trochę sprawić, żeby – powiedzmy – głowa trochę mniej rzucała się w oczy, pan Diamond byłby bardzo zobowiązany.

– A czemuż to? Idziemy do kina? Czy na mecz? Stażystka zachichotała służbiście.

– Właściwie na proces o morderstwo – odparł Diamond.

– Co pan opowiada?

– Ze wasz pan Diamond wkrótce was opuści. Wypisze się. Nastąpiła pełna zdumienia cisza.

– Zobaczymy, co na ten temat ma do powiedzenia siostra przełożona.

– Słusznie. A kiedy już powie, co ma do powiedzenia, pan Diamond podziękuje siostrze przełożonej za jej delikatność, czułą opiekę i powie jej do widzenia.

O wpół do dwunastej siedział na galerii dla publiczności w bristolskim sądzie koronnym i słuchał zeznań doktora Jacka Merlina. Patolog był ostrożny jak zawsze, odmawiał podania przyczyny śmierci. Naciskany przez oskarżenie, by wymienił uduszenie jako możliwy powód, odparł tylko, że nie pozostaje to w sprzeczności z ustaleniami. Po sekcji badania kryminalistyczne skupiły się głównie na toksykologii, żeby ustalić, czy w ciele ofiary były obecne narkotyki lub alkohol. Analizy, wykonane w laboratorium ministerstwa spraw wewnętrznych, dały wynik negatywny. W krzyżowym ogniu pytań Merlin przyznał, że istnieje próg przydatności analitycznej i że próbki ze zwłok, które przebywały w wodzie dłużej niż tydzień, mogą nie zawierać wykrywalnych śladów. Uznał jednak za mało prawdopodobne, by śmierć nastąpiła w wyniku zażycia substancji toksycznych.

Po Merlinie miejsce dla świadka zajął inny specjalista, Partington, który rozwlekle opowiadał o włóknach znalezionych w sypialni John Brydon House. Peter Diamond skierował uwagę na coś innego.

Dana Didrikson, ubrana w ciemnozieloną garsonkę, słuchała tego z ławy oskarżonych. Ręce złożyła na podołku. Brązowe włosy spięła gładko z tyłu, być może po to, żeby nie robić wrażenia uwodzicielki. Nie miała makijażu. Wygląd był ważny i jej obrońca doradził jej pewnie, by ubrała się skromnie. Diamond spostrzegł, że odbiły się na niej miesiące, spędzone w areszcie. Przybrała na wadze, niewiele, ale wystarczająco, żeby nadało to jej twarzy zdecydowanie posępny wyraz, który w połączeniu z opuszczonymi ramionami sugerował, że już pogodziła się z wieloletnim wyrokiem.

– Czy kolor był charakterystyczny? – zapytał sir Job Mogg świadka.

– Oczywiście – odparł świadek. – Odcień ciemnoczerwony albo kasztanowy uzyskany poprzez barwienie ubrania domowej roboty barwnikiem. Porównaliśmy to z próbkami pobranymi z wełnianego sweterka znalezionego w domu oskarżonej.

Sędzia, znużony życiem Walijczyk, wpadł mu w słowo.

– Sir Job, choć moje zainteresowanie ustaleniami dokonanymi w laboratorium kryminalistycznym jest ogromne, chciałbym wiedzieć, do czego ma nas doprowadzić to przesłuchanie.

– Wysoki Sądzie, Korona próbuje udowodnić, że oskarżona w tej odzieży była w sypialni, w której dokonano morderstwa. Razem z próbkami włosów i skóry, także znalezionymi w sypialni i poddanymi analizie DNA, są to fundamentalne dowody oskarżenia.

– Dowody na co? – dopytywał się sędzia. – O ile wiem, od przeszukania domu minęło kilka tygodni. Nie możemy z całą pewnością wnioskować, że włókna i tkanki pochodzą z dnia, w którym zamordowano panią Jackman. A może oskarżona odwiedziła ten dom któregoś dnia po jedenastym września?

– W takim razie, Wysoki Sądzie, byłoby niezwykle istotne dowiedzieć się, co oskarżona robiła w sypialni profesora Jackmana któregoś dnia po jedenastego września albo, jak można domniemywać, którejś nocy.

Rozległy się stłumione chichoty. Adwokątka zerwała się z miejsca.

– Zgłaszam sprzeciw, Wysoki Sądzie.

– Proszę usiąść – powiedział sędzia. – Ta uwaga była poniżej pańskiego poziomu, sir Job.

– Wycofuję ją bez zastrzeżeń i przepraszam Wysoki Sąd – powiedział sir Job i gładko kontynuował. – Przejdźmy teraz do samochodu marki Mercedes, którym jeździła oskarżona. Czy badał pan ten samochód, panie Partington?

– Tak. Jedenastego października. Pobrałem próbki skóry i włosów z bagażnika tego wozu i poddałem je analizie DNA.

– Proszę wyjaśnić sądowi znaczenie takich testów. Powszechnie nazywa sieje genetycznymi odciskami palców, prawda?

– Tak. Jest to metoda odtwarzania profilów genetycznych osób, które w każdym przypadku są unikatowe, nie licząc bliźniąt jednojajowych. Materiał genetyczny, znany jako DNA, może być pobrany z próbek krwi, skóry nasienia albo cebulek włosów i wyizolowany w postaci pasków. Chemikalia, które nazywamy restryktazami, mą te paski na nierówne kawałki, które są umieszczane na kawałku żelu podczas procesu zwanego elektroforezą. Potem znakujemy je radioaktywnie i wystawiamy na działanie promieni Roentgena, żeby otrzymać serię czarnych prążków nieco podobnych do kodów paskowych używanych w supermarketach.

– W każdym wypadku są unikatowe?

– Tak jest. Toteż porównań można dokonywać z całą pewnością.

– A pan uzyskał profil genetyczny ze śladowych ilości włosów i skóry, znalezionych w mercedesie, którym jeździła oskarżona?

– Tak.

– Z jakim skutkiem?

– Pasowały do próbek pobranych od ofiary.

– Całkowicie?

– Pod każdym względem.

W obradach nastąpiła przerwa. Zdjęcia z porównaniami materiału genetycznego zostały rozdane ławnikom.

– Czy jest jeszcze coś, co mógłby pan powiedzieć sądowi o skórze i włosach znalezionych w tym samochodzie?

– Znaleźliśmy łącznie cztery włosy. Wszystkie pasowały do profilu DNA ofiary. Trzy pochodziły z obszaru łonowego, co sugerowałoby, że w pewnym momencie ciało w bagażniku było nagie.

– A fragmenty skóry? Ile ich znaleźliście?

– Dwadzieścia trzy.

– Aż tyle? Czy to na coś wskazuje?

– Sugeruje to, że ciało ciągnięto po wyściółce bagażnika, co spowodowało lekkie złuszczenia. Mogło się też przesuwać, kiedy samochód był w ruchu.

– Podsumujmy zatem, doktorze Partington, jest pan całkowicie pewien, że ciało pani Jackman zostało gdzieś przewiezione w bagażniku samochodu oskarżonej?

– Całkowicie.

– Dziękuję.

Wstała adwokatka Dany, żeby przesłuchać świadka. Była to Lilian Bargainer, adwokat królewski, srebrnowłosa prawniczka o potężnym głosie i budowie ciała. Kiedyś zdarzyło się jej przesłuchiwać Diamonda. Obrona spoczywała w dobrych rękach.

– Panie doktorze, jest tylko jedna rzecz, którą chciałabym wyjaśnić. Czy jest możliwe, czy jest do pomyślenia, że skóra i próbki włosów, które pobrał pan z bagażnika samochodu, mogły tam zostać podłożone?

– O co właściwie pani chodzi? – Partington wiedział doskonale, o co chodzi pani Bargainer. To był szczur na sznurku, którym obrona machała przed nosami ławników, na wypadek gdyby zrobiły na nich wrażenie historie o korupcji w policji.

– Gdyby jakaś osoba, kierując się złymi intencjami, chciała wywołać wrażenie, że tym samochodem przewieziono gdzieś zwłoki, czy mogłaby ona wprowadzić pana w błąd, podrzucając trochę skóry i próbek włosów do bagażnika?

Odpowiedź doktora Partingtona była kategoryczna.

– Nie. Wygląd i położenie próbek skóry były całkowicie spójne z obrazem ciała, które tam położono, a potem wyjęto. Przylgnęły do włókien wyściółki i zmieszały się z nimi całkowicie, tak jak można się było spodziewać. Według mnie nie można sztucznie osiągnąć takiego efektu.

– Dziękuję.

Sąd zrobił przerwę na lunch.

Na zewnątrz, w korytarzu, Diamond dostrzegł Jackmana, który rozmawiał z jakimś prawnikiem, prawdopodobnie adwokatem. Byłoby niezręcznie podchodzić. Toteż zjadł lunch samotnie, w pubie, po drugiej stronie ulicy. Bandaż na głowie przyciągał ku niemu podejrzliwe spojrzenia innych klientów.


***

Potem zobaczył Jackmana na miejscu dla świadka. Ludzie siedzący z przodu, w pierwszym rzędzie galerii dla publiczności, wyciągali szyje, żeby lepiej widzieć. Dana Didrikson, na ławie oskarżonych, opuściła wzrok, jakby interesował ją stan jej paznokci. Wyraz twarzy nadal miała spokojny, ale nic nie mogła poradzić na nerwowe skurcze mięśnia policzka.

Jackman złożył przysięgę i sir Job zaczął go łagodnie wypytywać o prawy małżeńskie, o których mowa była w zeznaniu złożonym wiele tygodni temu przed Diamondem. Trzeba przyznać, że Jackman trzymał się tych zeznań, twierdząc, że jego związki z Geraldine nie były doskonałe i że coraz częściej dochodziło do kłótni i oskarżeń. Część z zeznań następnego dnia miała trafić do gazet w charakterze pikantnej opowieści, szczególnie opowieści o wieczorze, gdy Geraldine podłożyła ogień w altanie.

– Był pan przekonany, że żona chciała pana zabić?

– Tak.

– A jednak postanowił pan nie zawiadamiać policji o tym incydencie.

– Tak. Była niezrównoważona umysłowo, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. O ile wiem…

Sir Job szybko się wtrącił.

– Mówimy o tym, jak wtedy pan to widział, profesorze. Proszę powiedzieć sądowi, czy spotkał pan oskarżoną, panią Didrikson, przed pożarem altany.

– Tak, widziałem ją tamtego wieczoru.

– Gdzie dokładnie? U siebie w domu?

– Przyszła do mnie. Spotkałem się z nią na zewnątrz, na ulicy.

– Dlaczego? Czy z jakichś powodów nie chciał pan rozmawiać z nią na przyjęciu?

– Byłoby to niewłaściwe. Nie przybyła na spotkanie towarzyskie, lecz by wyjaśnić nieporozumienie.

– Wyjaśnialiście je na ulicy?

– Pojechaliśmy do pubu.

– Jej samochodem?

– Tak.

– Na pana propozycję.

– To było miejsce, gdzie można porozmawiać.

– I wypić parę drinków, jak sądzę. Nie przyszło panu do głowy, że pański kontakt, używam tego słowa w znaczeniu platonicznym, pański kontakt z panią Didrikson mógł zostać zauważony przez żonę?

– Wiedziała o tym. To ona odebrała telefon.

– Ach.

Jackman został znęcony na głęboką wodę i teraz zaczął się plątać.

– Ale na tym etapie to jeszcze nic nie znaczyło.

– Na tym etapie?

– Mam na myśli kontakt w znaczeniu, jakie pan przywołał. Wtedy czy też później.

– Panie profesorze – powiedział sir Job, uśmiechając się wyrozumiale. – Skrupulatnie unikałem sugerowania czegokolwiek, co mogło się zdarzyć później, ale skoro już podniósł pan tę kwestię, czy można zasadnie powiedzieć, ów platoniczny stosunek przerodził się w przyjaźń?

Jackman poczerwieniał. Chcąc pomóc Danie, żałośnie wszystko spaprał.

– Platoniczną przyjaźń.

– Przyjaźń, która trwała całe lato?

– Spotkaliśmy się kilka razy ze względu na chłopca. Kilka razy zabrałem go na pływalnię.

– I w inne miejsca.

– Raz na mecz krykieta i na święto balonów.

– A po powrocie z tych wypraw oddawał pan małego Matthew matce?

– Oczywiście.

– Musiała się czuć jakoś zobowiązana wobec pana?

– Nie.

– Nie?

– Chodzi mi o to, że moje intencje były zupełnie inne. Nie miałem ukrytych motywów.

– Ale pańska żona sądziła, że jest przeciwnie.

Na te słowa obrona zgłosiła sprzeciw, bo sir Job zdawał się stawiać w krzyżowym ogniu pytań własnego świadka. Przez kilka minut oskarżenie, obrona i sędzia żywo dyskutowali o szczegółach proceduralnych.

Diamond słuchał tego z przygnębieniem. Przyszedł tu, żeby z pierwszej ręki dowiedzieć się o przebiegu procesu i nie czytać przetrawionych informacji gazetowych, ale to wcale nie było to, na co miał nadzieję. Był bezradny wobec tego, co działo się na sali, i wyczuwał, że zrezygnowana postawa Dany jawi się jako zwiastun wyroku. Oskarżenie trzymało się mocno.

Wrócono do przesłuchania.

– Panie profesorze, rozmawialiśmy o reakcji pańskiej zmarłej żony na pańskie nieliczne spotkania z oskarżoną. Zechce pan przypomnieć, co miała do powiedzenia na ten temat.

– Wszystko przeinaczała.

Sir Job zerknął w stronę sędziego, który powiedział znużonym tonem.

– Panie profesorze, niech pan powie sądowi, co mówiła pańska żona.

– Dawała do zrozumienia, że mam romans z panią Didrikson.

– Tylko dawała do zrozumienia?

– Hm, pod koniec była bardziej dosadna.

Diamond aż skręcał się w środku. To było zabójcze dla obrony. Znacznie lepiej, gdyby Jackman wprost powiedział, jakich słów użyła Geraldine. Niechęć do ich powtórzenia zdawała się potwierdzać, że on i Dana byli kochankami.

– Co konkretnie powiedziała?

– Chce pan, żebym powtórzył te słowa? – Jackman się zawahał. – Powiedziała, że pieprzymy się jak króliki. Było to kompletne i skończone kłamstwo, całkowicie bez pokrycia.

– W jakim sensie użył pan pojęcia pokrycie? – zapytał sir Job.

Dwuznaczność była dobrze wycelowana. Ogólny śmiech pokrył zażenowanie, oskarżenie zyskało tanie punkty. Obronie nic nie przyszłoby ze sprzeciwu.

Męki Jackmana trwały jeszcze godzinę. Sir Job przeszedł do ważnego faktu, że Geraldine odwiedziła Danę w domu i oskarżyła ją o wykorzystywanie Matthewjako przynęty. Przepytał Jackmana o wydarzenia z weekendu przed zabójstwem i bardzo interesował się prezentem, jaki Dana uczyniła mu z listów Jane Austen.

– Chciała, żeby pan przyjął je jako podarunek o potencjalnie wielkiej wartości?

– Tak.

– Jako podarunek na rozstanie?

– Tak to rozumiałem. Po tym, co zaszło między moją żoną a panią Didrikson, nie mógłbym już widywać chłopca.

– I pan przyjął te listy?

– Tak, ale gdyby okazały się prawdziwe, chciałem je zwrócić po zamknięciu wystawy o Jane Austen.

– A zatem to rozstanie było raczej au rewir niż ostatecznym zerwaniem. Kiedy ponownie wszedł pan w kontakt z panią Didrikson?

– W poniedziałek rano. Zadzwoniłem do niej.

– W dniu, kiedy pańska żona miała zostać zamordowana? Co miał pan do powiedzenia pani Didrikson w ten poniedziałkowy ranek?

Zeznania Jackmana obyły się bez niszczących wycieczek sir Joba. Był to krzyżowy ogień pytań, zamaskowany zręcznie jako odbieranie zeznania. Obrona zaszkodziłaby tylko swojej sprawie, zgłaszając co chwila protest. Kiedy sir Job skończył, ława musiała dojść do przekonania, że Dana była kobietą zaślepioną i że Jackman ją zachęcał.

Litania krzyżowego ognia pytań została ograniczona do minimum. Lilian Bargainer spojrzała znad okularów na Jackmana.

– Panie profesorze, czy pan wie, jakie były przyczyny kapryśnego zachowania pańskiej żony w miesiącach poprzedzających jej śmierć? – zapytała.

– Uważam, że tak. Brała narkotyki.

– Czy jest na to jakiś dowód?

– Tak. Dwudziestego piątego kwietnia policja znalazła pakiety z kokainą ukryte w moim domu. O ile wiem, osoba uzależniona od kokainy może mieć objawy choroby umysłowej.

– Narkotyki? – przerwał sędzia. – Nikt wcześniej o tym nie wspominał. Czy oskarżenie jest tego świadome? Nie wspomniał pan o tym w akcie oskarżenia.

Prokurator odkaszlnął i w obronnym geście owinął się togą.

– Jesteśmy tego świadomi. Wysoki Sądzie, pewien człowiek został oskarżony o to, że zaopatrywał zmarłą w kokainę. Nie ma to związku z rozpatrywaną sprawą.

– Możliwe. Jestem zaskoczony, że wcześniej o tym nie usłyszeliśmy.

– Miałem zamiar w odpowiednim momencie wezwać świadka z policji. Bez wątpienia ta kwestia zostanie wspomniana. Nie chcę przeceniać jej znaczenia.

Sędzia zwrócił się do pani Bargainer.

– Zakładam, że pani docenia jej znaczenie. Czy życzy pani sobie przepytać świadka na tę okoliczność?

– Wysoki Sądzie, uważam, że już to uczyniłam – powiedziała. – W odpowiednim czasie chcę poddać świadka z policji krzyżowemu ogniowi pytań.

Dalej było już rutynowe przesłuchanie, którego celem było załatanie kilku dziur w płocie wybitych przez oskarżenie. Jackman robił, co mógł.

Kiedy sąd odroczył sprawę do następnego dnia, Diamond nie zatrzymał się, żeby porozmawiać. Nie było sensu. Poza tym głowa go bolała. Poszedł do domu, żeby zażyć parę proszków przeciwbólowych.

Rozdział 3

Następnego dnia rano zasiadł na tym samym miejscu na galerii dla publiczności. Zanim wprowadzono Danę, zostały zajęte wszystkie miejsca. Była tak mała, za mała, żeby być główną bohaterką tych wszystkich wymyślnych rytuałów.

Wszyscy wstali, gdy wszedł sędzia.

Prokurator stał nadal, gdy ludzie usiedli.

– Wysoki Sądzie, za pozwoleniem, zanim rozpoczniemy rozprawę, proszę, by sąd zapoznał się z nowym dowodem, który został ujawniony.

– Sir Jobie, zna pan zasady przedstawiania nowych dowodów? – zapytał sędzia. – Oskarżenie nie ma prawa zaskakiwać sądu niespodziankami.

– W takim razie muszę prosić o odroczenie rozprawy. Zapewniam sąd, że sprawa jest istotna dla właściwego wymierzenia sprawiedliwości.

Sędzia podrapał się w perukę, zamyślił na dłuższą chwilę i wreszcie oświadczył gniewnie:

– Sąd odracza sprawę o pół godziny. Oskarżenie i obrona przyjdą do mnie, do pokoju sędziowskiego.

Diamond wyszedł wraz z innymi, czując, że przerwa potrwa dłużej niż pół godziny. Musiało się zdarzyć coś sensacyjnego. Sprawę wznowiono po niemal dwóch godzinach.

– Po wysłuchaniu wniosków oskarżenia i obrony postanowiłem zezwolić oskarżeniu na przedstawienie nowego dowodu – powiedział sędzia. – Potem ogłosimy przerwę do jutra, żeby obrona mogła rozważyć powstałe implikacje.

Z taktem prawnika, który wie, że zbliżył się do granicy, sir Job odezwał się cichym, spokojnym głosem.

– Proszę wezwać nadinspektora Wigfulla.

Na galerii dla publiczności Diamond podkurczył palce stóp.

Wigfull wyszedł na przód i złożył przysięgę głosem przepełnionym samozadowoleniem. Uprzedzone oko Diamonda dostrzegło, że wąsy miał zaczesane do góry, pod triumfalnym kątem.

– Nadinspektorze, czy mógłby pan powiedzieć sądowi o tym, o czym poinformował mnie pan dziś rano? – zapytał sir Job niemal szeptem.

Wigfull nie miał powodów do uniżoności. Z usztywnionymi ramionami i z przechyloną głową rozpoczął opowieść.

– Dziś wcześnie rano przeprowadziłem kolejne przeszukanie domu oskarżonej w Bath. Nie jest on zamieszkany, odkąd osadzono ją w areszcie. Podczas przeszukania jeden z moich funkcjonariuszy, detektyw inspektor Halliwell, wyciągnął szuflady z toaletki w sypialni i znalazł coś przylepionego taśmą pod blatem. Gdyby tylko wyciągnął szuflady, mógłby tego nie zauważyć, ale inspektor dotknął blatu od spodu i znalazł przezroczystą reklamówkę. Natychmiast powiadomił mnie o tym.

– Proszę to opisać.

– Reklamówka zawierała dwa stare listy, podpisane „Jane”. Były datowane na rok 1800. Na podstawie opisu przedstawionego nam wcześniej przez profesora Jackmana uważam, że były to listy napisane przez Jane Austen, które ponoć zostały skradzione z jego domu.

Sir Job zwrócił się do sędziego:

– Wysoki Sądzie, oskarżenie wnosi o przyjęcie tych listów jako dowodu numer 6. – Podał reklamówkę jednemu z urzędników sądowych, który przekazał ją do stołu sędziowskiego.

Po pobieżnym zapoznaniu się z dowodem sędzia zapytał, czy obrona chce teraz zadać jakieś pytania Wigfullowi, a pani Bargainer odparła, że poczeka z tym do krzyżowego ognia pytań. Sędzia zwyczajowo ostrzegł ławników, żeby nie dyskutowali o sprawie, i ogłosił odroczenie rozprawy.

Diamond przyglądał się Danie Didrikson, w czasie kiedy rozgrywała się ta scena. Jej opanowanie prysło. Jej twarz wyrażała skrajne przerażenie. Adwokatka podeszła do niej i zaczęła z nią poważnie rozmawiać.

Korytarz pod salą sądową huczał od komentarzy. Dziennikarze okupowali wszystkie telefony. W zamieszaniu Diamondowi udało się pochwycić wzrok Jackmana, który był zajęty ożywioną rozmową z siwym mężczyzną ubranym w szary garnitur, zapewne adwokatem Siddonsem, ale ich słowa tonęły we wrzawie. Obaj skinęli na Diamonda, żeby do nich dołączył. Miał z tym pewien problem. Jakiś reporter – rozpoznał go i poprosił o komentarz. Odmówił i przepchnął się przez wzburzony, pokrzykujący tłum.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Jackman i sam odpowiedział sobie na pytanie. – To jest druzgocące. Nie mogło być gorzej. Myślałem, że mój wczorajszy występ narobił dość szkód, ale to… katastrofa.

– Źle to wygląda – zgodził się Diamond.

– Chyba nie podrzuciliby jej tego, prawda?

Siddons pokręcił głową.

– Daj spokój!

– Nie – powiedział Diamond. – John Wigfull gra zgodnie z zasadami. A ja mogę ręczyć za Keitha Hałliwella. Nie, na pewno znaleźli te listy.

– Dlaczego nie zrobili tego wcześniej? Przeszukali dom całe tygodnie temu.

– Są dwie możliwości – powiedział Diamond. – Albo ktoś je przeoczył, albo wtedy ich tam nie było.

– Nie było?

– Może przejedziemy się do Bath?

Na dwupasmowej szosie, niedaleko Keynsham, Jackman przyznał się do winy.

– Wiesz, czułem się jak cholerny hipokryta, kiedy wczoraj zeznawałem. Musiałem udawać, że moje stosunki z Daną były altruistyczne… że działałem z sympatii do małego Mata. Lubię tego chłopca, to prawda, i lubiłem zabierać go na pływalnię, ale czekałem na każde spotkanie z Daną. Wiesz o tym. Próbowałem to wyjaśnić.

– Powiedz to – rzekł Diamond, zwolennik szczerości. – Kochasz ją.

– Dobrze – mruknął Jackman. – Kocham. Miałem nadzieję, wbrew wszystkiemu, że ława jej nie skaże. Potem chciałem poprosić, żeby pojechała ze mną do Ameryki. Razem z chłopcem. Zostawilibyśmy to wszystko za sobą. – Westchnął. – Teraz nie ma na to szans.

– Wierzysz, że to zrobiła?

– Nie mogę w to uwierzyć, skoro czuję do niej to, co czuję, ale nie widzę sposobu, żeby z tego wyszła.

Diamond nic nie powiedział.

Pojechali do Lyncombe, do domu na tarasie, w którym mieszkała Dana. Przed drzwiami stał posterunkowy w mundurze. Widzieli go z końca uliczki.

– Jedź dalej. Z ulicy od tyłu jest wejście do ogrodu – powiedział Diamond, przypominając sobie dzień, w którym Dana uciekła do samochodu, kiedy z Wgfullem przyszli do niej.

Wziął kapelusz z tylnego siedzenia i nakrył nim obandażowaną głowę. Nie robili nic ukradkiem, ale wchodząc do ogrodu zachowali milczenie. Podeszli pod dom. Diamond nachylił się, żeby zbadać framugę, a w szczególności zamek. Był to stary zamek czopowy, używany od jakichś czterdziestu lat. Przykładając oko do szczeliny w drzwiach, zobaczył bolce u góry i na dole. Nikt tędy nie wchodził siłą.

Obejrzał okno kuchenne i nie znalazł śladów, ale kiedy podszedł do pionowo otwieranego okna, spostrzegł wyraźne wgniecenie na malowanej powierzchni parapetu.

Poprosił profesora, żeby na to spojrzał.

– Okno jest zamknięte od wewnątrz – powiedział Jackman. – Nie powiedziałbym, żeby ktoś je forsował.

– Zaraz sprawdzimy. – Diamond wrócił do samochodu ścieżką przez ogród. – Podwieź nas przed drzwi frontowe.

Sprawiało to wrażenie, że dopiero co przyjechali. Młody posterunkowy rozpoznał go, kiedy otwierał furtkę.

– Pan Diamond?

– Chcielibyśmy rozejrzeć się w środku, jeśli pozwolisz.

– Mam polecenia od pana Wigfulla, komisarzu…

– To wejdź z nami i uważaj, żebyśmy nie ukradli sreber.

Bez względu na to, czy informacja o odejściu Diamonda z policji przeniknęła na ten poziom umundurowanej ekspozytury, władcze słowa przeważyły. Z posterunkowym za nimi poszli prosto do saloniku na tyłach domu i sprawdzili zamknięcie okna. Rama była wyposażona w pokaźny zamek z brązu, z tych, które obracają się na osi i zaskakują w dopasowany otwór, zamykając obie części okna.

– Wszystko w porządku – zauważył Jackman. Diamond odwrócił się do posterunkowego.

– Chłopcze, rozejrzyj się za jakimś śrubokrętem.

Kilka minut później odkręcił cztery śruby mocujące zamek i zdjął go z drewnianej ramy. Potem się odsunął.

– Widzisz?

W głosie Diamonda pobrzmiewały nutki samozadowolenia, bardzo to przypominało ton Wigfulla w sądzie. Było oczywiste, że drewno pod zamkiem ktoś niedawno rozłupał. Widać było, jak wyrwano śruby. Maleńkie drzazgi czystego, białego drewna upchnięto w otworach, żeby dać śrubom jakieś oparcie, kiedy wkręcano je na nowo.

– Intruz wszedł tędy i posprzątał po sobie – powiedział Diamond. – Zauważyłem kawałek świeżego drewna na podłodze między deskami. Dawno temu, kiedy w Scotland Yardzie pracowali prawdziwi detektywi, mieliśmy takie powiedzenie: daj oczom szansę.

Właściwie należałoby poświęcić kilka słów tej wypowiedzi, ale Jackman nie zwrócił na nią uwagi.

– Kiedy było włamanie? Ostatniej nocy?

– Nastąpiło w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Listy schowano na piętrze, żeby można je było odnaleźć, kiedy to będzie przydatne.

Diamond uśmiechnął się szeroko. Po miesiącach niełaski miał prawo odczuwać satysfakcję. To odkrycie było detektywistycznym majstersztykiem najwyższej klasy, dawało mu miejsce w panteonie wraz z Fabianem z Yardu i innymi dawnymi bohaterami w filcowych kapeluszach.

Rozdział 4

Lilian Bargainer, adwokat królewski, następnego ranka zabrała się do Johna Wigfulla z odpowiednią dozą ironii.

– Panie nadinspektorze, cały świat literacki wiwatuje dzisiaj na pańską cześć w podzięce za odzyskanie zagubionych listów Jane Austen. Gazety kojarzą pańskie nazwisko z Sherlockiem Holmesem i panną Marple. Błagam, niech pan powie, jak pan dokonał tego szczęśliwego odkrycia? Czy było ono, by sparafrazować samą pannę Austen, rezultatem rozwagi czy romantycznego impulsu? Czy to myśl, czy poryw chwili zaprowadziły pana do kryjówki?

Wigfull zmarszczył czoło.

– Obawiam się, że nie rozumiem pytania.

– Jestem zaskoczona, że sprawia ono trudność człowiekowi o pańskiej ostrości umysłu. Niech będzie mi wolno wyłożyć to inaczej. Kto panu dał cynk?

Wigfull zatoczył się do tyłu jak bokser.

– Nie potrafię na to odpowiedzieć.

– Prawdopodobnie ktoś potrafi. Z pewnością nie nakazał pan wczoraj przeszukania domu pod wpływem kaprysu?

– No, nie.

– A zatem…?

Wigfull powoli przejechał czubkiem języka po wargach. Po dłuższej chwili pani Bargainer odezwała się znowu.

– Czy tym razem zrozumiał pan, o co pytam?

– Tak.

– Musi pan zatem odpowiedzieć.

– Był telefon… – powiedział cicho.

– Proszę mówić głośniej, panie nadinspektorze.

– Był telefon do policji w Bath, wczoraj, późnym wieczorem. Dzwoniący rozłączył się, zanim zdołaliśmy ustalić jego nazwisko.

– A więc dostał pan cynk. Wczoraj nie powiedział nam pan o tym.

– Nie sądziłem, że na tym etapie będzie to potrzebne.

– Miło mi to słyszeć. Naprawdę nie uważałam, żeby pragnął pan sławy. Teraz już to wiemy. Anonimowy telefon. Czy dobrze zrozumiałam?

– Tak.

Pani Bargainer odsunęła togę na bok i położyła ręce na biodrach.

– Rozważmy kolejny punkt. Kiedy przedstawił nam pan wczoraj tę elektryzującą informację, mieliśmy z niej wywnioskować, jakże by inaczej, że oskarżona, pani Didrikson, osobiście weszła w posiadanie tych listów i ukryła je w toaletce?

– Po prostu powiedziałem, co znalazłem – odparł ostrożnie Wigfull.

– A może nam pan teraz powiedzieć, czy zaskoczyło pana to odkrycie? W końcu poprzednim razem przeszukał pan dom od strychu do piwnic.

– Musieliśmy przeoczyć je poprzednim razem. Jak wyjaśniałem…

– Niechże pan się bardziej ceni, nadinspektorze. Czy rozważał pan możliwość, że ktoś niedawno wszedł do domu i podłożył tam listy?

Wigfull popatrzył w kierunku stołu, za którym siedział oskarżyciel z asystą, ale nie nadeszła stamtąd żadna pomoc.

– Nie sądzę, żeby to było prawdopodobne. Dom jest zamknięty.

– Zapewne zaskoczy pana informacja, że okno w salonie na tyłach domu zostało niedawno otwarte siłą, zamek naprawiony i założony z powrotem?

– Czy to prawda? – zapytał bezradnie Wigfull.

– Taką informację uzyskałam. To pan jest detektywem, panie Wigfull. Proponuję, żeby przeprowadził pan dochodzenie. Pańskie wnioski zainteresują wszystkich, podobnie jak pańskie dedukcje. Przyjmujemy, że pańskie wczorajsze zeznanie zostało uczynione w dobrej wierze. Nie nadużywając cierpliwości Wysokiego Sądu, ośmielę się nazwać to zeznanie jako nieco podkoloryzowane przez dumę i uprzedzenie. Nie mam więcej pytań.

Sędzia wyglądał na rozbawionego. Pochylił się do przodu, podpierając podbródek na prawej ręce.

– Sir Jobie?

Szybkie przerzucanie papierów na prokuratorskim stole podkreśliło zmieszanie oskarżyciela.

– W tym punkcie, Wysoki Sądzie, proponujemy przejść do zeznań nadinspektora w toku bezpośredniego przesłuchania.

– Proponuję zatem, żeby pan to zrobił.

Następna godzina i pięćdziesiąt minut stanowiły studium ograniczania szkód, drobiazgowe podsumowanie śledztwa policyjnego. Wracając do znalezienia zwłok w Chew Valley Lake, przeorując się systematycznie przez procedury, które doprowadziły do oskarżenia Dany Didrikson, sir Job punkt po punkcie rehabilitował Johna Wigfulla jako wiarygodnego świadka.

Na korzyść Wigfulla trzeba stwierdzić, że jego zeznania sprostały wyzwaniom. Mówił znowu z pewnością siebie, odpowiadając, starał się patrzeć na ławę, jego język był prosty i bezpośredni. Już się nie wahał. Musiał być świadom, że Diamond obserwuje go z galerii dla publiczności, bo opisał pierwsze fazy śledztwa, kiedy prowadził je Diamond, z nieskazitelną precyzją: przeszukanie brzegu jeziora i opóźnienie w identyfikacji zwłok; apele o informację za pośrednictwem prasy i telewizji; i to, jak profesor Jackman w końcu przyszedł i zidentyfikował zwłoki. Sir Job przeprowadził go przez przeszukanie John Brydon House, przesłuchania Jackmana i zamorską rozmowę telefoniczną z amerykańskim uczonym, doktorem Junkerem (zaprzysiężone oświadczenie Junkera zostało dołączone do akt sprawy). Wigfull objaśnił, jak sprawdzono informacje w University College i w Air France, co dało Jackmanowi alibi i jak śledztwo skoncentrowało się na Danie.

– Co się stało, kiedy pojechaliście ją przesłuchać?

– Uciekła tylnymi drzwiami. Rzuciłem się w pogoń, ale wsiadła do mercedesa i odjechała. Przypadkiem natknęła się na inny samochód w ciasnej uliczce, w pobliżu domu. Nadjechał z przeciwnej strony. Było nawet lekkie zderzenie.

– Odniosła obrażenia?

– Nie.

– I przyznała, że uciekała przed policją?

– Jej słowa brzmiały: „Próbowałam uciec”.

I tak to trwało przez cały ranek, ten proces umacniania oskarżenia, żeby nie dopuścić do zasadniczych wątpliwości. Sir Job nie pominął niczego. Przeprowadził Wigfulla przez przesłuchanie Dany i ustalił, że powiedziała, iż nie ma nic więcej do powiedzenia, podczas gdy w istocie było tego jeszcze mnóstwo. Detektyw przedstawiał, jak stopniowo się odsłaniała. Wskazał, że w końcu przyznała się do wizyty w domu Jackmanów w dniu morderstwa, kiedy zobaczyła martwą Geraldine leżącą na łóżku. Wreszcie zeznał, że gdy z laboratorium kryminalistycznego spłynęły raporty potwierdzające, że ciało zostało umieszczone w bagażniku samochodu Dany, formalnie, w obecności jej adwokata, oskarżył ją o zabójstwo.

Była za dziesięć pierwsza, kiedy sir Job podsumował bezpośrednie przesłuchanie świadka. Sąd odroczył proces na czas lunchu. Danę, szarą jak popiół po porannych mękach, odprowadzono do celi.

Jej adwokat, Siddons, czekał na Diamonda u stóp schodów, wiodących z galerii dla publiczności.

– Ma pan kilka minut? Pani Bargainer chciałaby się teraz z panem spotkać.

– Pamięć już nie ta – skomentował Diamond. – Pół roku temu poddała mnie na tej samej sali krzyżowemu ogniowi pytań.

Zaprosili go na lunch po przeciwnej stronie ulicy. Bez peruki i togi Lilian Bargainer wyglądała na jedną ze stałych klientek komfortowego baru w pubie. Piła wytrawną sherry ze szklanki do piwa i zaciągała się papierosem, który trzymała między kciukiem a palcem wskazującym.

– Ależ stary Szpon robi przedstawienie – powiedziała. – Działa wedle zasady, że jeśli Wigfull będzie długo mówił, ława zapomni o wpadce z zaginionymi listami. Nie bój nic, ja im to przypomnę. – Złapała Diamonda za rękaw. – Peter, stary druhu, jestem twoją dłużniczką. Co pijesz?

– Sok pomarańczowy – odparł Diamond, klepiąc się po zabandażowanej głowie.

Popchnęła dziesięciofuntowy banknot do Siddonsa.

– Bądź aniołem. Sobie też weź. Mam na myśli piwo, czy coś takiego. I zobacz, co mają do jedzenia. – Kiedy została sama z Diamondem powiedziała. – Muszę zapukać do twojej głowy.

– Łagodnie, jeśli już musisz.

– Po południu wezmę Johnny’ego Wigfulla w krzyżowy ogień pytań. Chcę, żeby to było krótkie i druzgocące, ale nie wolno mi niczego pominąć. Jakie są słabe punkty w materiale dowodowym?

– Na twoim miejscu nie zajmowałbym się słabymi punktami – powiedział Diamond. – Rzuć się na te mocne.

– Ciało w bagażniku?

– Oczywiście. Gdybyś nie zaproponowała tego spotkania, szepnąłbym to Siddonsowi do ucha.

– Aha, coś wiesz?

– Nie ująłbym tego aż tak dosadnie – szczególnie po operacji mózgu. Nie wiem, na ile godne zaufania są te moje małe szare komórki, ale pracowały w nadgodzinach, żeby nadrobić stracony czas.

W rzeczywistości doceniał wagę tego, co chciał jej powiedzieć. Po cichu lubował się tą chwilą tak, jak lubował się sensacją, której oczekiwał na sali rozpraw. Mimo manier wyrzutka Lilian Bargainer dysponowała bystrym umysłem. Doceni to. Zrozumie znaczenie zwycięstwa obrotnego detektywa nad ludźmi w białych kitlach.

– Do rzeczy, kochany. Czas jest na wagę złota.

– Jeśli mam rację, istnieje pewien szczegół, ważny szczegół, który możesz sprawdzić, pytając klientkę. Przy okazji ona tego nie doceni.

– Kolego, jest w takim stanie ducha, że niczego nie doceni, ale chętnie spróbuję.

– Poproś, żeby wróciła pamięcią do poranka, kiedy zabrała Matthew do John Brydon House i zobaczyła blondyna, wychodzącego z Geraldine.

– Tego dilera, Andy’ego Coventry’ego?

– Tak. Powiedziała w zeznaniu, że wydał się jej znajomy, ale nie potrafiła go umiejscowić. Wydaje mi się, że możemy odświeżyć jej pamięć. Zapytaj, czy widziała, jak pływał.

– Pływał? Stary, skryty draniu, lepiej powiedz, o co chodzi.


***

Wigfull wyglądał na wystraszonego, kiedy znowu zasiadł na miejscu dla świadka. Miał ku temu powód. Rehabilitację zawdzięczał wyłącznie Moggowi. Lilian Bargainer nie włoży jedwabnych rękawiczek na czas przesłuchania. W górze, na galerii dla publiczności, siedział Peter Diamond. Był w dobrym nastroju. Ostatnie słowa, jakie powiedział pani Bargainer, brzmiały:

– Wigfull to nie jest zły detektyw. Myli się, ale nie jest zły. Nie musisz wycierać nim podłogi.

Wstała.

– Nadinspektorze, nie będę pana długo zatrzymywać. Przedstawił pan sądowi obfity materiał ze swojego śledztwa, ale zaniedbał pan dodać, że zmarła pani Geraldine Jackman była kokainistką. Czyżby uważał pan, że to nie ma znaczenia?

– Dotarło to do naszej wiadomości dopiero niedawno – oświadczył Wigfull, delikatnie sugerując, że spodziewał się tego pytania.

– Ale to nie ma wpływu na tę sprawę?

– Zgadza się.

– To pańska opinia. – Odwróciła się do ławników i podniosła oczy ku górze, jakby rozpaczą przejmowała ją kondycja policji. Potem znów odwróciła się do Wigfulla. – Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym wyjaśnić. Dotyczy ona przesłuchania oskarżonej, pani Didrikson. We wtorek, dziesiątego października, były nadkomisarz Diamond i pan zawieźliście panią Didrikson do Bath na przesłuchanie. Dobrze mówię? Może pan zerknąć do swoich notatek. Chcę, żeby to było jasne.

Wigfull wyjął notes i przekartkował go kciukiem.

– Tak, dziesiątego października.

– Zatrzymano ją na noc? Zgadza się?

– Tak.

– A jedenastego października zabrano jej samochód do badań kryminalistycznych?

– Tak, ale za jej zgodą.

– Oczywiście. Pańskie zachowanie w stosunku do pani Didrikson jest bez zarzutu. Sądzę, że posunął się pan nawet do tego, żeby powiadomić jej pracodawcę, pana Buckle’a, że pani Didrikson nie będzie w stanie wozić go rano.

Wigfull skromnie przyznał jej rację.

– To prawda. Tak zrobiłem.

– Bardzo taktowne postępowanie, jeśli wolno mi to powiedzieć – pogratulowała mu pani Bargainer.

Najwyraźniej Wigfull dostrzegł okazję dla siebie.

– Tak, ale był jeszcze jeden powód, żeby to zrobić. Chciałem sprawdzić u pracodawcy, pana Buckle’a, czy oskarżona stawiła się do pracy w dniu morderstwa. A nie stawiła się. – Zerknął w stronę sir Joba i został wynagrodzony pełnym uznania skinieniem głowy za zdobycie punktu w krzyżowym ogniu pytań.

– Kiedy rozmawiał pan z panem Buckle’em? – zapytała pani Bargainer.

– Między ósmą a dziewiątą wieczorem.

– Wieczorem, dziesiątego października?

– Tak.

– Dziękuję, panie nadinspektorze.

Na chwilę zapała cisza, zanim sąd w pełni pojął, że Bargainer zakończyła przesłuchanie. Cała wymiana zdań potrwała krócej niż dwie minuty. Wigfull był równie zdumiony jak reszta sali.

Sędzia zapytał, czy oskarżenie chce ponownie przepytać świadka. Sir Job nie chciał. Wigfullowi pozwolono odejść. Sir Job i jego zespół znów dali się zaskoczyć. Zamieszanie przy ich stole było aż nadto widoczne

– Czy wzywa pan kolejnego świadka? – zapytał sędzia.

– Natychmiast, Wysoki Sądzie – powiedział sir Job, gubiąc papiery. Świadkiem był Stanley Buckie, ubrany na występ w trzyczęściowy, szarobrązowy garnitur i dyrektorski krawat. W butonierce nie miał ulubionego pączka róży, być może w uznaniu powagi okoliczności. Kiedy już znalazł się na miejscu dla świadka, wzmocnił wizerunek pedanta, nakładając okulary, żeby przeczytać przysięgę. Emanował doniosłością; była w jego uniesionym podbródku i wyprostowanych ramionach.

Podwładny sir Joba, w porównaniu z nim człowiek nędznej postury, o żałośnie piskliwym głosie, który sprawi zapewne, że na zawsze zostanie podwładnym, został obarczony prostym zadaniem ustalenia, jak to się stało, że samochód marki mercedes znalazł się w posiadaniu aresztantki.

– Pracowała jako kierowca w mojej spółce, Realbrew Ales – wyjaśnił Buckie.

– Zatrzymywała samochód na noc?

– Tak. Mieliśmy porozumienie, że może z niego korzystać prywatnie, poza godzinami pracy, pod warunkiem że wpisze wyjazdy w książce kierowcy.

– Wszystkie wyjazdy wpisywane były w tej książce?

– To właśnie mówię.

– Proszę pana, czy według pańskich informacji, ktokolwiek inny też mógł jeździć tym samochodem?

– Nikt. Był nowy, kiedy go jej przydzieliliśmy.

– Czy książkę kierowcy trzyma się w samochodzie?

– Taka jest ogólnie przyjęta zasada. Sprawdzamy ją na koniec miesiąca i wpisujemy kilometraż do księgi głównej.

– Czy wie pan, że książki nie było w samochodzie, kiedy zabrano go do badań kryminalistycznych?

– Słyszałem o tym. Na wszelki wypadek szukaliśmy jej w Realbrew, ale nie spodziewałem się, że ją znajdziemy. Dana odebrała ją z biura pierwszego października. Powinna znajdować się w samochodzie, o czym, jak sądzę, powiedziała policji. – Buckie spojrzał w stronę Dany, szukając potwierdzenia. Kiwnęła głową.

– Chciałbym, żeby w protokole zapisano, że była godnym szacunku członkiem mojej załogi – dodał bezinteresownie.

– Jesteśmy zobowiązani.

Kiedy Lilian Bargainer wstała, żeby rozpocząć przesłuchanie, nic w jej zachowaniu nie wskazywało, że będzie to coś więcej niż czysta formalność.

– Proszę pana, przedstawił się pan jako dyrektor Realbrew Ales, ale jest pan także właścicielem pewnej liczby innych przedsiębiorstw, prawda?

– Nie wiedziałem, że kogoś to zainteresuje. Jestem dostawcą drobiazgów do sklepów z artykułami piśmienniczymi i innych sklepów detalicznych. Zasiadam także w radach nadzorczych kilku spółek z branży rozrywkowej.

– Drobiazgi?

– Zabawki, sztuczne ognie na Boże Narodzenie, metalowe składanki. Mnóstwo rzeczy…

– Prawdopodobnie importuje pan to?

– No, tak. – Buckie odpowiedział w sposób sugerujący, że chętnie porozmawiałby o innych sprawach.

– Z Dalekiego Wschodu?

– Głównie.

Sędzia też był zaniepokojony. Dał temu wyraz, kładąc ręce na stole i opierając się sztywno o wyściełany fotel. Lilian Bargainer nie ustępowała.

– Czy wśród nich są takie rzeczy jak miniaturowe misie z Tajwanu?

– Oczywiście.

– Latem prosił pan panią Didrikson, żeby odebrała partię towaru z doków Southampton.

– Zgadza się.

– O ile wiem, powiedziała panu, że została zatrzymana przez dwóch policjantów w cywilu, którzy przeszukali pudła z misiami. Tak było?

– Tak mi powiedziała.

Sędzia nachylił się, żeby się wtrącić.

– Pani mecenas, próbuję zrozumieć istotność tych pytań.

– Ta kwestia ma bezpośrednie znaczenie dla sprawy, Wysoki Sądzie, co zaraz udowodnię. Panie Buckie, jest pan najwyraźniej a właściwie dosłownie człowiekiem światowym. Musiał pan zastanawiać się nad powodem, dla którego policja zainteresowała się zabawkami z Dalekiego Wschodu, odebranymi z doków przez kierowcę spółki.

– Były czyste – powiedział obrażony Buckie. – To misie pluszowe na aukcję dobroczynną. Miały potem zostać rozdane dzieciom w Longleat.

– I tak się stało – przyznała pani Bargainer. – Ale zdaniem tych policjantów najwyraźniej były jakieś powody do podejrzeń, że sprowadzacie narkotyki.

Sir Job aż podskoczył, żeby zaprotestować.

– Wysoki Sądzie, nie wierzę własnym uszom. To oburzające. To rażąca napaść na dobre imię świadka. Nic w zeznaniach pana Buckle’a nie zasługuje na to, by go tak traktować.

– Oskarżenie i obrona podejdą do stołu sędziowskiego – nakazał sędzia. Diamond wytężał słuch na galerii, żeby podsłuchać ostrą kłótnię, która wywiązała się na dole. Jeśli sędzia wyda decyzję zgodną z oczekiwaniami oskarżenia, pani Bargainer nie będzie w stanie wypełnić zadania. Dana, na ławie oskarżonych, nerwowo poprawiała spinkę do włosów. Nie było jasne, czy w pełni rozumie doniosłość chwili, ale nie mogła nie odczuć napięcia na sali.

Po prawie dziesięciu minutach ostrego sporu prawnicy wrócili na swoje miejsca. Sir Job był purpurowy, Lilian Bargainer zachowała spokój.

– Przepraszam pana, panie Buckie… za tę przerwę – podjęła przesłuchanie. – Powiedziano mi, żebym szybko przeszła do sedna sprawy i zrobię to. Czy to prawda, że Anton Coventry, zwany Andym, jest pańskim znajomym?

Buckie ścisnął poręcz miejsca dla świadka.

– Spotkałem człowieka o tym nazwisku, jeśli o to pani chodzi.

– Chodzi mi o coś więcej. Czy przyjmował go pan u siebie w domu?

– No, tak.

– Przynajmniej raz pływał w pańskim basenie?

– Tak.

– Z pewnością słyszał pan, że przebywa teraz w areszcie pod kilkoma zarzutami, włączając w to handel kokainą?

– Coś tam czytałem. – Głos Buckle’a nie brzmiał przekonywająco. Było już za późno, żeby zdystansować się od niewygodnego przyjaciela.

– Czy wiedział pan, że Andy Coventry jest podejrzany o dostarczanie kokainy zmarłej pani Jackman?

Buckie milczał.

– O tym wiedzą wszyscy, nieprawdaż?

– To po co mnie o to pytać? – odparł Buckie.

– A dlaczego się pan nie przyzna? – odparowała. – Jesteśmy coraz bliżej prawdy, czyż nie? Tej prawdy, którą przysięgał pan zeznać, panie Buckie. Twierdzę, że policja podejrzewa pana o sprowadzanie nielegalnych substancji. Podróż mojej klientki do Southampton na pańską prośbę, żeby odebrać pluszowe misi, była tylko taktyką dywersyjną, żeby pomieszać im szyki, prawda? Ciekawe, że kiedy pod koniec dnia pani Didrikson przyjechała do pana do domu, gościł pan między innymi Andy’ego Coventry’ego.

Sir Job wstał, żeby zgłosić sprzeciw. Oskarżenia przeciwko Coventry’emu są w trakcie rozpatrywania, zatem zarzuty są bezzasadne i pani Bargainer powinna wycofać swój ostatni komentarz.

– Ale zgadza się pan z przedstawionymi przeze mnie faktami? – naciskała na Buckle’a.

– Ta sprawa jest nieistotna – powiedział bez przekonania. – Jestem tutaj po to, żeby mówić o samochodzie.

Bargainer się uśmiechnęła.

– Doskonale. Porozmawiajmy o samochodzie, mercedesie 190E 2.6 automatic, który pan kupił, kiedy pani Didrikson zatrudniła się w Realbrew Ales. Kupił pan wtedy dla spółki dwa samochody tego modelu, prawda?

– Tak.

– Jeden do osobistego użytku, drugi dla pani Didrikson?

– Tak.

– Dobrze. – Uśmiechnęła się do Buckle’a; nie odwzajemnił uśmiechu. – Chcę zapytać o to, jak wykorzystywał pan te samochody, szczególnie w poniedziałek, jedenastego września, i we wtorek, dziesiątego października. Czy jasno się wyrażam, proszę pana? Pierwsza data to dzień zabójstwa pani Jackman. Już usłyszeliśmy od pana, że tego dnia pani Didrikson nie stawiła się do pracy, prawdopodobnie sam pan musiał prowadzić samochód?

– Tak.

– I licząc od wtorku, dziesiątego października, pozostawał pan bez kierowcy, gdyż tego dnia policja zabrała panią Didrikson na przesłuchanie. Kiedy poinformowano pana o tym?

– Nie pamiętam.

– Nadinspektor Wigfull zeznał, że dzwonił do pana między ósmą a dziewiątą tamtego wieczoru, dziesiątego października.

Buckie wzruszył ramionami.

– Pewnie tak.

– Nalegam na ściślejszą odpowiedź. Czy przypomina pan sobie, że telefonowano do pana?

– W porządku. To było tamtego wieczoru, nie patrzyłem na zegarek.

– To ważne, rozumie pan, bo do czasu, gdy zabrano mercedesa pani Didrikson na badania kryminalistyczne, minęło jakieś dwanaście godzin. Samochód stał przed jej domem przez dwanaście godzin. Kiedy go zabrano, o czym teraz wiemy, udowodniono, że stała się rzecz niemożliwa. Pracownicy laboratorium kryminalistycznego udowodnili na podstawie analizy DNA, że w bagażniku tego samochodu znajdowało się ciało Geraldine Jackman. Mówię, że to niemożliwe, bo tak mi powiedziała pani Didrikson, a ja jej wierzę.

Buckie gapił się sztywno przed siebie jak gwardzista rugany przez sierżanta. A przecież Lilian Bargainer nie podniosła głosu ani o włos.

Elegancja przesłuchania głęboko usatysfakcjonowała Petera Diamonda. Zafascynowany wysłuchiwaniem własnych dedukcji, wygłaszanych przez pełnomocnika, chłonął każde słowo pani adwokat.

– Niemożliwe może zostać wyjaśnione tylko w jeden sposób. Kiedy zadzwonił do pana nadinspektor Wigfull, postanowił pan wprowadzić policję w błąd i odsunąć od siebie podejrzenia. Bo to pan, nieprawdaż, panie Buckie, wrzucił zwłoki Geraldine Jackman do Chew Valley Lake?

Nikt nie protestował, a Buckie nawet nie próbował odpowiadać. Paraliżująca ciekawość opanowała sąd, a pani Bargainer mówiła dalej.

– Wieczorem jedenastego września pojechał pan tam z martwą kobietą w bagażniku mercedesa. A kiedy miesiąc później usłyszał pan, że zatrzymano Danę Didrikson, obmyślił pan sposób, żeby utwierdzić policję w przekonaniu, że to ona jest morderczynią. Spółka dysponowała zapasowymi kluczykami do mercedesa. Pojechał pan do Lyncombe, gdzie był zaparkowany samochód. Otworzył pan bagażnik i wyjął wyściółkę.

Buckie zerkał w stronę ławy, jakby szukając kogoś, kto wątpi w te słowa. Spojrzenia, jakie spotkał, nie były zachęcające.

– Słucha mnie pan, panie Buckie? Wyjął pan wyściółkę. Potem wyciągnął pan wyściółkę z bagażnika swojego samochodu, tę wyściółkę, na której leżały zwłoki, i włożył pan ją do drugiego samochodu. Zaprzecza pan?

Peter Diamond tak całkowicie utożsamił się z pytającym, że zaczął mówić na głos.

– Niech pan powie. – Zatkał sobie usta ręką.

– Zrozumiała mnie pani całkowicie błędnie – powiedział Buckie. – Nie zabiłem Gerry Jackman. Na Boga, nie zrobiłem tego.

– Wrzucił ją pan do jeziora. Zawahał się.

– Wrzucił ją pan do jeziora – powtórzyła pani Bargainer. Zaczęło to przypominać pojedynek woli.

Buckie rozejrzał się po sądzie. Dana, na ławie oskarżonych, przytknęła palce do gardła.

– Zaprzecza pan temu? – zapytała Lilian Bargainer. Skapitulował.

– W porządku, wrzuciłem. Wrzuciłem ją do jeziora. – Kiedy pomruk rozszedł się po sądzie i rozładował napięcie, dodał głośniej. – Ale jej nie zabiłem.

Pani Bargainer zmarszczyła brwi, przyłożyła dłoń do twarzy i pozwoliła, żeby palce zjechały jej do podbródka, jakby niczego nie rozumiała.

– Musi mi pan pomóc, panie Buckie. Dziwne jest to, co pan teraz mówi, wprost niewiarygodne. Wyjaśnijmy to. Wieczorem, jedenastego września, pojechał pan do Chew Valley Lake z ciałem pani Jackman i wrzucił je pan do wody, a jednak nie pan ją zabił. Tak pan twierdzi?

– Tak.

– A więc dlaczego zachował się pan w tak niezwykły sposób? Milczał.

– Musi pan to wyjaśnić, naprawdę musi pan, jeśli mamy panu uwierzyć.

Nie otwierał ust.

– Podejdźmy do tego inaczej – odezwała się pani Bargainer. – Nie zabił pan jej. Ale wiedział pan, że została zabita?

– Nie – odparł Buckie, który otrząsnął się z odrętwienia. – W tym rzecz.

– Dobrze. Zaczynam rozumieć. Znalazł ją pan martwą, czy tak?

– Tak.

– Nie wiedział pan, że została zamordowana?

– Tak.

– Sądził pan, że przedawkowała.

– Tak… to znaczy nie. – Buckie rozejrzał się wokół siebie. Zrozumiał, że wpadł w sidła.

Lilian Bargainer odezwała się bez krzty ironii.

– Powiedział pan tak, a miał na myśli nie. To znaczy jak? Twierdzę, że pański przyjaciel, Andy Coventry, dostarczał pani Jackman kokainy, którą otrzymywał od pana. Pan jest importerem, on był dilerem. Mam rację?

Sir Job skoczył na równe nogi, ale sędzia gestem nakazał mu ciszę.

– Lepiej niech się pan zastanowi, proszę pana – powiedziała Lilian Bargainer. – Już za późno, by twierdzić, że nie ma pan nic wspólnego z narkotykami. Jeśli tak, otwiera pan drogę do oskarżenia o morderstwo. Co pan woli?

Buckie zachwiał się lekko na miejscu dla świadka, westchnął ciężko, a potem popłynęły z niego słowa.

– Przyszedł wrzesień, Andy bryknął do Szkocji na jakiś kurs. To on był dostawcą, jak pani powiedziała. Od swoich kontaktów dostałem informację, że pani Jackman błaga o towar. Robiła szum, że nie ma Andy’ego. Stwarzała duże kłopoty. Groziła, że nas zakapuje. W poniedziałek poszedłem się z nią spotkać.

– W poniedziałek, jedenastego września?

– Tak.

– O której godzinie?

– Około lunchu. Nikt nie otwierał drzwi frontowych, więc poszedłem na tył domu. Drzwi kuchenne były otwarte. Narkomani nie za bardzo zwracają uwagę na takie rzeczy. Zawołałem, ale nadal nie było odpowiedzi, więc poszedłem na górę. Leżała martwa na łóżku. Przeraziłem się, kiedy ją tak znalazłem. Przedawkowała, pomyślałem. Mówią, że kokaina może zabić, tak jak heroina. Przewidywałem kłopoty, jeśli lekarze ją rozkroją, i postanowiłem się jej pozbyć. Zniosłem ją na dół i włożyłem do samochodu. Wieczorem wrzuciłem ją do jeziora. – Zamknął oczy i dodał: – Miałem nadzieję, że na tym się skończy.

– A listy Jane Austen?

– Były wepchnięte pod koszulę nocną, jakby chciała je schować. Pomyślałem, że chciała to przehandlować za kokę, i je wziąłem. Obejrzałem je dopiero później.

– A co się stało, kiedy w jeziorze znaleziono zwłoki?

– Naprawdę byłem wystraszony, ale nie powiedziano ani słowa o narkotykach. W gazetach pisali, że ktoś ją udusił. Zrozumiałem, co muszę zrobić: usunąłem trupa. Potem aresztowali Danę, mojego kierowcę, i to wszystko było za blisko mnie, jak na mój gust. Mogli mnie załatwić za współudział. Kiedy pojawiła się okazja, zamieniłem wyściółki, tak jak pani powiedziała. Zrobiłem to tylko dlatego, żeby się chronić. Dana była na tyle głupia, że ją zabiła, tak myślałem, więc i tak jej nie dobiję bardziej, niż na to zasłużyła.

– Co się stało z książką kierowcy?

– Spaliłem ją, to jasne.

– Jasne?

– Każdy przejazd był wpisywany. Gdyby zobaczyła ją policja, odkryliby, że tym samochodem nie przewieziono zwłok, prawda?

– I zapewne sfałszował pan książkę swojego wozu? Pokiwał głową.

– To proste, jeśli samemu robi się wpisy, tak jak ja. – Potem Stanley Buckie obwisł, jak byk ugodzony banderilla.

Ale pani Bargainer miała już na podorędziu następny pocisk.

– Wróćmy do innej sprawy, która została podniesiona przed sądem. Zarzucam panu, że kiedy dowiedział się pan o zatrzymaniu Coventry’ego, włamał się pan do pustego domu pani Didrikson i przykleił listy pod blatem jej toaletki, co miało być kolejną sztuczką, odwracającą uwagę policji od pana.

Buckie się zawahał.

– Dlaczego pan to zrobił? – zapytała łagodnie Bargainer, jakby już się przyznał.

Opuścił wzrok.

– To miało być zabezpieczenie. Cholernie się bałem, że na rozprawie wyjdzie sprawa narkotyków, no i wyszła pierwszego dnia. Chciałem znów zwrócić uwagę na listy. Zadzwoniłem na policję i powiedziałem im, żeby przeszukali dom. Do dzisiaj wierzyłem, że Dana jest winna. Inaczej nie zrobiłbym tego. Czy to wystarczy?

– Jak dla mnie, to więcej niż trzeba – rzucił kwaśno sędzia. – Czy oskarżenie chce jeszcze raz przesłuchać świadka?

Sir Job odrzucił propozycję.

– W świetle zeznania, które właśnie usłyszeliśmy, nie będziemy powoływać więcej świadków, Wysoki Sądzie.

– Oskarżenie zamknęło sprawę?

– Tak, Wysoki Sądzie.

Na galerii dla publiczności Peter Diamond rozparł się na swoim miejscu. Był wykończony.

Lilian Bargainer znów wstała.

– Uważam, Wysoki Sądzie, że sprawa przedstawiona przez prokuraturę ma zbyt wątłe podstawy, by stawać przed ławą przysięgłych.

Sędzia zgodził się i nakazał ławie uniewinnienie Dany Didrikson.

Dana zakryła twarz i zaszlochała.

Rozdział 5

Wyglądasz, jakby cię przeżuli i wypluli – powiedziała Stephanie wieczorem, kiedy jedli. – Nic dziwnego. Dlaczego nie weźmiesz sobie wcześniejszej zmiany?

– Za chwilę.

– Jeśli czekasz na tę wiadomość, to widziałam wszystko o wpół do siódmej. Pokazała się na konferencji prasowej i ledwie wydukała parę słów. Nawet się nie uśmiechnęła. Gazety dają jej bajońskie sumy za wyłączność, ale ona powiedziała, gdzie je mogą sobie wsadzić. Powinieneś ją podziwiać.

– Tak.

– Jej adwokat to kobieta. Musiała być genialna, żeby odkryć, co się naprawdę stało. Nie możesz tego złożyć na karb kobiecej intuicji.

– Nie składam – powiedział Diamond.

– Cóż za umysł!

– Lilian Bargainer?

– No, tak. Inspektor Wigfull zbłądził, podobnie jak ty.

Ta niesprawiedliwość mniej go ubodła niż porównanie do Wigfulla.

– Zbłądził? W jakiej sprawie?

– Kokainy. Powinieneś się tym zająć od początku.

– Daliśmy się wpuścić na fałszywy trop. Testy były negatywne. Nie wykazały, żeby Geraldine Jackman brała. Tak, wiem – dodał zmieszany. – To ja jestem tym, który zawsze mówi, że nie można polegać na anatomopatologach.

– Co nie wyszło z tymi testami?

– Nie brała nic przed śmiercią. I to od kilku dni. Rozpaczliwie chciała dostać kokainę. W ten sposób wplątał się w to Buckie. Ironia polega na tym, że miała w domu kilka pakiecików, te, które znalazłem. Musiały zostać po którymś z przyjęć, a ona zapomniała, gdzie je położyła. Była całkowicie uzależniona od dostawcy.

– A on ją zabił.

– Nie – powiedział Diamond.

– Masz na myśli Buckle’a. Został aresztowany.

– Tak, ale pod zarzutem handlu narkotykami. Zmarszczyła brwi.

– To nie on jest zabójcą?

– Nie.

– Myślę, że wiesz, kto to jest, mądralo. Powinieneś wrócić do policji. – Ścisnęła go za rękę, jakby natychmiast pożałowała tej uwagi. – Ale cieszę się, że nie wróciłeś, częściej cię widuję.

– Hm.

– Chodźmy jutro na lunch do pubu. Tylko my dwoje. Pokręcił głową.

– Przepraszam, jestem już umówiony na lunch.

– Z kim?

– Z mordercą. – Sięgnął po pilota.

– W porządku, to w sobotę – powiedziała, nie zdradzając zaskoczenia, zdziwienia czy niepokoju.

Wkrótce potem poszedł do łóżka. Obojętność Stephanie i jego przekora sprawiły, że nie zasnęli jeszcze przez kilka godzin. Trochę po północy opowiedział jej o wszystkim.

Rozdział 6

Siedział skulony pod wielkim czarnym parasolem na ławce przed opactwem. Płaszcz przeciwdeszczowy miał zapięty aż pod szyję, a kołnierz podniesiony po uszy dotykał ronda jego kapelusza. Wyglądał jak tajniacy z ziarnistych, czarno-białych filmów sprzed czterdziestu lat. W sklepie na końcu Abbey Gate Street kupił dwie porcje frytek z rybą. Czekały, opakowane, na jego kolanach. Drobna mżawka niosła się znad Kanału Bristolskiego i opadała na całe miasto. Panowała taka mgła, że nie było widać połowy frontonu opactwa. Nawet gołębie się wyniosły, ale był zadowolony, że tutaj jest. Właśnie o to mu chodziło.

Przyglądał się bacznie każdemu, kto przechodził przez wybrukowany podwórzec przed kościołem. W większości byli to klienci sklepów albo turyści. Do zachodniej bramy podeszła wycieczka uczniów mówiących po francusku i znikła w środku. Od Stall Street docierały pierwsze takty koncertu skrzypcowego Brucha; uliczny grajek pociągał regularnie smyczkiem wsparty orkiestrą z taśmy. Udało mu się dziś rano znaleźć dla siebie suche miejsce. Ale udałoby się jeszcze lepiej, gdyby poczekał kilka minut, bo dzwony opactwa zaczęły wybijać południe.

– Naprawdę musimy rozmawiać tutaj?

Głos rozległ się za plecami Diamonda. Odwrócił się i zobaczył Matthew Didriksona.

– Chodź, siadaj. Pod parasolem jest sucho, a frytki i ryba nie będą wiecznie ciepłe.

Chłopiec obszedł ławkę i wziął torebkę, którą podał mu Diamond. Nie usiadł.

– Przynajmniej możemy tutaj swobodnie porozmawiać – powiedział Diamond. – Widziałeś się z matką?

– Wczoraj wieczorem. Greg zabrał nas na kolację. W domu jest nie do wytrzymania z prasą i tym wszystkim.

– Uroczysta uczta?

– Wcale nie. – Matthew gapił się na chodnik, marszcząc brwi. – Greg wyjeżdża do Ameryki.

– Tak, słyszałem.

– Chce, żeby mama też pojechała i zabrała mnie ze sobą.

– Powiedziałeś im, że zabiłeś panią Jackman? – zapytał Diamond wprost.

Matthew nabrał tchu i zadrżał. Nie podnosił wzroku. Dziś dziecko przeważało w nim nad mężczyzną.

– Powinieneś.

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– To za duża sprawa.

– Po tym wszystkim, co przeszła? Matthew skinął głową.

– Myślę, że ona wie – mruknął Diamond. – To dlatego uniewinnienie jej nie poruszyło. W głębi duszy wiedziała, co się stało, Mat. I nic nie mówiła, bo jest twoją matką i kocha cię. Ale wie, że prawda musi wyjść na jaw i wolałaby usłyszeć to od ciebie niż od kogoś takiego jak ja.

Chłopiec przyglądał się uważnie twarzy Diamonda, żeby przekonać się, że jego słowa są szczere.

– Powiesz jej?

Pytanie jak z piaskownicy.

– Powiem, jeśli to będzie konieczne.

Jego szczerość została oceniona pozytywnie.

– Porozmawiam z nią. – Mat odwrócił wzrok, spojrzał na dziecko przejeżdżające przez podwórzec rowerkiem bmx. – Pójdę do więzienia?

– Do więzienia nie. Jesteś niepełnoletni.

– Będę miał proces, tak jak matka?

– Prawdopodobnie. – To nie czas, żeby spekulować na temat problemów, wobec których stanie wymiar sprawiedliwości, kiedy będzie miał do czynienia z dwunastolatkiem oskarżonym o morderstwo. Nie było też sensu wyjaśniać, jak długo pozostanie w zamknięciu, na garnuszku Jej Królewskiej Mości.

– Usiądziesz?

Tym razem Matthew przyjął zaproszenie. Musiał usiąść blisko Diamonda, żeby znaleźć się pod jego parasolem. W kącikach oczu miał łzy.

– Nie chciałem jej zabić. Wszedłem do domu tylko po to, żeby znaleźć te listy. Wiedziałem, że musiała je zabrać, żeby wszystko zepsuć.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego na początku? W tamten poniedziałek rano twoja matka odebrała telefon od profesora Jackmana. Powiedział jej, że listy znikły.

– Była naprawdę zdenerwowana. Widziałem, jaka była zła. Ja też byłem zły. Pani Jackman była podła. Nienawidziłem jej. Strasznie krzyczała na moją mamę, i to przez nią nie mogłem już chodzić z Gregiem na pływalnię. To nie on chciał przestać. Był dla mnie naprawdę dobry. Uratował mi życie, kiedy wpadłem do jazu. Greg nie wykorzystywał mnie jak robaka na haczyku, a ona tak powiedziała tylko dlatego, że podobała mu się moja mama. On był…

– Jak ojciec?

– Tak. Nadal kocham mojego prawdziwego ojca – dodał szybko. Tego prawdziwego ojca, który wolał grać w szachy i nie pofatygował się, żeby przyjechać do Anglii na proces. Ten prawdziwy ojciec odrzucił syna. Ślepa lojalność Matthew tłumiła straszną, śmiertelną rozpacz.

– Co się stało w tamten poniedziałek rano?

– Kiedy mama odwoziła mnie do szkoły, widziałem, jak się męczy przez te listy. Postanowiłem spróbować zabrać je pani Jackman. W pierwszym dniu semestru zawsze obijamy się koło szatni, bo wydają nam czyste togi. Za bardzo są zajęci małymi dziećmi, żeby interesować się nami, starszymi chłopcami. Można pobiegać po sklepach i guzik ich to obchodzi. Pojechałem minibusem do Bathwick Hill. Wiedziałem, który to dom. Myślałem, że znajdę jakieś otwarte okno, ale poszło łatwiej, bo otwarte były drzwi kuchenne. Po prostu nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Nikogo nie było. Wszedłem cichutko na schody i znalazłem jej sypialnię. Była tam, jeszcze spała. Chciałem poszukać listów, ale bałem się, że się obudzi i mnie złapie.

– Obudziła się?

– Dopiero jak położyłem jej kołdrę na twarzy. Leżała na plecach, a ja chciałem zakryć jej oczy. Pewnie bym jej nie zabił, gdyby się nie obudziła. Poruszyła się, a ja przycisnąłem kołdrę. Szarpała się, ale to nic nie dało, bo ręce miała zaplątane w pościel. Im bardziej się szarpała, tym mocniej naciskałem. Klęczałem na niej. Byłem zły i wystraszony. Właściwie nie wpadłem w panikę, tylko nie chciałem, żeby się obudziła i mnie zobaczyła, i naciskałem, i naciskałem na kołdrę, aż ona się nie uspokoiła. Wystraszyłem się jeszcze bardziej, kiedy zrozumiałem, co zrobiłem. Jeszcze raz ściągnąłem kołdrę i popatrzyłem na jej twarz. Wiedziałem, że nie żyje. Nie szukałem już listów. Po prostu wybiegłem.

– Złapałeś autobus do Bath?

– Tak.

– Później, kiedy się dowiedziałeś, że w jeziorze znaleziono ciało, musiałeś być zdumiony.

– Tak.

– I co sobie pomyślałeś?

– Najpierw pomyślałem, że to Greg ją znalazł w sypialni i przewiózł, żeby to wyglądało na samobójstwo. Później, że to matka wrzuciła ją do jeziora. Powiedzieli, że wzięła swój samochód. Nie wiedziałem, co robić. Gdybym się od razu przyznał, mama miałaby kłopoty. Tamtego dnia, kiedy przyszliście do nas do domu, a ona próbowała uciec, tak naprawdę nic mi nie było. Pomyślałem, że ją wypuścicie, jeśli pójdę do szpitala.

Diamond pokiwał głową i nic nie powiedział.

– Przepraszam, że straciłeś przeze mnie pracę – dodał Matthew.

– Nie szkodzi – odparł Diamond. – Prawdopodobnie uratowałeś mi życie, kiedy Andy Coventry rozłupał mi głowę w łaźniach. Mogło być gorzej, gdybyś szybko nie sprowadził pomocy. Jedz te frytki.

W milczeniu rozważał znaczenie tego, co powiedział mu Matthew. Prokuratura koronna będzie miała prawdziwy problem, jeśli zechce się z tym rozsądnie uporać. Wszystkim zaoszczędziłoby bólu głowy, gdyby Jackman i Dana polecieli do Ameryki i zabrali chłopca ze sobą. Nie dokonuje się ekstradycji nieletnich.

Matthew, jakby czytał mu w myślach, powiedział:

– Chcę się przyznać, tak jak trzeba. Gdybym poszedł na policję, pójdziesz zed mną?

– Jasne.

– Najpierw chcę powiedzieć mamie.

– W porządku.

– Jak myślisz, co zrobi?

– Nie sądzę, żeby spieszyła się z wyjazdem do Ameryki.

– A Greg?

– Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zmienił plany, kiedy usłyszy, co masz do powiedzenia.

Skończyli lunch i wstali, żeby odejść. Diamond delikatnie położył rękę na ramieniu chłopca. Przed nimi mgła się podnosiła. Zobaczył kamiennego anioła, tego na najniższym szczeblu, zamarłego w locie ku wysokościom.

Загрузка...