ROZDZIAŁ X

Przyszły kobiety.

Gunilla, drżącymi rękami poprawiając piękne brosze u ślubnej sukni, słyszała, jak krzątają się po sypialni.

– Wygładź porządnie prześcieradło w tamtym rogu – rozległ się ostry kobiecy głos.

– Dotknij tego – powiedziała druga. – Czysty len!

– Tak, tak, wielcy państwo mogą sobie na to pozwolić.

– Państwo? Dziewczyna z Knapahult? Ona miałaby być lepsza od nas tylko dlatego, że Knapahult ma jakieś przywileje? To i tak mała zagroda.

– Spójrz na te koronki! Najpiękniejsze łoże małżeńskie na noc poślubną, jakie widziałam!

– Na noc poślubną? – powtórzył ostry głos. – Ona dawno już minęła, gotowam założyć się o kozę! Taki pośpiech z weseliskiem może oznaczać tylko jedno.

– Tak, tak, dziewczyna od jakiegoś czasu zajmowała się domem – zachichotała inna. – Potem szybko wślizgnęła się do łóżka. Grip jest wszak samotnym mężczyzną. I taki urodziwy.

Policzki Gunilli płonęły. Umocowała broszę i wybiegła, jakby gnał ją sam diabeł.

Myślała o wczorajszym wieczorze.

Przez las pędził samotny jeździec.

Styczeń, najdłuższy i najchłodniejszy miesiąc roku, trzymał przyrodę w lodowatym uścisku. Pokrywa śnieżna była cienka, jak to często bywa na południu Szwecji, ale mroźne wiatry hulające po otwartych przestrzeniach zebrały śnieg w zaspy. W czasie podróży zimno dawało się Heikemu we znaki.

Wracał ogromnie przygnębiony. Próby odnalezienia młodego Christera Gripa z Ludzi Lodu całkowicie się nie powiodły.

A tak długo i tak starannie szukał! Bergkvara na wybrzeżu okazała się o wiele większą miejscowością, ze sporą liczbą mieszkańców. Heike badał niesłychanie dokładnie, poświęcił na poszukiwania znacznie więcej czasu, niż uprzednio zamierzał, chciał jednak nabrać całkowitej pewności. Znalazł nawet informację o ludziach, którzy kiedyś przybyli do Bergkvara, a później stamtąd wyjechali. Sprawdził i tę ewentualność.

Teraz miał pewność: syna Arva Gripa nie ma tam i nigdy nie było.

Nie pozostał nawet cień szansy.

Jak będzie mógł powiedzieć o tym Arvowi?

Obdarzonemu strasznym obliczem Heikemu nie zawsze łatwo było zdobywać informacje. Spotykał się z ludzką niechęcią, szczególnie na początku. Pod koniec jednak, kiedy ludzie przywykli już do jego wyglądu, było lżej.

Heike wciąż jeszcze nie tracił nadziei na odnalezienie zaginionego syna Arva. Łudził się, wierząc, że być może Christer w najwcześniejszym dzieciństwie mieszkał w pobliżu dworu Bergqvara, lecz rodzina z jakichś przyczyn opuściła to miejsce. Postanowił podjąć ostatnią próbę i zwrócić się do pastora, by to sprawdził.

Był to jednak zaledwie cień szansy i musiał się łączyć z kolejnym piekłem poszukiwań.

Heike westchnął.

Cieszył się, że znów będzie mógł porozmawiać z Gunillą. I to nareszcie spokojnie. Była mu miłą przyjaciółką, nic więcej dla niego nie znaczyła. Gorzkie ziele podziałało niezwykle skutecznie.

Zorientował się nagle, że znajduje się na ścieżce wiodącej z Knapahult do Bergqvara. Musiał, widać, zatoczyć półkole wokół dworu. W tych lasach nietrudno zabłądzić.

Na ścieżce przed sobą dostrzegł wędrującą pieszo kobietę, ubraną w najlepsze suknie. Po rozkołysanych biodrach poznał matkę Gunilli.

Dogonił ją i wstrzymał konia.

– Witajcie! – pozdrowił Ebbę.

– W imię Chrystusa! – zawołała; – Czy zawsze musicie mnie tak wystraszyć? Wyskakujecie jak diabeł z pudełka.

Heike uśmiechnął się.

– Idziecie do Bergqvara? – zapytał, zsuwając się z siodła. – Usiądźcie na koniu, ja pójdę pieszo.

– Nie, nie, dziękuję. Nie chcę, by moja najlepsza suknia przesiąkła zapachem końskiego potu. Idę do kościoła.

– Mąż wam nie towarzyszy?

– Nie, leży w łóżku – odparła Ebba krótko. Szli obok siebie, kobieta nieco zakłopotana towarzystwem dziwnej istoty; nie wiedziała, jak ma się do niej odnosić. – Mój mąż wstrętnie zachował się wobec Gunilli i nareszcie mu przyłożyłam. Powinnam to była zrobić już dawno temu – rzekła z okrutnym uśmiechem.

– W jaki sposób źle potraktował dziewczynę?

– W męski sposób. To stary cap.

– Co takiego? – wykrzyknął Heike przerażony.

– Ale udało mi się go w czas powstrzymać. Twierdził, że ma do tego prawo, ale co z tego? Jeśli chodzi o Gunillę, jestem jak niedźwiedzica. Wpadłam we wściekłość i z wielką przyjemnością mu dołożyłam. Nadal się z tego cieszę.

– Mieliście zupełną rację – rzekł Heike tak zatopiony w myślach, że nie zastanawiał się nawet, co mówi.

– Gdybym się nie opanowała, dopiero bym mu odpłaciła – ciągnęła Ebba. W jej głosie nadal słychać było żądzę zemsty. – Co prawda nie ma jak odpłacać, bo zapadł na chorobę starców.

Heike udawał, że nie słyszy.

– A jak się miewa Gunilla?

– Dziękuję, tak jak może się miewać panna młoda. Roztrzęsiona, zapłakana i rozżalona, ale my, kobiety, już takie jesteśmy. W dniu ślubu zawsze ogarnia nas paniczny lęk.

Heike stanął jak wryty.

– Panna młoda? Gunilla wychodzi za mąż? Dzisiaj? Za Erlanda, oczywiście?

Doprawdy, ale się pospieszyli, pomyślał.

– Nie, nie za Erlanda. Za samego pana Gripa.

– Za… za Arva? – Heike był tak zdumiony, że nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

A więc to Arva miała w odwodzie! To on był owym nieznanym, szlachetnym zalotnikiem, który miał ją zostawić w spokoju! Heikemu nawet do głowy wcześniej nie przyszło, by mógł być nim Arv.

– A co na to Erland?

Ebba potarła dłonią czoło i suszyła dalej.

– No tak, Erland! Biedaczysko, naprawdę szkoda mi chłopaka. Byłam u niego wczoraj wieczorem i rozmawiałam w imieniu Gunilli. Gunilla sama nie mogła iść, leżała złożona gorączką. Bardzo ciężko to przyjął, nie powiem! To nie w porządku wobec niego, ale rozumiem też dziewczynę. Jak ktoś już raz nabierze obrzydzenia do tego, co dobre w łóżku, to i w dziesięć koni się go tam me zaciągnie. Powiedziałam o tym Erlandowi, bo on przecież wie, co mój mąż przez te wszystkie lata zrobił z córką tymi swoimi śmierdzącymi siarką kazaniami o nierządnicach Ezechiela, które marzyły o Chaldejczykach z ogromnymi narządami i rozkładały się na ulicach, wabiąc mężczyzn, ale nie pisnęłam ani słówka Erlandowi o tym, co ten przeklęty dziadyga ostatnio nawyprawiał, bo się bałam, że jak Erland się dowie, to zabije Karla, a szkoda, żeby chłopak szedł do więzienia, bo niczym sobie na to nie zasłużył…

Zatrzymała się, by złapać oddech, którego pozbawiło ją ostatnie zdanie.

– Muszę pomówić z Erlandem – rzekł Heike. – Macie rację, bardzo szkoda chłopaka.

– Tak. Gunilli ogromnie przykro z jego powodu, ale wiem, że nic na to nie może poradzić. Najspokojniej jej będzie u pana pisarza. Ale boję się o Erlanda. Ostatnie, co za mną krzyknął, to że ma wszystko w dupie.

Ebba nigdy nie przebierała w słowach, wrażliwemu Heikemu trudno było strawić jej wulgarne określenia.

Ebba mówiła dalej na tym samym oddechu:

– Powiedział, że pójdzie do lasu rozprawić się z demonami w Diabelskim Jarze.

Heike pobladł.

– Wczoraj?

– Nie, nie, dopiero dzisiaj o dwunastej. Dokładnie w tym samym czasie, kiedy Gunilla będzie brała ślub.

– Ale przecież nie wolno mu tego robić! To samobójstwo!

– Może o tym wiedział. Pewnie chciał umrzeć bohaterską śmiercią. Oczyścić Diabelski Jar z potworów i zginąć. Erland zawsze lubił odgrywać bohatera.

– Boże – szepnął Heike. – Boże!

Uznał, że Ebba zbyt lekko potraktowała tę historię, ale też i nie widziała tego, co on.

A Ebba ze swojej strony uznała, że wzywanie Pana Boga przez demona z otchłani zabrzmiało pogańsko, niemal bluźnierczo. Nigdy jednak nie udało jej się właściwie umiejscowić Heikego.

Heike wskoczył na konia:

– Muszę pędzić do lasu, powstrzymać Erlanda, zanim dotrze na miejsce. Jest szalony, szalony!

Zanim Ebba się zorientowała, koń i jeździec zniknęli w tumanie wirującego śnieżnego pyłu.

Pokręciła głową.

– Zbyt dużo dzieje się tu naraz jak dla mnie. A zawsze narzekałam, że to taka nudna dziura!

W zasypanym śniegiem lesie Heike zaczął myśleć trochę bardziej trzeźwo. Nie wiedział, z której strony może nadejść Erland, o ile, oczywiście, nie dotarł już do przerażającej szczeliny, którą Heike kiedyś napotkał.

Utkwił wzrok w obsypanych z jednej strony śniegiem pniach drzew, od ziemi aż do korony. Myśli gorączkowo pracowały mu w głowie.

W jaki sposób odnaleźć chłopaka?

Heike rozumiał, że jeśli uparty Erland postanowił rozprawić się z mieszkańcami Diabelskiego Jaru, niezbędna mu była pomoc. Pomoc jego, Heikego. A nie miał zbytnio ochoty wdawać się w walkę z trollami, jak nazywał stworzenia, które ujrzał tamtej nocy.

Co robić? Musi odnaleźć Erlanda! I to szybko!

Jego zagroda? Gdzie ona jest?

Z pewnością wiedziano o tym w Backa.

Ale gdzie leży Backa?

Nie mogąc się zdecydować, na oślep gnał przez las. Nie miał już pewności, w której stronie znajduje się Diabelski Jar. Ten las mógł człowiekowi pomieszać wszystko w głowie, należało trzymać się ścieżek. A Heike od dawna nie widział żadnej drogi.

W głowie Heikego coś szumiało, brzęczało jak natrętny komar, jakaś myśl… Coś, co powiedziała Ebba…

Ebba wiele mówiła.

Powoli słowa przedzierały się do jego świadomości, fragmenty wypowiedzi, nie tylko jej, lecz i innych. Ślepca, Gunilli, Ebby, wypowiedziane w innym czasie, jeszcze jakieś…

Heike poczuł, że w miarę jak słowa ożywają w pamięci, zimny pot występuje mu na czoło.

Czy to naprawdę mogło się zgadzać?

Nie, robi z igły widły, nie wolno mu fantazjować.

Ale jeśli rzeczywiście?

Ach, Boże, nie, to zbyt nieprawdopodobne, wprost katastrofa. Zaiste, splot wydarzeń jak w starogreckiej tragedii!

Nie, to nie mogło zdarzyć się w rzeczywistości, a już z pewnością nie w ubogiej, chłopskiej Smalandii!

Starał się poukładać urwane zdania we właściwym porządku, ustawić je w odpowiednie miejsca.

„Twierdził, że ma do tego prawo, ale co z tego? Wpadłam we wściekłość!”

„Małżonkowie wygrali, dostali chłopca. Bogacz był bardzo zawiedziony. Zaproponował, że podwiezie ich kawałek.”

A Ebba wcześniej: „To nie tylko moja wina, że nie ma syna. Tyle samo w tym jego winy!”

Inny głos: „Mieli małego synka, ale stracili go i tylko ja im zostałam. Ojciec nigdy tego nie wybaczył, ani mnie, ani matce.”

„Zjeździłam pół świata z tym kaznodzieją. Widziałam Skanię, Blekinge i całą Smalandię.”

Wszystkie elementy układanki bezlitośnie wpadały na swoje miejsca.

– Dobry Boże – szepnął Heike. – Dobry Boże, nie!

Zawrócił konia i po własnych śladach pognał do Bergunda.

W kościele tłoczyli się mieszkańcy wioski, którzy koniecznie chcieli być świadkami niezwykłego ślubu. Toż to sam pan pisarz bierze za żonę córkę z chłopskiej zagrody! Ci przyjaźnie usposobieni, o miękkich sercach, uważali, że to w najwyższym stopniu romantyczne. Skandal, powiadali inni. Dziewczyna stanie się nieznośna, zacznie zadzierać nosa, myśleli złośliwie. W taki sposób piąć się w górę!

Cały kościół przesycony był odorem przechowywanych zwykle w zamkniętych kufrach odświętnych ubrań. Wśród ludzi znalazły się kobiety tak biedne i wychudzone, że ich ciała były ledwie kośćmi obciągniętymi skórą, i dzieci o sinobladych twarzyczkach z zapadniętymi oczami. Smalandia była wszak krainą nieurodzajną i biedną. Na Boże Narodzenie, na polecenie dziedzica i pisarza, Gunilla krążyła wśród najuboższych zagród dworu, dźwigając wielkie kosze jadła, i rozdzielała świąteczne przysmaki z kuchni hrabiostwa Posse. Wielu życzliwie ją za to wspominało i dlatego pragnęli uczestniczyć w uroczystości jej ślubu. A i pisarz był zacnym człowiekiem, zawsze gdy się go spotkało, odpowiadał na powitania. Z całego serca życzono mu dobrej żony.

Na uroczystość przybył także przyjaciel Arva, lensmann, zabrakło natomiast hrabiego Possego, gdyż przebywał w Sztokholmie.

Piękna to była ceremonia. Panna młoda, wielkooka i blada, mocno ściskała śpiewnik z psalmami w dłoniach, by nie było widać, jak się trzęsą. Pan młody przynajmniej na pozór zachowywał spokój. Sam pastor okazywał wzruszenie, bo w istocie był dobrym człowiekiem, choć podzielał poglądy kościoła na niższość kobiety w małżeństwie i wszystkich innych dziedzinach życia.

W pierwszej ławce tronowała Ebba, wystrojona i dumna z córki, nie powstrzymywało jej to jednak przed słaniem zalotnych spojrzeń ku ławkom, w których siedzieli mężczyźni. Nie sądziła, że Karl dożyje takiej chwili, przez ostatni rok bardzo się postarzał.

Przebrzmiały już ostatnie wstępne psalmy i zakończyło się przygotowanie ceremonii, kiedy drzwi kościoła otworzyły się po cichu i ktoś wśliznął się przez nie, stając w cieniu pod galerią. Nikt jednak nie miał czasu odwrócić głowy, bo pastor przystąpił do najważniejszego.

Powiedział wiele pięknych słów o małżeństwie ustanowionym przez Boga, o wierności i towarzyszeniu sobie na dobre i na złe, i zakończył tradycyjną formułą:

– Jeśli jest osoba, która wie o czymś, co stoi na przeszkodzie zawarciu tego małżeństwa, niech wyzna to teraz lub później zmilczy to na zawsze.

Zapadła cisza, obowiązkowa po wygłoszeniu tych słów.

Od cieni pod galerią oderwała się jakaś postać. Z tylnych ławek rozległy się ciche okrzyki, przenoszące się coraz bliżej ołtarza w miarę, jak przerażająca istota kroczyła naprzód. Pobożni wieśniacy kulili się w ławkach, jakby popychani od tyłu przez ogromną niewidzialną szuflę. Wśród szlochów dały się rozróżnić słowa modlitwy: „Ale zbaw nas ode złego”. Najtchórzliwsi wyślizgnęli się z ławek i uciekli za drzwi kościoła.

Państwo młodzi odwrócili się. Ani oni, ani Ebba i pastor nie dzielili przerażenia parafian, znali już bowiem Heikego. Ale jakże się zdumieli!

On jednak nie rzekł ani słowa, dopóki nie znalazł się pod ołtarzem. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak wiele kosztuje dotkniętego z Ludzi Lodu przekroczenie progu kościoła.

– Ten ślub nie może się odbyć – rzekł cicho. Na twarzy malował mu się wyraz napięcia. Wszak to niesłychane, by w taki sposób przerywać podniosłą uroczystość.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Arv, a pastor powtórzył jego pytanie.

– Nie jestem pewien – rzekł Heike smutno. – Ale przypuszczam, że tych dwoje klęczących przed ołtarzem jest w rzeczywistości ojcem i córką.

Загрузка...