ROZDZIAŁ XII

Ocknął się, ale nie był w stanie otworzyć oczu. Bijący zewsząd smród uderzył go w nozdrza. Usłyszał grube, chrapliwe głosy dobiegające z zewnątrz.

Bolało go całe ciało. Leżał mocno związany w bardzo niewygodnej pozycji na czymś nierównym, jak gdyby ciśnięto go w kąt z rupieciami. Wyczuł ręką, że kordzik, jego ukochany kordzik, z którego posiadania kiedyś, jeszcze w świecie ludzi, był taki dumny, ten kordzik zniknął.

Ktoś inny bezprawnie przejął jego kord. Gorzko by nad tym zapłakał, gdyby dostawało mu sił.

Co się teraz stanie? Czy powinien się cieszyć, że zachował życie?

I tak pewnie nie potrwa długo. Z pewnością oprawcy toczą teraz spory, w jaki sposób zgładzić więźnia.

Erland otworzył oczy. W pomieszczeniu panowała niemal gęsta ciemność. Na palenisku na ziemi żarzyły się resztki węgli, ot i całe światło.

Po palenisku sądząc, było to domostwo. Wytężał wzrok, by dostrzec cokolwiek.

Jedyne małe okienko zdradzało, że zapadł już zmrok. Światło księżyca wpadało do wewnątrz wąziutkimi smużkami i Erland bardziej domyślił się niż zobaczył, że okno zostało zabite gęsto umieszczonymi palikami.

Więzienie? I ono było im potrzebne? Przecież nie przygotowano go specjalnie dla niego, ale wobec tego dla kogo? Może dla buntowników wywodzących się spośród nich samych? Nie wiedział, czy stwory podejmują wyprawy do świata ludzi i porywają jeńców. Chyba że… Tak, może tak!

Nagle usłyszał, że nie jest sam w pomieszczeniu. Czy to jeden z nich? Wyobraził sobie pokrytą szczeciną istotę z ogonem, nie miał przecież pojęcia, jak wyglądają demony z Diabelskiego Jaru. Tego nie wiedział chyba nikt.

Jęknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Jeśli zakneblują mu usta, okaże się, że postąpił niemądrze, ale nie mógł leżeć tak przez całą wieczność. Spróbował się poruszyć i przeszył go straszliwy ból. W głowie, plecach i w boku. Czyżby złamał żebro? Zapiekły go nadgarstki i kostki które skrępowano mu z brutalną siłą.

Nie tak wyobrażał sobie swój bohaterski czyn, zupełnie nie tak! Jaką chwałę mogło mu przynieść to, co się stało?

Z legowiska, którego przedtem nie zauważył, ktoś się podniósł i kucnął przy nim. Długie falujące włosy oraz delikatne dłonie wskazywały na kobietę. Istota nie wydawała się wrogo nastawiona.

– Czy ty…jesteś jedną z nich? – szeptem zapytał Erland. – Czy zwykłą śmiertelnicą?

– Kiedyś, kiedyś dawno temu, byłam człowiekiem – odparła głucho. – Teraz jestem wstydem ludzkiego rodzaju.

– Czy może masz na imię Siri? Z Młyńskiego Potoku?

– Kiedyś nią byłam. Ale kim jesteś ty, co znasz moje imię?

– Nie pamiętasz chłopca, z którego wyśmiewała się cała wioska? Erlanda z Backa?

– Erland? Mały Erland! – rzekła wzruszona. – Jakże miałabym cię poznać, jesteś taki wysoki i przystojny!

Nie pojmował, jak mogła cokolwiek dojrzeć w takich warunkach. Ale oczy z czasem przyzwyczajają się do mroku, a ona być może przebywa już od dawna w zamknięciu.

– Musimy się stąd wydostać – szepnął.

– Próbowałam przez dwa lata. Nie da się. Powinieneś zobaczyć blizny na moim ciele. Kara za próby ucieczki.

– Ale dlaczego cię tutaj trzymają?

W jej głosie zabrzmiało bezgraniczne zmęczenie.

– Trzej z nich znaleźli w moim ciele zadowolenie. Od czasu do czasu tu przychodzą.

– Aż trzech? – przeraził się Erland.

– Wszyscy pozostali także byli tu przynajmniej raz.

– Czy nie ma wśród nich zazdrości? – dopytywał się.

– Tak. Z początku były kłótnie, ale teraz służę im tylko do zaspakajania żądz.

Erland milczał. Usiłował wczuć się w położenie kobiety.

– Ilu ich jest?

– Osiem. Osiem diabłów.

– Mówisz dosłownie, czy to tylko takie wyrażenie?

– Ciii… – szepnęła i rzuciła się na legowisko.

Na zewnątrz rozległy się kroki. Ktoś zatrzymał się przy drzwiach, jak gdyby miał zamiar wejść do środka, ale zrezygnował i poszedł dalej.

Dlaczego wrzucili mnie do pomieszczenia, w którym znajduje się już jeden ich przeciwnik? zastanawiał się Erland. Doszedł do wniosku, że można to tłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze – to jedyne pewne więzienie, po drugie – nie uważają, by im w czymkolwiek zagrażał, gdyż i tak mają zamiar go zabić.

Ale dlaczego w takim razie nie został zgładzony od razu? Może będą go przesłuchiwać, torturować…

Nie, nie wolno mu wpadać w taki ton. Jeśli nie przestanie sam się straszyć, niepotrzebnie straci siły, otuchę i chęć życia.

Znów przyszła do niego Siri i zaczęła rozwiązywać mu pęta, pomogła mu też wygodniej się ułożyć.

– Nie zdradzaj, że jednym ruchem możesz się teraz pozbyć więzów – szepnęła. – Jest ich zbyt wielu i jeśli nawet zdołasz obezwładnić jednego, to donikąd nas nie zaprowadzi. Poczekaj, aż twoja sytuacja stanie się tak rozpaczliwa, że nie będziesz miał innego wyjścia. O, już, czy teraz lepiej?

– Wspaniale! Dziękuję!

Głowa bolała go niemiłosiernie, każde uderzenie pulsu wprost rozsadzało czaszkę. Ale wiedział, że narzekanie niczego nie polepszy, milczał więc.

– Są tu poza mną dwie kobiety – powiedziała Siri cicho. – Była jeszcze jedna, ale kiedy urodziła dziecko, odeszła, nie chciała ryzykować życia małego. Nie wiem, dokąd uciekła. Ale te dwie, które zostały, są takie same jak te diabły, z własnej woli tu siedzą. Ja także parę razy zaszłam w ciążę, ale traciłam płód, i cieszę się z tego. Nie chcę mieć dziecka z tymi potworami! Ach, Boże, Erlandzie, nie wiesz, jak cudownie jest móc rozmawiać z prawdziwym człowiekiem! Tak mi przykro z twojego powodu! Nie zasłużyłeś na taki los! Ale powiedz mi, co się dzieje w Bergqvara?

– Nic ciekawego – odparł Erland z goryczą, wracając myślą do ślubu Gunilli. – W Młyńskim Potoku wszystko w porządku, twoja matka trochę niedomagała jesienią, ale choroba ustąpiła. Wszyscy myślą, że już nie żyjesz, Siri, dlatego nikt cię nie szukał.

– Czy nie znaleźli śladów, które zostawiałam, gdy musiałam wychodzić z nimi po chrust?

– Tak. Zastanawiano się, czy to nie mogłaś być ty, a i Ebba z Knapahult twierdziła, że słyszała twój płacz.

– Tak, to prawda. Często siadywałam na wzgórzu i marzyłam o powrocie do domu, ale moi strażnicy nakazywali mi milczenie.

Erland zacisnął zęby.

– Musisz pamiętać, że wszyscy w wiosce straszliwie boją się Diabelskiego Jaru. Może woleli więc myśleć, że to nie ciebie słyszeli?

– Zaiste mają powody do strachu. A dlaczego ty tu przyszedłeś?

Szeptem opowiedział o ślubie ukochanej dziewczyny z pisarzem na dworze Bergqvara.

Siri uniosła głowę.

– Arv? – szepnęła z tęsknotą w głosie. – A więc dzisiaj się żeni! Z małą Gunillą, to ona tak wyrosła? Ale jest chyba dwa razy młodsza od niego.

– No właśnie.

Umilkli, pogrążeni każde w swoich myślach. Osamotnieni, odrzuceni.

– Wydostaniemy się stąd, Siri – stanowczo rzekł wreszcie Erland, chcąc ją pokrzepić. Znalazł bowiem nowy cel w życiu: uratować tę nieszczęśliwą kobietę.

– Nie jestem nawet przekonana, czy tego chcę – rzekła ze smutkiem. – Nie, nie mogę wrócić do domu, jestem pohańbiona, zbrukana, nie będę umiała spojrzeć ludziom w oczy. Nie pozwalają mi się nawet myć. Brzydzę się sama sobą, Erlandzie! Ale upadek na ciele nie jest tak trudny do zniesienia. Najgorsze, że tak zniszczyli moją duszę. Przez ostatni rok pragnęłam śmierci.

– Głupstwa! – oburzył się Erland.

– Chyba masz rację. W głębi serca wcale nie chcę rozstać się z życiem, inaczej nie siedziałabym tak, zdjęta bolesną tęsknotą… Ale jak zdołam znów spotkać się z ludźmi? Nie wiem…

Erland nie umiał znaleźć słów pociechy dla nieszczęsnej kobiety. Łatwo mu przyszło chełpienie się, że ją ocali, ale jakie miał możliwości?

Żadne!

Gromada uzbrojonych mężczyzn przystanęła w rozświetlonym blaskiem księżyca lesie.

– Tutaj – rzekł niskim głosem lensmann. – Tu się coś wydarzyło.

Przyglądali się skopanemu śniegowi na ziemi i połamanym gałęziom drzew.

– Stwory o zwierzęcych łapach rzuciły się na niego od tyłu – oświadczył jeden z wieśniaków złowróżbnym głosem. – Erland został napadnięty.

Pozostali ze strachem rozejrzeli się dokoła, gotowi wziąć nogi za pas.

– No, no, zwierzęce łapy – szepnął pastor. – Nie bądźmy przesądni! W tym słabym świetle trudno jest rozróżnić ślady.

– Ale widać, że stopy porastał włos.

– Mogli owinąć nogi skórami.

Zauważył, że chłopi z powątpiewaniem odnoszą się do jego słów.

– Ilu nas jest zbrojnych?

Lensmann policzył mężczyzn.

– Piętnastu – odparł. – Nie brałem pod uwagę Gunilli ani was, pastorze.

– Tak, moją bronią jest słowo – stwierdził duchowny. – A Gunilla nie powinna brać udziału w ewentualnym starciu, rezultat byłby z góry przesądzony.

– Jestem silna jak chłopak – wtrąciła Gunilla, ale nikt nie chciał jej słuchać.

– Pomódlmy się teraz do Pana, by wspomagał nas w walce – nakazał pastor.

Heikemu z gniewu pociemniały oczy.

– Czy to stosowne, byśmy mieszali Boga do wojny? – zapytał. – Czy nie wszyscy ludzie są pod Jego opieką? Czy dobrze, byśmy wzywali Boga, prosząc Go, by opowiedział się za którąś ze stron?

Pastor już chciał ostro odpowiedzieć, że przecież mają do czynienia z diabłami, ale wówczas stałoby się jasne, że podziela przesądy wieśniaków.

Arv łagodnie rozsądził spór.

– Pomódlmy się, by zwyciężyła sprawiedliwość.

Wszyscy na to przystali i po krótkiej modlitwie lensmann przejął dowodzenie i dokonał przeglądu broni. Z zaskoczeniem skonstatował, że Heike jest całkiem nieuzbrojony, ale nic nie powiedział.

Gunilla pod szeroką peleryną ukryła nóż.

Lensmann podzielił gromadę niczym niewielką armię, tak aby w każdej grupie znaleźli się i słabi, i silni. Arv z żalem zobaczył, że Gunilla nie przyłączyła się do jego oddziału.

Stanęła przy Heikem.

Nic właściwie nie mógł na to powiedzieć. Sam chętnie by tak zrobił.

Bowiem mimo że Heike nie miał broni, mimo że cały czas trzymał się z tyłu, nie było wątpliwości, kto w tej gromadzie cieszy się prawdziwym autorytetem. Lensmann i pastor musieli czekać na inną okazję, pisarz z Bergqvara również.

Wszystkie konie ukryto w lesie, w szczelinie i tak by się do niczego nie przydały.

Nikt nie miał zbyt jasnego pojęcia, jak głęboka jest jama. W rzeczywistości okazała się dość płytka, zagłębienie przypominało niewielką dolinę, leżało jednak dobrze ukryte w gęstym lesie, z dala od Bergunda.

I tym razem także postąpili jak Heike: poszli za zapachem dymu.

Gunilla dzielnie dreptała na zmarzniętych nogach obutych w cienkie trzewiczki. W tej chwili w głowie miała tylko jedną myśl: uratować życie Erlandowi!

Oby tylko nie przybyli za późno! Boże, miej go w swej opiece!

Nietrudno było iść za śladami. Księżyc oświetlał otulony śniegiem las. Świecił tak jasno, że gwiazdy zbladły, a cienie przybrały barwę granatu. Tu i ówdzie drobiny śniegu błyszczały jak rozrzucone diamenty. Gunilla ani o krok nie odstępowała Heikego, przy nim czuła się najbezpieczniej.

Nagle wszyscy przystanęli i padli na ziemię. Tuż koło ucha jednego z wieśniaków ze świstem przeleciała strzała i wbiła się w pień drzewa nie opodal.

Zostali odkryci, ale czegóż innego mogli się spodziewać, była ich wszak cała gromada.

– Przynajmniej nie mają strzelb – mruknął lensmann. – Ze średniowieczną bronią jakoś sobie poradzimy.

Ledwie wymówił te słowa, rozległ się huk wystrzału i kula rykoszetem odbiła się od najbliższego kamienia.

– No, ładnie – syknął lensmann przez zęby. – To była broń królewska, poznałem po odgłosie.

– Strzelba Erlanda? – szepnął Arv.

– Najprawdopodobniej.

– A więc go mają – rzekł pastor zrezygnowany. – Boże, zmiłuj się nad jego duszą.

Gunilla oburzona spytała zaczepnie:

– Dlaczego nad jego duszą? Dlaczego nie nad żywym Erlandem?

Poczuła, że czyjaś dłoń mocno ścisnęła jej rękę. To Heike ją zrozumiał.

Lensmann nakazał wszystkim wyczołgać się do tyłu i skryć między drzewa. Tam szeptem wydawał dalsze rozkazy. Musieli rozdzielić się na grupy i okrążyć szczelinę, bezpośredni atak był niemożliwy.

Teraz z daleka nawet widzieli dym wydobywający się z zagłębienia w ziemi, jakby z niewielkiej doliny. A więc tam musiał przebywać ten szaleniec Erland.

Ale z drugiej strony, myślał Arv, może to najlepsze, co mogło się wydarzyć. Nareszcie pozbędą się utrapienia, jakim dla całej wioski był Diabelski Jar.

Chyba że przy tej okazji sami zginą.

Wszystkie atuty były po stronie wrogów. Znali okolicę i byli nie rozpoznani. Nikt z mieszkańców parafii nie wiedział, ilu naprawdę ich jest ani kim są.

Ale czy demony posługują się strzelbami?

Strzelby stanowiły najtrudniejszą przeszkodę. Niełatwo się przemknąć pod kulami. Erland wyrządził odsieczy i sobie niedźwiedzią przysługę. Czy jeszcze żyje?

Bardzo powoli posuwali się naprzód. Wróg nadal wyczekiwał, nie dawał się rozpoznać, ale obie strony nawzajem wyczuwały swoją obecność.

Noc dojrzewała, wkrótce nastać miała wilcza godzina.

Wszyscy mieszkańcy szczeliny musieli się już przebudzić. Nie spali, czujni i gotowi.

Gunilla straszliwie marzła. Gdy tylko nadarzała się okazja, przysiadała na pniu drzewa, chowała zlodowaciałe stopy pod pelerynę i mocno je nacierała. Zaczęła się o nie bardzo martwić, ale nie chciała się użalać. Nikt i tak nie mógł jej pomóc.

Trzy grupy, prowadzone przez Heikego, lensmanna i Arva, zbliżały się do siebie od północnego krańca szczeliny. W grupie Arva był pastor.

– Jak uważacie, pastorze? – zapytał zlękniony wieśniak. – To pomioty Szatana?

– Sądzę, że nie – niepewnym głosem odparł pastor.

– Ale czy jednak nie należałoby odprawić egzorcyzmów?

– Na nic się to tutaj zda – rozległ się głęboki głos Heikego. – Gdybyśmy mieli do czynienia z nadprzyrodzonymi istotami, otrzymałbym wsparcie.

Popatrzyli na niego pytająco.

Arv wyjaśniał:

– Niektórym dotkniętym z rodu Ludzi Lodu pomagają ich przodkowie, gdy grozi im niebezpieczeństwo. Wielokrotnie wspomagali już Heikego.

Informacja ta została przyjęta z pełnym powątpiewania milczeniem.

– Czyżby młody Heike przedstawiał sobą dobrą moc? – zapytał ktoś.

– Tak. Nie wolno oceniać psa po sierści – odparł Arv. – Prowadzimy w rodzie własną walkę, ale teraz nie czas, by się nad tym rozwodzić. Choć Heike posiada wszelkie zewnętrzne oznaki przeklętego, to właściwie należy do wybranych.

Słowa te były niby balsam dla duszy jakże zgnębionego swym wyglądem i losem Heikego, ale niczym się nie zdradził, że je słyszy. Nie spuszczał oka ze skąpanej w błękitnym świetle księżyca szczeliny.

– Twierdzisz więc, że potwory są ziemskimi istotami? – zapytał lensmann.

– Tak uważam. Ale są złe. Mojemu obrońcy nie podoba się to miejsce.

By uniknąć dalszych niespodzianek, lensmann nie pytał już o jego obrońcę.

– Wobec tego nie rozumiem, dlaczego ukrywają się od trzech lat! – W tym momencie twarz mu się rozjaśniła. – Ukrywają się! Sam to powiedziałem! Wiem już, co wydarzyło się w Kalmarze! Ośmiu z najgorszych przestępców w kraju uciekło z tamtejszego więzienia. Mordercy, rozbójnicy, wszyscy mniej lub bardziej chorzy na umyśle. Krzyki, jakie Karl z Knapahult usłyszał tamtej nocy trzy, cztery lata temu, były pewnie odgłosami radosnej uczty. Świętowali udaną ucieczkę i znalezienie dobrej kryjówki. O tym, że zbiegli, dowiedziałem się dużo, dużo później po fakcie, i nie zdołałem połączyć tego z Diabelskim Jarem. Dopiero teraz Heike naprowadził mnie na właściwy trop.

– A więc dobrze – ucieszył się pastor. – Wiemy przynajmniej, z kim przyjdzie nam walczyć. Ośmiu, powiedziałeś?

– Tak. Szczelina nie leży szczególnie blisko Bergqvara, graniczy raczej z innymi parafiami na południowym zachodzie, które przez długi czas dotknięte były niewyjaśnionymi kradzieżami i napaściami. Nikt nie wiedział, kto się za tym kryje. To tłumaczy, w jaki sposób rozbójnicy utrzymywali się przy życiu na takim pustkowiu.

– Ale mimo wszystko! Dlaczego tak uparcie się ukrywają?

– Niewiele wiem o kalmarskim więzieniu i przebywających tam przestępcach, zgaduję jednak, że większość mieszkańców Diabelskiego Jaru, a może nawet wszystkich, czeka topór.

– Pytanie, jak możemy ich przechytrzyć – zastanawiał się Arv. – Muszę przyznać, że wolałbym uniknąć otwartej walki. Nie chcę być świadkiem śmierci porządnych ludzi z Bergqvara.

– I ja także. Ale spójrzcie! Tam, po drugiej stronie! To jakby… nasi ludzie schodzą w dół! Chyba poszaleli!

Nie mogli uczynić niczego, by powstrzymać przyjaciół. Ani krzyknąć, ani zamachać ramionami.

– Cóż, to przesądza sprawę – orzekł lensmann. – Wszyscy musimy spuścić się w dół. Nie, ty nie, Gunillo!

– Ale przecież nie mogę stać tu bezczynnie, podczas gdy wy…

– Spokojnie, spokojnie – powiedział lensmann nieznośnie pobłażliwym tonem. Wydawało się, że ledwie powstrzymał się, by nie pogładzić jej po głowie. – Rozumiesz chyba, że nie możemy dopuścić, byś tam zeszła.

Gunilla wybuchnęła niczym beczka prochu.

– A ja mogę patrzeć, jak idziecie na śmierć? Bo was nie stać na to, by pogrążyć się w żałobie, to kobiece zajęcie, jak wszystko, co nudne. Ach, wy mężczyźni zawsze chcecie odgrywać rolę dzielnych i odważnych wobec nas, kur domowych. Czy nie tak właśnie myślicie? Chcecie zrobić wrażenie. Śmiertelnie się boicie, że spadnie na was zbyt mało chwały…

– Boimy się o was, nie rozumiesz? – wtrącił Arv.

– A my się o was nie boimy? Nasze uczucia nic dla was nie znaczą.

– Gunillo! – Arv odezwał się niezwykle ostrym jak na siebie tonem. – To poważna sprawa! Zostaniesz tutaj!

– Ale tu chodzi o mojego Erlanda!

Arv przygasł.

– Wiem o tym, moja droga. Ale nie śmiałbym spojrzeć w oczy Ebbie, gdyby coś ci się przydarzyło.

– Do stu tysięcy czartów! – parsknęła wściekle Gunilla, odwracając się do nich plecami, ale nie ruszyła się z miejsca, tak jak sobie tego życzyli. Słyszała, jak pastor i inni aż jęknęli, słysząc jej okrzyk, ale przekleństwo przyniosło jej cudowną ulgę.

Straszliwe napięcie, wywołane strachem, zmieszaniem i niepokojem, ustąpiło.

Być może zrozumieli cokolwiek, zostawili ją bowiem w spokoju. Znów się odwróciła i obserwowała, jak ześlizgują się w dół, kryjąc się za karłowatymi świerkami. Pastor zatrzymał się w pół drogi, gotów wypowiedzieć święte słowa, gdyby zaszła taka potrzeba.

Kiedy znaleźli się poza zasięgiem jej wzroku, Gunilla zeszła w dół od innej strony…

Jeśli wydawało im się, że przedostali się niepostrzeżenie, wkrótce musieli zmienić zdanie.

Druga grupa, przybywająca z lewej strony, wpadła prosto w pułapkę. Nagle rzuciło się na nich czterech mężczyzn i jedna kobieta i rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Długie strzelby nie na wiele się zdały, służyły jedynie jako pałki.

Kiedy grupa lensmanna chciała przyjść im na ratunek, powstrzymała ich strzelba Erlanda, choć oczywiście nie on się nią posłużył.

Strzał rozległ się z jednego ze zboczy, najwidoczniej strzelec ukrył się tam za usypiskiem głazów.

Heike rzekł szybko:

– Zajmę się nim. Czy macie jakiś sznur, lensmannie?

Jeden z wieśniaków zdjął powróz i podał mu.

– Idź z Heikem, Evercie – nakazał lensmann. – I ty także, Bengt. Może jest ich tam więcej.

Heike przystał na to i wraz ze swymi ludźmi wycofał się tą samą drogą, którą przybyli.

Wyraźnie widzieli teraz wszystkie dachy chałup rozrzuconych bezładnie, bez żadnego planu, zbudowanych z grubych, niedokładnie ociosanych bali i tego, co nawinęło się budowniczym pod rękę. Zbieranina nędznych komórek z niewielkim otwartym placykiem w samym środku szczeliny. Ognisko żarzyło się jeszcze, ono właśnie było źródłem kwaśnego dymu.

Czekali. Musieli leżeć bezczynnie i przysłuchiwać się odgłosom walki trwającej w przeciwnym końcu zapadliska. Od towarzyszy dzieliło ich otwarte zbocze doliny długości mniej więcej stu łokci, nad którym strzelby wroga miały kontrolę.

Usłyszeli krzyk i zobaczyli mężczyznę toczącego się po zboczu z miejsca, w którym rozgorzała walka, na dno doliny. Spadł na dach jednej z chat i leżał nieruchomo.

– Dopóki to nikt z naszych, wszystko jest dozwolone – mruknął lensmann.

Gunilla była drobna i zwinna i przypadkowo obrała drogę, której nikt inny nie widział. Mogła się niepostrzeżenie ześlizgnąć w dół między drobnymi świerkami i niskimi krzewami.

Wkrótce znalazła się za cuchnącą ścianą przytuloną do zbocza.

Wychodek tych łotrów, pomyślała drżąc z obrzydzenia i szybko przedostała się za węgieł.

W tym momencie zapadliskiem wstrząsnął huk wystrzału.

Doskonale, mają więc czym się zająć! Zrozumiała, że walka toczy się nieco wyżej.

Ktoś przebiegł przez otwarty placyk i ukrył się w jednym z domostw. Gunilla gotowa była przysiąc, że to kobieta. Widziała, jak ktoś wspina się po zboczu, ale niech się wspina, pomyślała. Wyciągnęła nóż, gotowa na wszystko.

Na chwilę zdołała zapomnieć o zmarzniętych stopach.

Chatą, w której schowała się tamta kobieta, nie zajmowała się wcale, nie zaglądała także do dwóch innych, których drzwi otwarte były na oścież.

Erland! Musi znaleźć Erlanda, zanim zdążą wyrządzić mu krzywdę. Bo przecież przyciągnęli go tutaj, ślady ich zdradziły. A gdyby już wtedy nie żył, zostawiliby go w lesie.

Taką miała nadzieję Gunilla.

Ręką dotknęła jakiegoś okna. W tym wąskim, ciemnym zaułku nic nie widziała, ale wyczuła dłonią kratę. Gęste pręty zasłaniające okno!

Było umieszczone zbyt wysoko, by mogła przez nie zajrzeć, wewnątrz zresztą także panowała ciemność. Nie śmiała krzyknąć ani szepnąć, mógł tam przecież siedzieć strażnik, a w dodatku drugi dom stał zbyt blisko.

Postanowiła jakoś dostać się do środka.

Wśród skał rozniósł się krzyk i ktoś spadł ciężko na dach chaty po drugiej stronie otwartego placyku. Mężczyzna na pół zwieszający się ż dachu wpatrywał się w nią martwymi oczami.

Z westchnieniem ulgi dostrzegła, że nie był to żaden z mieszkańców Bergqvara.

A więc zostało siedmiu, pomyślała.

I jeszcze nie wiadomo ile kobiet.

Lękiem napełniały ją odgłosy dzikiej walki, toczącej się na zboczu.

Rozległ się jeszcze jeden strzał, ale najwidoczniej ktoś strzelał na postrach, gdyż kula uderzyła o kamień.

Strzelec musiał znajdować się gdzieś nad nią, z lewej strony.

Gdyby udało jej się przekraść od frontu chaty z przesłoniętym kratą okienkiem, nie zobaczyłby jej. Przeszkadzał w tym dach.

Ale kobieta? Gdyby nagle wyjrzała? Lub gdyby okazało się, że jest tu więcej mężczyzn?

Trudno, musi zaryzykować.

Była przekonana, że z pewnością zadbali o to, by Erland nie uciekł. Ale czy mieli na to czas?

Odpowiedź była prosta: czasu nie mieli. Krata musiała tkwić w oknie już wcześniej.

Dlaczego?

Nie był to odpowiedni moment na rozważania. Gunilla jak węgorz prześlizgnęła się za kolejny węgieł i znalazła starannie zatarasowane wejście.

Złoczyńcy nie mieli jednak żadnych zamków. Drzwi przytrzymywały zapory z witek wierzbowych i drewnianych kołków. Kiedy już zrozumiała, w jaki sposób zostały połączone, bez trudu sobie z tym poradziła. Wystarczyło rozplątać i przesunąć. Przyciśnięta do framugi, nerwowo, drżącymi palcami rozwiązując zamknięcie, sama starała upodobnić się do wierzbowej gałązki.

Nareszcie drzwi stanęły otworem. W tej samej chwili posłyszała szmery, dochodzące z chałupy, w której wcześniej schroniła się tamta kobieta.

Gunilla natychmiast ukryła się między domami.

Na szczęście nic więcej się nie stało.

Zaraz jednak do jej uszu dotarły podniecone szepty, dobiegające z wnętrza prymitywnego więzienia. Dwoje ludzi? Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo dwa cienie przyłączyły się do niej, skrytej w mroku.

– Erlandzie! – szepnęła zduszonym łzami radością głosem.

– Gunillo! Dziękuję! – odszepnął. – Powiedz mi, co oznaczają te strzały?

– Jesteśmy tutaj, ja i piętnastu mężczyzn. Trwa walka.

– Teraz jest nas szesnastu – oświadczył Erland. – Szkoda tylko, że nie mam broni.

Gunilla wręczyła mu swój nóż. Wszystko w niej burzyło się przeciw temu, ale Erland był żołnierzem, i w dodatku bardzo upartym młodym człowiekiem, wiedziała więc, że jej protesty na nic by się nie zdały.

Popatrzyła na drugą osobę. Było bardzo ciemno, ale dostrzegła kobiece kształty postaci.

– To Siri z Młyńskiego Potoku – wyjaśnił Erland.

– Ach! – szepnęła Gunilla. – Ale teraz chodźmy! Idźcie za mną!

– Zabierz ze sobą Siri. Ja najbardziej przydam się tutaj.

Kiwnęła głową. Wskazała mu, gdzie znajdują się przeciwnicy.

– Posłuchaj, Erlandzie – szepnęła bez tchu. – Nie wyszłam za mąż. Wszystko stało się nie tak.

Nie było to zbyt szczegółowe wyjaśnienie, ale Erland szybko uścisnął ją za ramię. Zaraz zniknął wśród cieni, a dwie kobiety, ująwszy się za ręce, zaczęły się wycofywać tą samą drogą, którą Gunilla spuściła się w dół.

Uznała, że zrobiła już swoje. Walka wręcz nie była dla niej.

Dwaj mężczyźni, którym w ręce wpadła strzelba Erlanda, upajali się nagle zdobytą władzą. Nigdy przedtem nie udało im się skraść żadnej strzelby, a w dodatku takiej pięknej! Z samej radości musieli wystrzelić w powietrze, ale szybko załadowali broń na powrót.

– Stańcie, patałachy, w świetle księżyca, jak przedostaniecie się na drugą stronę – mruknął ten, który trzymał strzelbę. – Chodźcie, zatańcujemy z wami!

– Daj mi ją teraz – niecierpliwie rzekł drugi. – Teraz moja kolej. Strzelę w tę rozwrzeszczaną gromadę tam w górze.

– Do tych, którzy walczą? Nie można, przecież nie wiadomo, kogo trafimy. No, ja sobie strzelę jeszcze raz, a potem kolej na ciebie.

– No to strzelaj, do diabła!

– Rzućcie broń – rozległ się za nimi głęboki, schrypnięty głos.

Rozejrzeli się dokoła i z gardła wyrwał im się jęk przerażenia. Nad nimi, na tle nieba, rysowała się ogromna sylwetka we włochatej kurcie z wilczej skóry, o ramionach tak wysokich i szerokich jak skrzydła. Włosy stwora dziko opadały na ramiona, a w strasznej twarzy płonęła para żółtych ślepi.

Jeden ze zbójców niezdarnie usiłował unieść strzelbę ku potworowi, ale broń wypadła mu z ręki. Rzucili się do ucieczki. Dwaj wieśniacy natychmiast ich dopadli, a złoczyńców tak sparaliżował strach, że nawet się nie opierali. Zaraz ich skrępowano i związano ze sobą plecami.

Jeden zdołał tylko wrzasnąć ku zapadlisku:

– Uważajcie! Wśród nich jest diabeł!

Na zboczu przystanęła Siri.

– Co on powiedział?

Gunilla odwróciła się.

– To nic groźnego. Chodzi mu o Heikego, ale on jest łagodny jak baranek. To zresztą mój krewniak.

Dopiero gdy to powiedziała, zrozumiała, że pogodziła się z myślą, iż Arv jest jej ojcem.

Niezwykłe to było uczucie. Uspokajające, choć napawało ją smutkiem.

Czegóż jednak nie można zaakceptować, gdy wyrwało się Erlanda ze szponów śmierci?

Były już na górze, tutaj nic im nie groziło.

– Jakoś dziwnie chodzisz – zauważyła Siri z Młyńskiego Potoku. – Zraniłaś się?

Głos Gunilli zabrzmiał żałośnie, tak brutalnie wróciła do rzeczywistości!

– Chyba odmroziłam sobie stopy.

– Nie wolno do tego dopuścić! – zawołała Siri naprawdę przerażona. – Usiądź na tym kamieniu!

Nacierając stopy Gunilli, Siri opowiedziała o swym poniżającym życiu w Diabelskim Jarze, o tym, jak tęskniła, by pozbyć się brudu, pokrywającego zarówno jej ciało, jak i duszę.

– Myślę, że nic już mi nie pomoże. Gunillo, czy wiesz, jak to jest, gdy niczego nie pragnie się bardziej niż śmierci

Cóż miała na to odrzec? Oczywiście kilkakrotnie pragnęła śmierci, ale jej cierpienia były niczym w porównaniu z tym, co przeszła Siri. Mogła jedynie pochylić się i delikatnie pogładzić nieszczęśliwą kobietę po włosach. Włosach, których dłużej niż rok nie dotknął grzebień!

– Wszystko będzie dobrze, gdy powrócimy do wsi, Siri.

Siri z Młyńskiego Potoku nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru wracać do wioski. Dla niej życie już się skończyło.

– Mamy strzelbę! – zawołał Heike w kierunku przeciwległej strony zapadliska.

Mężczyźni natychmiast pospieszyli na pomoc swym przyjaciołom.

Czas był to już najwyższy. Wieśniacy z Bergqvara nie nawykli do walki, a przeciwników mieli bezwzględnych.

Na dole, wśród domów, Erland usłyszał okrzyk Heikego.

Ale kord, gdzie mógł być kord?

No cóż, rozejrzy się za nim później, w tej chwili było to nieistotne.

Będzie musiał przetrząsnąć chaty.

W tym, momencie z jednego z domostw wybiegła kobieta. Erland dogonił ją i rzucił się na nią od tyłu. Walczyła jak dzika kotka, znała wszelkie podstępne chwyty, gryzła, drapała i ciągnęła za włosy, wymierzała celne kopniaki i szczypała w czułe miejsce.

Ale pomimo dawnych i nowych ran zdołał ją w końcu obezwładnić, zwyczajnie wykorzystując przewagę masy swojego ciała. Zdyszany wepchnął ją do więzienia i starannie zamknął drzwi.

Na zboczu trzej mężczyźni i jedna kobieta walczyli przeciw wieśniakom. Jeden złoczyńca leżał nieżywy na dachu. Druga kobieta została unieszkodliwiona, podobnie jak zbóje zabawiający się strzelbą. Jeszcze jeden mężczyzna wspiął się po zboczu i dołączył do walczących.

Erland wiedział o tym wszystkim niewiele, a raczej prawie nic. Nie wiedział, że trzech mężczyzn plus jeden plus dwóch plus jeden daje siedmiu.

Pozostawał jeszcze jeden.

Dlatego właśnie był zupełnie nieprzygotowany, gdy poczuł na plecach ciężar, od którego zachwiał się i upadł. W blasku księżyca błysnęło ostrze noża. Erland zdołał chwycić napastnika za nadgarstek, resztką sił przekręcił się pod nim i przywalił go do ziemi.

Cóż za straszliwy typ! Brudny i zarośnięty, w łachmanach, śmierdzący bardziej niż nie sprzątany wychodek.

Erland, nie wstydząc się ani trochę, zaczął wołać o pomoc. W obolałym ciele nie było już sił, by dłużej się opierać. Po uderzeniu w głowę dudniło mu w niej wciąż, jakby zagościły tam małe trolle bez przerwy uderzające w bębny. Miał wrażenie, że ani jedna kość nie pozostała cała, a walka z rozwścieczoną diablicą wyczerpała go do ostatka. Naprawdę nie miał już sił, by uporać się z tym dzikusem.

Heike i jego towarzysze usłyszeli wołania Erlanda.

– To Erland! – stwierdził Bengt. – Idziemy!

Szybko znaleźli się na dole i uwolnili Erlanda. Heike po prostu podniósł go z pleców rozbójnika i zaraz, zanim Heike zdążył cokolwiek uczynić, Even przebił opryszka widłami do siana.

Heike odwrócił głowę. Tak bardzo nie chciał rozlewu krwi.

Zaraz potem na dół zeszli inni.

– Skończone – oznajmił lensmann. – Mamy ciężko rannych towarzyszy, ale jeśli pospieszymy do domu, da się ich uratować. Zbóje są związani albo martwi. Brakuje tylko jednego, aha, jest tutaj! I jest także Erland! Gdzie go znaleźliście?

– Tu – odparł Bengt. – Trzymał w szachu tego czorta.

– W jaki sposób się uwolniłeś? – zdumiał się lensmann. – Bo chyba byłeś uwięziony?

– Tak – wydusił z siebie Erland. Umęczony przysiadł na ziemi. – Ale Gunilla wypuściła i mnie, i Siri z Młyńskiego Potoku.

Popatrzyli po sobie. Co chwila kolejna niespodzianka!

– Chodźcie! Idziemy na górę – nakazał Arv. – Trzeba będzie rozmówić się z Gunillą. Ale prawdą jest, że zachowała się niezwykle dzielnie. A kto tam tak wyje w tej chacie?

Sprowadzono kobietę. Od przekleństw, jakimi ich obrzuciła, uszy spuchły najbardziej nawet gruboskórnym wieśniakom.

Zabrali rannych i jeńców, a pastor odmówił modlitwę za zmarłych. Na tę okazję musiał specjalnie dobierać słowa.

Wkrótce znaleźli się w punkcie, z którego wyszli. Czekały tam na nich Gunilla i Siri.

Kiedy jednak Siri ujrzała zbliżających się mężczyzn, zasłoniła twarz dłońmi i pobiegła przed siebie w las.

Erland szybko ją dopędził i sprowadził z powrotem. On i Gunilla opowiedzieli wszystkim o cierpieniach, jakich doświadczyła, a chłopi jak jeden mąż oświadczyli, że jeśli ktokolwiek bodaj spojrzy na nią z pogardą, będzie miał z nimi do czynienia.

Arv podszedł do nieszczęśliwej kobiety i otoczył ją ramieniem.

Cofnęła się gwałtownie pod jego dotykiem.

– Jestem taka brudna, tak nieopisanie brudna na wszelkie sposoby!

– Bardzo nam cię brakowało – ciepło rzekł Arv. – Gdybyś tylko wiedziała, jak wielką dla nas radością jest widzieć cię znów, żywą!

Pochyliła głowę i wybuchnęła bezradnym płaczem.

Загрузка...