ROZDZIAŁ XI

– O czym ty mówisz? – szepnął wreszcie Arv, kiedy już wydawało się, że cisza, która zawisła wokół ołtarza, rozsadzi swą mocą świątynię.

– Nie wiem, Arvie – z rozpaczą rzekł Heike. – Niczego nie wiem na pewno. Dopóki jednak istnieje bodaj cień podejrzenia, najlepiej chyba będzie odłożyć ślub?

W tej chwili myślał przede wszystkim o Gunilli, nie umiał przewidzieć, ile jeszcze dziewczyna będzie w stanie znieść. Wydawało się jednak, że znaczenie jego słów w pełni na razie do niej nie dotarło. Zaskoczona zmarszczyła tylko czoło.

W kościele zapanował rwetes. Ci najbardziej przesądni ze strachem przesuwali się przejściem między ławkami w kierunku drzwi. Ciekawscy, coraz mocniej zaintrygowani, czekali na dalszy rozwój wypadków. Ale jedynie ci w pierwszych ławkach usłyszeli słowa Heikego.

– Nic nie rozumiem… – zaczął Arv.

– Tylko jedna osoba może rozwiać nasze wątpliwości – rzekł Heike. – To twoja matka, Gunillo!

– Och, oczywiście, Ebba! – wykrzyknął Arv. – Gdzie ona jest?

Jakaś uczynna młoda kobieta odparła natychmiast:

– Wybiegła z kościoła. Zasłoniła twarz dłońmi i z jękiem uciekła jako jedna z pierwszych.

– To wskazuje na wyrzuty sumienia – rzekł pastor.

– O, nie, nie – natychmiast zaprotestował Heike. – Ani Ebba, ani Karl nie popełnili żadnego przestępstwa, jeśli chodzi o Gunillę. Wprost przeciwnie! Ale nie powinniśmy omawiać tego tutaj. Czy moglibyśmy…?.

– Przejdźmy do zakrystii – zaproponował pastor. – Spróbujcie odnaleźć Ebbę z Knapahult i powiedzcie jej, że nie ma się czego obawiać! – zawołał do młodej kobiety.

Gunilla nareszcie zrozumiała prawdę.

– Nie! – jęknęła. – Nie, nie zniosę już więcej! Erland! Chcę do Erlanda!

Próbowała uciec, ale Heike mocno chwycił ją za ramię.

– Nie możesz wykorzystywać mężczyzn jako bezpiecznej przystani, chroniąc się raz u jednego, raz u drugiego. Musisz stanąć wreszcie na własnych nogach, nawet jeśli czekają cię trudne chwile.

Popatrzyła na niego oczami zranionej sarny i w jego sugestywnym spojrzeniu wyczytała życzliwość i ciepło. Nikt tak jak Heike nie umiał zapewnić poczucia bezpieczeństwa i dodać otuchy tym, którym chciał pomóc. Poddała się i szepcząc słowa przeprosin, poszła za innymi. Arv chciał ją objąć, ale usunęła się niemal niedostrzegalnie, a on już nie napierał.

– Nigdy nie usłyszymy prawdy z ust Ebby – orzekł Arv, kiedy weszli do zakrystii. – Gunilla jest dla niej całym życiem. Za nic w świecie nie przyzna się, że dziewczynka nie jest jej córką.

– Tak sądzisz? – zapytał Heike. – Mogła po prostu uciec ze wstydu przed skandalem.

Na prośbę pastora towarzyszył im lensmann. Pastor uznał bowiem, że może to być sprawa dla królewskiego urzędnika. I rzeczywiście, jego obecność bardzo się przydała, choć zupełnie z innych powodów.

Arv, bardziej wzburzony niż zdradzał to jego spokojny głos, przedstawił Heikego zdumionemu lensmannowi i rzekł:

– Heike, musisz nam wszystko wyjaśnić.

– Dobrze. Ale tylko ja i ty wiemy naprawdę, o co tu chodzi. Pastor też słyszał cokolwiek, lecz najlepiej będzie, jeśli opowiem pokrótce wszystko od początku. Gunillo, usiądź, to, co usłyszysz, może okazać się trudne do przyjęcia.

Pastor podsunął dziewczynie krzesło i nakazał kościelnemu odesłać ludzi do domów. Tego dnia i tak żaden ślub się nie odbędzie.

– Nie, zaczekajcie! – wykrzyknął Heike. – Poproście młodych, silnych mężczyzn, by zostali! Erland z Backa jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje naszej pomocy!

– Erland? – jęknęła Gunilla, a Arv nareszcie zdał sobie sprawę, jak bardzo nieudane byłoby od samego początku to małżeństwo.

– Tak, Erland, pogrążony w żalu, z rozpaczy, że Gunilla wybrała innego, wyruszył do Diabelskiego Jaru, by rozprawić się z demonami.

Gunilla krzyknęła, ale Pastor i lensmann uśmiechnęli się z lekceważeniem.

– Erlandowi nic nie grozi – uspokajał ją lensmann. – Diabelski Jar istnieje tylko w chłopskiej wyobraźni, w rzeczywistości go nie ma.

– Klnę się na mą duszę, że jest! – zawołał Heike. – Sam widziałem go tej nocy, kiedy po raz pierwszy przybyłem do Bergqvara. Widziałem też… istoty, które tam mieszkają.

Zapanował nieopisany chaos, zaczęto się przekrzykiwać, a kościelnemu wydano nowe polecenia.

– Mamy tu dzisiaj sporo wozów – stwierdził lensmann. – Wszyscy chętni mają jechać tak szybko, jak koła wytrzymają. Ale niech zaczekają na nas. Heike, opowiedz teraz, o co tu chodzi, tylko szybko, najogólniej!

Pastor zaczął szykować się do wyjścia, a w tym czasie Heike w błyskawicznym tempie przedstawił swą wersję wydarzeń. Uznał, że szczegóły mogą poczekać, teraz nie było czasu, by się w nie zagłębiać.

– W roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym siódmym żona i dzieci Arva zostali napadnięci w Skanii przez opryszków. Rozbójnicy zabili woźnicę i odjechali powozem, skręcili w drogę prowadzącą tutaj, Pewien starszy człowiek widział, jak zamordowano dwie kobiety: żonę Arva i opiekunkę dzieci. Złoczyńcy oślepili starego i zagrozili, że zarżną go, jeśli doniesie o tym, czego był świadkiem. Kiedy ocknął się z omdlenia, usłyszał, że rozbójnicy odjechali, a troje innych ludzi, o zwykłych, dobrych, jak się wyraził, głosach, spiera się o to, kto zaopiekuje się chłopcem, a kto dziewczynką. Obie strony, zarówno samotny, bogaty mężczyzna, jak i małżeństwo podróżujące piechotą, wolały chłopca. Pociągnęli więc o niego losy. Małżeństwo wygrało chłopca; mówili, że zdążają do Bergkvara. Samotny mężczyzna mieszkał gdzieś na północy kraju. Szukałem chłopca, zarówno tutaj, jak i w Bergkvara na wschodzie, ale nigdzie nie natrafiłem na jego ślad. Wiem jednak, że bogacz zaofiarował się, iż przynajmniej kawałek podwiezie małżonków. A co zawsze powtarzał Karl z Knapahult? Że mieli chłopczyka, którego udało im się zatrzymać zaledwie przez kilka godzin! I zamiast tego dostali tylko dziewczynkę, Gunillę. Tego „oszustwa” nigdy nie mógł przeboleć! Dalej, Ebba powiedziała mi, że to nie tylko jej wina, że Karl nie ma syna, tyle samo w tym jego winy! Może chodziło jej o to, że nie mają własnych dzieci? Ebba opowiedziała mi też, że ona i Karl zjeździli całą południową Szwecję. A teraz jeszcze Karl, po tym, jak nastawał na cześć Gunilli, usprawiedliwiał się, twierdząc, że ma do tego pełne prawo…

– Co takiego? – wykrzyknął Arv.

– O tym pomówimy później. Podejrzewam jednak, że wędrujące małżeństwo to Karl i Ebba, którzy zmierzali do Bergqvara, by przejąć Knapahult. Może zasnęli w powozie? Czy dzieci można było pomylić, Arvie?

– Tak – odparł zdumiony. – Różnica wieku wynosiła rok, a podobne były do siebie jak dwie krople wody.

– Bogaty szlachcic mógł zamienić im ubrania i zabrać chłopca, bo ogromnie zależało mu na synu, który odziedziczyłby po nim majątek. Karl i Ebba odkryli zamianę dzieci, kiedy zostali już sami na drodze, uprzednio podziękowawszy temu człowiekowi za podwiezienie. Taka jest moja teoria. Nie wiem, ile jest warta, ale uznałem, że nie mogę dopuścić do waszego ślubu.

Zapadła cisza. Arv siedział z pochyloną głową, wreszcie zerknął na Gunillę.

Dziewczyna straszliwie pobladła. Nagle wybuchnęła histerycznym śmiechem, w którym pobrzmiewał zduszony, rozpaczliwy płacz.

– Ilu właściwie mam ojców? Jeden zaczyna mnie napastować… ale nie jest wcale moim ojcem. Za drugiego wychodzę za mąż…

Schyliła głowę i rozpłakała się. Heike musiał ją uspokajać. Arv bowiem nie śmiał jej dotknąć, dopóki wszystko się nie wyjaśni i dziewczyna znów go zaakceptuje.

– Ale czy dzieci były tak małe, że same nie mogły niczego powiedzieć? – zapytał lensmann.

– Miały niewiele ponad dwa lata – rzekł Arv. – I z pewnością były w szoku.

– Tak, to jasne. No cóż, za rozwikłanie rodzinnej zagadki zabierzemy się później. Teraz musimy powstrzymać Erlanda.

Gunilla stanęła, chwiejąc się na nogach.

– Pójdę z wami – wykrztusiła ze szlochem, mnąc w dłoniach ślubną chusteczkę.

– Nie, zostaniesz w domu – sprzeciwił się Arv.

– Właśnie, że pójdę! – wykrzyknęła, a z oczu posypały się iskry.

– Świetnie! – uśmiechnął się Heike. – Nareszcie pokazałaś, co potrafisz.

Arv był jednym rozedrganym kłębkiem nerwów. Gunilla miałaby być jego córką?

Gdyby wieść nadeszła w zwykły dzień, przyjąłby teorię Heikego z zachwytem, ba, oszalałby z radości, bo zawsze przecież tak lubił Gunillę. Ale sama myśl, że o mały włos nie poślubiłby własnej córki, dławiła go w gardle, nie był w stanie przełknąć jej do końca.

Dlatego w końcu odwrócił się do Gunilli:

– Ty i ja myślimy o tym samym, prawda? Albo raczej staramy się o tym nie myśleć.

Kąciki ust zadrżały jej w niewyraźnym, wymuszonym uśmiechu, z podziękowaniem skinęła głową.

To jak saga o Yrsie i Helgem, pomyślał z rozpaczą, Król Helge porwał Yrsę i poślubił ją, nie wiedząc, że jest jego córką. Urodziła mu syna, Rolva Krake.

Westchnął głęboko.

– Wyjaśnimy to sobie później – pocieszył dziewczynę. – Teraz najważniejszy jest Erland.

– Tak – odszepnęła niemal bezgłośnie. – Teraz najważniejszy jest Erland.

Ta sama myśl uderzyła ich oboje jednocześnie: po raz pierwszy odczuli swoistą wdzięczność dla Karla za jego grzmiące kazania na temat moralności. Gdyby Gunilla nie czuła tak silnego obrzydzenia do wszystkiego, co miało związek ze zmysłową miłością, poprzednią noc spędziliby pewnie w jednym łóżku. Skończyło się jednak na tym, że dziewczynę ogarnęła panika, zanim Arv zdążył pocałować ją naprawdę.

Teraz niezmiernie się tym radowali.

Największą jednak wdzięczność odczuwali wobec Heikego.

Z drugiej jednak strony nikt nie wiedział, czy przypuszczenia Heikego są prawdziwe. Tylko Karl i Ebba mogli je potwierdzić.

Czy kiedykolwiek wyznają prawdę?

Nie popełnili żadnego przestępstwa, zajęli się osieroconym dzieckiem. Zwiedli jednak wszystkich twierdząc, że to ich własne dziecko.

O ile Heike miał rację…

Arv ukradkiem obserwował Gunillę i wiedział, że wiele w jej wyglądzie i w całej naturze przemawia za tym. Tak bardzo różniła się od swych prostych rodziców.

Zgodnie z prośbą Heikego spora gromada mężczyzn przygotowywała się do wyruszenia w las. Wszyscy byli uzbrojeni, co prawda na różne sposoby – począwszy od strzelb nabitych ostrymi nabojami, poprzez widły aż do zwykłych noży.

Serca chłopów mroził strach.

Gdyby ten dureń Erland nie wyprawił się tam na własną rękę, nigdy by się nie zgodzili wystąpić przeciw nieznanemu wrogowi. Teraz towarzyszył im lensmann i jego ludzie, a ponadto pisarz i ta przyjezdna bestia, zebrali się więc na odwagę. Zdecydowała ciekawość, która z reguły bywa najskuteczniejszym motorem działania.

Heike dosiadł konia, a Arv, Gunilla i pastor wcisnęli się do powozu lensmanna. Chcieli, by towarzyszył im duchowny – na wypadek, gdyby w lesie okazało się, że mają do czynienia z czarodziejskimi mocami lub innym przekleństwem.

Obecność pastora w czerni znacznie przyczyniła się do uspokojenia strwożonych serc.

– Śpieszno ci było opuścić kościół, Heike – rzekł Arv. – Zapomniałem, że przeklęci z Ludzi Lodu nie lubią odwiedzać świątyni.

Popatrzyli na straszliwego jeźdźca.

Heike uśmiechnął się ze smutkiem.

– Jestem jak trolle. Odcięty od łaski Bożej, choć tak bardzo jej pragnę.

Współczucie ścisnęło im gardła.

Wreszcie kolumna wozów, jeźdźców i pieszych ruszyła.

Dopiero późnym popołudniem dotarli na piaski. Diabelski Jar leżał dalej, niż to się wydawało większości. Styczeń popisał się jednym ze swych wspaniałych zachodów słońca, niebo w południowo-zachodniej stronie płonęło czerwienią, gdzieniegdzie przerywaną niebieskofioletowymi chmurami obrzeżonymi połyskującym srebrem.

Powietrze było bardzo ostre. Gunilla zdjęła większość ślubnych ozdób z sukni i siedziała otulona w czarną pelerynę z kapturem, którą Ebba uszyła jej ze starych ubrań. Gunilla z krwawiącym sercem myślała o troskliwości matki…

Dzień jej ślubu… Boże, cóż za ironia!

Wszystko w jej głowie wirowało. Troska o Erlanda i wyrzuty sumienia z jego powodu mieszały się z myślami o nieprawdopodobnym przypuszczeniu Heikego! Ona miałaby być córką Arva Gripa!

Nie mogła tego pojąć, przecież zawsze wiedziała, że jej rodzice to Karl i Ebba z Knapahult.

Musi minąć trochę czasu, zanim będzie w stanie to zrozumieć, teraz nie była zdolna ogarnąć wszystkiego.

Miała wrażenie, że zdrętwiała, zesztywniała od środka.

Jasno myśleć mogła jedynie o tym, że Erland zachował się, jak gdyby brakowało mu piątej klepki. I to z jej winy.

W końcu dalej nie mogli już jechać, musieli wyjść z powozu.

A ona miała na nogach najlepsze trzewiczki! Okropnie zmarznie.

No cóż, to bagatelka, nie było rady. Tak bardzo chciała jak najprędzej ujrzeć Erlanda, upewnić się, że nie stała mu się żadna krzywda, i powiedzieć mu, że…

Co miała mu powiedzieć?

Że będą razem?

Na czyich warunkach? Jego… czy jej?

Boże, a więc znów wróciła do punktu wyjścia!

Jedno natomiast wiedziała na pewno: nigdy nie poślubi nikogo innego. Już raczej zostanie zakonnicą.

Z ust mężczyzn, kiedy rozmawiali, unosiła się mroźna para. Na ogół jednak panowało milczenie, głosy były stłumione. Nawet Heike nie wiedział, w którym dokładnie miejscu leży szczelina.

Nikt nie pamiętał, kto pierwszy wpadł na pomysł, by nazwać szczelinę Diabelskim Jarem. Ktoś musiał ją oglądać, skąd inaczej wzięłaby się nazwa?

Zamyśliła się, ostrożnie stąpając po zamarzniętym, trzeszczącym pod stopami poszyciu. Czy to nie mężczyzna, którego goniły włochate istoty i który w ostatniej chwili zdołał dotrzeć do domu?

Tak, tak właśnie było! Człowiek ten już nie żył, a nikt inny później nie zbliżył się do szczeliny. Dopiero Heike, ale Heike sam w sobie był dziwnym stworzeniem.

Popatrzyła na górującą nad nią sylwetkę. Poczuła lodowaty dreszcz, gdy pomyślała, że być może jest on jej krewniakiem. Dalekim, to prawda, ale Arv Grip opowiadał o przekleństwie, ciążącym na rodzie. Czy ona mogła być jedną z Ludzi Lodu? Trudno to było pojąć. W takim razie istniało ryzyko, że urodzi podobne, monstrualne dzieci.

Teraz była pewna! Nigdy nie wyjdzie za mąż. Nigdy!

Z tego bowiem, co powiedział pan Grip, wynikało, że niezwykle rzadko zdarzało się, by ciężko dotknięty przekleństwem obdarzony był taką dobrocią, taką wrażliwością jak Heike. Większość z nich była zwykle potworami, także duchem.

Pan Grip…

Nadal nazywała panem Gripem człowieka, którego miała poślubić, człowieka, który twierdził, że jest jej ojcem! Choć mówili już sobie po imieniu, to jednak w myślach, w swych uczuciach dla niego, nie zdołała zajść dalej.

Ach, jakże skomplikowane jest życie! jęknęła w duchu. I sama jeszcze bardziej je sobie utrudniała.

Źródło duchowych udręk Gunilli, Karl z Knapahult, leżał w łóżku i użalał się nad sobą.

Ebba pobiegła na ślub, nie poświęcając ani jednej myśli biedakowi złożonemu niemocą, umierającemu jak ostatni nędzarz. Ebba ostatnio zrobiła się nieznośna.

– Ty o tym wiesz, Panie – szepnął. – Wiesz, jak ta grzesznica mnie obiła! Rzuciła się na mnie z łopatą do chleba, a jeszcze dołożyła pogrzebaczem. Ale do Ciebie należy pomsta, Panie, wiem, że mogę Ci zaufać! W dniu sądu dojrzysz swego pokornego sługę Karla z Knapahult i pokażesz wszystkim ludziom, jak mnie wywyższasz, pozwalając zasiąść u swego boku. A moja żona Ebba… ją strącisz w piekielny ogień, prawda, Panie? Aż wszyscy w wiosce zobaczą, jak ją karzesz za to, że ośmieliła się podnieść rękę na Twoją owieczkę! Niech słyszą jej krzyki strachu, Panie! Niech woła o zmiłowanie. Niech prosi: „Drogi, kochany Karlu! Drogi Karlu, wiem, że źle i niewłaściwie postąpiłam i błagam cię o wybaczenie wszystkich krzywd, jakich ode mnie doznałeś. Uratuj mnie teraz, zbaw od zatracenia!”

Karla tak porwały jego wizje, że aż usiadł w łóżku.

– Ale my jej nie uratujemy, Panie, o nie! Niech ona i wszyscy inni zobaczą, czyją stronę trzyma Bóg. Weźmy na przykład takiego Larsa z Forshaven… Twierdził, że moje owce weszły na jego łąkę. No i co z tego? W tamtym roku trawa na moich łąkach nie wyrosła, co to komu szkodziło, że wypuściłem owieczki na jego pole?

Ale dostanie za swoje, Panie! Skarzemy go na piekielne ognie, prawda? I jeszcze tego dumnego zadzierającego nosa dziedzica, który nigdy mi się nie kłania. I lensmanna, za to, że się dopytywał, skąd mam te pieniądze. Powiedziałem, tak jak było: że dała mi je bogata wdowa, ale on w to nie uwierzył.

Co w zamian dostała? zapytał lensmann, bezczelny typ! Nie było przecież o czym mówić, chciała po prostu, żebym pogłaskał ją trochę pod spódnicą. Nic mu, rzecz jasna, nie powiedziałem, spełniłem tylko dobry uczynek. Kobietom trudno jest poskromić swoje żądze, zwłaszcza gdy są samotne. Dobrze jej to zrobiło, że pogładziłem ją trochę po udach, słyszałem to i widziałem. Ty wiesz, że to nie moja wina, że pociągnęła mnie za rękę i prosiła o jeszcze? Rozprawimy się także ze starą Agatą, bo opowiadała o mnie paskudne rzeczy. Niech diabliki rozszarpią ją na kawałki. No i, oczywiście, Kjersti-Sowa, ale ona już dawno temu zrezygnowała z Twojej łaski. Pozbędziesz się jej od razu, żeby nie miała czasu donieść nikomu o pieniądzach, jakie ostatnio zapłaciłem jej, kiedy przycisnęła mnie choroba? Niech umrze w jednej chwili i cierpi zasłużoną karę za to, że odwróciła się od Ciebie, Panie, zajmując się bezbożnie czarną magią!

Opadł na poduszki. Przeklęta Ebba, kiedyż ona wróci! On leży taki głodny, zapadł już zmrok, a ona ciągle ucztuje! Jest późna noc, a ta latawica nie wraca do domu! Wesele dawno już powinno się skończyć, gdzie się więc podziewa? Nie ma już wcale litości dla swego męża, biedaka? Jeśli jej się wydaje, że on posili się tym, co wystawiła na stół, to bardzo się myli. Przecież on jest chory, trzeba go karmić. I nie może podać mu zimnego jedzenia, to przekracza już granice przyzwoitości!

Obrażony odwrócił się plecami do miski z kaszą, której bez trudu mógłby dosięgnąć. Gdyby chciał.

Do diabła, że też nie mógł być na ślubie! Siedziałby na honorowym miejscu, to przecież jego dzień! Wydał córkę za mąż! A teraz wszelka chwała dostanie się Ebbie, a ona wcale na to nie zasłużyła, ta wstrętna ladacznica! Kolejny raz obmacał swe rany i jęknął żałośnie, choć ból ustał już dawno temu.

Jeszcze się zemści za wszystko. W dniu sądu!

Heike był bezradny.

– Ostatnio zwabił mnie do szczeliny zapach dymu z ich ogniska. Teraz nic już nie wiem.

– Mamy styczeń – zauważył lensmann. – Bardziej niż kiedykolwiek potrzebują ognia, przy którym mogliby się ogrzać.

– Ognisko… – powtórzył Arv w zamyśleniu. – Czy demony potrzebują ogniska?

– Diabły najbardziej lubią gorąco – zareplikował sucho lensmann. Nigdy nie wierzył w podobne przerażające historie.

Arv wpatrywał się w swego niezwykłego krewniaka.

– Co się stało, Heike? Nad czym się zadumałeś?

– Myślę o czymś, co usłyszałem na wschodnim wybrzeżu. Kiedy po raz pierwszy doszły was słuchy o demonach?

Zwrócili się do Gunilli.

– Kiedy twój ojciec usłyszał zawodzenie w lesie?

Dziewczyna wyglądała żałośnie z dłońmi wtulonymi pod pelerynę, skulona jakby w obronie przed zimnem i kolejnymi wstrząsami, jakich doznawała tego dnia.

Ojciec? pomyślała. Kogo powinnam nazywać ojcem? Na pewno nie tego, który omal mnie nie zhańbił ostatnio, a przez całe życie gnębił duchowo. A ten drugi? Gdybym tylko mogła pozbyć się ohydy tej myśli, że o mały włos nie zostałabym jego żoną, wszystko byłoby prostsze. Przez cały czas widziałam w nim bardziej ojca niż małżonka. Teraz wszystko stało się takie wstrętne. No i jeszcze pozostaje matka. Jak ona się znajdzie w tych nowych, wstrząsających okolicznościach? Kocham matkę, razem z jej wadami i błędami. Kocham ją, czy oni tego nie rozumieją? Co mają zamiar z nią zrobić? Doskonale rozumiem, że uciekła, ja także bym tak zrobiła. Uciekłabym, by wszystko przemyśleć i wypłakać się…

Ktoś powtórzył pytanie:

– Gunillo! Kiedy Karl usłyszał wołania dobiegające z lasu?

– To… to musiało być… trzy, cztery lata temu – odparła, z trudem wracając do rzeczywistości.

Heike pokiwał głową.

– W roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym coś wydarzyło się w Kalmarze. Nie dowiadywałem się dokładnie, ale zrozumiałem, że zaszło coś niepokojącego, cała ludność wpadła w przerażenie i nadal się boi.

– A więc owo coś nigdy nie zostało odnalezione?

– Nie.

– Hm… – zamyślił się lensmann. – Muszę się nad tym zastanowić. Kiedy o tym mówisz, coś mi się przypomina. Nie pamiętam dokładnie… Niech pomyślę…

Z dala rozległo się wołanie. Wieść przekazywano sobie z ust do ust.

– Znaleźli ślady Erlanda – rzekł ktoś. – Jego żołnierskie buty pozostawiają odciski łatwe do rozpoznania.

– To dobrze – ucieszył się pastor. – Najważniejsze jest bezpieczeństwo Erlanda. Chodźmy więc tymi śladami.

Pożar na zachodniej stronie nieba płowiał, szare światło zwyciężało. Wyłonił się księżyc, wprawdzie jeszcze blady, ale widać było, że pełnia już blisko. Godzina wciąż jeszcze była wczesna, ale dnie nastały krótkie, a noce dłuższe niż siedem lat chudych.

Zdaniem Gunilli Heike, wielki, ze splątaną grzywą włosów, o jarzących się żółtych oczach, sam przypominał jedną z leśnych istot, istot nocy.

Mijała godzina za godziną, a Erland ciągle maszerował przez las. Wzburzenie powoli zeń opadało. On także miał bardzo mgliste pojęcie, w którym kierunku należy szukać Diabelskiego Jaru. Bez względu na obecność demonów czy też ich brak, była to okolica, w którą niechętnie się zapuszczano. Gęsty, nieprzebyty las, przetykany zdradliwymi bagniskami i wodnymi oczkami. Zrozumiał, że kręci się w kółko, gdy ze szczytów jednego ze wzgórz dostrzegł w oddali jezioro Bergqvara.

Według wszelkich wyliczeń musiał znaleźć się na porośniętych lasem piaskach za Knapahult.

A więc jednak mimo wszystko wędrował we właściwym kierunku, choć szedł właściwie na oślep. To przecież mieszkańcy Knapahult najwyraźniej słyszeli dźwięki z piasków.

Erland wcale nie czuł się bezpieczny. W lesie panowała martwa cisza, przytłaczająca, jakby na coś wyczekiwała. Właściwie zaczął żałować, że wypuścił się na tę eskapadę.

Przypomniał sobie zaraz zdradę Gunilli. Choć może zdrada była niewłaściwym określeniem, rozumiał, że dziewczyna po prostu nie mogła postąpić inaczej. Ale chyba nie musiała poślubić innego, i to tak szybko! Nie wątpił, że Grip zdolny jest lepiej nad sobą zapanować niż on, ale czy w ogóle musiała wychodzić za mąż? Przecież była jego, Erlanda, dziewczyną!

Erland z Backa nie był jednym z tych zazdrosnych, zapatrzonych w siebie mężczyzn, którzy myślą: „jeśli ja jej nie dostanę, to nie dostanie jej nikt inny”, i postanawiają zabić dziewczynę. Nie, Erland był tylko ogromnie zasmucony i nie widział już żadnego sensu w dalszym życiu. Cała jego praca w zagrodzie, wszystkie starania, by dom wyglądał ładnie na jej przyjście, poszły na marne.

Dlatego w przypływie rozpaczy chwycił za broń i ruszył do lasu postanawiając, że opuści ten padół łez, ale uczyni to bohatersko i honorowo, uwalniając rodzinną wioskę od przeklętej zmory.

A jeśli uda mu się zgładzić wszystkie stwory w szczelinie, na podobieństwo rycerza, który zabił smoka, to kto się o tym dowie? Wszakże on sam ma zamiar zginąć, tak postanowił. Nikt dokładnie nie wiedział, gdzie leży jar, nikt nigdy nie ośmielił się go zbadać. A przecież nie mógł wrócić do wsi ze skalpami diabłów za pasem, bo jego własne piekło samotności trwałoby nadal.

Nagle przystanął.

Na śniegu ujrzał ślady tajemniczych stóp.

Serce mu zabiło, gdy zrozumiał, że znalazł się w pobliżu tego miejsca.

Niezwykłe były to ślady. Bezkształtne, jak gdyby odciski wielkich stóp owiniętych w futro.

Zawracam, pomyślał Erland, drętwiejąc z przerażenia. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

Naładował swoją piękną strzelbę, sprawdził, czy bagnet jest dobrze umocowany, dłonią zbadał, czy kord jest na miejscu. Oddychał nierówno, puls bił mu coraz szybciej.

Poczuł teraz kwaśny zapach dymu, snującego się wokół gęsto rosnących tu świerków.

Przekleństwo, jak w matni, z żadnej strony nie miał dobrej widoczności. Wszędzie rósł gęsty, gęsty las.

Choć nie posiadał intuicji Ludzi Lodu, czuł, że nie jest sam. Nie było to wcale takie trudne, bo zapach potu od dawna nie mającej styczności z wodą żywej istoty buchnął mu w nozdrza.

Chcę do domu, pomyślał, uświadomiwszy sobie nagle przepastną odległość dzielącą go od normalnych, zwykłych ludzi. W tej chwili już nie myślał o ślubie Gunilli, który niby cierń wbijał mu się w serce przez cały dzień. W tym momencie był jedynie bardzo młodziutkim, samotnym żołnierzem w ogromnym lesie, zamieszkanym przez nieznane, wrogo usposobione stwory.

Erland cofnął się ku dwóm rosnącym blisko siebie świerkom. Tu, lecz nie dalej! To już wystarczy. Że też ma jedynie zwykłe ołowiane kule!

Żadnej odlanej ze srebra!

Nie zdążył wydostać się z gęstwiny, kiedy usłyszał za sobą stłumione dźwięki, następujące po sobie tak szybko, że nie zdołał nawet odwrócić głowy, jęknął tylko ze strachu. Jego wyjątkowo piękna broń musiała zwabić leśne stwory. Poczuł, jak włochate ramiona przytrzymują w żelaznym uścisku jego ręce, a strzelba pada na ziemię. Z gardła wyrwał mu się zduszony jęk, kiedy owłosiona dłoń opadła mu na usta. Wyczuwał, że istot jest wiele i razem rzuciły się na niego.

Poczuł uderzenie w tył głowy i wszystko zmieniło się w roziskrzoną ciemność.

Загрузка...