36

Kilkanaście osób zgromadziło się w przeciwległym kącie sali, przed zamontowanym na ścianie płaskim ekranem. Pokazywał zbliżenie twarzy Rity. Miała wciśnięty głęboko do ust knebel, oczy otwarte tak szeroko, że bardziej już nie można, i w przerażeniu rzucała głową na boki. I ledwie zdążyłem podnieść nogę, Cody i Astor już biegli matce na ratunek.

— Czekajcie! — zawołałem, ale nie zaczekali, więc pognałem za nimi, gorączkowo wypatrując Weissa. Mroczny Pasażer milczał jak grób, uciszony moją bliską paniki obawą o Cody’ego i Astor, a galopująca wyobraźnia podsuwała mi obrazy Weissa czyhającego na nich za każdą sztalugą, gotowego wypełznąć spod każdego stołu. Nie podobało mi się, że spieszę mu na spotkanie w ciemno, zalany potem, ale po tym, jak dzieci rzuciły się Ricie na pomoc, nie miałem innego wyboru. Przyspieszyłem kroku, ale oni już przeciskali się przez tłumek do matki.

Była zakneblowana, skrępowana i przypięta pasami do piły stołowej. Między kostkami miała obracającą się tarczę, co jasno dawało do zrozumienia, że jakiś bardzo zły człowiek gotów jest w każdej chwili przysunąć ją do lśniących zębów piły. U szczytu stołu wisiała przylepiona taśmą kartka z pytaniem: „Kto ocali naszą Neli?”, a pod spodem, skreślony drukowanymi literami widniał dopisek: „Proszę nie przeszkadzać artystom”. Wzdłuż krawędzi instalacji jeździła zabawkowa kolejka, złożona z wagonów — platform wiozących ustawioną pionowo planszę z napisem „Przyszłość melodramatu”.

I wreszcie zobaczyłem Coultera — ale ani mnie to nie ucieszyło, ani nie dodało mi otuchy. Siedział oparty o ścianę w kącie, z głową zwieszoną na bok. Weiss założył mu staromodną czapkę konduktora, a do rąk podłączył dużymi uchwytami gruby przewód elektryczny. Na kolanach ustawił mu tabliczkę z napisem: „Półprzewodnik”. Coulter się nie ruszał, ale nie mogłem stwierdzić, czy nie żyje, czy tylko stracił przytomność, a zważywszy na okoliczności, chwilowo miałem większe zmartwienia.

Zacząłem się przepychać przez tłumek i kiedy kolejka ponownie przejechała obok mnie, usłyszałem odtworzony z taśmy charakterystyczny krzyk Weissa, nagranie powtarzające się co kilka sekund.

Samego Weissa nie widziałem — ale kiedy wszedłem między ludzi, obraz na monitorze nagle się zmienił. Teraz wypełniało go zbliżenie mojej twarzy. Rozejrzałem się gorączkowo za kamerą i znalazłem ją, zamontowaną na maszcie na drugim końcu instalacji. Zanim jednak zdążyłem odwrócić się ponownie, usłyszałem świst i na mojej szyi zacisnęła się pętla z bardzo mocnej żyłki. Kiedy zaczęło robić się ciemno i świat zawirował mi przed oczami, zdążyłem tylko docenić gorzką ironię sytuacji: proszę, facet posłużył się pętlą z żyłki tak samo jak ja. Przez głowę przeleciała mi oderwana myśl: kto mieczem wojuje… padłem na kolana i żałośnie powlokłem się w stronę dzieła Weissa.

Z pętlą tak mocno zaciśniętą na szyi, aż dziw, jak szybko człowiek traci zainteresowanie wszystkim wokół i zapada się w mrok, pełen odległych dźwięków i ciemnych światełek. I choć ucisk lekko osłabł, wciąż byłem zbyt zobojętniały, żeby to wykorzystać i się oswobodzić. Zwaliłem się na podłogę, usiłując sobie przypomnieć, jak się oddycha, i z oddali dobiegło mnie wołanie kobiety:

— Tak nie można, niech ich ktoś powstrzyma! — I kiedy już trochę mi ulżyło na myśl, że ktoś zamierza ich powstrzymać, ten sam głos dodał: — Hej, dzieciaki! To jest sztuka! Idźcie stąd!

I dotarło do mnie, że ktoś nie chce pozwolić, by Cody i Astor ocalili matkę, bo to popsułoby efekt artystyczny.

Powietrze wdarło się do mojego gardła, które nagle zaczęło boleć i wydawało się o wiele za duże; Weiss puścił pętlę i podniósł kamerę. Odetchnąłem chrapliwie i udało mi się skupić jedno oko na jego plecach, gdy zaczął filmować tłum. Wziąłem następny oddech; ból przeszył mi gardło, ale było to przyjemne uczucie, i razem z oddechem wróciło dość światła i przytomności, bym dał radę dźwignąć się na jedno kolano i rozejrzeć wokół.

Weiss skierował obiektyw kamery na kobietę na skraju tłumu — tę samą, która zganiła Cody’ego i Astor za to, że psują dzieło sztuki. Po pięćdziesiątce, elegancko ubrana, wciąż krzyczała na nich, żeby sobie poszli, zostawili to w spokoju, żeby ktoś wezwał ochronę, ale, szczęśliwie dla nas wszystkich, dzieci jej nie słuchały. Oswobodziły Ritę i ściągnęły ją ze stołu; wciąż jednak miała skrępowane ręce i nogi oraz knebel wciśnięty głęboko w usta. Wstałem — ale zanim zdążyłem zrobić choć pół kroku w ich stronę, Weiss znów złapał za moją smycz i mocno pociągnął, a ja wróciłem pod czarne słońce.

Gdzieś w oddali usłyszałem odgłosy szamotaniny, po czym żyłka na mojej szyi znów się poluźniła, a Weiss krzyknął:

— Nie tym razem, gnojku! — Rozległo się plaśnięcie i cichy, głuchy odgłos upadającego ciała, a kiedy do mojej świadomości napłynęło trochę światła, zobaczyłem, że Astor leży na podłodze, a Weiss wyrywa śrubokręt Cody’emu. Podniosłem rękę do szyi i nieporadnie poluzowałem żyłkę na tyle, by wziąć głęboki oddech, co prawdopodobnie było mądre, choć przyprawiło mnie o atak najbardziej bolesnego kaszlu w moim życiu, kaszlu tak zdławionego i suchego, że światła znów zgasły.

Kiedy wrócił mi oddech, otworzyłem oczy i zobaczyłem, że Cody leży na podłodze obok Astor, po drugiej stronie instalacji, za piłą stołową, a Weiss stoi nad nimi ze śrubokrętem w jednej dłoni i kamerą wideo w drugiej. Noga Astor drgnęła, ale poza tym nie dawali żadnego znaku życia. Weiss przysunął się do nich i wzniósł śrubokręt, a ja chwiejnie podźwignąłem się na nogi, żeby go powstrzymać. Świadom, że nie mam szans zdążyć, na myśl o swojej bezradności poczułem, jak cały mrok wycieka ze mnie i rozlewa się kałużą u moich stóp.

I dosłownie w ostatniej chwili, kiedy Weiss stał triumfalnie nad małymi nieruchomymi ciałami, a Dexter straszliwie powoli wychylał się do przodu, w kadr weszła Rita — wciąż ze związanymi rękami i zakneblowanymi ustami, ale rozpędzona na tyle, by staranować Weissa — i uderzyła go biodrem, a on zatoczył się w bok i poleciał w kierunku piły. Kiedy odzyskał równowagę, Rita natarła na niego ponownie; tym razem nogi mu się zaplątały i zaczął młócić powietrze ręką trzymającą kamerę, by uratować się przed upadkiem na obracającą się tarczę. I prawie mu się udało — prawie.

Choć oparł dłoń na stole po drugiej stronie tarczy, runął z takim impetem, że nie zdołał utrzymać swojego ciężaru. Rozbrzmiał przenikliwy wizg, bryznęła czerwona mgiełka i ręka. Weissa, równo ucięta po łokieć, wciąż ściskająca kamerę w dłoni, spadła na tory kolejki u stóp widzów. Wszyscy wstrzymali oddech, a Weiss powoli wstał i spojrzał na kikut, z którego tryskała krew. Przeniósł wzrok na mnie i próbował coś powiedzieć, pokręcił głową, zrobił krok w moją stronę, znów popatrzył na krew bryzgającą z kikuta i postąpił jeszcze jeden krok ku mnie. A potem, niemal jakby schodził po niewidzialnych schodach, powoli osunął się na klęczki i tak już został, chwiejąc się na kolanach półtora metra ode mnie.

A ja, sparaliżowany niedawną walką z duszącą mnie żyłką, strachem o dzieci i nade wszystko widokiem tej paskudnej, mokrej, okropnej, lepkiej, strasznej krwi lejącej się na podłogę — tylko stałem nieruchomo, gdy Weiss ostatni już raz podniósł na mnie wzrok. Bezdźwięcznie poruszył ustami i pokręcił głową, powoli, ostrożnie, jakby bał się, że ona też mu odpadnie. Z przesadną starannością spojrzał mi prosto w oczy.

— Zrób dużo zdjęć — powiedział głośno i wyraźnie. Wygiął usta w słaby i bardzo blady uśmiech i upadł twarzą w kałużę własnej krwi.

Cofnąłem się o krok i spojrzałem w górę; na monitorze kolejka wjechała prosto w obiektyw kamery wciąż tkwiącej w zaciśniętej dłoni na końcu obciętej ręki Weissa. Koła przez chwilę obracały się w miejscu, po czym mały pociąg przewrócił się na bok.

— Genialne — powiedziała elegancka starsza pani na czele tłumu. — Po prostu genialne.

Загрузка...