W Małym Madrycie, mieście nieprzystosowanych, luksusowa prostytutka Zenda wróciła do domu, spędziwszy tę noc u przyjaciółki, oczywiście po części na zabawie z mężczyznami. Nocleg poza domem był rzeczą jak najbardziej naturalną, często tak robiła, nikt więc nie mógł postawić znaku zapytania przy tak sformułowanym alibi.
Bała się wracać do domu. Ponieważ noc bardzo się przeciągnęła, spóźnił się też poranek i Zenda dopiero około południa była gotowa, by opuścić dom przyjaciółki.
Czy powinna kogoś z sobą zabrać? Nie, to mogłoby wydawać się dziwne. Będzie musiała zebrać całą odwagę i zmobilizować cały swój talent aktorski, by przyjąć na siebie ten wstrząs.
Sąsiadka z domu po drugiej stronie ulicy była u siebie. Grabiła liście w ogrodzie. Doskonale, Zenda zadbała o to, by kobieta ją zobaczyła. Powitała ją wesołym „Dzień dobry, jaki miły ranek, to znaczy południe, wczorajszy wieczór troszkę mi się przeciągnął”. Chichotała przy tym przepraszająco. Tak, tak, sąsiadka widziała ją i kręciła głową.
Zenda weszła do swego domu. Udał jej się bardzo naturalny okrzyk przerażenia, zaraz wybiegła na ulicę, wołając histerycznie, że na podłodze w jej przedpokoju leży martwy Strażnik. Co robić? Ktoś go zabił, u niej w domu!
Wezwano innych Strażników. Zendzie pozwolono odpocząć chwilę u sąsiadki, nie miała sił wracać do domu, dopóki on tam był.
Żądała stanowczo, by go stamtąd usunąć, inaczej ona tego nie wytrzyma.
Wreszcie nadjechał ambulans i zabrał ciało, na szczęście.
A zaraz potem zjawił się wysoko postawiony Strażnik, żeby przesłuchać Zendę. Liczyła się z tym i miała przygotowaną obronę.
A jak wiadomo, najlepszą formą obrony jest atak:
– Co to za jeden? Dlaczego wszedł do mojego domu? Nic z tego nie rozumiem!
Strażnik odpowiedział:
– Jego imię brzmi Sardor, roznosił po domach eliksir Madragów. Nie było cię, gdy się zjawił?
– Ach, nie, oczywiście, że nie. Byłam…
Nie, nie, uważaj, nie wolno ci mówić za dużo, Zendo! Nie mów, że siedziałaś w tym barze, bo przecież nie wiesz nawet, kiedy on przyszedł!
– Nie było mnie w domu od wczorajszego popołudnia, nie mam więc pojęcia, co się stało.
Nagle twarz jej się rozjaśniła. Długo już ćwiczyła tę minę.
– Ach, chwileczkę! Spodziewałam się wczoraj pewnej wizyty, całkiem o tym zapomniałam. Jakaż ja jestem bezmyślna! Biedna dziewczyna, przyszła tu na próżno.
– Jaka dziewczyna?
Zenda beztrosko machnęła ręką.
– Ach, to poprzednia lokatorka, mieszkała w tym domu przede mną. Była już raz wcześniej wczoraj, żeby coś stąd zabrać, zdaje się, że maszynę do szycia, a kiedy wyszła, zorientowałam się, że zostawiła kurtkę przewieszoną przez oparcie krzesła. Zadzwoniłam do jej matki, która przyrzekła, że córka przyjedzie po nią po południu, ale potem całkiem o tym zapomniałam. Okropna ze mnie gapa!
Doskonale, nie mogę wyjść na zanadto bystrą, zawsze dobrze jest przyznać się do słabości, to budzi zaufanie.
Strażnik popatrzył na nią i zawahał się przez moment.
– Jakiego koloru była ta kurtka?
– Ojej, tego nie pamiętam. Może niebieska, w dwóch różnych odcieniach? Tak, chyba tak.
– Jak nazywa się ta dziewczyna?
Zenda długo szukała w pamięci, choć przecież odpowiedź znała doskonale.
– Czy ci poprzedni właściciele nie noszą przypadkiem nazwiska Anderson? A na imię miała… jakoś tak niezwykle. Lilja, tak, właśnie tak.
Zadrżała.
Strażnik natychmiast to zauważył i zainteresował się powodem.
– Nie, to nic takiego.
– W sprawie takiej jak ta ważne są wszystkie szczegóły.
– No cóż, nie lubię źle mówić o ludziach, ale… A więc ta dziewczyna… Pamiętam, że poczułam się nieswojo, kiedy okazała bardzo wielkie zainteresowanie moim diamentowym naszyjnikiem, który zdjęłam i później schowałam do szkatułki.
– W przedpokoju?
– Tak, przechowuję tam sporo wartościowych przedmiotów. My tutaj, w mieście, ufamy sobie nawzajem. Mieszkają tu przecież sami uczciwi ludzie.
Mina Strażnika wskazywała na to, że ma własne zdanie na temat miasta nieprzystosowanych. Wyjął z kieszeni jakiś naszyjnik.
– Czy to ten?
Zenda szeroko otworzyła oczy.
– Ależ tak, gdzie go znaleźliście? Przeszukiwaliście moje szuflady?
– Nie, nie, leżał zupełnie gdzie indziej. Czy możemy teraz prosić o bardzo dokładne zeznanie? Przedstawienie wszystkiego, co robiłaś wczoraj w dzień, potem w nocy aż do dzisiaj.
– Moje zeznanie? Moje? Nie myśli pan chyba…
– Ja nic nie myślę. Muszę po prostu dotrzeć do wszystkich faktów, jakie mają związek z tą sprawą.
Zenda popatrzyła na niego z kwaśną miną, ale odśpiewała jak z nut wyuczoną lekcję o tym, jak to siedziała w barze od wczesnego popołudnia, a potem wraz z przyjaciółką poszła do niej do domu i przebywała tam aż do teraz. Mnóstwo osób mogło to poświadczyć.
Strażnik pokiwał głową. Zendzie pobrano odciski palców i przykazano nie opuszczać miasta, na wypadek gdyby trzeba było dopytać się o jeszcze jakieś szczegóły.
Wreszcie Strażnik ku jej niezmiernej uldze opuścił dom. O ile Zenda dobrze zrozumiała, to zamierzał udać się do młodej Lilji. Doskonale, ta dziewczyna wyglądała na taką grzeczną hipokrytkę. Niech sobie trochę pocierpi.
A więc znaleźli naszyjnik w kieszeni kurtki dziewczyny. Fantastycznie! Wszystko odbywało się dokładnie według planów Zendy.
Strażnik odszukał dom Lilji w Sadze, zastał w nim jedynie matkę.
Niestety, nie wiedziała, czy Lilja po południu wybrała się do Małego Madrytu, ona sama bowiem całe popołudnie i wieczór spędziła poza domem. Była jednak przekonana, że córka poszła po kurtkę, Lilja należała do bardzo obowiązkowych. A tak w ogóle, to o co chodzi, czy coś się stało?
Strażnik nie odpowiedział wprost, pragnął się tylko dowiedzieć, gdzie jest teraz Lilja. W odpowiedzi usłyszał, że została wezwana do pałacu księcia Marca bez bliższych informacji, w jakim celu.
Strażnik natomiast słyszał już o wszystkich, którzy się tam zgromadzili, i o przepięknych eleganckich gondolach, które ich stamtąd zabrały. Przypuszczano, że zostali zaproszeni do należącej do Obcych części królestwa.
A więc dziewczyna wybrała się razem z nimi. Rzeczywiście, słyszał już wcześniej jej imię. Kojarzył je z jednym ze Strażników z Elity, z Goramem.
Opuścił dom bardzo zamyślony.
Zenda natomiast uważała, że jeśli chodzi o jej osobę, sprawa została już definitywnie załatwiona.
Pozostawał zaledwie jeden szczegół, o którym nikt jej nie wspomniał, a który na pewno wyprowadziłby ją z głębokiego przekonania, że zdołała się wymigać.