Mur usunięto szybciej, niż się tego spodziewano, i wszyscy byli z tego powodu bardzo zadowoleni.
Nadszedł czas zapalenia największego Słońca. Tego, które miało oświetlić cale wnętrze Ziemi. „Wszyscy” wybrali się zobaczyć Ciemność, można było bowiem poruszać się teraz swobodnie, mur nie zagradzał drogi. Rozmaite ludy poznawały się ze sobą, nikt nie robił kwaśnych min. Eliksir Madragów podziałał jak należy.
Wielkie Święte Słońce postanowiono ustawić w Górach Czarnych, dokładnie ponad Królestwem Światła. Planowano je umieścić tak wysoko, aby znalazło się w idealnym środku wnętrza Ziemi i świeciło równie mocno we wszystkich kierunkach.
Wybór padł na Góry Czarne po części dlatego, że tam wznosiły się najwyższe szczyty, niepotrzebna była więc budowa bardzo wysokiego masztu, po części zaś dlatego, że cokół, który miał je podtrzymywać, musiał być tak ogromny, że zająłby zbyt wiele miejsca w zamieszkanych okolicach, a w dodatku wyglądałby brzydko i niezgrabnie.
Metody, dzięki której Słońce unosiłoby się swobodnie w powietrzu bez jakiegokolwiek podparcia, Madragowie jeszcze nie wymyślili, liczyli jednak, że z czasem tak się stanie.
Oczywiście zwykli ludzie nie wybierali się w Góry Czarne, zostali u swych nowych krajan i stamtąd mieli obserwować zapalanie Słońca.
To Faron wybrał tych, którzy wyprawiali się w Góry Czarne. Zrobił to na spotkaniu u Marca.
– Tym razem pojedziemy w Góry Czarne gondolami. Erion i ja pragniemy zabrać z sobą następujące osoby: trzech Madragów, Tama, Ticha i Chora. Marca, Móriego, Dolga, Rama i Indrę, bo nie odmówię sobie jej komentarzy. Strażników Telia, Kira, oczywiście z Sol, i Gorama, Jaskariego, a także oba duchy powietrza, Shirę i czarnoksiężnika.
Przejrzał swoje papiery.
– No i Geriego i Frekiego, bo przecież wilki najlepiej znają Góry Czarne.
Kolejny raz bacznie przyjrzał się liście i dodał:
– I jeszcze Berengarię.
Ci, którzy stali najbliżej, usłyszeli, jak dziewczyna głośno wypuszcza powietrze z płuc, i zrozumieli, że przez cały czas wyczytywania listy musiała siedzieć jak na szpilkach.
Jeszcze jednej porażki raczej już by nie zniosła.
– I Tate – rozległ się głos malej Madrażanki. -I Wiazecke.
– To dopiero – w głosie Farona wyraźnie dźwięczał śmiech.
– A dlaczego właściwie mielibyśmy ich nie zabrać? – Ram był tak samo rozbawiony. – Przecież to nie jest niebezpieczna wyprawa.
– Cóż, nie do końca się z tobą zgadzam.
Wtrąciła się Indra:
– Uważam, lista jest bardzo dziwna. To chyba zadanie głównie dla monterów, nie dla nas. I co my, dziewczęta, będziemy tam robić?
Zamiast Farona odparł Erion:
– Monterów już wybrano, będą gotowi do wyjazdu wraz z wami, ale Góry Czarne są dość przerażające, sami chyba o tym wiecie. Faron dużo o nich opowiadał. Czeka was zadanie, którego wcale się nie spodziewaliście.
– A co takiego?
– Przekonacie się później. Monterzy potrzebują waszej pomocy, po prostu.
Tyle musiało im wystarczyć.
Gdy opuszczali pałac Marca, niejeden kręcił głową.
Dziwnie było znów zobaczyć Góry Czarne. Napłynęły wspomnienia, gdy patrzyli na zniszczone doliny, na olbrzymią fabrykę, po której pozostały teraz same ruiny, na wzgórza, którymi wędrowała czwórka wybranych…
Marcowi ciarki przeszły po plecach.
– Wiele z tych zniszczeń to moje dzieło. Niezbyt przyjemnie jest się do tego przyznawać.
– Bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady – uspokoił go Faron. – I jak, Geri i Freki, znaleźliście już odpowiedni szczyt?
Freki warknął w odpowiedzi:
– Najwyższy jest za ostry, brak na nim miejsca na jakikolwiek cokół. Lecz jeśli spojrzysz bardziej w prawo od niego, zacny Obcy, to ujrzysz inny wierzchołek, niemal równie wielki. Uważamy z Gerim, że ten mógłby się nadać.
– Całe szczęście – mruknęła Indra. – Przynajmniej nie musimy lądować na Górze Zła!
Kata, wychylona przez okno, przyglądała się okolicy.
– Baldzo ciemno – powiedziała z ponurą minką.
– Rzeczywiście, ciemno – przyznała Berengaria. Ona także widziała te góry po raz pierwszy i wewnętrznie cała drżała.
Wielu uczestników poprzedniej ekspedycji nie wybrało się z nimi. Nie było Joriego, Armasa ani Yorimoto, Oka Nocy i Sassy ani też innych duchów. Nowi w tej gromadce, oprócz niej samej, byli Jaskari, Móri i Goram. Czwórka pominięta poprzednim razem, która bardzo to przeżyła.
Berengaria, popatrzywszy w dół na Góry Czarne, wyobraziła sobie, jakie piekło musiała przejść tutaj poprzednia wyprawa, i trochę ją to uspokoiło. Może lepiej, że ominęły ją takie przeżycia?
Towarzyszył im cały rój gondoli. Mniejsze przewoziły ludzi, większe – części masztu, największa zaś gondola w Królestwie Światła, „Kondor”, miała latać tam i z powrotem jak olbrzymi szerszeń i przewozić najcięższe części.
– Oglomna dondola – stwierdziła Kata z podziwem.
Powoli stawało się widoczne, że Gwiazdeczka zaczyna wyprzedzać Katę w rozwoju. Mała panienka, w której żyłach płynęła krew elfów, siedziała na kolanach u Marca i komentowała wszystko, co widziała, wyraźnie wymawiając już „r” i właściwie większość innych głosek Wciąż jednak dziewczynki były nierozłączne.
Wszyscy pomieścili się w jednej dużej gondoli. Gdy krążyła ona nad górami w poszukiwaniu najlepszego miejsca do lądowania, Faron wyjawił wreszcie, dlaczego ich zabrano.
– Zapomnieliśmy o czymś, gdy byliśmy tu ostatnio – zaczął z powagę. – Wy, którzy braliście udział w tamtej ekspedycji, pamiętacie być może, że ostatniego dnia duchy wygnały zwierzęta z gór, by ocalić je przed niszczącą złą wodą i uratować przed wielką katastrofą.
W odpowiedzi pokiwali głowami.
Faron podjął:
– Nie skończyło się to najszczęśliwiej, wśród zwierząt było kilka drapieżników i one bardzo uprzykrzyły życie mieszkańcom najbliższych terenów Ciemności, zanim powróciły w te góry.
– Wiadomo, ile ich było? – spytał Marco.
– Jedno stado liczące siedem zwierząt, nie więcej.
– Uf – westchnęła Indra.
– Tak, ale one nie są najgorsze – przyznał Faron. – Kompletnie zapomnieliśmy jeszcze o czymś.
– A o czym to?
– O czarnych ptakach.
– Rzeczywiście – westchnął Dolg. – One nam się wymknęły.
– Tak, i przez jakiś czas pustoszyły pewne tereny w Ciemności, teraz jednak powróciły tutaj, jak gdyby przyciągała je ta ponura sceneria. Naszym zadaniem jest chronić monterów przed nimi, no i unieszkodliwić je, a także tamte siedem drapieżników. Z ptakami rzecz przedstawia się najtrudniej.
– Ale czy w tej sytuacji Yorimoto i łucznik Mar nie przydaliby się bardziej? – zdziwiła się Indra.
Faron posłał jej surowe spojrzenie.
– Ptaków nie należy zabijać, Indro. Wy, których zadaniem będzie je odszukać, zostaniecie wyposażeni w broń oszałamiającą, a gdy ptaki spadną na ziemię, zrobicie im zastrzyk z eliksiru. To samo dotyczy drapieżników.
Wyglądał niezwykle atrakcyjnie, gdy tak stal na dziobie gondoli odwrócony do nich twarzą, wysoki, obdarzony bardzo szczególną urodą, i patrzył na nich surowym spojrzeniem. Był jak z innego świata.
Marco mocniej przytulił do siebie Gwiazdeczkę.
– Nie powinniśmy byli zabierać z sobą dziewczynek.
– Starałem się do tego nie dopuścić, ale kto potrafi odmówić Kacie?
Madragowie uśmiechnęli się.
– Będziemy ich pilnować – obiecał Chor. – I przy najmniejszym zagrożeniu od razu pobiegniecie do gondoli, prawda, Kato i Gwiazdeczko?
– Tak zrrrobimy, Chorrr – przyrzekła Gwiazdeczka.
– Spójrzcie tam! – zawołała nagle Berengaria.
Popatrzyli w dół, ich oczom ukazało się przepiękne zielone zbocze, schodzące prosto w Złą Dolinę z jej zniszczonymi fabrykami.
– Spodziewałem się tego – powiedział Marco. -Właśnie tu rozlałem jasną wodę. Popłynęła w dół i trawa zaraz zaczęła kiełkować.
– No właśnie – powiedział Faron. – I takie będzie wasze zadanie, Indro, Berengario i Sol. Dostaniecie zapas rozcieńczonej wody i będziecie ją wylewać do strumieni albo wprost na ziemię. Już wkrótce w tych dolinach zrobi się zielono i pięknie. Same musicie zdecydować, gdzie woda jest najbardziej potrzebna.
– Przyjemne zadanie – stwierdziła Sol. – Planujecie zrobić to samo w Ciemności, prawda?
– Już nawet zaczęliśmy, na południu. Woda przynosi wprost niewiarygodne efekty.
– Ale w jaki sposób zdołamy odnaleźć ptaki? -spytał Ram. – Może ich przecież być kilka stad.
– Duchy powietrza pomogą wam je zlokalizować – uśmiechnął się Faron. – A przed nimi, możecie mi wierzyć, nie ukryje się nawet piórko.
Uznali, że to dobry pomysł.
Gondola, zataczając kręgi, schodziła na wskazany szczyt i wylądowała na wielkim płaskowyżu, będącym w całości pradawną skałą. Pozostałe gondole skupiły się wokół niej, jak stadko wron przy zdobyczy. Nawet „Kondor” zmieścił się na obszarze, w którym zamierzano wznieść fundament cokołu. Dobrze wybrano wierzchołek.
Najmłodsze dziewczynki zostały u Madragów, których zadaniem było wspieranie monterów siłą i dobrą radą. Pozostali mieli rozproszyć się na wszystkie strony gondolami.
Nad pościgiem za drapieżnikami dowodzenie objął Faron. Erion zaś zabrał tych, którzy mieli zestrzelić ptaki.
Problem polegał na tym, że aby trafić w bestie, należało się do nich zbliżyć, a jeśli spotkają liczne gromady ptaków, sytuacja mogła stać się krytyczna. Należało działać prędko.
Indrze, Sol i Berengarii wyznaczono doliny, w których miały rozlewać jasną wodę, i każdej przydzielono opiekuna uzbrojonego w oszałamiający pistolet. Dziewczęta także były uzbrojone. Sol naturalnie eskortował Kiro, lecz Ram potrzebny był gdzie indziej, Indrze więc zamiast niego towarzyszył Goram. Berengarii przydzielono Jaskariego. Nastąpiła tu drobna pomyłka, jako że żadne z nich nie było wcześniej w Górach Czarnych. O tym jednak w tej akurat chwili nie pomyślał nikt.
– Jak tu ciemno – zadrżała Berengaria, gdy stanęli na płaskowyżu, gotowi, by wyruszyć.
– Ha! – prychnęła Indra. – To przecież nic takiego! W wielu miejscach w Ciemności ustawiono Słońca, zlikwidowano mur, a więc to prawdziwy poranek w stosunku do tego, co my tu zastaliśmy.
– I tak jest dostatecznie ciemno – burknął Tich, który ustawiał latarnie, aby monterzy mogli pracować.
– Zwłaszcza w dolinach – dodał Ram. – Ale nie ma już takich ciemności jak przedtem.
Na szczycie wiał zimny wiatr, wszyscy marzli i czuli się dość nieswojo. Nad górami wisiała ciężka ponurość, jak gdyby zamieszkał tam los w swej najczarniejszej postaci.
– No cóż, ruszamy – oświadczył Faron, otrząsając się z nieprzyjemnego uczucia.