Pełną napięcia ciszę przerwał Nataniel:
– Chwileczkę! Chcecie powiedzieć, że pochodzicie z jakiejś innej planety w naszym systemie słonecznym? Na przykład z Marsa? Wybaczcie, ale w to nie uwierzę. To niemożliwe, wszyscy dobrze o tym wiemy. Ale może… może pochodzicie z naszego globu? Lecz w takim razie skąd?
– Spokojnie – poprosił Erion. – Wyjaśnienie usłyszycie już zaraz.
Nataniel siadł, wciąż niezwykle wzburzony.
Erion zaczął mówić:
– Nie, nie pochodzimy z tej planety, z Tellusa, ani też nie z Marsa czy Jowisza, czy z żadnej innej znanej planety. Lecz jest jeszcze jedna, o jej istnieniu ludzkość nic nie wie.
Wtrącił się Gabriel:
– W takim razie jest umieszczona na tak odległych obrzeżach systemu słonecznego, że niemożliwe, aby istniało na niej życie.
– Nie jest wcale położona za Plutonem, jeśli to masz na myśli. Nasza planeta znajduje się w tej samej odległości od Słońca co ta, ale wciąż pozostaje nie odkryta.
Inteligentne i mniej inteligentne umysły zaczęły myśleć, aż trzeszczało.
– Blisko nas? Dlaczego więc jej nie widzimy? – pytał Móri.
– Dlatego, że ona krąży po tej samej orbicie co Ziemia. Tyle że po drugiej stronie Słońca.
– A więc dlatego jeszcze jej nie odkryto? Słońce zawsze przesłania na nią widok?
– Zawsze.
Po chwili przerwy odezwał się Nataniel:
– Ależ ja już kiedyś o tym słyszałem! Czytałem w dzieciństwie historię science fiction o bliźniaczej planecie Ziemi.
– Zapewne masz rację, ktoś widocznie wiedział o niej, a raczej domyślił się jej istnienia.
– A więc to prawda? – dopytywała się Sassa.
– Taka sama jak to, że Królestwo Światła istnieje i że tu teraz siedzimy.
Elena sprawiała wrażenie, że w to również powątpiewa.
Marco pokiwał głową.
– Rozumiemy już teraz, w jaki sposób się tu dostaliście. Dzieląca obie planety odległość powinna być możliwa do przebycia dla inteligentnej rasy. Ale dlaczego jesteście tutaj?
– Dlatego, że przed tysiącami lat w naszą planetę uderzyła kometa. Częściowo ją zniszczyła, do tego stopnia, że musieliśmy szukać innej planety nadającej się do zamieszkania. Owszem, byliśmy na Marsie, Jowiszu i na ich księżycach, dotarliśmy w pobliże Wenus, lecz przebywanie na niej było śmiertelnie niebezpieczne. Potem zaś, przypadkiem, odkryliśmy ten glob. Wiedzieliśmy o was równie mało jak wy o nas.
– To znaczy, że na waszej planecie nikt już nie mieszka? A tak w ogóle, to jak ona się nazywa?
Erion roześmiał się.
– Podobnie jak wy nazywacie swoją planetę Ziemią, tak my nazwaliśmy naszą. Rzadko chyba nazywacie swój glob Tellusem.
– Chyba nawet nie wszyscy ludzie słyszeli tę nazwę – przyznał Marco.
– No właśnie. Skoro więc mieszkaliśmy tutaj, musieliśmy nadać naszej planecie jakąś inną nazwę. Nigdy jednak nic z tego nie wyszło. Pierwsi, którzy tu przybyli, mówili o tamtej planecie po prostu „w domu” i tak powstała nazwa, właśnie „W Domu”.
– A więc tak ona brzmi? W Domu?
– No, nie całkiem. Teraz planeta nazywa się po prostu Dom.
– Dość zabawnie, ale i ładnie.
Erion znów obrócił się do Marca.
– Ty miałeś jeszcze jakieś pytanie. Czy nikt już tam nie mieszka? Owszem. Jak już mówiłem, nasza planeta została w części zniszczona. Przez wszystkie te lata staraliśmy się ją odbudować, naprawić zniszczone tereny, lecz to niestety trwa.
Oczywiście, pomyślała Berengaria, dziesiątki tysięcy lat.
Ciekawa była, czy Obcy, którzy siedzieli tu teraz razem z nimi, przybyli na Ziemię już wtedy. Wkrótce uzyskała odpowiedź.
– Zaczekajcie chwilę, pozwólcie, że przytoczę pewne fakty z kronik czarnoksiężnika – poprosił Móri. -Wy, wysoko rozwinięta cywilizacja, przybyliście tutaj, na Ziemię, na której życie dopiero się rozwijało. Zastaliście wiele gatunków zwierząt, również naczelne, które przekształcały się w ludzi, oczywiście bardzo prymitywnych. Wybraliście najbardziej inteligentne wśród nich plemię i w ten sposób pojawili się Lemuryjczycy.
– Wszystko się zgadza – przyznał Erion.
– A potem? Co się stało później?
– Stwierdziliśmy, że nie możemy żyć na tej Ziemi, nasza skóra nie tolerowała waszej atmosfery. Było to straszne rozczarowanie, no bo gdzie mieliśmy się podziać? Niemal całkiem już się poddaliśmy, gdy ktoś przypadkiem odkrył zejście do wnętrza Ziemi. I tu właśnie mogliśmy zbudować sobie schronienie.
– Wielu z was musiało za tę budowę zapłacić strasznymi zniszczeniami skóry?
– Rzeczywiście tak było, prawdę powiedziawszy, wszyscy ci, którzy przybyli tu jako pierwsi, już nie żyją, obrażenia okazały się zbyt dotkliwe.
Tak więc wszystko już wiem, pomyślała Berengaria. Ci obecni tutaj nie są aż tacy starzy.
– Wy więc jesteście ich potomkami?
– Tak. Oni wznieśli dla nas tę budowlę. Jesteśmy im za to dozgonnie wdzięczni.
Wiele osób pragnęło zadać pytanie. Pierwsza odezwała się Indra:
– Zaczynam rozumieć, co robicie z przynajmniej niektórymi nieprzyjemnymi osobnikami. Takimi na przykład jak Talornin i Lenore.
– Masz rację – przyznał cierpko Erion. – Nie byli szczególnie zadowoleni z przeniesienia na drugą planetę.
– Na Dom. Jaki los ich tam czekał?
Erion chwilę zwlekał z odpowiedzią, pytająco popatrzył na swego króla, władca skinął głową.
– No cóż, może nazwiemy Dom planetą pracy -rzekł Erion. – Jak już mówiłem, staramy się ją odbudować. Mieliśmy niezmiernie wielkie zasoby, wiele z nich jednak sprowadziliśmy tutaj, gdy znaleźliśmy to miejsce schronienia. Przebywanie tam jest więc bardzo trudne. Na pewno nie odpowiada Lenore i temu jej dekadenckiemu stylowi życia.
Lilja nagle coś sobie uzmysłowiła. Obróciła się w tył i posłała przerażone spojrzenie Goramowi.
Strażnik zaś albo dostrzegł jej prędki ruch, albo też stał i patrzył na nią, w każdym razie ich spojrzenia się spotkały. Przecząco pokręcił głową.
No, w każdym razie nie tam się wybierał, pomyślała dziewczyna z ulgą. Przynajmniej nie aż tak daleko.
– Chcecie powiedzieć, że mieszkanie tu, na Ziemi, to znaczy w Ziemi, jest dla was przywilejem? – spytała Sol. Siedziała oczywiście razem z Kirem, w roli żony czuła się doskonale. Wydawała się też o wiele spokojniejsza i szczęśliwsza.
– Oczywiście, że to przywilej – odparł Erion. -Lecz tylko niewielu z nas mieszka tu na stałe, większość musi jednak zrobić swoje na naszej ojczystej planecie. Ale wszyscy Obcy przebywali tu przez długi czas, również ci, których już tu nie ma.
– Czy ty zakończyłeś już swoją służbę, Faronie? -spytała Indra.
– Tak, skończyłem. Lecz kiedy nasza planeta stanie się równie przyjemna jak ta, być może tam wrócę.
– Przyjemna jak ta, mówisz? – rzekł Ram zamyślony. – Lecz jeśli nasza Ziemia zostanie zniszczona…? Istnieje przecież takie niebezpieczeństwo, o ile dobrze rozumiem.
– Cóż, wtedy będziemy musieli inaczej na to spojrzeć.
Villemanna ogarnął zapał.
– A czy w takim razie nie byłoby możliwe przeniesienie mieszkańców Ziemi na Dom?
– Rozważaliśmy już ten pomysł – uśmiechnął się Erion.
Na twarzach wszystkich pozostałych Obcych pojawiły się uśmiechy.
Jori natychmiast zadał pytanie:
– Ale w jaki sposób się tam dostaniemy? Nie, nie chodzi mi o ludzi żyjących na powierzchni Ziemi, rozumiem, że możliwe jest dotarcie do tej drugiej planety statkiem kosmicznym, gdybyśmy poruszali się w stronę przeciwną do toru Ziemi, ale my… w jaki sposób się wydostaniemy stąd? Musicie przecież mieć jakieś połączenie z tym waszym Domem. W jaki sposób odbywa się start? I skąd?
– Ja wiem! – zawołała z zapałem Berengaria i wszyscy Obcy popatrzyli na nią. – Byłam razem z babcią Theresa i Tellem na powierzchni Ziemi, wydostaliśmy się na jezioro w Austrii. No tak, ty też tam byłaś, Sol.
Dawna czarownica skinęła głową.
– Owszem, to prawda.
Ale Erion odparł:
– Nie, to była tylko jedna z wielu dróg na powierzchnię Ziemi. Nasza wielka baza startowa wcale nie leży tam.
Zapadła chwila milczenia.
– Czy możemy ją zobaczyć? – spytał Gondagil.
– Za jakiś czas. Jeszcze nie teraz, nie dzisiaj.
– Ale gdzie ona ma wylot na Ziemi? – dociekała Indra.
Ona wszak znała zewnętrzny świat lepiej aniżeli wielu tu obecnych.
– Przy jednym z biegunów. Nie powiem ci, przy którym.
Ale Indra myślała swoje. Należąca do Obcych część Królestwa Światła położona była na północy. Biegun północny nazywano lodowatym oceanem otoczonym lądem, południowy natomiast lądem otoczonym lodowatym oceanem.
Łatwo było się domyślić, gdzie mają miejsce starty.
Sol zadała inne, również bardzo istotne pytanie:
– Dlaczego akurat Farona wybrano na naszego towarzysza podczas wyprawy w Góry Czarne?
– Ponieważ jedynie on jest wśród nas kawalerem – uśmiechnął się Erion. – Nie ma rodziny, która bolałaby nad jego stratą, gdyby coś złego go spotkało. Teraz jednak istnieje niebezpieczeństwo, że zły los czeka całą Ziemię.
Misza wykrzyknął porywczo:
– Nie chcę, żeby Ziemia uległa zagładzie właśnie teraz! Przecież ja dopiero zaczynam żyć! Nie chcę umierać!
– Ja też nie! – wykrzyknęła Berengaria tak samo z głębi serca. – Mój czas dopiero się zaczyna. Za mocno kocham życie, żeby chcieć tak prędko umrzeć, to po prostu niemożliwe!
Nikt nie próbował uciszyć ich przerażonych okrzyków.
Erion wyprostował się.
– Teraz, książę Marco, jeśli skończyłeś już zabiegi wśród swoich przyjaciół, spróbuj zająć się nami. Może uda ci się umożliwić nam swobodne poruszanie się po Królestwie Światła i po zewnętrznymi świecie? W sąsiedniej sali czekają liczne gromady, przede wszystkim nasze dzieci i młodzież.
Marco uśmiechnął się życzliwie.
– Uczynię, co w mojej mocy, ale… – zawahał się. -Czy na powierzchni Ziemi będziecie bezpieczni?
– Masz rację. Ludzie, zwłaszcza wojskowi, lubią traktować nas jak wrogów. Rozpacz nas ogarnia za każdym razem, gdy uruchamia się całą machinę wojenną, jak tylko podejmujemy próby nawiązania kontaktu. Ach, gdybyż oficerowie tak bardzo nie lubili strzelać i wyzbyli się swych neurotycznych podejrzeń! Ich zachowanie sprawia, że zawsze musimy się tam poruszać z największą ostrożnością.
– Ale wy możecie podbić Ziemię – odezwała się dość agresywnie Elena.
– Oczywiście, że możemy. Dlaczego jednak mielibyśmy to robić? Mamy przyjazne zamiary, dlatego właśnie uczestniczyliśmy również w przygotowaniach tego eliksiru, który odmieni ludzkie umysły i nastawi je życzliwiej do świata.
Ale dziewczyna się nie poddawała.
– I ludzie staną się dostatecznie głupi, by się wam poddać?
– Ależ, Eleno! – upomniał ją Móri. – Babci Theresie ani trochę by się to nie spodobało.
Elena zrozumiała, że posunęła się za daleko, ale to było takie trudne, czuła się osamotniona. Wszyscy tutaj mówili jakby innym językiem niż ona.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – To była jedynie hipoteza.
– Mam nadzieję – cierpko powiedział Móri. Był odpowiedzialny za obecnych tu członków rodziny czarnoksiężnika, wśród nich za Elenę.
Rzeczywiście, Berengaria miała rację: Elena była jak uczennica, która trafiła do niewłaściwej klasy. Myślała jak większość ludzi i zupełnie inaczej niż jej przyjaciele.
Teraz jednak również Berengaria wstydziła się za swoją kuzynkę, uważała, że Obcy, bardzo mili, nie zasłużyli na taką podejrzliwość.
Przyglądała się im siedzącym albo stojącym na dole pośrodku audytorium i czuła, jak ogarnia ją wielki spokój.
Pozwoliła sobie na chwilę egoizmu. Bez względu na to, co stanie się z Ziemią, ona miała potężnych sprzymierzeńców. Od dawna czuła się bezpieczna, miała wszak Marca, Móriego, Dolga, Strażników i wszystkie duchy, lecz teraz dołączyli do nich jeszcze Obcy.
To przyjemne uczucie i jakież emocjonujące!
Czuła, że jest świetnie uzbrojona, by stawić czoło niepokojącej przyszłości.
Nagle w jednym rzędzie zapanowało dziwne poruszenie, wzburzone głosy Madragów mieszały się z pokrzykiwaniem Mirandy, Gondagila, Tsi i Siski.
Okazało się, że Kata i Gwiazdeczka znalazły należącą do Kira pelerynę Strażnika, przewieszoną przez oparcie krzesła, i ubrały w nią małego Harama. Zawiązały mu ją pod brodą tak, że wyglądał jak stara babcia, a na dodatek z dobrego serca próbowały go zmusić do wypicia sherry z kieliszka Gondagila.
Nie mogły pojąć, dlaczego dorośli tak krzyczą.