Znali sporo osób, które pracowały w tym miejscu. Byli tu Tsi i Siska – jako rodziców mających małe dziecko nie zamierzano ich wysłać w świat na powierzchni Ziemi. Z tego samego powodu w domu zostawała Miranda z Gondagilem. Dziećmi na razie zajęli się uszczęśliwieni dziadkowie, to znaczy Gabriel wraz z rodzicami Tsi, którzy doszli już do siebie po strasznym długim pobycie w wykopanej w ziemi jamie. Całym sercem kochali swoją śmiałą wnuczkę Gwiazdeczkę.
Wszyscy Madragowie męskiego rodu pracowali wzdłuż muru, w tym miejscu akurat był Tam, a ponadto cały tłum innych mieszkańców Królestwa Światła.
Elena i Misza zorientowali się, że pracą w okolicy Srebrzystego Lasu dowodzi Faron. Akurat teraz gwałtownie dyskutowała z nim Berengaria.
– Ona jest szalona! – mruknęła Elena. – Przecież nie można tak pyskować Obcemu! Nic dziwnego, że nie pozwolono jej jechać w Góry Czarne!
Misza, tylko szeroko rozdziawiając usta, gapił się na piękną Berengarię. Dawno już zrozumiał, że podziw, jaki dla niej żywił, jest jedynie zachwytem nad tym, co idealne. Z Elena mieli o wiele więcej wspólnego. Przez ten czas, jaki się znali, coraz bardziej się do niej przywiązywał i wyczekiwał ich prywatnych lekcji w pełnym podniecenia napięciu. Wiedział już, że pokochał Elenę całą swą młodą duszą, no i ciałem.
Elena wciąż stała z ponurą miną, patrząc na swą zadzierającą nosa kuzynkę. Berengaria przestała się już kłócić z Faronem i teraz bardzo swobodnie flirtowała z kilkoma młodymi chłopcami, którzy znaleźli się wśród pracujących. Faron odszedł. Co on myślał, nie wiedział nikt.
– Indra i Berengaria są właściwie tak do siebie podobne, że niekiedy można je ze sobą pomylić. Co prawda nie z wyglądu ani ze sposobu bycia, lecz należą obie do tego samego typu, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Misza nie rozumiał, Elena próbowała mu więc to wytłumaczyć.
– Obie są dość śmiałe i bezczelne, lecz podczas gdy Indra jest leniwa i flegmatyczna i prawie wszystko ją bawi, to Berengaria jest rozgorączkowana, jak gdyby bała się, że nie zdąży posmakować wszystkiego. Ona sprawia moim zdaniem wrażenie wręcz wygłodniałej. Głodnej życia.
Ja też taki jestem, pomyślał Misza. Indra powiedziała kiedyś, że ja i Berengaria jesteśmy pod tym względem bardzo do siebie podobni, lecz my także się różnimy. Ona gotowa jest zrobić wszystko, ja natomiast… się boję.
Przykro się przyznać do tego.
Praca była dość łatwa i naprawdę zabawna, przynajmniej z początku. Elena i Misza ładowali na taczkę mniejsze kawałki burzonego muru i przewozili je przez odcinek, w którym większe pojazdy zniszczyłyby wegetację wśród gęstych drzew. Mur zbudowany był z wielkich części, łatwo jednak było zmienić je w proszek, czego chciano za wszelką cenę uniknąć, bo wówczas oczyszczenie ziemi mogłoby okazać się bardzo trudne. Niestety, na górze zdarzały się od czasu do czasu drobne wypadki i właśnie zadaniem młodych było zbieranie odłamków, które spadły.
W powrotnej drodze Misza sadzał Elenę na taczkę i wiózł ją przy akompaniamencie krzyków i śmiechów. Był to niezły trening dla jego mięśni, ale chłopak prędko się zmęczył. Pracowali coraz wolniej. Wreszcie Elena przestała już siadać na taczkę, ładunek też za każdym razem się zmniejszał.
I nagle, kiedy byli jeszcze w lesie, z góry rozległo się wołanie. Podnieśli głowy i uderzyli w krzyk.
Mur był wprawdzie przezroczysty, lecz mimo wszystko ujrzeli kilka oderwanych kawałów wirujących przez powietrze. W blasku Świętego Słońca błyszczały, przerażając swoją wielkością.
Misza stracił panowanie nad sobą i rzucił się do ucieczki.
– Chodź, Eleno! – zawołał. Próbował złapać ją za rękę, lecz ona nie ruszała się z miejsca, zaraz więc musiał do niej wrócić.
– No chodź!
Misza zrozpaczony, zdesperowany i śmiertelnie wystraszony, w pierwszej chwili nie zrozumiał, co Elena mówi.
Gdy jej słowa dotarły do niego, zapłonił się ze wstydu. Zatrzymał się w milczeniu.
– One przecież nie spadną na nas – zawołała Elena. – Zlecą daleko stąd!
Lecz Elena się pomyliła.
Wielkie płyty rzadko spadają prosto w dół. Jedna z nich, wirując, nieoczekiwanie skręciła w bok, unoszona prądami powietrza, i uderzyła w rosnące w pobliżu drzewo. Nie trafiła ani w Elenę, ani w Miszę, odłamała się przy tym natomiast gałąź i właśnie ona, spadając, uderzyła jednego z pracowników, który nie zdążył uciec.
Był to mężczyzna w zwyczajnym w Królestwie Światła wieku. Zgłosił się dobrowolnie i spotkał go los, jakiego nikt nie przewidział.
Gałąź trafiła go w głowę tuż nad uchem, w jednej chwili osunął się na ziemię. Wiele osób natychmiast rzuciło mu się na pomoc, ale Misza stał jak przykuty do ziemi i trząsł się na całym ciele. Elena zdołała jedynie wydusić z siebie: „Ach, Boże, dobry Boże”.
Faron natychmiast przejął dowodzenie. Przykląkł na jednym kolanie i delikatnie uniósł głowę rannego. Wezwał gondolę, by przyleciała najbliżej jak tylko się da.
– On okropnie krwawi! – Berengaria już klęczała z drugiej strony mężczyzny. – Weźcie moją bluzkę, ona jest jako tako czysta.
Faron zerknął na nią, gdy zaczęła się rozbierać.
– Nie, nie, zatrzymaj ją! – mruknął gniewnie. – Lepiej, żeby któryś z mężczyzn poświęcił swoją koszulę.
Ona kompletnie oszalała, pomyślała Elena. Przecież nie ma nic pod spodem!
Faron dostał od kogoś białą koszulę i podarł ją na pasy.
– Weź ten kawałek – zwrócił się do Berengarii. -I wytrzyj krew tak starannie jak tylko możesz.
Dziewczyna natychmiast wzięła się do roboty. Elena ciężko przełknęła ślinę. Przecież Berengaria nie miała żadnego doświadczenia pielęgniarskiego, za to ona była wykształconą pielęgniarką. Stała jednak tylko, bliska omdlenia, czując mdłości ściskające za gardło.
Ale przecież pozwolono jej zrezygnować z dalszego kształcenia właśnie dlatego, że nie miała sił podjąć pracy w tym zawodzie.
Mimo wszystko czuła się teraz taka mała.
Berengaria miała w życiu wszystko, urodę, inteligencję, humor, odwagę…
Ale nie miała żadnej sympatii!
Elena podeszła do Miszy i przytuliła się do niego. On zaraz objął ją ramieniem.
Od razu zrobiło jej się lżej, nareszcie poczuła, że wszystko jest jak należy. To ona była mała i bezradna, on zaś, wysoki, silny mężczyzna, opiekował się nią.
Nic nie szkodzi, że jest równie wstrząśnięty jak ona.
Ludzie działali niezwykle skutecznie. Dwóch mężczyzn pomagało Faronowi i Berengarii przy rannym, inni przygotowali prowizoryczne nosze.
Elena i Misza nie ruszyli się z miejsca.
Mężczyznę ułożono na noszach i czwórka, która dotychczas się nim zajmowała, podniosła się z ziemi.
– Dziękuję wam wszystkim – powiedział Faron, a potem zwrócił się wprost do Berengarii: – Doskonale się spisałaś.
– Czy ty mnie chwalisz? – spytała niemal wstrząśnięta.
– Tak, i to nie pierwszy raz.
Zastanowiła się.
– Rzeczywiście – przyznała zdumiona. – Dziękuję.
– Wyruszasz teraz na powierzchnię Ziemi?
– Tak, razem z Jaskarim.
– Bardzo dobrze. To solidny młody człowiek.
– Jedyny, który mnie toleruje.
– Skończ już z tym! – ostro skarcił ją Faron. – Wcale ci z tym nie do twarzy.
Berengaria wyglądała jak pies, który boi się lania.
Odwrócił się od niej.
– Myślę, że wy dwoje możecie sobie teraz zrobić wolne – oznajmił Elenie i Miszy. – Wrócicie jutro, przydzieli się wam mniej ryzykowną pracę.
– Racja – przyznała Berengaria. – Oboje jesteście zieloni, przypominacie dwie osiki w porze gubienia liści. Ale ty, Misza… nie możesz wrócić do rodziców w takim stanie, i to przed końcem dnia pracy. Eleno, weź go z sobą do domu, odpocznijcie i nabierzcie trochę sił, zanim Misza wróci do hotelu.
Pokiwali głowami, nie będąc w stanie mówić, tak szczękały im zęby.
Faron posłał Berengarii spojrzenie pełne uznania. Uradowało ją to jak dziecko, które dostało upragnionego cukierka. Zaraz potem wróciła do swojej pracy przy murze, a Elena z Miszą czym prędzej opuścili plac rozbiórki.