Szybko okazało się jednak, że dyżurny był w błędzie. Gurronsevas trzy razy próbował skontaktować się z pułkownikiem, ale bez skutku. Kiedy spróbował po raz czwarty, od asystenta Skemptona dowiedział się, że cały problem, wraz z propozycją rozwiązania, został przekazany naczelnemu psychologowi i to z nim dietetyk powinien niezwłocznie porozmawiać.
Atmosfera w sekretariacie O’Mary przypominała nastrój z domu pogrzebowego w dniu pożegnania drogiego przyjaciela. Ani Braithwaite, ani Lioren, ani Cha Thrat nie mieli nawet szansy zamienić słowa z przybyszem, gdyż major od razu poprosił go do siebie.
— Naczelny dietetyku Gurronsevas — zaczął bez wstępów — wydaje się, że nie rozumie pan powagi swej sytuacji. A może zamierza mi pan powiedzieć, że jest niewinny i że wszystko sprzysięgło się przeciwko panu?
— Oczywiście, że nie — odparł Tralthańczyk. — Przyznaję, że ponoszę pewną odpowiedzialność za zdarzenie, ale tylko o tyle, o ile znalazłem się w niewłaściwej chwili w niewłaściwym miejscu. W tamtych okolicznościach wypadek po prostu musiał się zdarzyć. Nie mogę wziąć na siebie pełnej odpowiedzialności za to, co się stało. Chyba zgodzi się pan, że do tego musiałbym być w stanie kontrolować całość sytuacji, a nie tylko drobny jej wycinek. Tak więc do tego właśnie wycinka ogranicza się moja odpowiedzialność.
O’Mara patrzył na niego dłuższą chwilę w milczeniu. Jego brwi jeszcze się obniżyły, usta zacisnęły w wąską linię. Oddychał głośno przez nos.
— Skoro mowa o odpowiedzialności — powiedział w końcu — oczekuję wyjaśnień. Krótko po wypadku skontaktował się ze mną pewien hudlariański lekarz i oświadczył, że jest współodpowiedzialny za zdarzenie. Co ma pan na ten temat do powiedzenia?
Gurronsevas się zawahał. Gdyby internista został uznany za współwinnego, straciłby zapewne pracę w Szpitalu. Sankcje mogłyby też dotknąć jego bliskiego z załogi statku. W trakcie spotkania lekarz był bardzo życzliwy i pomocny. Bez wątpienia też był dobrze przygotowany do swojej pracy, inaczej bowiem w ogóle by się tutaj nie znalazł.
— Hudlarianin jest w błędzie — odparł pewnym głosem. — Miał coś do załatwienia na pokładzie i towarzyszył mi w drodze na frachtowiec, gdzie był moim przewodnikiem i doradcą, gdy starałem się rozwiązać pewne problemy żywieniowe. Chciał mnie potem odprowadzić, ale zdecydowałem, że wrócę o własnych siłach. Ponieważ jestem naczelnym dietetykiem, on zaś tylko młodszym internistą, musiał posłuchać. Hudlarianin jest zatem bez winy.
— Rozumiem — powiedział O’Mara i chrząknął. — Mam nadzieję, że i pan rozumie, że ta demonstracja wielkoduszności nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Ale niech będzie. Deklaracja Hudlarianina nie trafi do żadnych akt, lecz tylko dlatego, że w tym przypadku nawet podzielenie winy na dwóch nic by nie dało. Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia w swojej obronie?
— Nie. Niczym więcej nie zawiniłem.
— Naprawdę pan tak uważa? — spytał O’Mara.
Gurronsevas zignorował pytanie, na które przecież chwilę wcześniej odpowiedział, i zmienił temat.
— W tym momencie interesuje mnie co innego. Potrzebuję czegoś, co obecnie nie jest dostępne w Szpitalu, a będzie niezbędne w dalszej pracy. Nie jestem jednak pewien, czy do sprowadzenia tych surowców wystarczy zwykłe zamówienie, czy też konieczna jest specjalna zgoda władz Szpitala. Chodzi o produkty z wielu światów, co może znacząco podnieść koszty. Próbowałem już kilka razy skontaktować się w tej sprawie z pułkownikiem Skemptonem, ale on odmawia rozmowy ze mną i nawet…
O’Mara uniósł rękę.
— Postąpił tak między innymi dlatego, że odradziłem mu spotkanie z panem, przynajmniej do czasu, gdy emocje nieco opadną. Jednak to nie wszystko. Spowodował pan zniszczenia w doku numer dwanaście. Nie rozmyślnie, rzecz jasna, ale usunięcie skutków silnego skażenia, dehermetyzacji i uszkodzeń strukturalnych pochłonie wiele czasu i środków grupy utrzymania. Nie wspominam już o uszkodzeniach ładowni Trivennletha…
— To jakieś nieporozumienie! — wybuchnął Gurronsevas. — Jeśli na skutek pokrętnej interpretacji prawa i przepisów Korpusu Kontroli mam ponosić odpowiedzialność za to wszystko, zapłacę. Nie jestem biedny, ale gdyby zabrakło mi środków, resztę będzie można ściągnąć z mojej pensji.
— Gdyby żył pan tyle ile Groalterri, pewnie byłoby to możliwe. Jednak nie jest, zatem nikt nie będzie oczekiwał od pana zapłaty za zniszczenia. Uznano, że operatorzy wiązek popadli w rutynę, i zaostrzono procedury bezpieczeństwa ich pracy. Kwestie finansowe Korpus załatwi z ubezpieczycielem frachtowca, pan zatem nie musi się o nie martwić. Jest jednak inna cena, którą płaci pan już w tej chwili, i nie wiem, czy pan to zniesie. Traci pan kredyt zaufania. W tym samym czasie — kontynuował, nie dając Tralthańczykowi dojść do głosu — gdy przebywał pan na pokładzie Trivennletha, a następnie brał udział w całym zamieszaniu, na oddziale AUGL doszło do kolejnej, szczęśliwie znacznie mniejszej katastrofy. Rekonwalescenci tak się zapomnieli w pogoni za samobieżnym posiłkiem, że według słów siostry Hredlichli, całkiem zdemolowali oddział. Dokładnie rzecz biorąc, zdeformowanych zostało jedenaście sekcji wewnętrznego poszycia, cztery ramy pacjentów zaś uległy uszkodzeniom tak wielkim, że nie nadają się do naprawy. Na szczęście żaden z przebywających w nich chorych nie ucierpiał — rzekł. — Wiem, że Hredlichli była panu zobowiązana za poprawienie illensańskiego menu, obawiam się jednak, że obecnie nie uważa już pana za przyjaciela. Podobnie wygląda sprawa z porucznikiem Timminsem, który jest odpowiedzialny za naprawy na oddziale Chalderczyków oraz w doku numer dwanaście. Najbardziej jednak powinien się pan obawiać spotkania z pułkownikiem Skemptonem. Domaga się on zwolnienia pana z pracy i odesłania na rodzinną planetę. Natychmiast.
Gurronsevas zaniemówił na chwilę. Był wściekły, że los pozwolił na tak okrutną niesprawiedliwość, mogącą odebrać mu szansę zrealizowania największego zawodowego marzenia. Przede wszystkim jednak było mu wstyd. Wykrztusił więc jedyne słowa, które wypadało powiedzieć w tej sytuacji.
— Niezwłocznie złożę rezygnację.
Odwrócił się i, stąpając ciężko, ruszył do drzwi.
— Mam wrażenie, że słowa w rodzaju „natychmiast” czy „niezwłocznie” są naprawdę nadużywane — stwierdził nagle O’Mara, powodując, że Gurronsevas zatrzymał się w pół kroku. — Statek lecący na Tralthę, Nidię czy dokądkolwiek by się pan wybrał, może nie pojawić się u nas jeszcze przez wiele tygodni. A gdyby chciał pan polecieć na jakąś daleką kolonię tralthańską, gdzie Korpus pojawia się od wielkiego dzwonu, to pewnie jeszcze dłużej. Tak czy owak, ma pan dość czasu, aby dokończyć wszystko, co pan już zaczął. Szpital tylko na tym zyska, zakładając oczywiście, że nie spowoduje pan następnej katastrofy. Pan też skorzysta, bo im dłużej pan u nas zabawi, tym mniej podstaw będą mieli pańscy koledzy z innych hoteli, by podejrzewać, że nie opuścił pan Szpitala dobrowolnie. Tym samym pańska reputacja nie poniesie większego uszczerbku. Sugerowałbym jednak, żeby starał się pan przesadnie nie wychylać. Na ile pan potrafi, rzecz jasna. Przede wszystkim proszę nie zwracać na siebie uwagi pułkownika Skemptona i nie narażać się nikomu z władz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może się okazać, że nikt pana stąd natychmiast nie wygania.
— Ale ostatecznie będę musiał odejść — zauważył Gurronsevas.
— Pułkownik nalegał, aby opuścił pan Szpital jak najszybciej, a ja obiecałem mu, że tak się stanie. Gdybym tego nie powiedział, znalazłby się pan w areszcie domowym.
Naczelny psycholog usiadł prosto, co było wyraźnym sygnałem, że uważa rozmowę za zakończoną. Gurronsevas pozostał jednak na miejscu.
— Rozumiem — rzekł. — Okazał pan zrozumienie dla moich uczuć w tej sytuacji. Pańska reakcja zaskoczyła mnie i onieśmieliła, nie podejrzewałem bowiem, że osoba o takiej reputacji skłonna będzie okazać współczucie…
Urwał zakłopotany, mając świadomość, że zbyt jednoznaczne podziękowanie musiałoby graniczyć w tej rozmowie z obelgą. O’Mara znowu pochylił się nad blatem.
— Może zmniejszę nieco pańskie zakłopotanie. Oczywiście jestem świadom, że mieszał pan ostatnio w moim menu. Wiedziałem o tym od początku. Nie, moi pracownicy nie zdradzili pana. Zapomniał pan, że jestem psychologiem i że potrafię odczytywać powtarzalne niewerbalne sygnały, których nie da się ukryć. Poza tym sam pan się zdradził. Na tyle poprawił pan smak moich dań, które wcześniej niczego nie przypominały, że podczas jedzenia miałem więcej czasu na rozważanie istotnych spraw. Ale tylko tyle. Zastanawianie się, jak osiągnął pan konkretny efekt, byłoby marnowaniem cennych chwil. Nie wszystkie zresztą zmiany były zmianami na lepsze. Wysłałem już panu całą listę ocen poszczególnych dań wraz z sugestiami, co można by w nich jeszcze zmodyfikować.
— To bardzo, bardzo uprzejme z pańskiej strony…
— Nie jestem uprzejmy — uciął O’Mara. — Ani skłonny do współczucia. W ogóle nie mam żadnej z tych cech, które stara mi się pan przypisać. Nie mam powodu okazywać wdzięczności za coś, co jest zwyczajnie pańską pracą. Chce pan powiedzieć mi jeszcze coś przed wyjściem?
— Nie.
Wyszedł z takim impetem, że aż zadrżały drobiazgi na biurku O’Mary.
— Co się stało? — spytała Cha Thrat, gdy zamknął za sobą drzwi. Z tego, jak na niego patrzyła, wywnioskował, że mówi też w imieniu Liorena i porucznika.
Złość i zakłopotanie utrudniały Gurronsevasowi dobór słów.
— Mam opuścić Szpital. Nie od razu, ale niebawem. Do tego czasu pozwolono mi wypełniać obowiązki, lecz bez zwracania na siebie uwagi, jak to określił O’Mara. Obawiam się, że major wie o naszej współpracy w sprawie menu. Zmiany mu się podobały, ale nie czuje wdzięczności z ich powodu. Czy którekolwiek z was może ucierpieć przez naszą konspirację?
Braithwaite pokręcił głową.
— Gdyby major chciał wyciągnąć wobec nas konsekwencje, już by to zrobił. Ale proszę spróbować spojrzeć na to optymistycznie i zrobić tak, jak szef zasugerował. Ostatecznie major akceptuje większość z tego, co pan robi, i chce, aby robił pan to dalej. Gdyby był niezadowolony, zamiast wkrótce, odleciałby pan pierwszym statkiem, i to bez względu na jego port docelowy. Nie wie pan, co jeszcze się stanie.
— Wiem, że pułkownik Skempton chce się mnie pozbyć — rzekł ze smutkiem dietetyk.
— Może mógłby pan potajemnie dodać mu coś do jedzenia i problem sam by zniknął… — zasugerował Lioren.
— Ojczulku! — krzyknął Braithwaite.
— Nie myślałem o niczym śmiertelnie toksycznym — usprawiedliwił się Lioren. — Raczej o czymś w rodzaju środków stosowanych w terapiach przez majora. Wśród Ziemian jest powiedzenie, że droga do serca wiedzie przez żołądek.
— Chirurgicznie dość ryzykowna procedura — zauważyła Cha Thrat.
— Potem ci to wyjaśnię — powiedział z uśmiechem porucznik. — Lioren, pomysł ma sens, obawiam się jednak, że Skempton nie ulegnie tak łatwo kulinarnemu urokowi Gurronsevasa. Jego profil zawiera informację, że to wegetarianin, co oznacza…
— Teraz już nic nie rozumiem — przerwała mu Sommaradvanka. — Dlaczego ktoś rasy DBDG, czyli istota wszystkożerna, miałby wybierać roślinożerność? Szczególnie gdy wszystko, co jada, i tak jest syntetyczne. Może jego decyzja ma podłoże religijne?
— Może ma podobne przekonania jak Ullanie, którzy twierdzą, że zjedzenie innej istoty, rozumnej czy nie, oznacza przejęcie jej duszy — mruknął Lioren. — Jednak pułkownik nigdy nie konsultował się ze mną w sprawach religijnych, więc trudno mi coś orzec.
— Gotowanie dla roślinożernych nigdy nie było dla mnie problemem — powiedział Gurronsevas.
Braithwaite pokiwał głową, Cha Thrat się nie odezwała. Oboje patrzyli na Ojczulka, który z kolei wpatrywał się w dietetyka.
— Niech mi wolno będzie przypomnieć, że w Szpitalu jest wiele tysięcy istot, które z rozmaitych powodów skłonne są niejedno zapomnieć i wybaczyć, szczególnie jeśli chodzi o zdarzające się od czasu do czasu konflikty. Gdyby postępowały inaczej, rychło by oszalały. Zresztą, istota z natury skłonna do nadmiernej pamiętliwości zostałaby wyeliminowana już na etapie odsiewu kandydatów. Możliwe, że zdarzy się jeszcze coś, co nie będzie tak destruktywne jak ostatnie przygody i co zmieni opinię pułkownika na pański temat. Powiedział pan, że ma wkrótce opuścić Szpital, niemniej to wkrótce może oznaczać bardzo długi czas. A decyzja o odesłaniu pana może mieć żywot krótszy, niż pan sądzi. Bóg czy los potrafi naprawdę dziwnie kierować wydarzeniami. Czasem aż trudno uwierzyć, jak dziwnie. — Lioren przerwał na chwilę i dodał jeszcze: — Doradzałbym postąpić zgodnie z sugestią O’Mary i skupić się na pracy, w której jest pan tak dobry. I nie tracić nadziei.
Gurronsevas pomyślał, że to nazbyt optymistyczna wizja, ale wyszedł cicho i sam nie wiedział, dlaczego jakoś lżej zrobiło mu się na duszy.