ROZDZIAŁ VII

Spoglądali na siebie pełni zdumienia, podczas gdy muzycy nie przestawali uderzać w swoje instrumenty. Oboje odwrócili się w tej samej chwili.

Nietrudno było się zorientować, z czyich ust padło to obco brzmiące słowo. Głos dotarł do nich z trzeciego rzędu.

– Lasse! – wyszeptała do Alfreda zaszokowana Sara. Komisarz pokiwał głową.

– Teraz niczego się nie dowiemy, ale jak tylko skończy się występ…

Ludowe tańce Sri Lanki były interesujące pod każdym względem, mimo to Sara bezpowrotnie straciła cały entuzjazm dla artystów. Myślała teraz tylko i wyłącznie o niezwykłej nazwie, którą pamiętała z kartki wyrwanej z notatnika wuja Hakona.

Tuż po zakończeniu pokazów w sali publiczność przeniosła się do ogrodu, by obserwować popisy Hindusów tańczących na rozżarzonych węglach.

Tam właśnie udało im się złapać Lassego.

– Lasse, czy możesz poświęcić nam kilka minut? – zapytał Alfred.

Lasse, stojący przy stosie węgli, skrzywił się z niechęcią.

– Nie musimy odchodzić daleko. Stąd, z góry, będziesz widział wszystko, co się tu dzieje.

Kiedy chłopiec pokiwał potakująco jasną głową, szybko znaleźli dobry punkt obserwacyjny. Nikt nie poszedł w ich ślady, więc Alfred zaczął:

– Przed chwilą w sali wypowiedziałeś pewne imię.

– Taaak?

– Chodzi o Turbinellę! Co to oznacza?

Właśnie przed publicznością zjawił się bosonogi mężczyzna, który zaczął biegać po żarzących się węglach. Na ten widok Sara poczuła, jak pieką ją stopy.

– Ci ludzie czynią tak, by udowodnić, iż ich bogowie są najwięksi na świecie – rzekł przewodnik.

Sara zaniepokoiła się. Czy zadając chłopcu pytanie tak wprost, nie narażali jego i siebie na niebezpieczeństwo? A jeśli to jakaś zmowa, jeśli wplątanych jest w to wielu ludzi? A może już wszystko popsuli, okazując zainteresowanie całą sprawą?

Napotkała wzrok Alfreda i zrozumiała, że czyta w jej myślach. Nieznacznie pokręcił głową. Nie, przecież nie mogli wciągnąć w tę grę niewinnego chłopca.

– Turbinella? Aaa – Lasse był wyraźnie zawiedziony. – Chodzi wam o tę muszlę, na której grają tutejsi mieszkańcy? To święta muszla Hindusów. Czasem nazywa się ją też Indian Chank, a po łacinie Turbinella pyrum albo Xancus pyrum, to zależy od kraju, w którym się je znajduje.

– Czy ma dużą wartość? – zaciekawi! się Alfred.

– Nie, niespecjalnie. Ale można ją znaleźć tylko tu, w Sri Lance. Ma szczególne znaczenie dla wyznawców hinduizmu. Oni używają jej w czasie procesji i modłów w świątyniach. Najprędzej zobaczycie je w sierpniu, w czasie trwania uroczystych pochodów Kandy. Wtedy ludność chętnie je pokazuje i wygrywa melodie na takich muszlach. Poza tym nie przedstawiają wartości. Ale czemu pytacie?

Alfred nie potrafił dać chłopcu odpowiedzi; wyraźnie zbity z tropu, zagryzł jedynie wargi. Sara także westchnęła. Znowu kolejne przeszkody!

Nagle Lasse podniósł głowę i cały się rozpromienił.

– Oczywiście, o ile nie należą do muszli synitralnych! Syn… synitralne? Oboje wymienili spojrzenia.

– A czy taki egzemplarz jest wtedy coś wart?

– Czy jest coś wart?! – odparł chłopiec. – Człowieku, wówczas jest bezcenny! Ale tylko Tamil ma szansę wejść w jego posiadanie.

– No dobrze, ale może nam to bliżej wyjaśnisz. Co właściwie oznacza określenie „synitralny”?

W tym momencie Lasse zupełnie stracił zainteresowanie lokalnymi mistrzami specjalizującymi się w spacerach po rozżarzonych węglach. Teraz mógł popisać się wiadomościami na temat swoich ukochanych muszli.

– Odejdźmy troszkę na bok, tutaj panuje niemożliwy hałas.

Podreptali za nim posłusznie aż do plaży, skąd widać już było hotel. Lasse rozpoczął wykład. Nareszcie jakieś światełko w mroku!

– Wszystkie muszle na całym świecie są, można by powiedzieć, prawoskrętne, czyli że ich otwór skierowany jest na lewo od wierzchołka. Jeśli muszla jest synitralna, a więc lewoskrętna, staje się tym samym niezwykle wartościowa. Mogę dać sobie rękę uciąć, że nigdy takiej nie spotkacie, choćbyście poruszyli niebo i ziemię. Właśnie Turbinella pyrum bywa lewoskrętna, choć zdarza się to nadzwyczaj rzadko. O ile wiem, na świecie jest około dwudziestu takich lewoskrętnych muszli i stanowią one świętość dla Tamilów, to znaczy mieszkańców północnej części kraju. Wokół tych rzadkich egzemplarzy krążą setki legend, ale nie starczy mi czasu, by je wam opowiedzieć, bo zaraz odjeżdża autokar. Wiem jednak, że Tamilowie wierzą, iż posiadanie takiej muszli ma zapewnić szczęście i bogactwo, więc nigdy by jej nie sprzedali. Słyszałem też, że niektórzy zbieracze gotowi są zapłacić za okaz nawet dwieście tysięcy dolarów.

– Niesłychane! – wykrzyknęła Sara.

– Na przykład sir Arthur Constable – szepnął Alfred.

– No, ale na tym koniec. Przewodnik już na nas macha, idziemy. A jutro tata i ja robimy trzydniowy wypad. Musimy jeszcze wrócić do tej rozmowy. Wiecie, że ja to uwielbiam!

Lasse nie zapytał, dlaczego interesują się właśnie turbinella.

Tym razem, kiedy już wygodnie siedzieli w autokarze, Alfred miał bardzo zadowoloną minę.

– Saro, jestem ci dozgonnie wdzięczny, że zabrałaś mnie na tańce – powiedział – wreszcie udało się nam rozszyfrować tę tajemniczą nazwę. Wygląda na to, że sir Constable zlecił twemu wujowi odszukanie rzadkiego okazu muszli, a nasz zabójca doszedł do wniosku, iż nie będzie to trudne zadanie, a może okazać się opłacalne! Cegiełki wreszcie zaczynają układać się w logiczną całość.

W środku nocy Sara wyszła skwaszona z łazienki i usiadła zmartwiona na łóżku.

Alfred obudził się i uniósł na ramieniu.

– Więc jednak męczy cię ten żołądek? Pokiwała smutno głową.

– Cholerny łobuz! Brałaś ostatnio tabletkę?

– Przed chwilą połknęłam jedną.

– I jak się czujesz?

– Fatalnie. Jak sobie jeszcze pomyślę, że to taka idiotyczna przypadłość… Ani to poważna choroba, ani pożałować nie ma co, tylko wieczne bieganie do toalety. A do tego okropnie męczące!

– Jest ci niedobrze?

– Nie, tylko wszystko przelatuje przeze mnie w błyskawicznym tempie. Jak pociąg ekspresowy.

– Wiesz, znalazłem coś jeszcze w sklepie. To szwedzkie krople, mówią, że bardzo skuteczne. W każdym razie na pewno nie zaszkodzą.

Sara łyknęła łyżkę stołową płynu. Jej język zabarwił się momentalnie na czarno, a buzia rozjaśniła się szerokim uśmiechem. Cieszyło ją, że rozbawiła Alfreda.

Pomaszerowali z powrotem do łóżek.

– Nici z mojej jutrzejszej wyprawy, nie będę w stanie dotrzymać ci towarzystwa – westchnęła zawiedziona.

– To zrozumiałe, że nie możesz się stąd ruszyć. Będziesz za to pilnować toalety… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zamierzam śledzić samochód Tangena i może to być ryzykowne. Nie wiem, czy on ma przy sobie broń.

– Przecież nie mógł przejść przez kontrolę celną z bronią!

– Nie mam na myśli bagażu podręcznego, natomiast w torbie podróżnej, o ile nie trafi się szczegółowa kontrola, można przeszmuglować cuda.

– A ten scyzoryk, który dzisiaj kupiłam…

– No tak, to nierozsądne. Ale to ładna rzecz.

– Schowam go na wierzchu w torbie tak, żeby zatrzasnął się na ręce celnika, jeśli będzie chciał tę torbę przeszukiwać. Przepraszam, ale znowu muszę wyjść.

Następnego ranka Sara była wycieńczona i czuła się tak źle, że aż dostała dreszczy. Alfred, rad nierad, sam udał się na śniadanie.

Kiedy pojawił się z powrotem, trzymając w ręce filiżankę herbaty dla swojej przyjaciółki, miał rozradowaną minę.

– Saro, przynoszę doskonałe wiadomości. Właśnie rozmawiałem z taksówkarzem, który miał zabrać naszego łotra na objazd. Okazuje się, że Tangen przeliczył się ze swoim końskim zdrowiem. Po obiedzie, który zaserwowano mu wczoraj u jednej z miejscowych rodzin, rozchorował się na żołądek.

– Ach, tak? Przykro mi, ale to naprawdę świetna wiadomość i nawet się cieszę.

– Wcale się nie dziwię. Masz do tego prawo. Ja zresztą także życzę mu wszystkiego najgorszego. Poza tym wezwałem lekarza – Wkrótce zjawi się tu, by zrobić ci zastrzyk. Myślę, że po nim znacznie ci się poprawi.

– Dziękuję, Alfredzie, to miłe z twojej strony. Nie chciałabym drugi raz przeżyć podobnej nocy.

Zamyśliła się. Przypominała sobie ich wcześniejsze rozmowy i tak naprawdę nie wiedziała, co ma sądzić o Eldenie. Teraz dbał o jej samopoczucie, kiedy drżała z zimna, oddał jej swój koc, otulając troskliwie. Trwał przy niej w czasie choroby, najdrobniejszym nawet gestem nie okazując zniecierpliwienia z powodu pospolitego rozstroju żołądka, który ją dopadł. Nie spuszczał jej z oczu, pełen niepokoju, ale i zrozumienia.

Teraz czekała na lekarza, którego wezwał w trosce o jej zdrowie. Może nawet cieszyło go jej towarzystwo? Ale tego pytania nie mogła zadać Alfredowi.

– Więc chyba dzisiaj nigdzie nie pojedziesz?

– Nie, ale za to spodziewam się wizyty. Rozmawiałem dzisiaj z tym młodym, sympatycznym kelnerem, obsługującym zwykle nasz stolik, ma na imię Victor. Pytałem go, gdzie mogę znaleźć rozsądnego i jednocześnie doświadczonego rybaka, z którym porozumiałbym się po angielsku. Polecił mi swego wuja, tak więc będę miał gościa.

– Świetnie! No i na pewno dowiesz się, kto jest szczęśliwym posiadaczem tej rzadkiej muszli?

– Mam taką nadzieję. Musimy ubiec Tangena i powiadomić o niebezpieczeństwie właściciela okazu. Boję się, że Tangen nie cofnie się przed niczym.

Musimy ubiec… Te słowa bardzo podniosły Sarę na duchu, czulą się potrzebna.

– Masz rację – powiedziała. – Jedynym jego celem jest teraz zdobycie muszli i zrobi to bez względu na koszty, nawet za cenę czyjegoś życia.

– Właśnie!

Sara zamyśliła się.

– Zbieracze mogą uczynić wiele złego na tym świecie. Dla nich przedmioty takie jak znaczki, etykiety czy choćby muszle, dla nas często nieważne, mają nadzwyczajną wartość.

– Rzeczywiście, w tym, co mówisz, jest trochę racji. Ale też tacy zapaleńcy dodają kolorytu szarej codzienności.

Sara w dalszym ciągu była filozoficznie nastrojona.

– Wiesz, dużo myślałam o tym mordercy. Jeśli jest takim profesjonalistą, to czemu dokonał zbrodni w mieszkaniu wujka, a nie gdzieś na uboczu? Przecież wytropienie go w tej sytuacji nie powinno nastręczać trudności. A jeszcze ta broszura z biura podróży, którą znalazłeś na stoliku. Jak to wytłumaczysz?

– Właściwie nie wprowadziłem cię we wszystko, wybacz mi. Sprzątaczka została właśnie wysłana na czternastodniowy wypoczynek, toteż nikt nie spodziewał się jej wizyty zaraz następnego dnia. Ale traf chciał, że zostawiła swój płaszcz w mieszkaniu wuja i wróciła, by go zabrać. Mężczyzna podszywający się pod twego wuja miał właściwie zapewnione dwa tygodnie spokoju i liczył zapewne, że to mu wystarczy. Nie spodziewał się, że na scenie pojawimy się my oboje.

W tym momencie przyszedł lekarz z zastrzykiem dla Sary, więc Alfred wycofał się dyskretnie na werandę. Po chwili powrócił, by zapłacić za wizytę.

– Czy zamawiano pana także do siódemki?

– Tak, właśnie stamtąd wracam. Lekarz spochmurniał, więc Alfred dodał:

– No cóż, nie każdy Norweg jest równie sympatyczny jak moja żona.

Jaki on dobry, pomyślała Sara o Alfredzie. Lekarz spojrzał na nich spod oka i pokiwał głową.

– Nikt nie lubi, żeby go traktować jak służącego. Sara nie zdołała się powstrzymać i wykrzyknęła:

– Mam nadzieję, że dał mu pan taki zastrzyk, żeby nie wstał prędko!

– Saro, co ty mówisz? – rzekł zakłopotany, ale i lekko rozbawiony Alfred.

– Niestety, proszę pani. Tak bardzo chciał mnie poniżyć i podważyć moje umiejętności, że starałem się, by jak najszybciej wrócił do zdrowia. Niech wie, że nie ma do czynienia z byle kim. Nie oczekuje chyba pani, żebym zaaplikował mu lekarstwo o przeciwnym działaniu?

– Ależ nie, tylko żartowałam. To oczywiste, że musi pan zachować swój prestiż.

Tym razem roześmieli się wszyscy troje.

– Pani także szybko stanie na nogi – zapewnił lekarz. – Jeśli ma pani ochotę, możecie państwo nawet pójść popływać. Proszę tylko trzymać się w pobliżu… wie pani, co mam na myśli.

– Dziękuję, doktorze – uśmiechnęła się na pożegna – - nie Sara.

Kiedy lekarz opuścił pokój, zwróciła się do Alfreda:

– Wiesz, nie miałam odwagi mu opowiedzieć, z kim miał do czynienia.

– Nie, nie możemy puścić pary z ust, bo spowodowałoby to wielkie zamieszanie. Na szczęście wiemy, że nasz podejrzany leży w łóżku i nigdzie się nie ruszy. No, a ty jak się teraz czujesz?

– Dziękuję, już nieźle. Proponuję spacer na plażę – zadecydowała Sara.

– Samouleczenie? Dobrze, a więc spróbujmy. Zanim jednak opuścili pokój, Sara otrzymała wiadomość z recepcji, że ktoś na nią czeka.

Spojrzeli na siebie zaskoczeni.

– Ktoś czeka na mnie? – wykrztusiła zdumiona. – Sądziłam, że to ty spodziewasz się…

– No nie wiem, chociaż rzeczywiście podałem Victorowi twoje nazwisko. Idź, zobacz, kto to, a ja zejdę chwilę po tobie. Dasz sobie radę?

– Oczywiście, ciekawa jestem, kto też o mnie pyta. Powiedz mi, czy mogę pójść tak ubrana?

Obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Miała na sobie bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem i krótkie spodenki. Alfredowi wydawało się wprawdzie, że taki strój zbytnio eksponuje jej nogi, ale w końcu skinął głową. Sara podążyła więc korytarzem do recepcji. W połowie drogi zorientowała się, że jest bosa, ale było już za późno. Poczuła lekki zawrót głowy i musiała się oprzeć o ścianę, by nie stracić równowagi.

Gdy na dole ujrzała oczekującego na nią gościa, doznała szoku.

– Erik! – zawołała przerażona. – A co ty tu robisz?

– Ciii, nie tak głośno – zaśmiał się Erik Brandt. – Zaskoczyłem cię, prawda?

Wielkie nieba! Alfred Elden, dwuosobowy pokój… Sara czuła się całkowicie bezradna, nie mogła skupić myśli. W końcu udało jej się jednak zaprowadzić Erika na taras, gdzie znaleźli wolny stolik.

Gdy podeszła do nich młoda kelnerka, Sara zamówiła matowym głosem dwie filiżanki herbaty.

– O, nie! Odkąd tu przyjechałem, piję wyłącznie herbatę – zaprotestował Erik. – Dla mnie proszę piwo.

Wydał jej się niemłody, choć nigdy wcześniej nie odnosiła takiego wrażenia. Wyglądał na zmęczonego, w ostrym, słonecznym świetle jego twarz była blada. Sara porównywała go teraz z…

– Opowiadaj szybko, jak się tu znalazłeś? – zapytała, by ukryć zmieszanie.

W tej samej chwili uświadomiła sobie, że z nosa schodzi jej skóra, oczy ma zapadnięte, zmęczone chorobą i niedospaniem, bose nogi i nie uczesane włosy, rano ledwie raz muśnięte grzebieniem. Z pewnością nie wyglądała szczególnie atrakcyjnie, a przecież Erik najlepiej czuł się w towarzystwie efektownych, młodych kobiet.

– Saro, nie mogłem sobie darować, że wakacje z tobą przejdą mi koło nosa. Zamieszkałem w hotelu Mount Lavinia, około czterdziestu kilometrów stąd.

Bogu dzięki, pomyślała Sara.

– Mam nadzieję, że przeniesiesz się do mnie, zamówiłem dwuosobowy pokój.

– Ale ja nie mogę, jeszcze mam tu coś do zrobienia.

– Co masz do zrobienia? – zapytał zdumiony i jakby z irytacją w głosie.

Ku swojemu przerażeniu Sara ujrzała właśnie Alfreda schodzącego spokojnym, zdecydowanym krokiem. Machnęła ręką w pozornie nic nie znaczącym geście. Elden zrozumiał i zawrócił.

– Co się stało? Czemu tak machasz rękoma? – zapytał Erik jeszcze bardziej zdziwiony.

– Nie, patrzyłam tylko na swoje paznokcie. Chyba nie całkiem jej uwierzył, bo odwrócił się, ale teraz schody były puste.

– Może pójdziemy do twojego pokoju, tutaj taki harmider, a chciałbym pobyć z tobą sam na sam.

– To niemożliwe… Ja mieszkam z koleżanką.

– A gdzie ona jest teraz? Może na plaży?

– Niestety, choruje. Ma problemy z żołądkiem.

– Hm. A dlaczego nie chcesz pojechać ze mną do Mount Lavinii?

– Mam jeszcze spotkać się z kilkoma osobami i pewnie zajmie mi to kilka dni – improwizowała.

– Dlaczego właśnie ty musisz z nimi rozmawiać?

O Boże, czy on zawsze chce wszystko wiedzieć?

– Być może dowiem się czegoś o śmierci mojego wuja.

– Saro, zlituj się! Specjalnie dla ciebie przejechałem taki kawał drogi.

Teraz jego spojrzenie nabrało owego szczególnego wyrazu, który zawsze topił jej serce. Erik był wspaniałym człowiekiem. Ten rys tragizmu wokół ust, życiowa mądrość odbijająca się w oczach, łagodny sposób bycia – wszystko to sprawiało, że Sara chciała wtulić się w jego ramiona, odnaleźć w nich poczucie bezpieczeństwa.

Tak było przedtem, dzisiaj owo pragnienie gdzieś się rozwiało.

Znowu na schodach pojawił się Alfred, ubrany w jasną koszulę, ładnie kontrastującą z jego ciemną karnacją i równie ciemną czupryną. Tym razem wydawał się zaniepokojony i bezradny. Odczekał chwilę i ponownie zawrócił na górę.

Sara poczuła napływającą falę gorąca i zawołała:

– Erik, naprawdę, tak chciałabym z tobą pojechać! Potrzebuję cię, czuję się taka zagubiona…

– Jak to? – zapytał łagodnie, mrużąc przy tym oczy.

– Wiesz, ten policjant, który mi towarzyszy – mówiła tak szybko, że niemal połykała słowa – on jest taki męski, taki pociągający, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić. On nie może się o tym dowiedzieć, ale tak pragnę z kimś na ten temat porozmawiać. Ktoś starszy, doświadczony mógłby sprowadzić mnie na ziemię. Może ty mnie zrozumiesz? W twoim wieku i z twoim doświadczeniem… A przy tym nie jesteś dla mnie uosobieniem seksu jak inni, jesteś dla mnie jak starszy, kochający brat!

Nagle dostrzegła, że twarz Erika zaczęła się zmieniać, wprost pozieleniała ze złości, chociaż może to wina cienia rzucanego przez liście palmowe. Ugryzła się w język.

Dlaczego mieszała Erika w przyjaźń łączącą ją i Alfreda? Czym zawinił Alfred, by w taki sposób opowiadać o nim Erikowi?

– No wiesz, Saro – odparł Erik sucho, z trudnością dobywając słów – taki stary to ja nie jestem. I nieseksowny? Chyba to nie braterskie łączą nas stosunki? Takie określenie jest raczej nie na miejscu…

– Wybacz, Eriku, tylko żartowałam – tłumaczyła się nerwowo – chciałam się z tobą podroczyć. Tylko dlatego, że panie w biurze nazywają cię supermanem. Przepraszam, to był głupi żart. Powiedz lepiej, jak się masz?

Powoli odzyskiwał równowagę, choć słowa Sary poruszyły go do żywego. W jednej chwili odczuł dolegliwości swojego wieku, zobaczył swoje zapadnięte policzki, przerzedzające się włosy i coraz słabszy wzrok. Wziął się jednak w garść i kolejny już raz zaczął od nowa opowiadać historię swego życia, wiedział bowiem, że jego smutny los zawsze wzruszał Sarę.

– Nie jest mi łatwo – westchnął. – Birgitte całkiem odsunęła się ode mnie i nie interesuje się moimi potrzebami. Ale nie chce ze mnie zrezygnować, jak wiesz, dobrze zarabiam…

Ten smutny uśmiech! I on ożenił się z taką nieczułą kobietą. Sara nie mogła tego zrozumieć. Jak zawsze poruszyło ją cierpienie przystojnego, ale jakże nieszczęśliwego lirika.

Spontanicznie schwyciła jego dłoń, on także objął ją czule i tęsknie.

Właśnie wtedy Sara zorientowała się, że zastrzyk nie do końca podziałał. Błyskawicznie cofnęła rękę.

– Przepraszam na moment – wyszeptała i szybko skierowała się w kierunku damskiej toalety.

Kiedy wróciła, na czole miała krople potu.

– Kochanie, przecież ty jesteś chora! – wykrzyknął. Sara nigdy nie lubiła, kiedy mówiono do niej „kochanie”. Drażniło ją to słowo.

– Rzeczywiście, nie najlepiej się czuję – wydusiła z siebie. – Ja także się zaraziłam tą chorobą.

Erik cofnął się nieznacznie, ale w oczach Sary był to kilometr.

– A cóż to za posiłki tutaj podają, że ludzie chorują? – zapytał gniewnie.

Sara uśmiechnęła się lekko.

– Już mi trochę lepiej.

Pokiwał głową i zaczął, przybierając nieco ostrzejszy ton:

– A ten policjant, którego wspominałaś?

– Ach, taki suchy kij!

Wybacz mi, Alfredzie, to nieprawda.. Erika ucieszyły jej słowa.

– Czyli że nie jest to żaden rywal.

Do diaska, ależ on jest zadufany w sobie, pomyślała Sara ze zdumieniem. Nie odpowiedziała jednak, uśmiechnęła się tylko w taki sposób, że można to było sobie różnie wytłumaczyć.

Erik posłał Sarze całusa przez stolik, co także ją zirytowało. Nie, dzisiaj była zupełnie nie w formie.

– Pojadę teraz do hotelu. Ale zadzwoń do mnie koniecznie, jak wyzdrowiejesz, i wtedy zabiorę cię do siebie.

Sara przytaknęła zniecierpliwiona, podczas gdy Erik wręczał jej karteczkę z adresem i numerem telefonu. W tej chwili marzyła tylko o tym, by uciec od tego wszystkiego i ukryć się przed światem.

Gdy już się pożegnała i dotarła do pokoju, rzuciła się na łóżko. Alfred wrócił z werandy.

– Co to, znowu źle się czujesz?

– Nie, tylko padam z nóg.

– Kim był ten mężczyzna?

– Znajomy z Norwegii. Mieszka w hotelu Mount Lavinia na południe od Kolombo. Prosił, żebym się tam przeniosła.

Alfred zawahał się przez moment. Domyślił się, że to ów szczególny przyjaciel Sary.

– Pojedziesz?

Czy pojedzie? Erik Brandt nagle przestał pasować do ich świata. Sara już wiedziała, czego pragnie, ale czy pragnie tego również Alfred?

Odpowiedziała nieobecna duchem:

– Właściwie nic mnie tu nie trzyma. Nie znam mordercy i w ogóle sprawiam ci tylko kłopot.

– Pytałem się, co zrobisz, czego sama oczekujesz? I znowu unikała konkretnej odpowiedzi.

– Przejechał dla mnie taki kawał drogi. Mam wrażenie, mam… I tak nigdzie się nie ruszę, zanim nie wyzdrowieję.

– Myślę, że do jutra staniesz na nogi.

– Nie bądź taki pewny.

Dłużej nie mogła znieść tego napięcia. Była wykończona. Nie umiała sama podjąć decyzji, co sprawiło, że opuściły ją wszystkie siły. Rozpłakała się, wściekła jednocześnie na siebie, że daje się tak ponieść emocjom.

– Przepraszam, ale teraz chciałabym odpocząć – wyszeptała ledwie dosłyszalnie.

Alfred stal przez chwilę w zamyśleniu, po czym przysiadł na brzegu łóżka, odczekał jeszcze kilka sekund i ujął jej głowę w swoje dłonie, głaszcząc przy tym czule. Sara wciąż popłakiwała.

– A ty nie boisz się zarazić? – wykrztusiła.

Alfred usłyszał, że zaakcentowała wyraźniej słowo „ty”.

– W taki sposób na pewno się nie zarażę. No jak, chcesz jechać czy zostaniesz tutaj?

Ton jego głosu sprawił, że obudziła się w niej iskierka nadziei.

– Bardzo chciałabym wiedzieć, jak się to dalej potoczy… Delikatnie ułożył głowę dziewczyny z powrotem na poduszce i podniósł się.

– A więc zostajesz.

Nie była pewna, czy to tylko jej się wydaje, czy też coś jakby cień zadowolenia pojawiło się w jego głosie. Chyba to jednak złudzenie.

Przymknęła powieki. Teraz miała okazję poznać zupełnie innego Alfreda Eldena, tak różniącego się od tamtego surowego, wymagającego policjanta. Spotkała starszego brata biednej Torii, który z największym oddaniem zajął się nieszczęśliwą siostrą.

To właśnie on siedział teraz przy niej i otaczał ją czułą opieką.

Загрузка...