11. A może nie!

A może i nie!

— Jak się dowiedziałeś o tym ich arsenale? Jak długo tam byłeś? Co widziałeś? — spytał Biron.

Gillbret zaczynał okazywać zniecierpliwienie.

— Nie chodzi o to, co widziałem. Nie oprowadzali mnie po planecie, nie zorganizowali mi wycieczki. — Uspokoił się nieco. — Dobrze, posłuchaj, co było dalej. Kiedy wydobyli mnie ze statku, byłem w nie najlepszym stanie. Za bardzo się bałem, żeby jeść normalnie — to przerażające uczucie zagubić się w przestrzeni — i musiałem okropnie wyglądać.

Kiedy mniej więcej udowodniłem swoją tożsamość, zabrali mnie pod powierzchnię. Oczywiście razem ze statkiem. Przypuszczam, że pojazd interesował ich bardziej niż moja osoba. Dałem im szansę zbadania napędu tyrannejskiego statku. Mnie zabrali do czegoś, co musiało być szpitalem.

— Ale co widziałeś, stryju? — spytała Artemizja.

— Czy nigdy ci tego nie opowiadał? — przerwał jej Biron.

— Nie — odpowiedziała.

Gillbret wyjaśnił:

— Do tej chwili nigdy nikomu tego nie opowiadałem. Jak już mówiłem, zostałem zaprowadzony do szpitala. Mijałem różnorodne laboratoria, pod każdym względem przewyższające wszystko, co mamy na Rhodii. Przejeżdżałem obok fabryk, w których przerabiano najprzeróżniejsze metale. Statki, które mnie uratowały, z pewnością nie były podobne do żadnych znanych mi pojazdów.

Wtedy wszystko to wydawało mi się tak oczywiste, że przez minione lata nigdy niczego nie kwestionowałem. Myślałem o tym jako o mojej „planecie rebelii”; wiem, że pewnego dnia roje statków opuszczą ją. by zaatakować Tyrannejczyków, i tamten świat zostanie uznany za przywódcę powstania przeciwko najeźdźcom. Na początku każdego roku myślę w skrytości ducha, że może to właśnie będzie ten rok. I zawsze mam cichą nadzieję, że może jednak nie, bo marzyłem o ucieczce i przyłączeniu się do nich, tak aby wziąć udział w głównym uderzeniu. Nie chciałbym, żeby zaczęli beze mnie.

Zaśmiał się krótko.

— Przypuszczam, że wiele ludzi byłoby zdumionych, gdyby dowiedzieli się, o czym naprawdę myślę. Nikt nie zajmuje się zbytnio moją osobą, rozumiecie.

— To wszystko wydarzyło się ponad dwadzieścia lat temu i wciąż nie zaatakowali? — spytał Biron. — Nie zauważono żadnych śladów ich obecności? Nieznanych statków kosmicznych? Żadnych incydentów? A ty wciąż myślisz…

— Tak — odpowiedział mu ostro Gillbret. — Dwadzieścia lat to niewiele, żeby przygotować powstanie przeciwko planecie władającej pięćdziesięcioma systemami. Kiedy tam byłem, dopiero zaczynali. Wiem o tym. Powoli od tamtej pory zapewne wyposażają swoją planetę w podziemne składy i fabryki, konstruują nowe statki kosmiczne i broń, szkolą żołnierzy, przygotowują atak.

Tylko w kinie ludzie rzucają się do walki pod wpływem chwilowego impulsu, a nowa broń, potrzebna jednego dnia, zostaje wymyślona drugiego, trzeciego wchodzi do masowej produkcji, czwartego zaś wykorzystuje się ją w walce. Takie rzeczy wymagają czasu. Mieszkańcy powstańczej planety muszą mieć pewność, że są bezbłędnie przygotowani. Nie będą mogli uderzyć drugi raz.

A zresztą, co nazywasz „incydentami”? Zdarza się, że tyrannejskie statki giną i nigdy się nie odnajdują. Można powiedzieć, że kosmos jest wielki i po prostu gdzieś się zagubiły, a jeśli zostały schwytane przez rebeliantów? Pamiętam wypadek Nieugiętego sprzed dwóch lat. Doniósł o dziwnym obiekcie, który był tak blisko, że wykrywał go masometr, i przepadł bez wieści. Jak sądzę, nie był to meteor, wiec co?

Poszukiwania trwały miesiącami, ale nic udało się znaleźć statku. Myślę, że schwytali go rebelianci. Nieugięty to był nowy statek, model eksperymentalny. Czegoś lakiego mogli potrzebować powstańcy.

— Skoro tam wylądowałeś, dlaczego nie zostałeś u nich? — spytał Biron.

— Myślisz, że nie chciałem? Nie miałem możliwości. Podsłuchałem ich, kiedy myśleli, że jestem nieprzytomny, i dowiedziałem się kilku rzeczy. Właśnie zaczynali przygotowania. Nie mogli sobie pozwolić na ryzyko dekonspiracji. Wiedzieli, że jestem Gillbretem oth Hinriadem, Na statku znaleźli dość dowodów mojej tożsamości, gdybym im nawet me powiedział, i tak wiedzieliby, kim jestem. Zdawali sobie sprawę, że gdybym nie wrócił na Rhodię, rozpoczęłyby się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, które mogłyby doprowadzić do odkrycia ich planety.

Nie mogli ryzykować takich poszukiwań, wiec postarali się, żebym powrócił na Rhodię. I tam mnie odstawili.

— Co? — krzyknął Biron. — Przecież to dopiero było ryzyko! Jak tego dokonali?

— Nie wiem. — Gillbret smukłymi palcami przeczesał siwiejące włosy; jego oczy wyglądały, jakby usiłował zajrzeć w dawne pokłady pamięci. — Przypuszczam, że mnie uśpili. Nic nie pamiętam. Tylko jakieś strzępy… Kiedy otworzyłem oczy, byłem znów na Krwiopijcy, w przestrzeni kosmicznej w pobliżu Rhodii.

— Czy ciała członków załogi wciąż leciały za statkiem? Nie odczepiono ich podczas lądowania na planecie? — spytał Biron.

— Tak.

— Czy po twojej wizycie na planecie rebelii pozostały jakiekolwiek ślady?

— Żadnych. Tylko moje wspomnienia.

— Skąd wiedziałeś, że jesteś w pobliżu Rhodii?

— Nie wiedziałem. Masometr wskazywał obecność planety. Znowu użyłem radia, i tym razem przyleciał statek z Rhodii. Jeszcze tego samego dnia opowiedziałem wszystko tyrannejskiemu komisarzowi, oczywiście z odpowiednimi modyfikacjami, nie wspominając słowem o świecie rebeliantów. Powiedziałem, że meteor uderzył już po ostatnim skoku. Nie chciałem, aby Tyrannejczycy zorientowali się, że wiem o automatycznie dokonywanych skokach.

— Myślisz, że rebelianci odkryli tę drobnostkę? Powiedziałeś im o tym?

— Nie. Nie miałem okazji. Nie byłem tam wystarczająco długo. Świadomy, oczywiście. Nie wiem, jak długo pozostawałem nieprzytomny i nie orientuję się, do czego doszli sami.

Biron patrzył na ekran. Sądząc po ostrości obrazu, statek, na którym się znajdowali, mógłby tkwić nieruchomo w przestrzeni. Bezlitosny podróżował z prędkością szesnastu tysięcy kilometrów na godzinę, ale cóż to oznacza wobec niezmierzonych przestrzeni kosmosu? Gwiazdy lśniły nieruchome. Ich blask wywierał na niego iście hipnotyczny wpływ.

— Dokąd więc się udajemy? — spytał Biron. — Domyślam się, że nie wiesz, gdzie leży planeta rebelii?

— Nie wiem. Ale znam kogoś, kto wie. Jestem tego prawie pewien. — Gillbret był pełen entuzjazmu.

— Kto?

— Autarcha Lingane.

— Lingane? — skrzywił się Biron. Gdzieś słyszał niedawno tę nazwę, ale nie mógł jej skojarzyć. — Dlaczego właśnie on?

— Lingane to ostatnie królestwo podbite przez Tyrannejczyków. Jeszcze nie jest im tak podporządkowane jak inne. Czyż nie brzmi to logicznie?

— Dość logicznie. Ale nie do końca.

— Jeśli chcesz czegoś więcej, jest jeszcze twój ojciec.

— Mój ojciec? — przez chwilę Biron zapomniał, że jego ojciec nie żyje. Ujrzał go oczyma duszy, stojącego przed nim, dostojnego i żywego, ale nagle pamięć wróciła i ogarnął go chłód. — Co ma z tym wspólnego mój ojciec?

— Był u nas sześć miesięcy temu. Miałem pewne podejrzenia co do celu jego wizyty. Podsłuchałem kilka jego rozmów z moim kuzynem Hinrikiem.

— Stryju! — wtrąciła gwałtownie Artemizja.

— Tak, kochanie?

— Nie miałeś prawa podsłuchiwać prywatnych rozmów ojca.

— Oczywiście, że nie — Gillbret wzruszył ramionami. — Ale to zabawne i bardzo użyteczne.

— Chwileczkę — przerwał im Biron. — Mówisz, że mój ojciec złożył wizytę na Rhodii sześć miesięcy temu — ożywił się.

— Tak.

— Powiedz mi, czy interesował się zbiorami starożytnych dokumentów. Mówiłeś, że suweren ma pokaźną kolekcję dotyczącą historii Ziemi.

— Tak mi się zdaje. Biblioteka jest dość znana i zwykle udostępnia się ją dostojnym gościom, jeśli oczywiście wyrażają zainteresowanie. Z reguły nikt jednak z niej nie korzysta, ale twój ojciec — tak. Tak, przypominam sobie bardzo dobrze. Spędził w niej prawie cały dzień.

To by się zgadzało. Pół roku temu ojciec po raz pierwszy poprosił go o pomoc.

— Przypuszczam, że dobrze znasz zbiory?

— Oczywiście.

— Czy w bibliotece znajdują się jakieś materiały mogące sugerować istnienie na Ziemi dokumentu o wielkim znaczeniu militarnym?

Gillbret spojrzał na niego nie rozumiejącym wzrokiem.

— Gdzieś w ostatnich wiekach Ziemi musiał istnieć taki dokument — kontynuował Biron. — Mogę tylko powiedzieć, że mój ojciec uważał go za rzecz najwyższej wagi w Galaktyce. I najbardziej niebezpieczną. Miałem go dla niego zdobyć, ale zbyt pospiesznie opuściłem Ziemię, no i — głos mu zadrżał — ojciec zmarł zbyt wcześnie.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Nic nie rozumiesz. Ojciec powiadomił mnie o nim przed sześcioma miesiącami. Musiał znaleźć jakieś ślady w bibliotece na Rhodii. Czy domyślasz się, czego mógł się dowiedzieć?

Gillbret przecząco pokręcił głową.

— Dobrze. Kontynuuj swoją opowieść — powiedział Biron.

— Twój ojciec i mój kuzyn rozmawiali o autarsze Lingane. Pomimo ostrożnych sformułowań twojego ojca, Bironie, z jego słów wynikało, że autarcha jest inspiratorem i mózgiem buntu.

Później zaś przybyła — zawahał się — misja z Lingane. Przewodził jej osobiście autarcha. Ja… ja powiedziałem mu o planecie rebeliantów.

— Przed chwilą stwierdziłeś, że nie mówiłeś o tym nikomu.

— Z wyjątkiem autarchy. Musiałem poznać prawdę.

— I co ci odpowiedział?

— Praktycznie nic. Ale był bardzo ostrożny. Czy mógł mi zaufać? Mogłem przecież pracować dla Tyrannejczyków. Skąd miał wiedzieć? Ale nie zatrzasnął drzwi. To nasza jedyna wskazówka.

— Skoro tak — powiedział Biron — to lecimy na Lingane. Przypuszczam, że jest to miejsce równie dobre jak każde inne.

Wspomnienia o ojcu przygnębiły go i na chwilę wszystko straciło znaczenie. Niech będzie Lingane.


Niech będzie Lingane! Łatwo powiedzieć. Ale jak poprowadzić statek na odległość trzydziestu pięciu lat świetlnych? Trzysta bilionów kilometrów. Trójka z czternastoma zerami. Pokonując szesnaście tysięcy kilometrów na godzinę (obecna prędkość Bezlitosnego), podróżowaliby ponad dwa miliony lat.

Biron, zdesperowany, przeglądał Standardowe efemerydy galaktyczne. Były tam wyliczone dziesiątki tysięcy gwiazd, a pozycję każdej z nich opisywały trzy wielkości, oznaczone greckimi literami: P (rhō), Θ (thēta) i Φ (phī).

P oznaczała odległość od środka Galaktyki w parsekach; Θ — kąt między płaszczyzną Galaktyki a standardową linia Galaktyki (prostą łączącą środek Galaktyki ze słońcem planety Ziemi); Φ — kąt między standardową linią Galaktyki a płaszczyzną prostopadłą do płaszczyzny Galaktyki; dwie ostatnie wartości podane były w radianach. Mając te trzy dane, można określić położenie dowolnej gwiazdy w przestrzeni.

Ale tylko określonego dnia. Dodatkowo, oprócz danych o położeniu w konkretnym dniu, niezbędne były jeszcze informacje o własnym ruchu gwiazdy, zarówno jego prędkość jak i kierunek. Była to niewielka poprawka, ale niezbędna. Milion kilometrów to w relacjach międzygwiezdnych niewiele, ale dla statku kosmicznego jest to znacząca odległość.

Trzeba było także ustalić położenie statku. Odległość od Rhodii czy, ściślej mówiąc, od słońca Rhodii, w przestrzeni kosmicznej bowiem potężne pole grawitacyjne gwiazdy całkowicie tłumi przyciąganie planet, można odczytać ze wskazań masometru. Trudniej wyznaczyć położenie w stosunku do standardowej linii Galaktyki. Biron ustalił współrzędne dwóch innych gwiazd i znając odległość od słońca Rhodii, mógł obliczyć aktualną pozycję statku.

Wszystkie obliczenia były przybliżone, ale miał nadzieję, że wykonał je dostatecznie dokładnie. Znając swoje położenie i pozycję słońca Lingane, Biron musiał tylko ustawić przyrządy sterownicze na właściwy kierunek i wyregulować moc silników.

Czuł się spięty i samotny. Nie był przestraszony! Z pewnością nie. Ale właśnie spięty. Zaczął obliczać parametry skoku z wyprzedzeniem sześciu godzin. Chciał mieć wystarczającą ilość czasu na sprawdzenie obliczeń. A może uda się wygospodarować chwilę na drzemkę? Przyniósł z kabiny pościel i gotowe posłanie czekało na niego na podłodze.

Artemizja i Gillbret prawdopodobnie już spali w kabinie. Pomyślał, że tak jest najlepiej — nie chciał mieć w pobliżu nikogo, kto by mu zawracał głowę. Kiedy więc usłyszał ciel stąpanie bosych stóp, z irytacją uniósł wzrok.

— Cześć — powiedział. — Dlaczego jeszcze nie śpisz?

W drzwiach stała Artemizja. Wahała się. Wreszcie spytała cicho.

— Nie masz nic przeciw temu, że przyszłam? Nie przeszkadzam ci?

— To zależy, co zamierzasz robić.

— Postaram się robić właściwe rzeczy.

Wydaje się zbyt pokorna, pomyślał Biron podejrzliwie, a ; chwilę prawda wyszła na jaw.

— Jestem potwornie przerażona. A ty nie?

Chciał powiedzieć, że nie, ani trochę, ale nie mógł tego z siebie wykrztusić. Uśmiechnął się nieśmiało i odpowiedział:

— Troszeczkę.

Dziwne, ale to jej wystarczyło. Uklękła przed nim i popatrzy na leżące na podłodze opasłe tomiska i arkusze z obliczeniami.

— Mieli tutaj te wszystkie książki?

— Jasne. Bez nich nie mogliby pilotować statku.

— I wszystko rozumiesz?

— Nie wszystko. Chciałbym, aby tak było. Mam nadzieję, zrozumiałem wystarczająco dużo. Musimy wykonać skok i Lingane, wiesz.

— Trudno to zrobić?

— Nie, jeśli znasz koordynaty, które są tutaj, ustawisz aparaturę, która jest tutaj, i masz doświadczenie, którego mnie braku Można to zrobić kilkoma skokami, ale ja zamierzam wykonać tylko jeden, ponieważ wtedy mniejsze jest ryzyko błędu. Rzecz jasna, oznacza to jednak nieprzyzwoite marnotrawstwo energii.

Nie powinien jej tego mówić; nie było takiej potrzeby. Straszenie jej to tchórzostwo: jeśli teraz owładnie nią lęk, paniczny lęk, gorzej będzie znosić dalszą podróż. Powtarzał to sobie, b rezultatu. Pragnął podzielić się z kimś wszystkimi swoimi obaw mi. Wyrzucić z siebie część wątpliwości.

— Jest kilka rzeczy, które powinienem wiedzieć, a nie ma o nich pojęcia. Czynniki takie jak gęstość materii pomiędzy Linga a tym miejscem mogą mieć wpływ na skok, ponieważ od gęsto: materii zależy krzywizna przestrzeni. Efemerydy, to ta wielka księga, podają korekty krzywizny przy najczęściej dokonywanych standardowych skokach i na podstawie tych danych można wyliczyć szczegółowe poprawki. Ale jeśli w odległości dziesięciu lat świetlnych znajdzie się supergigant, wszystkie obliczenia są na nic. Nie mam nawet pewności czy poprawnie posłużyłem się komputerem.

— A co się może stać, jeśli popełniłeś błąd?

— Możemy pojawić się w przestrzeni zbyt blisko słońca Lingane. Artemizja pomyślała chwilę i stwierdziła:

— Nie zdajesz sobie sprawy, o ile lepiej się czuję.

— Po tym wszystkim, co ci powiedziałem?

— Oczywiście. Leżąc na koi czułam się bezradna i otoczona przez bezdenną otchłań. Teraz wiem, że zmierzamy w określonym kierunku, a cała pustka jest pod naszą kontrolą.

Biron był zaskoczony. Jak bardzo się zmieniła!

— Nie jestem bardzo pewien tej naszej kontroli…

— Ależ oczywiście — przerwała mu. — Jestem przekonana, że dasz sobie radę z pilotowaniem statku.

I Biron poczuł, że być może, istotnie da sobie radę.

Artemizja podwinęła gołe nogi i usiadła przed Bironem. Miała na sobie tylko przejrzystą bieliznę, ale nie wyglądała na skrępowaną. Biron natomiast poczuł, że się rumieni.

— Wiesz — odezwała się po chwili — kiedy leżałam na koi, wydawało mi się, że pływam w powietrzu. Zawsze przerażało mnie takie uczucie. Przy każdym obrocie miałam wrażenie, że unoszę się w powietrze, a po chwili opadam.

— Nie położyłaś się chyba na najwyższej koi?

— Owszem. Ta dolna przyprawia mnie o klaustrofobię; materac piętnaście centymetrów nad głową…

— To wszystko wyjaśnia — roześmiał się. — Sztuczna grawitacja statku wzrasta w pobliżu podłogi, a maleje pod sufitem kabiny. Na wyższej koi prawdopodobnie byłaś lżejsza o dziesięć, może piętnaście kilogramów. Czy leciałaś kiedyś liniowcem? Takim wielkim, pasażerskim.

— Raz. W zeszłym roku, kiedy wraz z ojcem odwiedzałam Tyrann.

— Na takich liniowcach sztuczna grawitacja rośnie w kierunku pancerza, tak że dłuższa oś statku jest zawsze „u góry”, niezależnie od miejsca, w którym się znajdujesz. Dlatego silniki takich „maleństw” zawsze są zlokalizowane w cylindrze biegnącym wzdłuż długiej osi. Zerowa grawitacja.

— Utrzymanie sztucznego ciążenia na takim kolosie musi wymagać olbrzymiej energii.

— Wystarczyłoby jej dla sporego miasta.

— A czy nam nie grozi brak paliwa?

— Nie denerwuj się. Statki są napędzane przez zmianę masy w energię. Paliwo jest ostatnią rzeczą, jakiej mogłoby zabraknąć. Prędzej rozpadnie się zewnętrzny pancerz.

Siedziała naprzeciw niego. Zauważył, że jej twarz jest zbawiona makijażu, i zastanawiał się, jak go zmyła. Pewnie ni chusteczki i odrobiny wody pitnej. Jej uroda nic na tym straciła. Ciemne oczy i włosy jeszcze bardziej podkreślały skóry. Ma bardzo ciepłe oczy, pomyślał Biron.

Cisza trwała nieco zbyt długo. Pospiesznie powiedział:

— Nie podróżowałaś zbyt wiele? Chodzi mi o to, że tylko raz leciałaś liniowcem.

— O ten jeden raz za dużo. Gdybym nie pojechała wtedy na Tyranna, tamten obleśny szambelan nigdy by mnie zobaczył i… nie chcę o tym mówić.

Biron nie nalegał. Dodał tylko:

— Czy to wasz normalny tryb życia? Mam na myśli rzadkie podróże.

— Niestety, raczej tak. Ojciec ciągle gdzieś jeździ, otwiera wystawy rolnicze, patronuje różnym budowlom. Zwykle wygłasza mowy napisane dla niego przez Aratapa. Jeśli chodzi o nas. więcej czasu spędzamy w pałacu, tym bardziej radzi są Tyrannejczycy. Biedny Gillbret! Jeden jedyny raz opuścił Rhodię jako przedstawiciel ojca na koronacji chana. Nigdy potem nie wpuścili go na statek.

Miała spuszczony wzrok i bezwiednie skubała rękaw Birona.

— Bironie.

— Tak… Arto? — zawahał się, ale wreszcie zdołał wykrztusić jej imię.

— Czy myślisz, że opowieść stryja Gila może być prawdziwa? Nie wydaje ci się, że to tylko wytwór jego wyobraźni? Całymi latami rozmyślał o Tyrannejczykach, ale nigdy nie mógł im nic zrobić; udało mu się jedynie zbudować aparaty szpiegowskie, jednak zwykła dziecinada i on doskonale o tym wie. Mógł stworzyć sobie tę iluzję i po latach w nią uwierzyć. Widzzisz, ja go znam.

— Być może, ale na razie załóżmy, że to prawda. Tak czy inaczej, możemy polecieć na Lingane.

Zbliżyli się do siebie. Mógł wyciągnąć rękę i dotknąć jej, objąć ją i pocałować.

Tak też uczynił.

To było całkiem niespodziewane. Nic, tak mu się wydawało; nie zapowiadało tego, co nastąpiło. Przed chwilą rozmawiali o skokach, grawitacji i Gillbrecie, a po chwili Artemizja znalazła się w jego ramionach, delikatnie pieściła jego usta.

W pierwszym odruchu chciał przeprosić, ale kiedy odchylił się od niej i wreszcie mógł coś powiedzieć, przekonał się, że dziewczyna wcale nie ma zamiaru uciekać. Przeciwnie, nadal opierała głowę o jego lewe ramię. Oczy miała zamknięte.

Nic nie mówiąc, pocałował ją jeszcze raz, powoli i delikatnie. To było najlepsze, co mógł zrobić, wiedział o tym.

W końcu Artemizja spytała z lekkim roztargnieniem:

— Nie jesteś głodny? Przyniosę ci trochę koncentratu i podgrzeję. A jeśli chcesz się zdrzemnąć, przypilnuję wszystkiego. I… i chyba lepiej będzie, jeśli włożę coś na siebie.

Odwróciła się, chcąc odejść.

— Koncentraty są całkiem smaczne, kiedy się do nich przyzwyczaić. Dziękuję, że je kupiłeś.

Te słowa, bardziej niż pocałunek, stały się oznaką rozejmu między nimi.

Kiedy kilka godzin później Gillbret wszedł do sterówki, nie zdziwił się zastawszy Birona i Artemizję pogrążonych w swobodnej rozmowie. Nie zareagował, widząc Birona obejmującego dziewczynę w talii.

Zapytał tylko:

— Kiedy skaczemy?

— Za trzydzieści minut.

Trzydzieści minut minęło; aparatura została ustawiona, rozmowa przycichła i zamarła.

O godzinie zero Biron wziął głęboki oddech i przestawił dźwignię z lewa na prawo, z jednego skrajnego położenia w drugie.

Nie wyglądało to tak jak na liniowcu. Bezlitosny miał mniejszą masę i skok był mniej stabilny. Biron zachwiał się. Przez ułamek sekundy wszystko zafalowało.

Po czym wróciło do normy.

Gwiazdy na ekranie zmieniły się. Biron obrócił statek, tak że pokazywany na ekranie gwiezdny obszar poruszył się wolno. Wszystkie gwiazdy zatoczyły majestatyczne łuki. Jedna z nich zajęła centralne miejsce — jaskrawobiała i wyraźniejsza od innych, maleńka kula, płonące ziarno piasku. Biron skierował statek prosto na nią i ustawił teleskop, zakładając przystawkę spektrograficzną.

Zajrzał do Efemeryd i sprawdził w części zatytułowanej „Charakterystyki spektralne”. Wstał z fotela pilota i oznajmił:

— Wciąż jest zbyt daleko. Spróbuję trochę się zbliżyć. W każdym razie, przed nami Lingane.

To był jego pierwszy skok. I był udany.

Загрузка...