Rzeczywiście była duża.
Była to pierwsza myśl Benjamina Mayhewa, gdy do pokoju weszła Honor Harrington. Natychmiast zresztą pojawiła się druga, właściwsza — nie tyle „duża”, ile „wysoka”. Górowała nad otaczającymi ją członkami jego ochrony i choć miała rozłożyste ramiona jak na kobietę i muskulaturę wskazującą, iż urodziła się na planecie o większej niż standardowa grawitacji, poruszała się z gracją tancerki. Ze sporym rozbawieniem obserwował kapitana Foxa, dowódcę swej osobistej ochrony, wyglądającego teraz niczym terier w towarzystwie smukłego, eleganckiego doga. Fox był jego prywatnym ochroniarzem od dzieciństwa, toteż Benjamin nie roześmiał się, bo uraziłoby to niewiarygodnie lojalnego człowieka, a to że irytowało go, iż Honor była od niego o dwadzieścia centymetrów wyższa, nie było już jego winą.
Irytowało go także sześcionogie, futrzaste, szaro-kremowe stworzenie siedzące na jej prawym ramieniu. Nie przychodzi się ze zwierzakami na formalną wizytę do głowy państwa, ale Protektor oficjalnie zaprosił ją tylko na obiad, a to, że ta upiorna baba wymusiła to, stawiając ultimatum całej planecie, nie miało w tym momencie żadnego znaczenia — oficjalnie. Nie dawało jej to jednak w oczach Foxa prawa do przynoszenia ze sobą stwora z innej planety. Jedynie dobry Bóg wiedział, ile pasożytów czy chorób mogło to sprowadzić na Protektora i jego rodzinę.
Na nieszczęście dla Foxa, kapitan Harrington skończyła już ze zwracaniem uwagi na uczucia mieszkańców Graysona. Nie wspomniała nawet o tym, że przyniesie swego ulubieńca — po prostu pojawiła się z nim na ramieniu, a Mayhew bawił się doskonale, obserwując przez kamery pałacowego systemu bezpieczeństwa, jak ignorowała wysiłki Foxa próbującego dać jej dyskretnie do zrozumienia, że obecność treecata nie jest mile widziana. Kiedy próbował przestać być delikatny, obdarzyła go spojrzeniem rezerwowanym zwykle przez nianie dla wyjątkowo upierdliwych i niezbyt rozgarniętych podopiecznych, którzy mimo niestosownego wieku nadal jeszcze robią w majtki. Fox ustąpił, ale nie zrezygnował, i Benjamin był pewien, że jeszcze tego wieczoru jakoś się na niej odegra. W przeciwieństwie do Foxa wiedział także, że ani treecat ani inni członkowie załóg Royal Manticoran Navy nie stanowili żadnego biologicznego zagrożenia dla mieszkańców innych planet, ponieważ przechodzili stosowne zabiegi medyczne przed postawieniem stopy na powierzchni takiej planety. Była to standardowa procedura w przypadku załóg wszystkich okrętów i statków posiadających zdolność do lotów w nadprzestrzeni w galaktyce.
Wstał z fotela na widok gościa — po sześciu latach spędzonych na Uniwersytecie Harvarda w Bogocie na Ziemi doskonale wiedział, jak należy się zachować wobec kobiet pochodzących spoza planety. Honor zaskoczyła go nie tylko słusznym wzrostem i sposobem zachowania, ale także wdziękiem, pewnością siebie i niekonwencjonalnym urokiem, którego istotę trudno było określić na pierwszy rzut oka.
Zatrzymała się, wyprostowana, w czarno-złotym uniformie z emblematem Królewskiej Marynarki, przedstawiającym szkarłatno-złotą mantykorę, i zdjęła biały beret. Dla Mayhewa był to gest szacunku, natomiast jego ochrona zauważyła przede wszystkim krótko ścięte włosy, które wywołały grymasy oburzenia. Kobiety zamieszkujące Graysona nie nosiły kwefów obowiązujących na Masadzie, ale żadna nie odważyłaby się odsłonić głowy w obecności mężczyzn i nie obcięłaby tak krótko włosów. Nie wspominając o włożeniu spodni.
Tylko że kapitan Honor Harrington nie była graysońską kobietą — wystarczyło jedno spojrzenie w ciemne, migdałowe oczy, by dostrzec w nich stalową wolę. Benjamin bez wahania wyciągnął ku niej rękę, tak jak zrobiłby to, witając mężczyznę.
— Witam, kapitan Harrington — powiedział z lekką ironią. — Miło, że pani przyszła.
— Dziękuję za zaproszenie, Protektorze Mayhew. — Uścisnęła jego dłoń zdecydowanie, ale z umiarkowaną siłą.
Głos miała dziwnie miękki i miły, choć w tej chwili także poważny, pomimo iż w oczach błyskały złośliwe iskierki.
— To wspaniałomyślne zaproszenie z pańskiej strony — dodała z błyskiem w oczach.
— Cóż, w tych warunkach wydawało się najwłaściwsze — odparł z kamienną twarzą i szerokim gestem zaprosił ją do wnętrza. — Zanim zasiądziemy do posiłku, chciałbym pani przedstawić moją rodzinę. Mój młodszy brat, Michael, jest szczególnie zainteresowany poznaniem pani. Ukończył Anderman University na planecie New Berlin i ma nadzieję kontynuować studia na Manticore, jeśli nasze wzajemne stosunki rozwiną się pomyślnie.
— Mam szczerą nadzieję, że tak się stanie — odparła, dając do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę, iż Michael i Benjamin mieli już kontakty z niezależnymi kobietami.
Protektor ukrył uśmiech, ponieważ nie był to jedyny powód, dla którego Michael tak pragnął ją poznać.
Przeszli przez korytarz do jadalni, dwaj ludzie Foxa zostali przy drzwiach, czterej pozostali ustawili się w narożnikach pokoju, Fox zaś zajął miejsce za krzesłem Protektora. Ochrona była wyszkolona, by nie rzucać się w oczy, a Honor wzorem gospodarza nie zwracała na nią uwagi.
— Proszę pozwolić, że przedstawię swoje małżonki, kapitan Harrington — odezwał się Protektor. — Oto moja pierwsza żona, Katherine.
Nawet jak na mieszkankę Graysona Katherine Mayhew była drobnej budowy, w porównaniu z Honor zaś zgoła filigranowa. Łączyła tradycyjny kobiecy wdzięk z niezwykle przenikliwym umysłem, a ponieważ Benjamin zachęcał ją do nauki, pod względem wykształcenia dorównałaby absolwentce kilku fakultetów dowolnej uczelni, poza Graysonem naturalnie. Teraz przyjrzała się z zaciekawieniem Honor i bez wahania podała jej dłoń.
— Madame Mayhew. — Honor ujęła ją delikatnie.
— A to jest Elaine — dodał Benjamin, wskazując na drugą z kobiet.
Elaine była w ciąży. Znacznie ostrożniej uścisnęła dłoń gościa, ale wyraźnie się odprężyła, gdy Honor uśmiechnęła się do niej.
— Madame Mayhew — powtórzyła.
— Córki są już w łóżkach — wyjaśnił Benjamin — i niech lepiej tam pozostaną. A to jest mój brat i następca, Michael Patron Mayhew.
— Kapitan Harrington. — Michael był wyższy od brata, ale i tak niższy od niej.
Był również o dwanaście lat młodszy od Benjamina i pasjonował się flotą, okrętami i wszystkim, co było z tym związane.
— Mam nadzieję, że pozwoli mi pani zwiedzić swój okręt przed powrotem do Manticore. — Uśmiechnął się promiennie.
— Jestem pewna, że da się to zorganizować, lordzie Mayhew — odparła ze śladem uśmiechu.
Bezszelestnie pojawiła się służba, zupełnie jakby zmaterializowała się z boazerii, a Benjamin potrząsnął głową z podziwem.
— Widzę, że zyskała pani przynajmniej jednego zwolennika — ocenił, spoglądając z uśmiechem na brata.
— Przepraszam, jeśli wydałem się natrętny… — Michael zarumienił się.
— Nie ma pan za co przepraszać, lordzie Mayhew — odparła, siadając. — Będę zaszczycona, mogąc oprowadzić pana osobiście po okręcie, jeśli warunki na to pozwolą. Jestem z niego bardzo dumna.
Służący na znak Protektora ustawił obok jej krzesła wysoki stołek bez oparcia, po czym wycofał się z większym pośpiechem, niż należało, gdy zdjęła Nimitza z ramienia i postawiła go na stołku.
— Założę się, że jest pani dumna! — W głosie Michaela słychać było zazdrość. — Przeczytałem wszystko, co zdołałem zdobyć, o okrętach tej klasy, ale kuzyn Bernie mówi…
Urwał nagle i posmutniał.
— Żałuję, że nie miałam okazji bliżej poznać admirała Yanakova. Ambasador Langtry powiedział mi, że zaprzyjaźnili się z admirałem Courvosierem, co oznacza, że admirał Courvosier darzył go szacunkiem. Mam nadzieję, że będę mogła powitać pana na pokładzie, lordzie Mayhew, by sam pan mógł ocenić możliwości HMS Fearless.
Benjamin usiadł wygodnie i pokiwał głową, obserwując, jak służba nalewa wino — w głosie Harrington nie było wyzwania czy wyższości, których obawiał się, gdy dowiedział się o „ultimatum”. Podejrzewał, że był to wybieg mający na celu wykorzystanie strachu Rady do osiągnięcia jakiegoś innego celu — teraz nabrał pewności. Służba skończyła zastawianie stołu, toteż pochylił głowę w krótkiej modlitwie, dziękując za pożywienie i nie tylko.
W miarę trwania posiłku wewnętrzne napięcie opuszczało stopniowo Honor — Protektor i jego rodzina sprawiali wrażenie odprężonych i naturalnych mimo obecności ochrony. To ostatnie była w stanie zrozumieć — Królowa strzeżona była równie dokładnie, choć lepsza technika umożliwiała ochronie znacznie większą dyskrecję. Nie chciałaby żyć w ten sposób, ale podejrzewała, że każdy władca musi stosować takie środki ostrożności, nawet jeśli jest kochany przez poddanych.
Jeśliby pominąć obecność ochroniarzy i oceniać wyłącznie zachowanie, to gospodarze w ogóle nie wydawali się zaniepokojeni jej obecnością. Protektor był młodszy od niej o przynajmniej dziesięć lat, co ją zaskoczyło, w rozmowie okazał się czarujący, pewny siebie i swego autorytetu, czego zresztą nie próbował ukrywać. Jego brat zaś zachowywał się dokładnie tak, jak dziesiątki innych młodzieńców na wyspie Saganami. Natomiast naprawdę zaskoczyły ją żony Benjamina. Wiedziała, że obaj Mayhewowie chodzili do normalnych szkół — czyli nie znajdujących się na Graysonie — ale nie spodziewała się, że Katherine okaże się znacznie lepiej od niej samej wykształcona w dziedzinach mechanicznych. Elaine, jako młodsza i bardziej tradycyjna, najczęściej polegała na opiniach tamtej, ale nie dało się jej określić mianem prymitywnej, zacofanej czy nie potrafiącej brać udziału w rozmowie. Obie w niczym nie przypominały zahukanych kur domowych, z jakimi kojarzyły się jej mieszkanki planety po zapoznaniu się ze światopoglądem męskiej części populacji. Co prawda rodzina Protektora mogła pod tym względem stanowić wyjątek, ale sądząc po tym, co słyszała o stopniu zażyłości Courvosiera z Yanakovem, w domu tego ostatniego musiało to wyglądać podobnie, inaczej o przyjaźni nie mogłoby być mowy.
Gospodarz najwyraźniej zdecydował, by interesy i ewentualne nieprzyjemności zostawić na trawienie posiłku, toteż rozmowa między daniami płynęła potoczyście i chwilami wesoło. Głównym tematem były naturalnie różnice kulturowe między Graysonem a Królestwem Manticore. Natomiast Michaela i Elaine zafascynował Nimitz, i to od chwili, gdy Honor poprosiła, by podano mu osobny talerz. Co prawda kapitan Fox wyglądał, jakby połknął odbezpieczony granat, ale zarówno Michael, jak i jego szwagierka podsuwali Nimitzowi co smaczniejsze kąski, które ten przyjmował niczym należną mu daninę. Zachowywał się zresztą niezwykle dystyngowanie i to nawet wówczas, gdy Elaine odkryła jego skłonność do selera naciowego. To, że czuł się wśród nich dobrze, stanowiło dla niej najlepszy dowód słuszności jej decyzji. Co prawda zabrała go odruchowo, ale później obecność treecata stanowiła wyzwanie. Dawno już nauczyła się polegać na jego empatycznym zmyśle w ocenie uczuć innych.
Posiłek dobiegł końca, sprzątnięto ze stołu i służba zniknęła. Benjamin Mayhew rozsiadł się wygodniej i przyjrzał gościowi z namysłem.
— Dlaczego mam takie wrażenie, kapitan Harrington, że argumentacja użyta w pani „prośbie” o spotkanie była nieco… hm, powiedzmy, przesadzona?
— Przesadzona? — Honor uśmiechnęła się niewinnie. — Być może, ale sądziłam, że należy w jakiś sposób zwrócić pańską uwagę.
Kapitan Fox zdołał utrzymać drewnianą minę przynależną części umeblowania, ale kąciki ust drgnęły mu zauważalnie.
— A to, zapewniam, udało się pani — przyznał Protektor. — Skoro już pani zwróciła moją uwagę, co konkretnie mogę zrobić?
— Abym mogła skutecznie wykorzystać swoje okręty do obrony waszej planety, potrzebuję pełnej współpracy waszego głównodowodzącego i reszty jego sztabu. Niezależnie od tego, jak dobrzy czy zdeterminowani są wasi dowódcy, po prostu nie znają się oni na możliwościach moich okrętów i w związku z tym nie są w stanie wykorzystać ich optymalnie.
— Rozumiem. — Benjamin przyglądał się jej poważnie jeszcze przez moment, po czym spytał, unosząc brew: — Sądzę, że powinienem wnosić, że odmówiono pani takiej współpracy?
— Powinien pan — odparła rzeczowo. — Admirał Garret przydzielił mi wybitnie rozsądnego oficera łącznikowego, komandora Brenthwortha, oraz wydał rozkazy dotyczące rozmieszczenia moich jednostek, z których jasno wynika, że będą źle wykorzystane.
— Wydał rozkazy? — W głosie Benjamina Mayhewa pojawiła się groźba, i to nie udawana.
— Wydał. Uczciwość nakazuje przyznać, że zapewne zrozumiał moje oświadczenie przekazane przez ambasadora Langtry’ego o zamiarze pomocy w obronie Graysona w ten sposób, że chcę oddać swoje okręty pod jego dowództwo.
— A chce je pani oddać?
— Sądzę, że można to tak nazwać, bo nie jest istotne, kto dowodzi obroną planety, ale żeby wszystkie elementy tej obrony były włączone w logiczny plan obronny. Ten, który opracował admirał Garret, jest jednak w mojej opinii daleki od ideału, a nie mogę nic na to poradzić, ponieważ admirał odmówił przedyskutowania go ze mną.
— Po tym, co admirał Courvosier i Madrigal już dla nas zrobili?! — wybuchnął Michael i dodał, spoglądając na brata: — Mówiłem ci, że on nie odróżnia tego, czym myśli, od tego, na czym siedzi, Ben! Jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse, te okręty są nam niezbędne, a stary cymbał tego nie przyzna, bo będzie wtedy musiał przyjmować rozkazy od kobiety. Kuzyn Bernie zawsze mówił…
— Wiem, Mike — przerwał mu Benjamin i spytał spokojnie: — Jeśli dobrze rozumiem, prawdziwym powodem, dla którego chciała się pani ze mną spotkać, jest postawa admirała Garreta?
— Mniej więcej, Protektorze Mayhew.
— Podejrzewam, że raczej „więcej” niż „mniej” — ocenił rzeczowo. — Jeżeli mu rozkażę, by z panią współpracował, podejrzewam, że wykona ten rozkaz. Przynajmniej teoretycznie. Ale nie zapomni pani tego, że udała się pani do mnie.
— Wyjaśnijmy sobie jedną sprawę: funkcjonowanie waszej floty i panujące w niej układy to nie moja sprawa.
Jedyne, co mnie w tej chwili obchodzi, to obrona tej planety zgodnie z wolą mojej Królowej. Aby tego dokonać, niezbędna jest współpraca, o której mówiłam. Jeśli admirał Garret będzie ze mną uczciwie współpracował, jestem gotowa z nim współdziałać.
— Ale on nie będzie z panią współpracować. Obawiam się, że mój pyskaty brat ma w tej kwestii całkowitą rację. A to oznacza, że będę musiał pozbawić go dowództwa.
Honor stłumiła westchnienie ulgi i powiedziała cicho:
— Zna go pan lepiej niż ja.
— Znam i żałuję, że w pewnych kwestiach jest taki uparty… Doskonale, kapitan Harrington, admirał Garret przestanie być problemem. — Benjamin spojrzał na brata. — Jesteś tak dobrze poinformowany w sprawach floty, Mike… kto tam jest najstarszy stopniem?
— Z doświadczeniem liniowym czy sztabowym?
— Liniowym.
— Komodor Matthews, chyba że chcesz ściągnąć kogoś z emerytury, ale ja bym tego nie robił, Ben. On jest dobry — zapewnił bez wahania Michael i dodał: — A pani nie będzie miała z nim żadnych kłopotów, kapitan Harrington.
— W takim razie komodor Matthews — zdecydował Protektor i uśmiechnął się, słysząc westchnienie ulgi, które wyrwało się Honor. — Sądzę, że nie jest pani przyzwyczajona do rozgrywek dyplomatycznych, kapitan Harrington?
— Nie jestem — odparła z uczuciem.
— W takim razie rozegrała to pani całkiem dobrze. A może udało się pani lepiej, niż pani sądzi, biorąc pod uwagę naszą wewnętrzną sytuację — pochwalił Benjamin. — Spokojnie, Fox, nie chrząkaj ostrzegawczo; tu na pewno nie ma szpiegów Rady.
Fox na moment przestał być meblem — spojrzał z wyrzutem na Protektora, z irytacją na Honor i zamarł ponownie w pozycji na „spocznij”.
— Proszę mi powiedzieć, czy przypadkiem interesowała się pani kiedyś dokładniej historią Ziemi? — spytał niespodziewanie Benjamin.
— Przepraszam, Protektorze? — Honor zamrugała, zaskoczona, i wzruszyła ramionami. — Raczej nie jestem autorytetem w tej dziedzinie.
— Ja też nie byłem, dopóki ojciec nie wysłał mnie do Harvardu. Chodzi mi o to, że przypomina mi pani bardzo komodora Perry’ego w pewnym okresie jego życia. Wie pani, o kogo mi chodzi?
— Perry? — Honor zastanowiła się. — Amerykański dowódca w czasie bitwy na jeziorze Champlain?
— Raczej jeziorze Erie, jeśli dobrze pamiętam. To był Oliver Perry, a mnie chodzi o jego brata Matthewa, choć być może bardziej znany był w stopniu komandora.
— Obawiam się, że nic o nim nie wiem.
— Szkoda. Co prawda był nadętym pyszałkiem, ale wyciągnął cesarstwo japońskie z izolacji, i to pomimo głośnych wrzasków tamtejszych wielmożów. Miało to miejsce w czwartym wieku Przed Diasporą. Prawdę mówiąc, zainteresowałem się nim dzięki Japonii, choć Grayson i Japonia mają stosunkowo niewiele wspólnego. Oni chcieli, by zostawiono ich w spokoju, my przez ostatnie dwa stulecia próbowaliśmy skłonić każdego, by umożliwił nam rozwój i dołączenie do reszty galaktyki, ale zaczynam sądzić, że będzie pani miała podobnie duży wpływ na nas, jak Perry miał na Japończyków. — Benjamin uśmiechnął się słabo. — Mam nadzieję, że unikniemy ich najgorszych błędów, a zrobili kilka naprawdę imponujących, ale konsekwencje społeczne i kulturowe pani wizyty mogą okazać się większe nawet od zmian militarnych i technologicznych.
— Rozumiem. Mam nadzieję, że nie uważa pan tych hipotetycznych zmian za złe?
— Wręcz przeciwnie — odparł, gdy otworzyły się drzwi i do alkowy, z której wchodziło się do jadalni, wkroczyło dwóch mężczyzn w uniformach ochrony. — Sądzę, że na nich skorzystamy, choć może nam…
W ślad za nimi weszło dwóch następnych — wszyscy skierowali się do jadalni, nie wywołując zainteresowania nikogo z rodu Mayhewów.
Fox zmarszczył brwi, widząc nowo przybyłych, i uspokoił się, gdy jeden z pierwszej pary wyciągnął ku niemu aktówkę. Sięgnął ku niej… i w tym momencie Nimitz skoczył przy wtórze przenikliwego ni to syku, ni to warkotu, przypominającego odgłos rozdzieranego płótna.
Honor odwróciła się dokładnie w momencie, w którym treecat wylądował na plecach najbliższego z nowo przybyłych. Ochroniarz wrzasnął, gdy centymetrowej długości pazury wbiły mu się w ramiona, a wrzask zmienił się w wycie, gdy Nimitz sięgnął wokół jego głowy i wbił mu chwytne łapy aż po nasadę pazurów w oczy. Wycie urwało się w fontannie krwi, gdyż w następnej sekundzie środkowe łapy treecata rozszarpały mu gardło aż do kręgosłupa.
Zabity runął jak rażony piorunem, tryskając krwią z oczu i dziury nad kołnierzykiem, ale nim jego ciało dotknęło dywanu, Nimitz odbił się już od niego i wpadł na następnego, szarpiąc i tnąc wszystkimi kończynami. Jego bojowy warkot stał się jeszcze przenikliwszy i zarówno Fox, jak pozostali członkowie ochrony wpatrywali się w niego z przerażoną fascynacją zrodzoną z kompletnego zaskoczenia. Zdziwiła ich co prawda jego długość — sześćdziesiąt centymetrów bez ogona — gdy wyprostował się, zdjęty przez Honor z ramienia przed posiłkiem, ponieważ jednak był szczupły i poruszał się z wdziękiem łasicy, nie zwrócili uwagi na jego masę. Nie wiedzieli, że ważył ponad dziewięć kilo i trudno ich było o to winić — Honor przyzwyczaiła się do jego wagi przez te wszystkie lata tak, że jej prawie nie zauważała, a nie wzięli poprawki, że dla kogoś urodzonego na planecie o takim ciążeniu jak Sphinx dziewięć kilogramów stanowi subiektywnie znacznie mniejszą wagę. Uznali go z tych i z innych powodów za żywą maskotkę, a jego maniery przy stole upewniły ich, że mają do czynienia z domowym zwierzątkiem. O jego sile, nie wspominając już o inteligencji, nie mieli pojęcia, podobnie jak i o tym, że jest drapieżnikiem, toteż szybkość, z jaką zabijał, oszołomiła ich. Ale nie na długo — byli najlepiej wyszkolonymi osobistymi ochroniarzami na Graysonie i po pierwszej sekundzie szoku zadziałały odruchy.
Sięgnęli po broń. Wszyscy poza Foxem, bo on złapał Protektora, szarpnięciem wyrwał go z krzesła i cisnął za siebie. Dopiero potem sięgnął do kabury. Michael zareagował równie błyskawicznie — zbryzgany krwią zabitego, złapał obie szwagierki, wepchnął pod stół i padł na nie, osłaniając je własnym ciałem.
Honor dostrzegła to kątem oka, zbyt zaskoczona, by się ruszyć — wiedziała, że Nimitz potrafi wyczuwać jej emocje, ale sama nigdy świadomie nie zdołała poczuć jego. A tym bardziej emocji innych ludzi.
A teraz poczuła i jego, i nowo przybyłych członków ochrony. I gdy to się stało, skoczyła ku nim, przewracając krzesło. Od znajdującego się najbliżej Benjamina dzieliło ją z półtora metra — pokonała je jednym skokiem i kantem prawej dłoni uderzyła go w nasadę nosa z siłą, która wbiła zmiażdżone odłamki kości prosto w mózg. W tym samym momencie jego towarzysz z mniej niż metra strzelił do Foxa z broni ukrytej pod aktówką. Rozległ się wizg i huk, podobny do tego, jaki wydaje siekiera trafiająca w pień — Fox poleciał dobre dwa metry w tył, przewracając na dywan Protektora. Nie zdążył nawet do końca wyciągnąć broni, nim zginął. Honor skrzywiła się, słysząc ten dźwięk — strzelano z wyjątkowo paskudnej broni i na pewno nie wyprodukowanej na Graysonie: z miotacza sonicznego.
Nie tracąc czasu, z półobrotu złapała strzelca jedną ręką za kark, drugą za miotacz. A raczej chciała złapać za miotacz, nim zdąży strzelić do Protektora, ale nie trafiła i jej palce zacisnęły się na jego nadgarstku. Złapany zawył do wtóru pękających kości i wypuścił broń, a w następnej chwili, z miną pełną niedowierzania, zatoczył w powietrzu półkole i rąbnął plecami o stół. Kryształowe kielichy roztrysnęły się na wszystkie strony i nim ucichł dźwięk tłuczonego szkła, był martwy — łokieć Honor, wsparty całą jej siłą i wagą ciała, trafił go w mostek, łamiąc żebra i masakrując organy wewnętrzne. Zmarł, bo jego serce i płuca nie były w stanie dłużej funkcjonować. Drugi przeciwnik Nimitza leżał na dywanie, wyjąc i oburącz ściskając krwawą ruinę, przed sekundą będącą jeszcze twarzą, ale z korytarza słychać było kolejne tępe łupnięcia zmieszane ze strzałami z klasycznej broni palnej, a przez drzwi wpadła znacznie liczniejsza grupa ochroniarzy — wszyscy uzbrojeni byli w miotacze, toteż Honor porwała ze stołu ciężką, metalową tacę i cisnęła ją w prowadzącego. Taca pomknęła niczym ukochane frisbee Nimitza i trafiła kantem w czoło dowódcy, zabijając go natychmiast w fontannie krwi i odłamków kości. Padając, podciął nogi dwóm następnym, blokując na moment pozostałych, a zaraz potem rozpętało się piekło, gdy czterej prawdziwi członkowie ochrony zrozumieli, kto jest rzeczywistym przeciwnikiem.
Strzelanina wypełniła pokój i wśród napastników trup posypał się gęsto — ludzie Foxa byli doskonałymi strzelcami, a uzbrojeni byli co prawda tylko w pistolety, za to z eksplodującą amunicją. Mieli też doskonałe pozycje, ale było ich tylko czterech… Przez moment zamieszanie było jednak takie, że Honor nie bardzo wiedziała, kto jest kim, bo różnili się wyłącznie uzbrojeniem.
Nimitz nie miał podobnych problemów z rozpoznaniem przeciwników. Z przypominającym wycie warkotem skoczył na kolejnego napastnika, zmieniając jego twarz w miazgę niczym futrzasta piła tarczowa. Zaatakowany upadł, stojący najbliżej odwrócił się, celując w treecata. Honor włączyła się do walki. Dopadła mężczyzny trzema skokami, trafiła obcasem prawej stopy w ramię i złamała je natychmiast. Niejako w przelocie wyprowadziła lewą dłonią cios, który zmiażdżył mu tchawicę. Stanęła na obu nogach i rozejrzała się, zaskoczona ciszą — wszyscy ludzie Foxa byli martwi, podobnie jak większość napastników. A między pozostałymi znajdowali się ona i Nimitz… Wiedziała, że jest ich zbyt wielu, ale wiedziała też, że tylko ona i treecat stoją między Protektorem i jego rodziną a śmiercią. Jeśli zdołają utrzymać fałszywych ochroniarzy zablokowanych w alkowie przy wejściu, być może ochrona pałacu zdąży na ratunek, jeśli nie, cóż…
Mordercy wiedzieli, że ona tu będzie, ale przecież była tylko kobietą, więc nie brali jej pod uwagę jako przeciwnika. Nie mówiąc już o tym, że dodatkowym zaskoczeniem musiały być dla nich jej wzrost, siła i wyszkolenie w walce. A pierwsza zasada każdej sztuki walki sprowadza się do tego, że pierwszy cios, który nie zostanie zablokowany, kończy się śmiercią lub wyłączeniem z walki — a kiedy zadaje go ktoś urodzony na Sphinksie, prawie zawsze kończy się tym pierwszym. Nimitz zaś był czymś tak nieoczekiwanym, że w ogóle go nie brali pod uwagę: ot, głupie zwierzątko domowe.
W korytarzu strzelanina rozpętała się na dobre, tyle że tym razem słychać było więcej pistoletów niż miotaczy — siły bezpieczeństwa pałacu zareagowały na atak. Problem polegał na tym, że pozostali przy życiu napastnicy znajdowali się między nimi a Honor, czyli nadal skazana była na siebie i Nimitza. Zwinęła się w kulę i potoczyła, zmieniając miejsce i przewracając celnymi kopniakami dwóch napastników. Jednym zajął się natychmiast Nimitz, drugiego dobiła ciosem w skroń. Wybiła się rękoma i wstała, wyprowadzając natychmiast kopniak w twarz następnego. Obok jęknął miotacz i fala dźwiękowa przemknęła obok jej głowy. Rąbnęła strzelca na odlew w krtań, miażdżąc ją, i potężnym kopnięciem złamała kolano innego, tak że strzaskane kości wyszły tyłem nogi. Padając z wyciem, nacisnął spust i trafił któregoś z kompanów, nim zmiażdżyła mu stopą dłoń, w której trzymał broń. Następnego złapała od tyłu za szyję i obróciła się gwałtownie — wygiął się, a trzask kręgów szyjnych świadczył, że złamała mu kark. Odrzuciła trupa, przewracając kolejnego wroga. Z boku rozległ się tryumfalny okrzyk bojowy Nimitza.
Z korytarza słychać było krzyki, a stojący najbliżej drzwi napastnicy odwrócili się, strzelając przez nie na korytarz. Pozostali z furią zaatakowali powód swej klęski, a raczej dwa powody. Ktoś do niej wycelował, ale odbiła lufę kantem dłoni, drugą ręką łapiąc go od tyłu za głowę, i gwałtownie przyciągnęła do siebie i w dół. Doprowadziło to do energicznego zetknięcia twarzy napastnika z jej uniesionym kolanem — rozległ się trzask pękających kości i poczuła, jak nogawka przesiąka krwią. Złapała następnego dłońmi za szyję. Do sali wpadli prawdziwi członkowie ochrony. Zacisnęła dłoń i ktoś walnął ją kowalskim młotem w bok głowy. Usłyszała pełen furii wrzask Nimitza i poczuła, że pada — trupa wyrwało jej z dłoni, a siła ciosu obróciła ją w locie niczym szmacianą lalkę, tak że runęła na bok, odbiła się bezwładnie od dywanu i znieruchomiała na plecach.
Potworny ból wypełniający od momentu uderzenia całe jej ciało zniknął, pozostawiając otępienie i ślepotę lewego oka. Najgorsze było jednak to, że nie mogła się ruszyć, a prawym wyraźnie widziała, że ten, który ją trafił, chce ją dobić. Na zwolnionych obrotach widziała przesuwającą się broń i wykrzywioną wściekłością twarz, ale nim zdążył nacisnąć spust, jego pierś eksplodowała. Padł na nią, zalewając jej bezwładne ciało krwią; zdołała nieco przechylić głowę, czując, że za moment straci przytomność.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, był Benjamin Mayhew z dymiącym pistoletem w dłoni.
Potem była już tylko ciemność…