3

Zatrzymasz się nad brzegiem morza. Nie będziesz wiedziała, jak dotarłaś aż tutaj. Nie będziesz wiedziała, co powinnaś zrobić. Będziesz dotykać swego ciała rękami i poczujesz coś lepkiego, od stóp do głowy będziesz wysmarowana jakąś kleistą substancją, będziesz ją miała także na twarzy. Dłońmi nie potrafisz się oczyścić, bo też będą w tym upaprane. Twoja głowa będzie podobna do rozpadającego się gniazda ulepionego z błota, które będzie kapać, aż cię oślepi.

Zbudzisz się na drzewie, wczepiona w jego gałęzie, skulona, z kolanami tuż przy twarzy i rękoma na uszach, aby nie słyszeć pisków małpy kapucynki, która zabije kijem węża; on zaś nigdy nie zdoła się wślizgnąć wyżej, do tej liściastej gęstwiny, gdzie ty się ukryjesz. Kapucynka będzie robiła to, co ty sama zechcesz robić. Będzie zabijać węże. Wąż już ci nie przeszkodzi w zejściu z drzewa. Ale siła, jaką się wykaże małpa, zabijając go, przerazi cię tak samo -albo i bardziej – niż groźba natknięcia się na węża.

Nie będziesz świadoma, jak długo tu jesteś, żyjąc samotnie pod sklepieniem leśnych gałęzi. Chwilami nie będziesz dobrze widziała. Uniesiesz dłoń do czoła, ilekroć zechcesz odróżnić niebezpieczeństwo, grożące ci ze strony węża, od gwałtowności, z jaką kapucynka go zabije, ale nie zabije to twego strachu. Z wielkim wysiłkiem zdobędziesz się na to, aby pomyśleć, że najpierw zagrozi ci wąż, i to będzie wcześniej, wcześniej, a małpa kapucynka zatłucze go kijem, ale to będzie później, później.

Teraz małpa odejdzie z obojętną miną, ciągnąc swój kij, ale też hałasując: będzie cmokać i poruszać językiem koloru łososia. Łososie popłyną w górę rzeki, pod prąd: to wspomnienie olśni cię, poczujesz radość, bo przez kilka minut będziesz coś wspominać – chociaż wkrótce potem pomyślisz, że to tylko sen, wyobraźnia, przeczucie: łososie będą płynąć pod prąd, aby dać życie i zasłużyć na nie, zostawić swoje jaja, oczekiwać swoich małych… Ale kapucynka zabije węża, to pewne, jak pewne będzie to, że kapucynka narobi hałasu, kiedy skończy swoją robotę, a wąż zdoła tylko zasyczeć swym rozwidlonym językiem i również stanie się pewne, że teraz zwierzę o najeżonej szczecinie zbliży się do nieruchomego węża i zacznie go oskubywać ze skóry koloru lasu i pożerać jego mięso koloru księżyca. Będzie to dobry moment, żeby zejść z drzewa. Niebezpieczeństwo minie. Las zawsze cię ochroni. Zawsze możesz tu wrócić i ukryć się w gąszczu, w którym nigdy nie ma słońca…

Słońce…

Księżyc…

Spróbujesz artykułować słowa, które służą do określenia tego, co widzisz. Słowa są jak krąg regularnych ruchów, które nikogo nie zaskakują, ale nie gromadzą się dokoła jakiegoś centrum. Oto chwila, w której las będzie podobny do samego siebie i okryje się ciemnością, i tylko mieniąca się kula o barwie grzbietu dzika zdoła przeniknąć gdzieniegdzie przez gałęzie. I ta druga chwila, kiedy las napełni się promieniami, podobnymi do zwinnych ptasich skrzydeł.

Zamkniesz oczy, aby lepiej słyszeć to jedno, co będzie ci towarzyszyć, jeżeli nadal będziesz żyła w lesie: szept ptaków i syczenie węży, kłopotliwe milczenie owadów i głosy gadatliwych małp. Groźne ataki dzików i jeżozwierzy szukających jadalnych odpadków.

To będzie twoje schronienie i opuścisz je z żalem, pokonując rzeczną granicę, która oddziela las od świata płaskiego, nieznanego, do którego zbliżysz się pod wpływem czegoś, co nie jest strachem ani odrazą, ani lekarstwem, a tylko odruchem, chęcią poznania twego otoczenia, nie tracąc poczucia nieobecności jakiegoś „przedtem”, albo „potem”, ty, która będziesz istnieć zawsze dopiero teraz, teraz, teraz…

Ty, która przepłyniesz wpław wzburzoną i błotnistą rzekę, obmywając z siebie drugą skórę – skórę ze zgniłych liści i grzybów, która cię okryje podczas tamtych godzin spędzonych na drzewie. Wyjdziesz z wody oblepiona brunatnym błotem znad brzegu, po którym będziesz musiała się wspinać z rozpaczliwym wysiłkiem, aby stanąć po drugiej stronie rzeki; będziesz walczyć z drżeniem ziemi i z siłą spienionej wody, aż w końcu, pełznąc na czworakach, pokonana zmęczeniem, znajdziesz się tam, dokąd zmierzałaś, i, nawet nie wstając, osuniesz się na ziemię, aby usnąć.

Obudzą cię wstrząsy poruszające ziemię.

Będziesz szukała bezpiecznego miejsca.

Nie będzie nic pod tym niebem pozbawionym światła, niebem jak nieprzejrzysty, gładki dach z połyskujących kamieni. Nie będzie nic prócz równiny, rozciągającej się przed tobą, rzeki za twoimi plecami i lasu za rzeką, i gromady ogromnych włochatych czworonogów, których kopyta uderzają o ziemię z hukiem płoszącym stada rogaczy, zdezorientowanych, przerażonych, ustępujących miejsca tamtym, póki ziemia się nie uspokoi, nie zapadnie zmrok, a równina nie pogrąży się we śnie.

Tym razem zbudzi cię nieustająca krzątanina stworzonka o ostro zakończonej trąbce, małego i szpetnego, które ryje ziemię w poszukiwaniu mikroskopijnych żyjątek, jakie zmieściłyby się w jego trąbce. Jego pisk jest cichutki, ale dołączają doń inne podobne głosy, tak liczne, że aż uformuje się cała armia ryjówek, niesfornych, niespokojnych, nienasyconych, zapowiadających kolejny wstrząs, od którego zadrży równina.

Ryjówki być może pochowają się, a rogacze powrócą, najpierw spokojne, wystawiające się na pokaz, będą biegać tam i z powrotem po równinie, ale też otaczać pewne miejsca, do których zbliżają się inne rogacze, tylko po to, by spotkać się z żywiołowym oporem ze strony „władcy” tego skrawka ziemi, co zaraz je przepędzi. Wywiąże się zacięta walka między rogaczem-właścicielem i tymi, które chcą mu odebrać jego teren. Ty, niewidzialna dla nich i nielicząca się w tym sporze, będziesz ze swego ukrycia obserwować ich zmagania, okrwawione rogi, bojowy zapał, aż do chwili, kiedy jeden z przeciwników zwycięży i jako pan tego terytorium odpędzi broczących krwią rywali, a na każdym sąsiednim terenie jeden z rogaczy o wielkiej koronie i potężnych organach płciowych zbliży się do pola, na które teraz wejdą, łagodne i obojętne, samice tego szczepu, aby skubać trawę i dawać się dosiadać zwycięskim samcom, nawet nie podnosząc głowy ani nie przestając jeść; samce parskają, chrząkają, grzmią jak to przeklęte niebo, które skazuje je na nieustanną walkę, aby móc się radować tą jedną chwilą; samice aż do końca zachowują milczenie…

I ty w końcu, sama pośród nieodstępującego cię mroku, krzyczysz w swej samotności, tak jakby stado rogaczy i ich samic nadal okupowało równinę, pustą teraz i osamotnioną, jak osamotniona będziesz ty, wyczuwając intuicyjnie, że powinnaś stąd uciec, odejść daleko, gnana nieznanym strachem: może się zdarzyć, że natkniesz się niespodziewanie na ogromnego rogacza, który, skubiąc spokojnie trawę nad rzeką, zobaczy cię i pomyli z innym stworzeniem z powodu twojego dziwnego zapachu, twojej rudej grzywy i twego sposobu poruszania się na czworakach…

Po wielu wschodach i zachodach słońca zatrzymasz się nad brzegiem morza. Nie będziesz wiedziała, co masz teraz robić. Zaczniesz obmacywać swoje ciało i poczujesz, że jest lepkie, wysmarowane od stóp po czubek głowy kleistą substancją, którą będzie umazana twoja twarz i ręce, i nie zdołasz się oczyścić dłońmi, bo i one będą lepkie i brudne. Twoja głowa będzie rozpadającym się gniazdem z błota i zacznie ci ono kapać na twarz, aż cię oślepi. Będziesz chciała widzieć i nie widzieć.

Oto dwa morskie stworzenia, dwa razy tak długie jak ty, gdy się położysz. Kłębią się w wodzie w zawziętej, czasem nawet śmiertelnej walce, kiedy dwie ryby posłużą się swym pyskiem – tak jak małpa posłuży się kijem – używając swoich ostrych zębów. To, owszem, zobaczysz.

Nie będziesz rozumiała, dlaczego tak walczą. Poczujesz się opuszczona i samotna, i smutna, kiedy idąc kamienistą plażą, zobaczysz dwie małe rybki, takie same jak tamte duże, różniące się od nich tylko rozmiarami – będą leżały na kamieniach, roztrzaskane, ze śladami zębów dużych ryb odciśniętymi na ich martwych ciałach jak wpisane tu specjalne znaki. I powróci jak olśnienie z nieba to wspomnienie: znaki napisane krzemieniem w otworach obronnych w górach.

Zobaczysz, jak większe ryby atakują się nawzajem w morzu, póki się nie pozabijają albo nie pouciekają, i wyda ci się, że rozumiesz tę walkę, ale nie zrozumiesz śmierci dwóch małych rybek-dzieci zamordowanych przez własnych rodziców i – będziesz to widziała jeszcze niejeden raz -martwych, porzuconych na plaży.

Kiedy indziej te same ryby, duże i białe, i żwawe, będą igrały wśród fal, popisując się gigantycznymi skokami i zachowując się tak, jakby morze było miejscem rozrywki. Będziesz szukała sposobu na to, aby myśleć, czując, że jeśli będziesz myśleć, będziesz musiała pamiętać. Będzie kilka rzeczy, które, owszem, zechcesz wspominać, i parę innych, o których chciałabyś – lub powinna byś – zapomnieć.

Zapominać i pamiętać, stojąc nad morzem – oto dwa trudne momenty, które twoja głowa musi rozróżnić. Instynktownie podniesiesz rękę, dotykając czoła, ilekroć o tym pomyślisz. Bo dla ciebie jeszcze bardzo niedawno temu nie istniało żadne „przedtem” ani „potem”, lecz tylko to: chwila i miejsce, gdzie się znajdziesz, robiąc to, co powinnaś robić, tracąc wszystkie swe wspomnienia, choćbyś zaczynała sobie wyobrażać, że pewnego dnia staniesz się młodsza, będziesz mała jak te martwe małe rybki, będziesz żyła przytulona do kobiety opiekującej się tobą, o wszystkim tym zapomnisz, czasem będzie ci się zdawało, że zrobiłaś to wszystko teraz, dopiero co, na tej kamienistej plaży, że nie zrobisz nic, zanim nadejdzie ta chwila, ani potem, po jej nadejściu -wiele trudu włożysz w wyobrażenie sobie tego „przedtem” i „potem” – ale tego mglistego ranka, gdy zaćmione słońce będzie niewidoczne, ujrzysz wielkie białe ryby wyskakujące nad powierzchnię wody, igrające z morzem, po tym jak zabiły swoje dzieci, porzucając je na plaży, i po raz pierwszy powiesz sobie: nie może być, to się nie stanie, i poczujesz się tak, jakby czyhała na ciebie jakaś wewnętrzna siła podobna do ruchu fal, wśród których igrają ryby, ci radośni mordercy.

Wówczas coś, co tkwi w tobie, w twoim wnętrzu, każe ci biec po plaży, poruszać się, wyginać i prostować, wznosząc ramiona, zaciskać pięści, dotykać piersi, rozsuwać nogi, przykucać, tak jakbyś miała rodzić czy siusiać, czy oddawać się mężczyźnie.

Zaczniesz krzyczeć.

Będziesz krzyczała, bo poczujesz, że to, co chce ci powiedzieć twoje ciało, tu, nad samym morzem, i ta zabawa białych ryb, i śmierć rybek zamordowanych to już zbyt gwałtowne i zbyt nagłe doznanie (możesz to wyrazić także w inny sposób). Będziesz to czuła: wybuchniesz gniewem podsumowując to, co ma ci się przydarzyć – małpa ponownie zamorduje węża, wąż zostanie znowu pożarty przez jeżozwierza, ty zejdziesz z drzewa i przepłyniesz przez rzekę, uśniesz, dysząc ciężko, i zbudzi cię dudnienie rozlegające się na równinie, po której będą się bezładnie uganiały stada włochatych żubrów, aby oznakować swój teren i kopulować ze swymi samicami, a ty, zbudziwszy się, staniesz nad brzegiem morza, patrząc, jak walczą ze sobą ryby i jak zabijają swoje potomstwo, po czym wracają do wesołej zabawy – i może zaczniesz krzyczeć takim głosem jak ptak, którym nigdy się nie staniesz, jeżeli nie zdobędziesz się na śpiew, dziwny, gardłowy, może zaczniesz krzyczeć, aby powiedzieć, że jesteś samotna, że nie wystarczy ci poruszanie się w tańcu, że pragniesz iść jeszcze dalej w tej chęci powiedzenia czegoś, pragniesz wykrzyczeć coś, co się nie łączy z twoim zachowaniem nad brzegiem morza, że chciałabyś krzyczeć i śpiewać namiętnie, aby oznajmić, że jesteś tutaj, tu, we własnej osobie, gotowa na wszystko, ty…

Przez dłuższy czas będziesz samotnie przemierzała pustą ziemię, bojąc się, że nie spotkasz istoty takiej jak ty…

„Dłuższy czas” to określenie trudne do pojęcia, ale kiedy wymawiasz te dwa słowa, zawsze będziesz widziała siebie samą u boku jakiejś nieruchomej kobiety, w jednym jedynym miejscu i w jednym momencie.

Teraz, ledwo ruszysz w drogę, poczujesz, że już nie jesteś sama; to obciąży twoje życie tak silnie jak nagły upadek na duchu, jakby wszystko, co zdołasz ujrzeć, usłyszeć, wyczuć dotykiem, nie było prawdziwe.


Nie będzie już przy tobie kobiety, która cię chroniła. Nie będzie ciepła. Nie będzie pożywienia.

Rozejrzysz się wokół siebie.

Zobaczysz tylko to, co cię otacza, a tym czymś nie będziesz ty, ponieważ będziesz tym, czym znowu chciałabyś być.

Ruszysz w drogę powrotną, do lasu, bo poczujesz głód. Zrozumiesz, że tylko z konieczności wyszłaś z lasu w poszukiwaniu jedzenia, a teraz ta sama konieczność każe ci wrócić z pustymi rękoma do leśnej gęstwiny. Poczujesz pragnienie i uświadomisz sobie, że morze, w którym zawsze będą igrać żwawe ryby, nie użyczy ci spokoju. Wrócisz nad mętną rzekę. Po drodze znajdziesz owoce koloru krwi i zjesz je żarłocznie, aby potem patrzyć na swoje poplamione dłonie. Zdasz sobie sprawę, że chodzisz, jesz, zatrzymujesz się i śpisz w zupełnej ciszy.

Nie będziesz rozumiała, czemu naśladujesz teraz taniec morza, ten gwałtowny ruch całego ciała, bioder, ramion, szyi, kolan, paznokci…

Kto cię ujrzy, kto zwróci na ciebie uwagę, kto podchwyci to niepokojące wołanie, jakie w końcu wydobędzie się z twego gardła, kiedy pobiegniesz z powrotem do lasu i będziesz się przedzierać przez kolczaste gałęzie? Zdyszana wyjdziesz znów na step, potem będziesz biegła pod górę skuszona widokiem wysokiej skały, zamkniesz oczy, aby złagodzić ból po długim podchodzeniu, i wówczas zatrzyma cię krzyk. Otworzysz oczy i zobaczysz, że stoisz nad przepaścią. Urwisko i pustka u twoich stóp. Głęboki wąwóz, a po drugiej stronie, na wysokiej wapiennej równinie, jakaś postać, która będzie krzyczała do ciebie, będzie machała ramionami, będzie podskakiwała, abyś ją spostrzegła, będzie cię wzywała każdym ruchem, całym ciałem, ale przede wszystkim będzie wołać pełnym głosem: zatrzymaj się, nie upadnij, niebezpieczeństwo…


On będzie nagi, tak jak ty. Tobie po raz pierwszy coś przyjdzie na myśl. Zobaczysz tamten moment, w którym oboje będziecie czymś okryci, choć teraz nie jesteście, teraz identyfikować was będzie nagość; on będzie miał kolor piasku – on cały, jego skóra, owłosienie, jego głowa -i biały mężczyzna krzyknie do ciebie: „zatrzymaj się, tu niebezpiecznie”, ale ty zrozumiesz dźwięki e-de, e-me – „pomóc”, „kochać” – szybko przemieniające się w twoim spojrzeniu i w wyrazie twarzy, i w głosie w coś, co dopiero w tym momencie, kiedy krzykniesz do mężczyzny z drugiego brzegu, rozpoznasz w sobie samej: on na mnie patrzy, ja na niego patrzę, ja do niego wołam, on do mnie woła, a gdyby nie było nikogo tam, gdzie jest on, nie wołałabym tak, krzyczałabym, żeby odpędzić gromadę czarnych ptaków, albo krzyczałabym ze strachu przed jakimś przyczajonym drapieżnikiem, ale teraz będę krzyczała po raz pierwszy, żeby prosić albo dziękować za coś tej istocie, takiej samej jak ja, ale różniącej się ode mnie, już nie będę krzyczała z konieczności, będę krzyczeć, bo tego pragnę: e-de, e-me, pomóż mi, kochaj mnie.

Zechcesz mu podziękować za ten krzyk, który cię uchronił od upadku w przepaść i roztrzaskania się o skały na jej dnie, ale ponieważ głos nie dochodzi, jeżeli nie krzyczysz, a ty nie Wiesz, jak masz zawołać do mężczyzny, który cię uratuje, więc podniesiesz głos; będziesz musiała odzywać się głośniej niż on, aby on mógł cię usłyszeć z drugiego brzegu wąwozu, ale dźwięk, który się wydostanie z twojej piersi, z gardła i z ust, aby mu podziękować, to dźwięk, jakiego ty sama chyba nigdy nie słyszałaś podczas tych wszystkich zmian księżyca i słońca, których blask spada na ciebie nagle na dźwięk Twego głosu, głosu, załamującego się pod koniec nie nazywasz „krzykiem”, jeżeli krzyk byłby tylko natychmiastową reakcją na ból, na zdziwienie, na strach, na głód…

Teraz, kiedy krzyczysz, pojawi się coś nieprzewidzianego; już nie podniesiesz głosu dlatego, że potrzebujesz czegoś, lecz dlatego, że będziesz czegoś chciała. Twój krzyk nie będzie już naśladowaniem tego, co mogłaś słyszeć zawsze – szumu trzcin nadrzecznych, huku łamiących się fal, głosu małpy obwieszczającej, gdzie jest, głosu ptaka nawołującego do ucieczki znad zimnej krainy, ryku jeleni w porze opadania liści, porykiwania bizonów zmieniających skórę, kiedy słońce świeci bardzo długo, chrząkania dzika, gdy zżera resztki padliny pozostawione przez lwa…

Prędzej czy później zorientujesz się, że on będzie ci odpowiadał bardzo krótkimi zgłoskami, niepodobnymi do kląskania ptaków ani do ryku turów: a, aaach, o, oooooh, em, emmm, i, iiiii, ale poczujesz jakieś ciepło w sercu i najpierw nazwiesz je „czuję się większa niż on”, a potem „taka sama, jaki może być on”. Połączysz krótkie dźwięki: a-o, a-em, a-ne, a-nel, w ten prosty okrzyk nad przepaścią i szkieletami zwierząt na dnie przepaści, na skalnym cmentarzu; krzykniesz, ale twój krzyk będzie już oznaczał co innego, nie będzie krzykiem z konieczności, jak dawniej, ale czymś nowym, a-nel, krótkim wezwaniem, któremu będzie towarzyszyć prosty gest polegający na rozłożeniu ramion, a następnie złączeniu ich na piersi, z rozwartymi dłońmi, zanim wyciągniesz ręce do mężczyzny z drugiego brzegu; a-nel, a-nel – z tego słowa i z tego gestu narodzi się coś innego, ty będziesz to wiedziała, ale nie potrafisz tego nazwać; jeśli on przyjdzie ci z pomocą, może potrafisz nadać nazwę temu, co zrobisz.

Poczujesz głód i zaczniesz zbierać małe czerwone owoce, które zobaczysz w pobliskim lesie. Ale kiedy wrócisz potem na swoje miejsce nad krawędzią skalnego urwiska, będzie już noc i uśniesz natychmiast, tak jak usypiałaś zawsze.

Tylko że tej nocy w twoim śnie stanie się coś, o czym nie śniłaś nigdy przedtem. Jakiś głos powie do ciebie: Znowu będziesz istnieć.

O wschodzie słońca zerwiesz się, bo będziesz się bała, że go stracisz. Bo przyjdziesz tu w poszukiwaniu tego mężczyzny, który znajduje się po drugiej stronie przepaści.

On tam będzie, da ci znak, poruszając uniesionym ramieniem.

Ty odpowiesz mu w ten sam sposób.

Ale tym razem on nie będzie krzyczał. Zrobi to samo, co ty robiłaś wieczorem.

Odezwie się ściszonym głosem, powtórzy: „a-nel, a-nel”, wskazując na ciebie, a potem, dotykając palcem własnej piersi, powie trochę głośniej, ale nowym, nieznanym tonem: „ne-il, ne-il”…

Ty najpierw nie będziesz wiedziała, jak mu odpowiedzieć, poczujesz, że nie starczy ci głosu, powtórzysz to, co było nad brzegiem morza, to falowanie całym ciałem, a on będzie na to patrzył, nie naśladując cię, z jakąś dziwną miną, jakby się oddalał, jakby cię nie chciał, i splótłszy ramiona, podniesie głos: „a-nel, a-nel”. Ty zrozumiesz, przestaniesz tańczyć, zaczniesz naśladować coraz donośniej, ale coraz słodszym głosem, śpiew ptaków, szum morza, kołysanie się drzew, igraszki małp, walkę reniferów, plusk płynącej rzeki; te dźwięki będą się ze sobą łączyć, nakładając się na siebie, nanizując, jak coś, co nosi się zawiązane dookoła szyi, to coś, ten ktoś… ty będziesz opiekunką, tą zapomnianą, tą, którą znów on musi spotkać.

A-nel.

To będziesz ty.

Powtórzysz to i powiesz sobie, to będę ja, on powie, że to jestem ja.

On wskaże ci drogę, ale jego głos powstrzyma twój innym głosem, bliższym ciała niż ziemi, a ty usłyszysz w głosie mężczyzny – ne-el? – wołanie skierowane do ciała.

Śpiew ciała. Śpiew. Jak można by nazwać słowo, które nie będzie jedynie krzykiem?

Śpiew.

To już nie będzie tylko głos.

Wypowiesz te słowa i wówczas pozostawisz za sobą piski, skrzeczenie, porykiwanie, huk fal w przyboju, burze i piasek nadbrzeżny.

On – ne-el? – zacznie schodzić ze skały, skinąwszy na ciebie, a ty powtórzysz ten jego gest i będziecie schodzić, wydając bezładne okrzyki, które będą kierowały krokami każdego z was, gdy – gnani pragnieniem spotkania się -w pośpiechu zapomnicie o łagodnym brzmieniu imion a-nel i ne-el, wracając z konieczności do mruczenia, wycia, skrzeczenia, ale oboje będziecie czuli poprzez drżenie waszych ciał, że teraz biegniecie, chcąc przyśpieszyć zbliżenie się; że aby się odnaleźć, trzeba ruszyć się z miejsca; że podczas biegu na to tak upragnione przez was oboje spotkanie któreś z was powróci do krzyków i gestów używanych dawniej, co jednak nie będzie miało znaczenia; że mówiąc sobie a-nel i ne-el, powiecie też e-de i e-me, i to będzie dobre, ale także zrobicie coś strasznego, coś zakazanego: nadacie inny czas tej chwili, w której żyjecie i w której będziecie żyć; czasy oszalały, otworzono wrota zakazanego terenu przed tym, co już przeżyliście kiedyś.

Ta scena zwróci cię ku owemu „przedtem” i „potem”, do którego tęskniłaś. Wówczas będziesz się bawić jak wystawiające się na pokaz rogacze, które określają swoje terytorium pod słońcem, coraz wyżej stojącym na niebie, gromadzą się w liczne stada, póki nie wybuchnie walka: wyleją się strumienie potu i spienionej śliny koloru soli, oczy zaczną pałać, rogi będą uderzać o rogi, a ty, leżąc na równinie, zatęsknisz za bezpieczną osłoną lasu; rogacze będą walczyły przez cały dzień, aż w końcu zostanie ich tylko tyle, ile ty możesz policzyć na palcach obu rąk – zostaną te, które będą panami wywalczonych skrawków równiny.

To doznanie będzie takim przeżyciem, że rozproszy się natychmiast, tak jakby najgłębsza prawda nie tolerowała wnikliwych rozważań. Ta chwila popchnie do działania, poruszania się, wydawania okrzyków.

Ale zarówno gwałtowne działanie, jak bezładne krzyki znikną w momencie, kiedy na dnie, w pyle, który będzie jak łoże dwóch gór dzielących je między siebie, ty i on spojrzycie sobie w twarz, będziecie się sobie przyglądać, a potem każde coś krzyknie samo, poruszy się, wznosząc ramiona, odciskając ślad swoich stóp w pyle, i wreszcie oboje, ukucnąwszy, będziecie kreślić palcami koła na dnie wąwozu, póki nie znuży was fizyczny wysiłek; wtedy patrząc sobie nawzajem głęboko w oczy, będziecie mówić z początku bez słów e-de, e-me, będziemy się nawzajem potrzebowali, będziemy się kochali i już nigdy nie będziemy tacy jak przedtem, zanim poznaliśmy się.

Czy on znów będzie… istnieć? – odważy się zapytać ona, zrazu bardzo cicho, potem coraz głośniej, a na koniec powtarzając to, co oboje nazwą pewnego dnia „śpiewem”: Has, has…

Wtedy on podaruje ci kryształowy kamień, a ty zapłaczesz i podniesiesz go ku ustom, a potem będziesz go trzymała między piersiami i nie będziesz miała żadnej innej ozdoby prócz tej.

Has, has, merondor, dirikolitz, powie on.

Has, has, fory mi dinikolitz, odpowiesz śpiewem ty.

Teraz, wyczerpani, będziecie spali razem w łożu z błota, na dnie przepaści. Ale on wyciągnie się, wyprostowany sztywno, z twarzą zwróconą ku górze, a ty wrócisz do jedynej pozycji, jaką przyjmujesz we śnie: będziesz spala skulona w kłębek, z kolanami pod brodą, a ne-el wyciągnie ramię ku tobie, abyś mogła położyć na nim głowę.

O świcie pójdziecie przed siebie razem, on cię prowadzi, ale teraz już nie będzie tak jak wtedy, kiedy wszędzie chodziłaś sama. Teraz twój poprzedni zwyczaj samotnych wypraw wyda ci się prostacki i brzydki, bo u boku mężczyzny twoje ciało będzie się poruszać w innym rytmie, który zacznie ci się wydawać bardziej naturalny. Wrócisz nad brzeg morza, aby przekonać się, że twoje ruchy są znów gwałtowne i niepohamowane, tak jakby coś w twoim wnętrzu chciało wybuchnąć, a teraz już nie… ręka ne-ela uspokaja cię, a dźwięki, które wydobywają się z twoich ust, będą zgodne z nowymi uczuciami, jakie zaczną ci towarzyszyć dzięki rytmowi mężczyzny.

Będziecie szli razem i poszukacie wody i pożywienia, nie mówiąc ani słowa.

Będziecie się posuwali naprzód bezładnie, nie w linii prostej, tylko kierując się węchem.

Zobaczycie, wchodząc na równinę, padłego jelenia, w chwili gdy będzie się stamtąd oddalał lew, pożerając jeszcze resztki wnętrzności rogacza. Ne-el rzuci się na to, co zostało z rozpłatanego zwierzęcia, i da ci znak, żebyś pomogła mu wziąć to wszystko, co niecierpliwy lew zostawił, najpierw części obrośnięte tłuszczem, potem kość łopatkową jelenia, kość kwadratową i suchą; ne-el będzie ją niósł w ręku, przyciskając do piersi, gdy oddalicie się od szczątków padliny, aby się ukryć w leśnym gąszczu przed dzikiem, który zjawi się w porze upału i będzie pożerał czerwone resztki jelenia.

Z kością w ręku ne-el poprowadzi cię do jaskini.

Przemierzycie pastwiska o trawie sięgającej waszych oczu, bystre, płynące z szumem rzeki i brunatne lasy, aż w końcu dotrzecie do bram półmroku.

Przejdziecie po ciemku znanym mu korytarzem, po czym zatrzymacie się i ne-el będzie pocierał czymś jakiś przedmiot w ciemności, aż zapali knot, który rzuci drżące światło na ściany, ożywiając widniejące na nich postacie, które on ci będzie pokazywał i na które ty będziesz patrzeć szeroko otwartymi oczami i z mocno bijącym sercem.

Będą to te same jelenie, co walczyły na równinie, para jeleni, ale nie takich, jakie ty pamiętasz: samiec wyniosły, władczy i skłonny do bójki, samica potulna i obojętna na wszystko.

Będą to dwa stworzenia, które kochają się zwrócone do siebie przodem: on zbliża czoło do jej czoła, a ona z miłością tuli do niego głowę, gdy on liże jej czoło; samiec klęczy, samica spokojnie czeka.

Obraz na ścianie jaskini wprawi cię w zdumienie, a-nel, zaczniesz płakać, patrząc na coś, co z początku wyda ci się dziwne, ale potem każe ci myśleć o czymś, co zapewne straciłaś, o czym zapomniałaś i czego potrzebowałaś zawsze, i co zarazem chciałabyś mieć na zawsze; jesteś wdzięczna ne-elowi za to, że cię tu przywiódł, abyś poznała owo olśnienie czymś, co jest tak dla ciebie nowe, że nie potrafisz przypisać tego dłoniom, które teraz odsuwają się, aby zabrać się do pracy.

Tłuszcz zabrany jeleniowi sprawi, że będzie się palił knot zrobiony z gałązki kolczastego krzaka.

Będzie się wypalał powoli, chwiejnie, a w jego świetle zakochane jelenie z malowidła na ścianie nabiorą życia i przedłużą swe czułe pieszczoty, takie same, a-nel, jak to dziwne uczucie, które teraz każe ci podnieść głos, próbując szukać słów i rytmu, by uświęcić lub odtworzyć, lub uzupełnić – nie potrafisz tego wyjaśnić – malowidło; ne-el będzie w dalszym ciągu przy nim pracował, rysując i kolorując sylwetki zwierząt palcami ubrudzonymi czymś, co ma barwę krwi, taką jak sierść jelenia.

Będziesz zmieszana i zadowolona, a tymczasem coś w twoim wnętrzu przemieni ci głos, będzie to coś, czego dotychczas nie mogłabyś sobie nawet wyobrazić, jakaś nowa siła powstanie w twej klatce piersiowej, poruszy twoje wargi i wyłoni się jako donośny dźwięk, rozsławiający wszystko to, co pulsuje w tobie, chociaż ty nigdy byś się nie domyśliła, że taka siła istnieje.

Ten dźwięk, jaki wypłynie z twoich ust, to będzie śpiew, dotąd dla ciebie niewyobrażalny. Pieśń, opowiadająca o tym, czego aż do tej chwili nie wiedziałaś o sobie samej. Tak jakby wszystko, co przeżyłaś w lesie, nad morzem, na pustej równinie, nabrało teraz w całkiem naturalny sposób barw siły i czułości, i tęsknoty, które nie mają już nic wspólnego z krzykiem o pomoc, krzykiem z głodu i krzykiem ze strachu: dowiesz się, że masz nowy głos i że ten dawny jest już niepotrzebny; coś, co tkwi w tym głosie, w samym głosie, uświadomi ci to; to, że będziesz śpiewać, podczas gdy on maluje różne rzeczy na ścianie, nie będzie czynnością tak konieczną jak szukanie pożywienia albo polowanie na ptaki, albo obrona przed dzikami, albo spanie (zwinąwszy się w kłębek) czy też wdrapywanie się na drzewa lub zabawy z małpami.

To, co zaśpiewasz, nie będzie już koniecznym krzykiem.

Potem ty i on popatrzycie na siebie, gdy przyjdzie pora odpoczynku, i oboje będziecie wiedzieli, że zostaniecie razem, bo będziecie słuchać się nawzajem i czuć, i uważać się za parę istot złączonych na zawsze. Będziecie rozpoznawani jako dwoje ludzi, którzy myślą tak jak jeden człowiek, ponieważ każde z was będzie obrazem drugiego -jak te jelenie, które on będzie malował na ścianie, podczas gdy ty zaczniesz śpiewać, odsunąwszy się nieco od niego, aby własnoręcznie obrysować na drugiej ścianie kontur cienia mężczyzny. On wtedy spróbuje ci powiedzieć tymi nowymi słowami z twojej piosenki: to będziesz ty, bo to będę ja, bo to będziemy my oboje, dlatego że tylko ty i ja możemy zrobić to, co zrobimy.

Będziecie wychodzić codziennie na poszukiwanie kamieni o ostrych brzegach, a także skał, z których da się odłupać mniejsze głazy, takie, aby można je było zanieść do jaskini i tam ostrzyć ich krawędzie.

Natkniecie się na resztki padłych zwierząt – równina będzie jednym gigantycznym, płaskim cmentarzem – i wyciągniecie z nich to, co inne zwierzęta zawsze będą zostawiać: kość szpikową; ne-el ogrzeje ją do bardzo wysokiej temperatury, aby wydostać ze środka pożywny szpik, który zawsze dla was zostanie, bo inne zwierzęta nie będą znały tego przysmaku.

Poszukacie także liści i ziół, które można jeść, a nawet używać ich jako lekarstwa na gorączkę i bóle głowy i całego ciała, do obmywania i oczyszczania się po wypróżnieniu oraz do tamowania krwi po zranieniu. Tego wszystkiego nauczy cię on, chociaż to on będzie wracał nagi i poraniony po walkach, o których nigdy nie opowiada, od czasu jak ty zaczęłaś coraz rzadziej wychodzić z jaskini.

Pewnego dnia zatrzyma ci się comiesięczne krwawienie i ne-el złoży ręce przed tobą i powie ci, że on zostanie tutaj z tobą, aby ci pomagać. Wszystko odbędzie się pomyślnie. Nie ma nic łatwiejszego jak to.

Wtedy nadejdą długie i zimne noce, i wszystko, co można by osiągnąć poprzez ruch, będziecie mieli teraz dzięki odpoczynkowi i ciszy nocnej.

Nauczycie się być razem i radować się, leżąc obok siebie, i dając wyraz tej radości.

O merikaria! O merikariba!

Ne-el oprze głowę na twoim wzdętym brzuchu.

Powie, że jakiś głos daje mu znać: to się zbliża.

Głosy obojga będą miały różne odcienie, bo miłość nie będzie już taka sama i seks też będzie inny, i będzie wymagał innych słów, które powinny mu towarzyszyć.

Śpiewy, jakie teraz wymyślicie, będą coraz swobodniejsze, dopóki rozkosz i popęd obojga nie połączą się z sobą.

Gesty wyrażające pragnienie stopią się ze śpiewem i nie będzie już różnicy między jednym a drugim.

Teraz ne-el coraz częściej będzie musiał wychodzić sam, a konieczność szukania pożywienia ty odczujesz jako rozłąkę, która ci odbierze mowę, i tak właśnie powiesz jemu, a on ci odpowie, że aby upolować zwierzę, on też musi zachować milczenie. Ale on podczas takich wypraw będzie słuchał śpiewu ptaków, a świat zawsze będzie pełen pisków, krzyków, a także płaczliwych skarg.

Ale ja będę przede wszystkim słuchać twego głosu, a-nel.

Opowie ci, że przyniesie ryby z wybrzeża, ale że woda się cofa i on musi teraz wchodzić coraz dalej, aby zbierać ślimaki i ostrygi. Wkrótce może się znaleźć koło tej wyspy, którą widać zawsze, jako odległą i zamgloną, z plaży, gdzie spotyka się ryby, skaczące i zadające śmierć. Teraz nie, teraz to odległe przybliża się.

Powie ci, że on się tego boi, bo bez ciebie będzie sam, ale z innymi ludźmi też.

Ne-el wyjdzie szukać jedzenia, pójdzie sam i nie będzie musiał nic mówić. Wystarczy, że weźmie coś ze sobą, powie. Toteż wróci z takim pośpiechem i w podskokach wbiegnie do jaskini, bo będzie wiedział, że tam zobaczy ją, będzie z nią.

Merondor dinkorlitz.

Spytasz go, czy gdy wychodzi sam, czuje to samo co ona, która będąc sama, nie odczuwa potrzeby czegokolwiek, tylko chciałaby coś zjeść albo się czegoś napić, albo zrobić to, co musi zrobić, i w ten sposób wszystko zniknie, jak tylko zostanie zrobione albo zjedzone.

Nie zostanie ani śladu.

Nie zostanie żadne wspomnienie.

Tak, zgodzi się on, może razem będziemy mogli to sobie przypomnieć.

Zdziwią cię te słowa. Nie zdałaś sobie sprawy z tego, że z wolna zaczynasz wspominać, że żyjąc w samotności, zaniechałabyś tego zwyczaju, że bez ne-ela twój głos odzywałby się na różne sposoby, ale przede wszystkim byłoby w nim cierpienie i krzyk bólu.

Tak, powie on, ja krzyknę, atakując zwierzę, ale będę myślał o tym, co poczuję do ciebie, kiedy tu wrócę, i to, co ci powiem, będzie głosem mojego ciała, które poluje, i mojego ciała, które kocha.

Jestem ci to winien, a-nel (A-nel, tradiun).

Ne-el… Będę cię potrzebować (Ne-el… Trudinxce).

Będziesz mógł powiedzieć mi kiedy (Merondor aixo).

Zawsze {Merondor).

Dlatego tej nocy, kiedy jej śpiew – twój śpiew, a-nel -zmieni się w przeciągły jęk aaaaaaa…, powrócą do twej głowy i twego ciała wszystkie bóle, które mają nadejść, będziesz prosiła o pomoc, tak jak na początku, i on ci jej udzieli, będą mówili tylko to, co trzeba powiedzieć, aby prosić o pomoc, ale ich spojrzenia, spotykając się, powiedzą, że gdy tylko zwyciężą tę konieczność, wróci rozkosz, już ją znaleźli, nie chcą stracić tego, co już poznali, tak właśnie powiesz mężczyźnie, który zabroni ci rodzić swego syna, tak jak ty będziesz chciała – ty sama, a-nel, leżąc na plecach i wyciągając ręce, abyś mogła sama przyjąć dziecko, z tym bólem, którego się naturalnie będziesz spodziewała, ale też z innym, dodatkowym, który nie będzie naturalny, który zmiażdży ci plecy, bo sprawi to wysiłek, na jaki się zdobędziesz, by odebrać dziecko sama, bez niczyjej pomocy, tak jak to się robi i będzie się robić zawsze a zawsze. Jak dawniej.

Nie – krzyczy ne-el – tak już nie, a-neł, tak nie… {Caraibo, caraibo).

A ty poczujesz, że nienawidzisz tego mężczyzny, to on sprowadził na ciebie ten ogrom bólu, a teraz chce odebrać ci instynkt rodzenia, samotnego rodzenia, kiedy skulona we dwoje, przyjmując sama, absolutnie sama, owoc swego brzucha, wyciągasz ze swego wnętrza małe ciałko umazane krwią, tak jak to zawsze będą robiły kobiety twego plemienia – on, przeszkadzając ci być sobą, taką jak wszystkie kobiety twojej krwi, każe ci się położyć; odsuwa cię od udziału w rodzeniu własnego dziecka, uderzy cię w twarz, obrzuci wyzwiskami, zapyta, czy chcesz mieć zmiażdżone kości w plecach, tak nie rodzi się syn mężczyzny, jesteś kobietą, nie zwierzęciem, pozwól mi wziąć na ręce naszego syna…

I każe ci odsunąć niespokojne ręce od własnego brzucha, i to on weźmie w dłonie maleńką dziewczynkę, nie ty, podniecona, rozgorączkowana, zaskoczona, pragnąca wyrwać dziecko z ramion ojca -bo to ty je obliżesz i oczyścisz ze śluzu, i przegryziesz zębami pępowinę, a potem ne-el weźmie dziewczynkę, aby przewiązać jej pępek i wykąpać ją w czystej wodzie, przyniesionej z białego wąwozu.

Jelenie na ścianach wciąż będą się kochały.

A ne-el, przede wszystkim, pomyśli o czymś ważnym: odsunąwszy dziewczynkę od twojej wyssanej sutki, zaniesie ją pod ścianę jaskini.

Tam zrobi na chłodnej skale odcisk rozwartej rączki małej dziewczynki.

I tam zostanie ten ślad na zawsze.

Zrobi też jeszcze coś: zawiesi na szyi dziecka paseczek skórzany, na którym będzie przyczepiona kryształowa pieczęć.

I wtedy ne-el uśmiechnie się i, nie przestając się śmiać, ugryzie w pośladek swoją córkę…

Загрузка...