Marc Levy
Jeszcze Się Spotkamy

Arthur zapłacił rachunek w hotelowej recepcji. Zostało mu jeszcze trochę czasu na przechadzkę po okolicy. Wsunął do kieszeni kwit, który wręczył mu pracownik przechowalni bagażu. Potem minął dziedziniec i ruszył ulicą des Beaux – Arts. Bruk spłukany silnymi strumieniami wody obsychał w pierwszych promieniach słońca. Na ulicy Bonaparte otwierano już niektóre sklepy. Arthur zawahał się, przystając przed wystawą cukierni, ale ruszył w dalszą drogę. Przed nim, w świetle budzącego się dnia, wznosiła się biała dzwonnica kościoła Saint – Germain – des – - Pres. Dotarł aż do placu Fürstenberg, wciąż jeszcze uśpionego. Tylko w kwiaciarni podnoszono żelazną kratę. Arthur skinął na powitanie młodej kwiaciarce, która w białym fartuszku wyglądała jak urocza chemiczka. Oryginalne bukiety, które często układała wraz z nim, ukwiecały trzypokojowe mieszkanie, gdzie Arthur mieszkał jeszcze dwa dni temu.

Kwiaciarka odpowiedziała na jego powitanie, nie mając pojęcia, że więcej go nie zobaczy.

Kiedy przed weekendem oddał dozorczyni klucze, zamknął za sobą wielomiesięczny etap życia za granicą oraz realizacji najbardziej ekstrawaganckiego projektu architektonicznego, jaki zrodził się w jego głowie – ośrodka kultury francusko – amerykańskiej.

Być może wróci tu kiedyś w towarzystwie kobiety, która zaprząta jego myśli. Pokaże jej wąskie uliczki dzielnicy, którą tak polubił, będą się przechadzali wzdłuż brzegów Sekwany, gdzie spacery nabrały dla niego wyjątkowego uroku, nawet w częste w Paryżu deszczowe dnie.

Usiadł na ławce, żeby napisać ważny list. Kiedy już prawie skończył, złożył kartkę, wsunął ją do koperty, nie zaklejając, i schował do kieszeni. Rzucił okiem na zegarek i ruszył w drogę do hotelu.

Zaraz miała przyjechać taksówka, samolot odlatywał za trzy godziny.

Tego wieczoru, po długiej nieobecności, którą sobie narzucił, będzie w swoim mieście.

Загрузка...