Koła wózka obracały się tak szybko, że drgały na osiach i skrzypiały. Lauren i Betty przebijały się przez zatłoczone korytarze izby przyjęć. O mały włos nie wjechały na szafkę apteczną, a na zakręcie prawie zderzyły się z sanitariuszami, którzy szli z noszami w przeciwnym kierunku. Jarzeniówki pod sufitem zlewały się w mleczną smugę. W dali słychać było dzwonek zapowiadający otwarcie drzwi windy. Lauren niemal wrzasnęła, żeby na nich zaczekano. Biegła teraz jeszcze szybciej, a Betty starała się za nią nadążyć, dbając, by łóżko jechało w miarę prosto. Młody lekarz z laryngologii przytrzymał drzwi windy i pomógł wsunąć łóżko między dwa inne, przewożone na blok operacyjny.
– Tomograf! – rzuciła zadyszana Lauren, kiedy kabina ruszyła.
Jakaś pielęgniarka wcisnęła przycisk piątego piętra. Potem znów zaczął się szaleńczy bieg po korytarzach, skrzydła wahadłowych drzwi trzaskały, obwieszczając ich przejście. W końcu zobaczyły drzwi zakładu radiologii. Lauren i Betty dotarły do nich resztkami sił.
– Doktor Kline – rzuciła Lauren. – Uprzedziłam rejestrację, że jedziemy. Muszę natychmiast wykonać tomografię głowy.
– Czekaliśmy na panią – odpowiedziała Lucia. – Mogę prosić o kartę pacjenta?
– Potem zajmiemy się papierkami – mruknęła Lauren, wpychając łóżko do gabinetu.
Siedzący w kabinie za szklaną ścianą doktor Bern pochylił się nad mikrofonem.
– Czego szukamy?
– Podejrzenie wylewu krwi w płacie potylicznym. Potrzebna mi seria zdjęć do wykonania trepanacji.
– Zamierzasz przeprowadzić zabieg jeszcze tej nocy? – zapytał zaskoczony Bern.
– Jeżeli zdołam zebrać zespół, to w ciągu godziny.
– Czy Fernstein już o tym wie?
– Jeszcze nie.
– Ale masz jego zgodę na przeprowadzenie badania na cito?
– Oczywiście – skłamała Lauren.
Przy pomocy Betty ułożyła Arthura na stole i unieruchomiła jego głowę. Betty wstrzyknęła mu kontrast, a tymczasem Bern rozpoczął przygotowanie ze swego stanowiska. Z ledwie słyszalnym szmerem stół przesunął się do środka tulei. Elementy aparatury obracały się, detektory krążyły wokół głowy Arthura. Odczyty przekazywane były do sieci informatycznej, która odtwarzała obraz mózgu w przekrojach.
Pierwsze obrazy pojawiły się już na dwóch monitorach. Potwierdzały diagnozę Lauren, przecząc tej, jaką postawił Brisson. Arthura należało niezwłocznie operować. Trzeba było jak najszybciej powstrzymać krwawienie z uszkodzonego naczynia i zmniejszyć ucisk krwi gromadzącej się wewnątrz jamy czaszki.
– Jakie są twoim zdaniem szanse na uniknięcie trwałych uszkodzeń? – Lauren mówiła do mikrofonu, spoglądając na kolegę.
– To ty specjalizujesz się w neurochirurgii! Ale skoro pytasz, to sądzę, że jeśli rzeczywiście zoperujecie go w ciągu godziny, ma spore szanse. Nie stwierdzam poważnych uszkodzeń, pacjent nie ma problemów oddechowych, nie widzę upośledzenia funkcji życiowych. Facet może wyjść z tego bez szwanku.
Radiolog gestem zaprosił Lauren do siebie. Palcem wskazał na ekranie obszar mózgu.
– Chciałbym, żebyś się temu bliżej przyjrzała – powiedział. – Wydaje mi się, że mamy tu dziwne zniekształcenie, uzupełnię badania o rezonans. Prześlę je Dicomem, trafią wprost na twój monitor w sali operacyjnej. Będziesz mogła niemal zdać się na robota.
– Dziękuję ci.
– To była spokojna noc, a cieszę się, kiedy do mnie zaglądasz.
Kwadrans później Lauren opuściła zakład radiologii i zabrała Arthura na najwyższe piętro szpitala. Betty zostawiła ją przy windzie, musiała wrócić do swojej dyżurki, żeby jak najszybciej skompletować zespół operacyjny.
Blok operacyjny tonął w mroku. Podświetlony zegar ścienny wskazywał trzecią czterdzieści.
Lauren zastanawiała się, jak przenieść Arthura na stół operacyjny, było jednak aż nazbyt oczywiste, że bez pomocy jest to karkołomne zadanie. Miała już dość takiego życia, tych godzin pracy, ciągłego pozostawania do dyspozycji innych, podczas gdy ona sama nigdy nie mogła na nikogo liczyć. Dźwięk pagera przywołał ją do porządku – podbiegła do telefonu i połączyła się z Betty.
– Udało mi się znaleźć Normę. Nie chciała mi uwierzyć. Teraz kontaktuje się z Fernsteinem.
– Myślisz, że zajmie jej to dużo czasu?
– Tyle, ile trzeba na przejście z kuchni do sypialni. Jeżeli mieszkanie Fernsteina jest tak duże, jak słyszałam, to może potrwać z pięć minut!
– Chcesz przez to powiedzieć, że Norma i Fernstein?…
– Chciałaś, żebym się z nim skontaktowała w środku nocy, zrobiłam to! Poprosiłam, żeby dzwonił bezpośrednio do ciebie, bo mam wrażliwe uszy. Kończę, muszę jeszcze złapać anestezjologa.
– Myślisz, że Fernstein przyjdzie?
– Pewnie już jest w drodze, przecież jesteś jego pupilką i chyba tylko do ciebie to jeszcze nie dotarło!
Betty odłożyła słuchawkę i zaczęła szukać numeru do najbliżej mieszkającego anestezjologa. Miała zamiar zakłócić mu tę noc. Lauren także odwiesiła słuchawkę. Spojrzała na pogrążonego w śnie Arthura.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki. To Paul zbliżył się do łóżka i wziął Arthura za rękę.
– Sądzi pani, że z tego wyjdzie? – zapytał z lękiem.
– Robię, co w mojej mocy, ale sama niewiele zdziałam. Czekam na wsparcie i jestem potwornie zmęczona.
– Nie wiem, jak pani dziękować – szepnął Paul. – Z tym jednym nigdy nie zdołałbym się pogodzić.
Lauren milczała, nie rozumiejąc, więc dodał, że nie potrafiłby się pogodzić z utratą Arthura. Oczy Lauren zwróciły się na niego.
– Proszę mi pomóc, liczy się każda minuta!
Zaprowadziła Paula do pomieszczenia, w którym przygotowywano się do wejścia na salę operacyjną, otworzyła szafę i wyjęła dwa zielone fartuchy.
– Niech pan wyciągnie ręce – powiedziała. Związała troczki fartucha na plecach, wsunęła mu na głowę czepek. Potem kazała podejść do umywalki i poinstruowała, jak ma umyć ręce. Wreszcie pomogła założyć sterylne rękawice. Kiedy Lauren się przebierała, Paul przeglądał się w lustrze. Uznał, że wygląda naprawdę nieźle w stroju chirurga. Gdyby tak bardzo nie bał się widoku krwi, medycyna byłaby dla niego idealnym zajęciem.
– Kiedy już nacieszy pan oczy swym wyglądem, pomoże mi pan? – zapytała Lauren, wyciągając ręce.
Paul zawiązał jej fartuch, a kiedy już oboje byli gotowi, poszedł za nią do sali operacyjnej. On, który szczycił się doskonałym wyposażeniem pracowni architektonicznej, z zachwytem patrzył na zgromadzoną tu aparaturę i sprzęt elektroniczny. Podszedł do neuronawigatora i już zamierzał dotknąć klawiatury.
– Niech pan niczego nie rusza! – krzyknęła Lauren.
– Tylko patrzę.
– Proszę patrzeć oczyma, ale nie palcami! Wystarczy, że wprowadziłam tu pana wbrew wszelkim zasadom. Jeżeli Fernstein nas tu zobaczy…
– …nasłucham się jego kazań – podjął głos starego profesora, docierający przez głośnik. – Zamierza pani zrujnować sobie karierę, żebym nie mógł przejść na emeryturę, czy po prostu pani oszalała?
Lauren odwróciła się i zobaczyła Fernsteina, który obserwował ich przez szybę, przygotowując się do operacji.
– Powtarzałam za panem słowa przysięgi Hipokratesa i wiernie ich przestrzegam! To wszystko – odparła, pochylając się nad mikrofonem.
Fernstein wcisnął włącznik mikrofonu na konsoli, by zwrócić się do tego „lekarza”, którego nigdy dotąd nie widział.
– Zmusiłem ją, żeby przyrzekła oddać swe zwłoki medycynie, i myślę, że kiedy przyszłe pokolenia zbadają jej mózg, nauka poczyni ogromne postępy, poznając mechanizmy oślego uporu.
– Niech się pan nie przejmuje. Odkąd uratował mi życie w sali operacyjnej, uważa się za mego stwórcę! – rzuciła Lauren, zwracając się do Paula i ignorując Fernsteina.
Wyjęła z szuflady sterylną golarkę i parę nożyczek, pocięła koszulę Arthura i rzuciła jej skrawki do kosza. Paul nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu, patrząc, jak lekarka pozbawia tors Arthura zarostu.
– Kiedy się obudzi, będzie zachwycony tą nową fryzurą! – powiedział.
Lauren założyła pacjentowi elektrody na nadgarstki i kostki w siedmiu punktach. Przyłączyła kable do elektrokardiogramu i sprawdziła funkcjonowanie aparatury. Na ekranie pojawiła się świetlistozielona, regularna linia.
– Zrobił ze mnie swoją żywą maskotkę! Beszta mnie, kiedy pracuję za długo, krzyczy, jeśli nie znajdę się we właściwej chwili na właściwym piętrze, ma pretensję, kiedy nie przyjmujemy w izbie przyjęć wystarczającej liczby pacjentów, obrywa mi się, jeśli za szybko wjeżdżam na parking, a nawet kiedy gorzej wyglądam! W dniu, w którym zbadam jego mózg, medycyna dokona wielkiego postępu, wzbogacając wiedzę na temat postaw macho w świecie konowałów!
Zażenowany Paul odkaszlnął. Fernstein poprosił Lauren, by do niego podeszła.
– Jestem w sterylnym środowisku – oponowała. – I tak wiem, co chce mi pan powiedzieć!
– Sądzi pani, że zerwałem się w środku nocy tylko po to, żeby podać pani skalpel? Chciałbym uzgodnić plan operacji, niech się pani pospieszy, to polecenie służbowe!
Lauren klasnęła w dłonie i wyszła z sali, zostawiając Paula z Arthurem.
– Mamy już anestezjologa? – zapytała, zanim jeszcze zamknęły się za nią rozsuwane drzwi.
– Byłem przekonany, że to lekarz, który został z pacjentem!
– Nie, to nie jest anestezjolog – szepnęła Lauren, wpatrując się w czubki własnych butów.
– Norma już się szykuje, dołączy do nas za kilka minut. Dobrze, udało się pani zebrać doborową ekipę w środku nocy, więc chyba nie powie mi pani, że chodzi o wyrostek robaczkowy.
Lauren odetchnęła i położyła dłoń na ramieniu starego profesora.
– Nakłucie jamy czaszki i opróżnienie krwiaka podtwardówkowego.
– Kiedy zaczęło się krwawienie?
– O dziewiętnastej, a nasiliło się prawdopodobnie około dwudziestej pierwszej, po przyjęciu silnej dawki aspiryny.
Fernstein spojrzał na zegarek, była czwarta rano.
– Jakie są według pani rokowania?
– Lekarz, który wykonywał tomografię, dawał mu spore szanse.
– Nie pytam o jego opinię, chcę usłyszeć pani zdanie!
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale intuicja mi podpowiada, że warto było budzić pana w środku nocy.
– To znaczy, że jeśli go z tego nie wyciągniemy, pani intuicja straci autorytet? Gdzie zdjęcia?
– Już wprowadzone do neuronawigatora, wyznaczone są też pola operacyjne, wszystko przeszło przez Dicom. Echoencefalograf też już działa, zaczęłam przygotowania do operacji.
– W porządku. Musimy zacząć zabieg w ciągu piętnastu minut. Wytrzyma pani? – zapytał, zakładając fartuch.
– Proszę sprecyzować pytanie – odburknęła Lauren, wiążąc mu fartuch na plecach.
– Mam na myśli zmęczenie.
– To zaczyna wyglądać na obsesję! – złościła się, sięgając po nową parę sterylnych rękawiczek.
– Gdybym kierował kompanią lotniczą, dbałbym o sprawność pilotów.
– Proszę się nie martwić, mocno stoję na ziemi.
– Powie mi pani w końcu, kim jest ten chirurg w sali operacyjnej? W masce i czepku trudno mi go poznać – mówił Fernstein, myjąc ręce.
– To długa historia – powiedziała, zakłopotana. – Zaraz sobie pójdzie, przyszedł tylko, żeby mi pomóc.
– W czym się specjalizuje? Nie będzie nas tu zbyt wielu, każda pomoc jest mile widziana.
– To psychiatra!
Fernstein oniemiał. Do pomieszczenia weszła Norma. Pomogła profesorowi wciągnąć rękawiczki i założyć maskę. Pielęgniarka z dumą spojrzała na eleganckiego jak zawsze profesora, a Fernstein szepnął do ucha swej uczennicy:
– Uważa, że z wiekiem coraz bardziej przypominam Seana Connery'ego.
Lauren dostrzegła uśmiech pod maską chirurga.
Doktor Lorenzo Granelli, doskonały anestezjolog, wkroczył na blok operacyjny, ściągając na siebie powszechną uwagę. Choć od dwudziestu lat mieszkał w Kalifornii, gdzie był szefem katedry na jednej z uczelni medycznych, nie wyzbył się czarującego akcentu, który przypominał o jego weneckich korzeniach.
– A zatem – zawołał, szeroko rozpościerając ramiona – cóż to za nagły przypadek, który nie może czekać?
Zespół wszedł do sali operacyjnej. Ku bezgranicznemu zdumieniu Paula przy powitaniu wszyscy mówili do niego „doktorze”. Oczy Lauren rozkazywały mu natychmiast wyjść, kiedy jednak ruszył w stronę drzwi, anestezjolog poprosił go o pomoc w zainstalowaniu kroplówki. Granelli ze zdziwieniem spojrzał na krople potu, które zrosiły czoło Paula.
– Coś mi podpowiada, że strach pana obleciał, drogi kolego.
Paul skinął tylko głową i drżącymi rękami zawiesił worek z osoczem na stojaku. Tymczasem Lauren szybko przedstawiła sytuację zespołowi. Prezentowała na monitorze komputera zdjęcia tomograficzne.
– Poproszę o wykonanie kolejnej echoencefalografii, kiedy uda nam się obniżyć ciśnienie śródczaszkowe.
Fernstein odwrócił się od ekranu i podszedł do pacjenta. Na widok Arthura cofnął się o krok i dziękował Bogu, że maska chirurgiczna osłania w tej chwili jego twarz.
– Nic ci nie jest? – zapytała szeptem Norma, wyczuwając wzburzenie profesora.
Fernstein odszedł od stołu operacyjnego.
– W jaki sposób trafił do nas ten młody człowiek?
– Ta historia wyda się panu niewiarygodna – bąknęła ledwie słyszalnym głosem Lauren.
– Mamy całą masę czasu, żeby jej wysłuchać – odparł, zajmując miejsce u sterów neuronawigatora.
Lauren opowiedziała o krętych ścieżkach, jakimi Arthur trafił po raz drugi do izby przyjęć Memoriał Hospital i jak wyrwał się z niezdarnych rąk Brissona.
– Dlaczego nie przeprowadziła pani dokładniejszych badań neurologicznych, kiedy znalazł się tu po raz pierwszy? – zapytał Fernstein, sprawdzając, czy aparatura działa prawidłowo.
– Nie doszło do urazu czaszki ani utraty przytomności, reakcje motoryczne były prawidłowe. Zalecono nam ograniczać zbędne, a kosztowne badania…
– Nigdy nie przestrzegała pani takich zaleceń, więc proszę mi nie wmawiać, że dziś postanowiła pani po raz pierwszy ulec i trafiła pani tak pechowo!
– Nie miałam powodu do niepokoju.
– A Brisson…
– Ani trochę się nie zmienił – rzuciła Lauren.
– Pozwolił pani zabrać pacjenta?
– Niezupełnie… Paul symulował koszmarny atak kaszlu. Oczy całego zespołu zwróciły się na niego. Granelli odszedł do stołu, żeby poklepać go po plecach.
– Na pewno nic panu nie jest, drogi kolego? Paul uspokoił obawy anestezjologa skinieniem głowy i Granelli wrócił do pracy.
– Ogromnie się cieszę, że nic panu nie dolega! – zawołał Granelli. – Ale teraz – mówiąc między nami – byłoby miło, gdyby przestał pan rozsiewać po sali swoje bakcyle, a ekipa medyczna, do której mam zaszczyt należeć, byłaby panu za to wielce zobowiązana. Mówię przede wszystkim w imieniu pacjenta, który drży na samą myśl o tym, że mógłby się pan do niego zbliżyć.
Paul, który dałby głowę, że setki mrówek biegają mu po nogach, podszedł do Lauren i szepnął jej do ucha:
– Proszę mnie stąd wyprowadzić, zanim się zacznie! Nie znoszę widoku krwi.
– Robię, co w mojej mocy – szepnęła lekarka.
– Moje życie zamienia się w drogę przez mękę, kiedy wy dwoje jesteście razem. Gdybyście kiedyś nauczyli się spotykać troszkę zwyczajniej, jak wszyscy normalni ludzie, byłbym wam szczerze zobowiązany.
– O czym pan mówi? – zapytała zdziwiona Lauren.
– Wiem, o czym mówię! A tymczasem proszę mi powiedzieć, jak mam się stąd wydostać, zanim zemdleję.
Lauren odsunęła się od Paula.
– Jest pan gotów? – zapytała, zwracając się do Granellego.
– Trudno o większą gotowość – odparł anestezjolog. – Czekam tylko na pani skinienie, droga koleżanko.
– Jeszcze kilka minut – oświadczył Fernstein. Norma zakryła głowę Arthura, pozostawiając odsłonięte tylko pole operacyjne. Jego twarz zniknęła pod zieloną chustą.
Fernstein chciał raz jeszcze sprawdzić coś na zdjęciach, odwrócił się w stronę podświetlonego ekranu, ale ten był pusty. Skarcił spojrzeniem Lauren.
– Zostawiłam je w pokoju obok, bardzo mi przykro.
Lauren wyszła z sali, żeby przynieść wyniki badania rezonansu magnetycznego. Kiedy drzwi sali operacyjnej zasunęły się za nią. Norma rzuciła Fernsteinowi porozumiewawcze spojrzenie, chcąc go uspokoić.
– Takie incydenty są niedopuszczalne – powiedział profesor, siadając przy konsoli. – Budzi nas w środku nocy, nikt nie wie, o jaki zabieg chodzi, mamy ledwie chwilę, żeby się przygotować… W końcu w szpitalu obowiązują jakieś zasady, których należy przestrzegać!
– Ależ, drogi kolego – zawołał Granelli – talent często przejawia się w spontanicznych, nieprzewidzianych posunięciach.
Wszystkie oczy zwróciły się na anestezjologa. Granelli kaszlnął.
– To właśnie taka sytuacja, zgodzicie się? Drzwi pokoju, do którego Lauren przeszła po ostatnie badania, otworzyły się z trzaskiem. Za umundurowanym policjantem wpadł do środka inspektor. Lauren natychmiast poznała towarzyszącego im lekarza, który wskazywał ją palcem.
– To ona, aresztujcie ją!
– Jak się tu dostaliście? – zapytała policjanta zdumiona Lauren.
– Podobno sprawa jest nagląca, zabraliśmy go, żeby wskazał nam drogę – odpowiedział inspektor i spojrzał na Brissona.
– Przyszedłem tu, żeby usłyszeć, jak oskarżają cię o usiłowanie zabójstwa, przeszkodzenie lekarzowi w wypełnianiu obowiązków, porwanie pacjenta i kradzież ambulansu!
– Doktorze, jeśli pan pozwoli, sam wykonam pracę, która należy do mnie, a nie do pana – przerwał Brissonowi inspektor Erik Bramę.
Zapytał Lauren, czy potwierdza przebieg zdarzeń, a ona nabrała tchu i przysięgła, że działała dla dobra pacjenta, w obronie własnej oraz chorego…
Inspektor Bramę przyznał z żalem, że nie do niego należy osądzanie faktów i że pozostaje mu jedynie założyć jej kajdanki.
– Czy to naprawdę konieczne? – jęknęła Lauren.
– Takie jest prawo! – triumfował Brisson.
– Mam dwie pary. Jeżeli jeszcze raz ośmieli się pan wtrącić – syknął inspektor – zamknę pana za uzurpowanie sobie uprawnień funkcjonariusza policji!
– Prawo zna takie wykroczenie? – zapytał lekarz.
– Chce się pan przekonać? – odparł Bramę tonem pogróżki.
Brisson cofnął się, pozwalając inspektorowi spokojnie kontynuować przesłuchanie.
– Co pani zrobiła z ambulansem?
– Stoi na parkingu. Zamierzałam odstawić go rano. Z głośnika rozległ się chrapliwy głos. Lauren i policjant odwrócili się i zobaczyli Fernsteina, który mówił do nich z sali operacyjnej.
– Czy ktoś zechce mi wyjaśnić, co się tam dzieje?! Młoda lekarka spąsowiała. Ciężkim krokiem podeszła do mikrofonu i wcisnęła guzik.
– Przepraszam, panie profesorze – szepnęła. – Naprawdę, bardzo mi przykro.
– Czy to wtargnięcie policji ma coś wspólnego z pacjentem, który leży na stole operacyjnym?
– W pewnym sensie – przyznała Lauren. Do oszklonej ściany podszedł Granelli.
– Czyżby był bandytą? – zapytał podekscytowany.
– Nie – odparła Lauren. – To wszystko przeze mnie. Jest mi potwornie głupio.
– Niech się pani tak nie przejmuje – uspokajał Granelli. – Ja także, kiedy byłem w pani wieku, pozwoliłem sobie na parę kawałów i spędziłem kilka nocy w towarzystwie carabinieri, tyle że ich mundury są znacznie elegantsze od tych, jakie nosi wasza policja.
Inspektor Bramę przerwał monolog anestezjologa, podchodząc do mikrofonu.
– Ukradła ambulans i porwała pacjenta z innego szpitala.
– Sama?! – wykrzyknął Granelli, patrząc z zachwytem na Lauren. – Ależ ta dziewczyna jest niesamowita!
– Miała wspólnika – szepnął Brisson. – Jestem pewien, że siedzi w poczekalni, trzeba go aresztować. Koniecznie!
Fernstein i Norma odwrócili się w stronę jedynego lekarza, którego tożsamość wciąż była dla nich zagadką, ale ku ich zaskoczeniu mężczyzna zniknął bez śladu. Skulony pod stołem operacyjnym Paul zastanawiał się, jak to możliwe, że taki miły wieczór zamienił się w koszmar. Jeszcze kilka godzin temu był szczęśliwym młodym człowiekiem, siedział w restauracji z uroczą kobietą…
Fernstein podszedł do przeszklonej ściany i zapytał Lauren, co skłoniło ją do tego szaleństwa. Uczennica uniosła głowę i spojrzała na niego oczyma, z których wyzierał przejmujący smutek.
– Brisson by go zabił.
– Dobry wieczór, profesorze – wtrącił konował. – Zaraz zabiorę stąd mojego pacjenta. Zabraniam panu przeprowadzania operacji, ten człowiek wraca ze mną.
– Bardzo wątpię – odparł rozgniewany Fernstein.
– Panie profesorze, proszę, aby pozwolił pan doktorowi Brissonowi przejąć pacjenta – wtrącił zakłopotany inspektor.
Granelli cicho cofnął się do stołu operacyjnego. Sprawdził dane na ekranach i ukradkiem odłączył elektrodę od nadgarstka pacjenta. W tej samej chwili rozległ się sygnał alarmowy elektrokardiografu. Granelli rozłożył ręce.
– No, proszę! Panowie nas tu zagadują, a ten chłopaczyna czuje się coraz gorzej. Albo ten pan, który nam przeszkadza, weźmie na siebie odpowiedzialność za nieuniknione pogorszenie stanu pacjenta, albo natychmiast zaczynamy operację. Zresztą narkoza już działa i transport chorego jest wykluczony! – zakończył triumfalnie.
Nawet spod maski widać było uśmiech na twarzy Normy. Rozwścieczony Brisson groźnie wymachiwał palcem wymierzonym w Fernsteina.
– Wszyscy mi za to zapłacicie!
– Młody człowieku, wydaje mi się, że i tak mamy rachunki do wyrównania! Ale teraz proszę opuścić blok operacyjny i nie przeszkadzać nam w pracy! – rozkazał profesor i odwrócił się, nie zwracając najmniejszej uwagi na Lauren.
Inspektor Bramę schował kajdanki i ujął lekarkę za rękę. Brisson pobiegł za nimi.
– Oględnie mówiąc – odezwał się Granelli, mocując elektrodę na nadgarstku Arthura – mamy dziś niezwykłą noc.
A potem już tylko szmer aparatury zakłócał ciszę, która zapanowała w sali operacyjnej. Podane przez anestezjologa środki sączyły się z kroplówki, przenikając do krwi Arthura. Granelli sprawdził saturację i dał Femsteinowi znak, że w końcu można zacząć zabieg.
Lauren wsiadła do nieoznakowanego samochodu inspektora Erika Brame'a, Brisson pojechał z umundurowanym policjantem. Na skrzyżowaniu z California Street wozy się rozdzieliły, bo Brisson wracał do San Pedro, gdzie wciąż trwał jego nocny dyżur. Miał pojawić się w komisariacie rano i oficjalnie wnieść oskarżenie.
– Naprawdę był w niebezpieczeństwie? – zapytał inspektor.
– Wciąż jest – odparła siedząca z tyłu Lauren.
– A ten Brisson jakoś się do tego przyczynił?
– Co prawda to nie on pchnął go na tę witrynę, powiedzmy jednak, że swą niekompetencją pogorszył sytuację.
– A pani ocaliła mu życie?
– Miałam go operować, kiedy mnie pan aresztował.
– I robi pani takie rzeczy dla wszystkich swoich pacjentów?
– Tak i nie. Każdego staram się ratować, ale nie porywam chorych ze szpitali.
– Podjęła pani takie ryzyko dla obcego człowieka? – ciągnął inspektor. – Imponuje mi pani.
– A czy pan nie robi tego każdego dnia w swojej pracy? Przecież naraża się pan dla obcych?
– Owszem, ale ja jestem policjantem.
– A ja lekarzem… Samochód wjechał do Chinatown i Lauren poprosiła oficera o otwarcie okna. Wprawdzie było to niezgodne z regulaminem, ale zgodził się, bo jak na jeden wieczór miał już dość regulaminów.
– Ten facet zrobił na mnie fatalne wrażenie, ale nie miałem wyboru, rozumie pani?
Lauren milczała, wyglądając przez okno i wdychając morskie powietrze, które docierało w głąb miasta.
– To moja ulubiona dzielnica – powiedziała.
– W innych okolicznościach zabrałbym panią na najlepszą na świecie kaczkę po pekińsku.
– Do braci Tang?
– Zna pani tę restaurację?
– To moja stołówka, to znaczy była nią kiedyś, bo od dwóch lat nie miałam czasu tam zajrzeć.
– Denerwuje się pani?
– Wolałabym być teraz z nimi, w sali operacyjnej, ale Fernstein to najlepszy neurochirurg w mieście, więc nie powinnam się martwić.
– Zdarzyło się pani kiedyś odpowiedzieć na pytanie jednym słowem: tak albo nie?
Uśmiechnęła się.
– Naprawdę wycięła mu pani ten numer sama? – podjął inspektor.
– Tak!
– Samochód zaparkował przed siódmym komisariatem. Inspektor Bramę pomógł Lauren wysiąść z wozu. Kiedy weszli do budynku, przekazał ją oficerowi dyżurnemu.
Natalia nie lubiła spędzać nocy z dala od swego przyjaciela, zawsze jednak czas dłużył jej się najbardziej między północą a szóstą rano. Ale już tylko trzy miesiące dzieliły ją od emerytury. Jej stary, mrukliwy gliniarz, obiecał, że wybiorą się we wspaniałą podróż, o której marzyła od wielu, wielu lat. Późną jesienią polecą do Europy. Będą się całowali pod wieżą Eiffla, zwiedzą Paryż i wyjadą do Wenecji, żeby wreszcie stanąć przed ołtarzem i ślubować sobie przed Bogiem. Cierpliwość jest cnotą zakochanych. Nie będzie żadnych ceremonii, po prostu pójdą razem do jednej z kaplic, jakich są w tym mieście dziesiątki.
Natalia weszła do pokoju przesłuchań, żeby spisać dane personalne Lauren Kline, neurochirurga. Ta kobieta była oskarżona o kradzież ambulansu i porwanie pacjenta ze szpitala.