15

Czekał na nią u stóp szerokiego mostu, siedząc na murku. W tym miejscu fale oceanu ścierały się z tymi, które omiatały zatokę, od zarania dziejów tocząc nieustanny bój.

– Długo pan czekał? – zapytała tonem przeprosin.

– Gdzie Kali?

– Nie mam pojęcia, nie zastałam mamy. Skąd pan wie, jak się wabi?

– Chodźmy, mam ochotę przejść się po tamtej stronie i popatrzeć na ocean – odparł, ignorując jej pytanie.

Wspięli się na zbocze i zeszli po przeciwległym stoku. W dole widać było plażę ciągnącą się na przestrzeni wielu kilometrów.

Szli tuż nad wodą.

– Jest pan jakiś inny – powiedziała Lauren.

– Inny niż…?

– Po prostu inny.

– Trudno się temu dziwić.

– Niech się pan nie wygłupia.

– Czy coś we mnie panią drażni?

– Nic mnie nie drażni, po prostu zawsze wydaje się pan pogodny.

– To wada?

– Nie, ale to zbija z tropu, mam wrażenie, że dla pana nic nie stanowi problemu.

– Lubię szukać rozwiązań, to u nas rodzinne, moja matka też taka była.

– Brakuje panu rodziców?

– Ojca ledwie pamiętam. Mama miała swoiste podejście do życia, pani powiedziałaby pewnie: inne.

Arthur przykląkł i nabrał w dłonie piasku.

– Pewnego dnia znalazłem w ogrodzie jednodolarówkę. Wydawało mi się, że jestem bardzo bogaty. Pobiegłem do niej, trzymając mój skarb w zaciśniętej piąstce. Pokazałem jej pieniążek, dumny z takiego znaleziska. A ona wysłuchała spokojnie, co też zamierzam kupić za ten skarb, zacisnęła moje palce na monecie, delikatnie obróciła moją ręką i kazała ją wyprostować.

– Co dalej?

– Dolar upadł na ziemię, a mama powiedziała: „Widzisz, co się dzieje, kiedy umiera człowiek, choćby największy bogacz świata. Pieniądze i władza nas nie przeżyją. Człowiek tworzy wieczność swego bytu tylko poprzez uczucia, które dzieli z innymi”. I to prawda – umarła wczoraj, przed laty, tak dawno, że przestałem liczyć miesiące i dni. Pojawia się czasami w przelotnym spojrzeniu, jakim nauczyła mnie ogarniać rzeczy, krajobrazy, patrzeć na starca, który idzie ulicą, dźwigając swą historię. Pojawia się w strudze deszczu i blasku światła, w brzmieniu słowa padającego w rozmowie. Jest moją cząstką nieśmiertelności.

Arthur rozsunął palce, pozwalając ziarnkom piasku wymykać się przez nie. Zdarza się, że czas nie potrafi uciszyć cierpienia w miłości i że to cierpienie pozostawia blizny, które wywołują uśmiech.

Lauren podeszła do Arthura, ujęła go za rękę i pomogła wstać. A potem znów szli wzdłuż brzegu.

– Skąd czerpie się siłę, żeby tak długo na kogoś czekać?

– Dlaczego znów pani do tego wraca?

– Bo mnie to intryguje.

– Przeżyliśmy początek naszej wspólnej historii; była jak obietnica, której życie nie spełniło. Aleja swoje zawsze spełniam.

Lauren puściła jego rękę. Arthur patrzył, jak odchodzi sama, jak przystaje nad wodą. Odczekał chwilę, a potem zbliżył się. Muskała stopą dogasające na płyciźnie fale.

– Czy powiedziałem coś, czego nie powinienem mówić?

– Nie – szepnęła Lauren – przeciwnie. Chyba muszę już wracać, naprawdę mam dużo pracy.

– Czy to nie może zaczekać do jutra?

– Jutro czy dziś po południu, cóż to zmienia?

– Nie sądzi pani, że jedno pragnienie może wszystko odmienić?

– A czego pan teraz pragnie?

– Iść dalej plażą, razem z panią, i popełniać kolejne gafy.

– Może wybralibyśmy się dziś na kolację? – zaproponowała Lauren.

Arthur zmrużył oczy, jakby się wahał. Klepnęła go po ramieniu.

– Ale ja wybiorę miejsce – powiedział, śmiejąc się. – Muszę pani udowodnić, że turystyka i gastronomia mogą doskonale ze sobą współgrać.

– A dokąd pójdziemy?

– Do Cliff House, tam – powiedział, wskazując odległą falezę.

– Mieszkam w tym mieście od urodzenia, ale nigdy tam nie byłam!

– Spotkałem paryżan, którzy nigdy nie byli na szczycie wieży Eiffla.

– Był pan we Francji? – zapytała z błyskiem w oku.

– Tak, w Paryżu, Wenecji, Tangerze… I Arthur porwał Lauren w podróż dookoła świata na tę krótką chwilę, jakiej trzeba, by pozostawić kilka śladów, które wieczorem zmyje przypływ oceanu.


W sali wyłożonej ciemną boazerią niemal wszystkie stoliki były wolne.

Lauren weszła pierwsza. Powitał ją ubrany w liberię szef restauracji. Poprosiła o stolik dla dwóch osób, a w odpowiedzi usłyszała, że najlepiej będzie, jeśli zaczeka na partnera przy barze. Zdziwiona, obejrzała się i stwierdziła, że Arthur zniknął. Zawróciła, spojrzała na schody. Stał na najwyższym stopniu i czekał na nią, uśmiechając się.

– Co pan tu robi?

– Sala na dole jest ponura, tu będzie znacznie przyjemniej.

– Tak pan sądzi?

– Całe to miejsce jest ponure, prawda? Lauren bez przekonania pokiwała głową.

– Właśnie tak sobie pomyślałem. Chodźmy gdzie indziej.

– Ale ja już poprosiłam o stolik! – powiedziała, wyraźnie skrępowana.

– W takim razie niech pani niczego nie odwołuje, ten stolik będzie nasz, postaramy się go zapamiętać jako miejsce, w którym nie zjedliśmy pierwszej wspólnej kolacji!

I Arthur zabrał Lauren na parking przed budynkiem. Poprosił, żeby wezwała taksówkę, bo on nie miał przy sobie telefonu. Lauren zadzwoniła.

Kwadrans później wysiedli na molo przy Pier 39, zdecydowani wypróbować wszystkie lokale dla turystów, jakie istniały w mieście. Jeżeli nie zabraknie im sił, wpadną na drinka nawet do Chinatown. Arthur znał tam pewien ogromny bar, przed którym wczesnym wieczorem zatrzymywało się wiele autokarów z obcokrajowcami.

Szli po deskach molo, gdy Lauren zauważyła w dali mężczyznę podobnego do Paula. Stał oparty o balustradę i prowadził ożywioną rozmowę z uroczą długonogą kobietą.

– Czy to nie pański przyjaciel? – zapytała.

– Owszem, to on – odparł Arthur, zawracając. Lauren ruszyła w ślad za nim.

– Nie chce pan się z nim przywitać?

– Nie, nie zamierzam zepsuć mu randki, chodźmy dalej.

– Woli pan, żeby nie widział nas razem?

– Co też pani przyszło do głowy, skąd ten pomysł?

– Ponieważ sprawiał pan wrażenie wystraszonego.

– Zapewniam, że nie o to chodzi. Paul byłby potwornie zazdrosny, gdyby się dowiedział, że najpierw odwiedziłem panią. A teraz chodźmy już na Ghirardelli Square. W dawnej pijalni czekolady o tej porze aż się roi od Japończyków.

Na całej ulicy trwała zabawa. Co roku świętowano tu początek sezonu połowu krabów.

Dogasały już ostatnie ogniste blaski dnia, księżyc wyruszył w wędrówkę po rozgwieżdżonym niebie nad zatoką. W wielkich kotłach czekały na łakomych przechodniów owoce morza. Lauren z apetytem zjadła sześć ogromnych odnóży, które życzliwy marynarz podsunął jej już obrane. Arthur z zachwytem patrzył, jak opycha się tym przysmakiem. Popiła posiłek trzema szklaneczkami wina z Nappa Vallee. Oblizała palce i z miną dziewczynki, która coś przeskrobała, uczepiła się ramienia Arthura.

– Chyba przekreśliłam naszą kolację – powiedziała – bo jeszcze kawałeczek czekolady i pęknę!

– Przede wszystkim jest pani odrobinkę podchmielona!

– Trudno to wykluczyć… Czy to morze się tak burzy, czy może ja się chwieję?

– Jedno i drugie! Chodźmy stąd, musi pani zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wyprowadził ją z tłumu i posadził na ławce, w łagodnym świetle starej, samotnej latarni.

Lauren położyła dłoń na kolanie Arthura i wzięła głęboki oddech.

– Czy przyszedł pan do mnie dziś rano tylko po to, żeby podziękować?

– Przyszedłem, bo, choć nie mogę pani tego wytłumaczyć, bardzo mi pani brakowało.

– Nie można mówić takich rzeczy.

– Dlaczego! Czyżby te słowa wzbudzały strach?

– Mój ojciec czarował matkę pięknymi słowami, kiedy chciał ją zdobyć.

– Ale pani jest kimś innym.

– To prawda, mam zawód, pracę, wytyczony cel i nic mnie od tego nie odciągnie, bo to moja wolność.

– Wiem i dlatego…

– Co „dlatego”? – przerwała mu.

– Nic. Przyszło mi na myśl, że nie tylko cel, do którego zmierzamy, nadaje sens życiu, ale i to, w jaki sposób odbywamy tę drogę.

– Czy tak mawiała pańska matka?

– Nie, to ja tak sądzę.

– Dlaczego w takim razie zerwał pan z kobietą, za którą pan tak tęskni? Czy to z powodu nieprzystawalności?

– Powiedzmy, że przeszliśmy bardzo blisko siebie. Byłem tylko lokatorem tego szczęścia, a ona nie mogła przedłużyć mi umowy najmu.

– Które z was zerwało?

– Ona mnie opuściła, a ja pozwoliłem jej odejść.

– Dlaczego pan nie walczył?

– Bo ta walka byłaby dla niej bolesna. To problem, z którym musi się uporać mądrość serca. Działać w imię szczęścia drugiego człowieka kosztem własnego. Czyż to nie szlachetna pobudka?

– Widzę, że jeszcze się pan nie wyleczył.

– Nie byłem chory!

– Jestem podobna do tej kobiety?

– Tylko odrobinkę starsza od niej. Po drugiej stronie ulicy sklepikarz zamykał swój kramik dla turystów. Właśnie wnosił do środka stojaki z widokówkami.

– Powinniśmy byli kupić kartę – powiedział Arthur. – Napisałbym kilka słów do pani i wysłał.

– Naprawdę wierzy pan, że można przez całe życie kochać jedną osobę? – zapytała Lauren.

– Nigdy nie bałem się dnia powszedniego, przyzwyczajenia nie uważałem za zło. Można co dnia na nowo tworzyć jednocześnie zbytek i prostotę, przesadę i powszedniość. Wierzę w uczucie, które się rozwija, w pamięć uczucia. Przykro mi, ale to wina mojej matki, karmiła mnie ideałami. Dlatego tak wysoko ustawiam poprzeczkę.

– Dla partnerek?

– Nie, dla siebie. Jestem staroświecki, prawda?

– Starocie też mają swój urok.

– Starałem się zachować w sobie cząstkę dzieciństwa. Lauren uniosła głowę i spojrzała Arthurowi prosto w oczy.

Ich twarze niepostrzeżenie się zbliżyły.

– Mam ochotę cię pocałować – powiedział Arthur.

– To dlaczego o tym mówisz, zamiast po prostu zrobić? – odparła Lauren.

– Już mówiłem, że jestem potwornie staroświecki.

Krata sklepiku zgrzytała, przesuwając się po żelaznych szynach. Rozległ się sygnał alarmowy. Arthur wyprostował się, znieruchomiał, wciąż trzymając rękę Lauren w swojej. Nagle poderwał się z ławki.

– Muszę iść! Rysy twarzy Arthura zmieniły się, a Lauren odgadła, że stało się to za sprawą gwałtownego bólu.

Alarm w sklepiku brzmiał coraz głośniej, brzęczał im w uszach.

– Nie mogę ci tego wyjaśnić, ale muszę iść. – Nie wiem dokąd idziesz, ale nie zostawię cię samego! – powiedziała, wstając.

Arthur wziął ją w ramiona, utkwił w niej wzrok, ale nie był w stanie objąć.

– Posłuchaj, liczy się każda sekunda. Wszystko, co ci powiedziałem, jest prawdą. Jeżeli możesz, to chciałbym, żebyś mnie zapamiętała, ja na pewno cię nie zapomnę. Inna chwila ciebie, nawet tak krótka, naprawdę była tego warta.

Arthur cofnął się.


– Dlaczego powiedziałeś „inna chwila”? – zapytała, wystraszona.

– Morze jest teraz pełne cudownych krabów.

– Dlaczego powiedziałeś „inna chwila”, Arthurze? – krzyknęła Lauren.

– Każda chwila ciebie jest jak skradziony okruch życia. Nic nie zdoła mi tego odebrać. Spraw, by świat drgnął, Lauren, twój świat.

Cofnął się o kilka kroków, a potem zaczął biec, ile sił w nogach. Lauren wykrzyknęła jego imię. Arthur obejrzał się.

– Dlaczego powiedziałeś „inna chwila ciebie”?

– Wiedziałem, że jesteś! Kocham cię, ale to nie twoja sprawa.

I Arthur zniknął w mrocznej uliczce.

Żelazna krata opadała wolno i w końcu dotknęła chodnika. Sklepikarz przekręcił klucz w skrzynce wmontowanej w ścianę, piekielna syrena ucichła. Z wnętrza wciąż pikał cichy sygnał centralki alarmu.

Zielony ekran lśnił w półmroku szpitalnego pokoju. Elektroencefalograf regularnie nawoływał ostrym piskiem. Betty weszła do pokoju, włączyła światło i podbiegła do łóżka. Zerknęła na taśmę, która wysuwała się z małej drukarki, i natychmiast chwyciła za słuchawkę.

– Dajcie mi sprzęt reanimacyjny do trzysta siedem, wezwijcie Fernsteina, trzeba go natychmiast znaleźć, niech przyjdzie jak najszybciej. Blok na neurochirurgii ma być gotowy, ściągnijcie anestezjologa.

Niżej położone dzielnice miasta spowiła mgła. Lauren wstała z ławki i ruszyła ulicą, na której wszystko stało się nagle biało – czarne. Kiedy znalazła się na Green Street, nocne niebo zasnuły chmury. Drobny deszcz przerodził się w letnią burzę. Lauren uniosła głowę i spojrzała w niebo. Usiadła na murku otaczającym skwer i długo przyglądała się wiktoriańskiej kamienicy na wzniesieniu Pacific Heights.

Kiedy ulewa ustała, Lauren otworzyła drzwi budynku i weszła po schodach na górę.

Miała mokre włosy. Zrzuciła ubranie i zostawiła je w salonie, wytarła głowę ścierką, która wisiała w kuchni, a potem otuliła się pledem ściągniętym z oparcia fotela.

Wyjęła z kuchennej szafki butelkę bordeaux i odkorkowała ją. Napełniła spory kieliszek, poszła do alkowy i spojrzała na wieżyczki Ghirardelli Square w dole. W oddali zabrzmiała syrena ostrzegawcza dużego statku towarowego wypływającego do Chin. Lauren zerknęła kątem oka na kanapę, która zdawała się wyciągać do niej ramiona. Zlekceważywszy to zaproszenie, szybko podeszła do biblioteczki. Sięgnęła po pierwszą książkę i rzuciła ją na podłogę, to samo zrobiła z drugą, a potem, ogarnięta złością, zrzuciła wszystkie na ziemię.

Kiedy półki świeciły już pustkami, odsunęła bibliotekę, odsłaniając niewielkie okno, które kryło się za nią. Teraz zabrała się do kanapy i mobilizując siły, obróciła ją o dziewięćdziesiąt stopni. Zataczając się, sięgnęła po stojący w progu alkowy kieliszek i usiadła. Arthur miał rację – z tego miejsca rozciągał się wspaniały widok na miasto. Przechyliła kieliszek i opróżniła go do dna.

Po wciąż jeszcze mokrej od deszczu ulicy spacerowała z psem starsza pani. Uniosła głowę, spoglądając na kamieniczkę, ku jedynemu już oknu, z którego sączyło się światło rozpraszające mrok pochmurnej nocy. Ręka śpiącej Lauren wolno się wyprostowała, a pusty kieliszek spadł na podłogę.


– Zabieram go na blok – krzyknęła Betty do dyżurnego anestezjologa.

– Poczekaj, muszę podreperować mu saturację.

– Nie mamy czasu.

– Do cholery, Betty, to ja jestem lekarzem.

– Doktorze Stern, byłam pielęgniarką, kiedy ty nie wyszedłeś jeszcze z pieluch. A może spróbujemy poprawić mu saturację już w drodze na górę?

Betty pchała łóżko, a doktor Philipp Stern biegł za nią po korytarzu, ciągnąc wózek ze sprzętem do reanimacji.

– Co mu jest? – zapytał. – Przecież był już prawie zdrowy.

– Gdyby był zdrowy, to teraz siedziałby w domu, i to przytomny. Dziś rano zapadał w drzemkę, więc wolałam go monitorować i podłączyłam encefalograf. Zawód pielęgniarki wymaga, żeby tak postąpić, ale przyczyny mają ustalać lekarze!

Koła wózka szybko się obracały, ale drzwi windy zaczęły się już zamykać. Betty wrzasnęła.

– Czekajcie, to nagły wypadek! Jakiś lekarz przytrzymał drzwi, Betty wepchnęła łóżko do windy, doktor Stern wprowadził wózek i wcisnął się do kabiny, gdzie nie było już prawie miejsca.

– Z jakiego typu wypadkiem mamy do czynienia? – zainteresował się medyk.

Betty spojrzała na niego karcąco i odparła:

– Z typem leżącym w tym łóżku. A potem wybrała przycisk piątego piętra. Kiedy kabina jechała w górę, Betty próbowała sięgnąć po komórkę, którą miała w kieszeni, ale drzwi już się rozsunęły. Z całej siły pchała łóżko na drugi koniec korytarza, do bloku operacyjnego. Granelli czekał przy wejściu. Pochylił się nad pacjentem.

– Chyba się już znamy? A ponieważ Arthur nie odpowiadał, anestezjolog zwrócił się do Betty:

– Prawda, że już go tu widziałem?

– Krwiak podtwardówkowy w zeszły poniedziałek…

– No to mamy problem. Fernstein już wie?

– A ten znowu tutaj – powiedział chirurg, wchodząc do sali. – Przecież nie będziemy go operowali co tydzień!

– Zoperujcie go raz, ale dobrze! – odburknęła Betty i wyszyła.

Przebiegła przez korytarz i zjechała na dół do rejestracji izby przyjęć.

Dźwięk telefonu wyrwał Lauren ze snu. Po omacku szukała słuchawki.

– Nareszcie! – usłyszała głos Betty. – Dzwonię już trzeci raz, gdzieś ty była?!

– Która godzina?

– Fernstein mnie zabije, jeśli się dowie, że do ciebie z a – dzwoniłam.

Lauren usiadła na kanapie. Betty powiedziała jej, że musiała przewieźć pacjenta z trzysta siedem, tego, którego ostatnio operowali, na blok operacyjny. Serce Lauren zaczęło bić jak szalone.

– Ale dlaczego pozwoliliście mu wyjść tak szybko?! – zapytała z oburzeniem.

– O czym ty mówisz? – zdziwiła się Betty.

– Nie powinniście go wypisywać dziś rano, dobrze wiesz, o czym mówię, przecież sama podałaś mu mój adres!

– Piłaś?

– Trochę, a co?

– Opowiadasz jakieś bzdury. Przez cały dzień biegałam koło twojego pacjenta, a on nawet nie wstał z łóżka! A poza tym nie podawałam mu żadnego adresu.

– Przecież jadłam z nim śniadanie! Przez chwilę obie milczały, potem Betty westchnęła.

– Popełniłam błąd, nie powinnam była do ciebie dzwonić!

– Oczywiście, że powinnaś, dlaczego tak mówisz?

– Bo cię znam i wiem, że wpadniesz tu za pół godziny, na domiar złego pijana jak bela, a to ci na pewno nie pomoże.

Lauren spojrzała na stojącą na ladzie butelkę – wypiła duży kieliszek, nie więcej.

– Berty, czy ten pacjent, o którym rozmawiamy, to…?

– Tak! I jeżeli jeszcze raz powiesz, że jadłaś z nim dziś śniadanie, chociaż chłopak leżał w łóżku, podłączony do aparatury, to każę cię skierować na oddział, ale nie nasz i nie do jego pokoju!

Betty odłożyła słuchawkę. Lauren rozejrzała się po mieszkaniu. Kanapa nie stała na swoim miejscu, a widząc stertę książek pod biblioteczką, można by pomyśleć, że doszło do włamania. Postanowiła nie poddawać się absurdalnym odczuciom i domysłom, które ją dopadły. Na pewno istniało racjonalne wyjaśnienie tego, co się jej przydarzyło, trzeba było tylko je znaleźć! Wstając, nadepnęła na pusty kieliszek i głęboko rozcięła sobie stopę. Na dywan trysnęła jasnoczerwona krew.

– Tylko tego brakowało! Skacząc na jednej nodze, dotarła do łazienki, ale przecież w domu nie było wody. Postawiła nogę w wannie, sięgnęła do apteczki i chwyciła butelkę spirytusu. Polała nim ranę. Ból był przejmujący, więc nabrała tchu, przezwyciężając zawrót głowy, a potem wyciągała kolejno odłamki szkła tkwiące w stopie. Leczyć innych to jedno, robić to samo z własnym ciałem to zupełnie co innego. Minęło dziesięć minut, a ona wciąż nie mogła uporać się z krwawieniem. Dokładniej obejrzała ranę – zwykły opatrunek nie wystarczy, żeby zespolić brzegi rany, trzeba założyć szwy. Wstała, zepchnęła flakoniki z półki, żeby wyjąć gaziki, ale ich nie znalazła, więc owinęła nogę ręcznikiem, związała go i pokuśtykała do garderoby.

– Śpi jak anioł! – oznajmił Granelli.

Fernstein oglądał wyniki rezonansu magnetycznego.


– Obawiałem się, że to ta zmiana, której wtedy nie zoperowałem, ale przyczyna jest inna. Za wcześnie usunęliśmy dreny, doszło do wysięku. Ciśnienie śródczaszkowe lekko wzrosło, wytworzymy teraz ujście i wszystko powinno wrócić do normy. Potrzebuję jakiejś godziny.

– Doskonale, drogi kolego – odparł Granelli, który był tego dnia w bardzo dobrym humorze.

– Miałem nadzieję, że wypiszę go w poniedziałek, ale będzie tu musiał zostać co najmniej tydzień dłużej i wcale nie jest mi to na rękę – narzekał Fernstein, zaczynając zabieg.

– Właściwie dlaczego? – zapytał Granelli, obserwując monitory.

– Mam swoje powody – powiedział stary profesor.

Włożenie dżinsów okazało się nieludzko trudne. Lauren wciągnęła sweter na gołe ciało, zawiązała jeden but i zamknęła drzwi mieszkania. Schody wydały jej się nagle wrogie i podstępne. Na drugim podeście ból stał się zbyt ostry, żeby mogła dalej iść. Usiadła na stopniu i zsuwała się jak niewydarzony alpinista ze stromego zbocza. Pokuśtykała do samochodu i otworzyła drzwi garażu. Stary triumph mknął pod burzącym się niebem do San Francisco Memoriał Hospital. Przy każdej zmianie biegów ból przyprawiał ją o zawrót głowy. Otworzyła okno, żeby chłodne powietrze pomogło jej zachować przytomność.

Saab Paula jechał szybko po California Street. Od wyjścia z restauracji mężczyzna nie odezwał się ani słowem. Onega położyła rękę na jego nodze i zaczęła łagodnie ją gładzić.

– Nie martw się, to nie może być nic poważnego.

Paul milczał. Skręcił w Market Street i skierował się w stronę Dwudziestej Ulicy. Wybrał się dziś z Onegą na kolację do restauracji na szczycie wieżowca Bank of America. Wtedy zadzwonił telefon. Pielęgniarka poinformowała go, że stan zdrowia Arthura Ashby 'ego pogorszył się i pacjent nie był zdolny podpisać zgody na zabieg, któremu trzeba go było poddać. Ponieważ nazwisko Paula widniało w karcie, to on musiał jak najszybciej pojawić się w szpitalu i podpisać dokumenty. Paul wyraził zgodę już przez telefon. Natychmiast wyszedł z restauracji i teraz jechał przez niemal opustoszałe miasto, mając u boku Onegę.

Triumph zatrzymał się przed wejściem do izby przyjęć. Ochroniarz podszedł do drzwi kierowcy, żeby poinformować, że w tym miejscu parkowanie jest zabronione. Lauren zdążyła tylko powiedzieć, że pracuje w tym szpitalu jako lekarz i że jest ranna, po czym zemdlała. Ochroniarz wezwał pomoc przez walkie – talkie.

Granelli pochylił się nad monitorem, a Fernstein dostrzegł nagły niepokój na jego twarzy.

– Jakieś problemy? – zapytał.

– Lekka arytmia komorowa, im szybciej pan skończy, tym lepiej, chciałbym wybudzić go, kiedy tylko będzie to możliwe.

– Robię, co mogę, drogi kolego. Stojąca za szybą Betty, której udało się znaleźć na chwilę zastępstwo, uważnie obserwowała wszystko, co działo się w sali operacyjnej. Zerknęła na zegarek – Lauren powinna tu być lada chwila.

Paul wszedł do holu izby przyjęć i zgłosił się do rejestracji. Poproszono go, by zaczekał w poczekalni. Przełożona pielęgniarek była w tej chwili na górze, powinna jednak wkrótce wrócić. Onega objęła go i zaprowadziła do sali, w której mogli spokojnie usiąść. Odeszła na moment i wrzuciła monetę do dystrybutora z gorącymi napojami. Wybrała kawę bez cukru i wróciła do Paula, niosąc kubeczek.

– Masz – powiedziała przyjemnym, niskim głosem. – Nie zdążyłeś wypić kawy w restauracji.

– Przepraszam cię za ten wieczór. – Paul uniósł głowę i spojrzał na nią ze smutkiem.

– Nie masz za co przepraszać, a poza tym ryba i tak była niezbyt smaczna.

– Naprawdę? – zapytał zaniepokojony.

– Nie. Ale ważne jest tylko to, że spędzamy tę noc razem, tu czy gdzie indziej. Wypij, zanim wystygnie.

– Że też to się musiało stać akurat dziś, kiedy po raz pierwszy nie mogłem go odwiedzić!

Onega gładziła wzburzone włosy Paula. W jej geście przejawiał się ogrom czułości. A on patrzył na nią jak dziecko zagubione w dorosłym świecie.

– Nie mogę go stracić, mam tylko jego. Onega przyjęła ten cios bez słowa. Usiadła obok Paula i objęła go.

– W mojej ojczyźnie jest taka pieśń, która mówi, że dopóki o kimś myślimy, on nie umiera, więc po prostu myśl o nim, a nie o swoim smutku.

Doktor Stern wszedł do gabinetu numer dwa, zbliżył się do łóżka i wziął kartę zgłoszenia pacjenta.

– Pani twarz wydaje mi się znajoma – powiedział.

– Pracuję tu – odparła Lauren.

– Aleja dopiero się tu przeniosłem, do piątku pracowałem w Bostonie.

– W takim razie nie mogliśmy się spotkać, od tygodnia jestem na przymusowym urlopie, a w Bostonie moja noga nigdy nie stanęła.

– Skoro mowa o nodze… pani stopa paskudnie wygląda, jak pani to zrobiła?

– Idiotycznie!

– A dokładniej?

– Wdepnęłam w kieliszek… na nóżce!

– Ale to, co było w kieliszku, trafiło przedtem do pani żołądka?

– Można to tak ująć.

– Wyniki analiz mówią same za siebie, na szczęście udało mi się znaleźć resztki krwi w pani alkoholu.

– Nie przesadzajmy – obruszyła się Lauren, próbując usiąść – wypiłam tylko trochę bordeaux.

Zakręciło jej się w głowie, poczuła skurcz żołądka i Stern ledwie zdążył podsunąć jej basen. Potem, uśmiechając się, podał jej chusteczkę ligninową.

– Droga koleżanko, kiedy patrzę na wyniki badań laboratoryjnych, trudno mi w to uwierzyć. Dałbym głowę, że wyjadła pani połowę krabów z tej uroczej zatoki i popiła je butelką cabernet sauvignon. Na przyszłość odradzam mieszanie tych dwóch kolorów. Czerwone po białym i cały świat się wali!

– Co pan powiedział? – zapytała.

– Ja, nic, ale pani żołądek… Lauren położyła się i zasłoniła twarz dłońmi, nie rozumiejąc już nic z tego, co się jej przytrafiło.

– Muszę stąd wyjść, i to jak najszybciej.

– Zrobię, co się da – odparł Stern – ale najpierw muszę to zszyć i zrobić pani zastrzyk przeciwtężcowy. Woli pani znieczulenie miejscowe czy…

Lauren przerwała mu, prosząc, żeby jak najszybciej załatał ranę. Młody lekarz sięgnął po nici chirurgiczne i usiadł na taborecie przy pacjentce. Właśnie zakładał trzeci szew, kiedy do gabinetu weszła Betty.


– Co ci się stało? – zapytała.

– Wygląda na to, że się upiła! – odpowiedział za nią Stern.

– Paskudne skaleczenie – podjęła Betty, spoglądając na stopę Lauren.

– Co z nim? – zapytała Lauren, nie zwracając uwagi na Sterna.

– Właśnie wracam z bloku, nic nie jest jeszcze pewne, ale myślę, że z tego wyjdzie.

– Co się stało?

– Za wcześnie usunęli dren, doszło do wysięku.

– Betty, mogę cię o coś zapytać?

– A mogę odmówić? Lauren złapała Sterna za rękę i poprosiła, żeby na chwilę zostawił je same. Lekarz chciał jednak przedtem skończyć zakładanie szwów. Betty wyjęła mu igłę z ręki i powiedziała, że sama się tym zajmie. W poczekalni siedział tłum pacjentów, którym jego pomoc była naprawdę potrzebna. Do tego skaleczenia wystarczy pielęgniarka.

Stern zerknął na Betty. Wstał, uznając, że faktycznie może pozostawić jej założenie opatrunku i zrobienie zastrzyku. Przełożone pielęgniarek w szpitalach miały dość silną pozycję wobec młodych lekarzy.

Betty usiadła przy Lauren.

– Słucham – powiedziała.

– Wiem, że pytanie, które ci zadam, wyda ci się dziwne, ale powiedz, czy to możliwe, żeby pacjent z trzysta siedem jakoś ci się wymknął w ciągu dnia? Przysięgam, że to zostanie między nami!

– Wyrażaj się bardziej precyzyjnie! – powiedziała Betty, w której głosie brzmiało już oburzenie.

– Sama nie wiem, czy mógł ułożyć w łóżku kukłę, żeby nikt nie zauważył jego nieobecności, i uciec na kilka godzin, a ty po prostu tego nie zauważyłaś? Wygląda mi na zdolnego do takich kawałów…


Betty spojrzała na stojący przy umywalce basen i podniosła oczy do nieba.

– Kotku, wstyd mi za ciebie! Stern wsunął głowę do gabinetu.

– Jest pani całkowicie pewna, że nigdy się nie spotkaliśmy? Byłem tu na stażu, pięć lat temu…

– Wynocha! – warknęła na niego Betty.

Profesor Fernstein spojrzał na zegarek.

– Pięćdziesiąt cztery minuty! Może pan budzić pacjenta – powiedział Fernstein, odchodząc od stołu.

Profesor skinął głową anestezjologowi i wyszedł z sali operacyjnej. Widać było, że jest w fatalnym nastroju.

– Co go ugryzło? – zapytał Granelli.

– Ostatnio jest przemęczony – powiedziała ze smutkiem Norma.

Pielęgniarka zajęła się zakładaniem opatrunku, a Granelli wyprowadzał pacjenta z narkozy.

Winda zatrzymała się na poziomie izby przyjęć. Fernstein wysiadł i szybkim krokiem przemierzał korytarz. Jego uwagę zwrócił głos dobiegający z jednego z gabinetów. Zaniepokojony, uchylił drzwi i zobaczył Lauren siedzącą na łóżku i rozmawiającą z Betty.

– Czyżbym o czymś nie wiedział? Do diabła, przecież nie wolno pani przekraczać progów tego szpitala! Jak dotąd, nie została pani przywrócona do pracy!

– Przyjechałam jako pacjentka! Fernstein spojrzał na nią podejrzliwie. Lauren z dumą uniosła nogę w górę, a Betty poinformowała profesora, że trzeba było założyć siedem szwów na pięcie. Fernstein gniewnie zacisnął pięści.

– Doprawdy, nie cofnie się pani przed żadnym szaleństwem, byle zrobić mi na złość.


Lauren chciała mu odpowiedzieć, jednak Betty, która siedziała tyłem do profesora, zgromiła ją wzrokiem, zmuszając do milczenia. Fernstein wyszedł i teraz słychać było tylko jego kroki na korytarzu. Minął hol, uprzedzając rejestratorkę, że wraca do siebie i nie życzy sobie, żeby go niepokojono, nawet gdyby sam gubernator Kalifornii rozkwasił sobie nos w siłowni.

– Co ja mu zrobiłam? – zapytała oszołomiona Lauren.

– Tęskni za tobą! Odkąd cię odsunął, ma żal do całego świata. Poza tobą wszyscy tylko działają mu na nerwy.

– Wolałabym, żeby tęsknił trochę mniej! Słyszałaś, jak on się do mnie odzywa?

Betty pozbierała zbędne bandaże i schowała je do jednej z szuflad.

– Szczerze mówiąc, kotku, ty też nie przebierasz w słowach! Opatrunek powinien się trzymać, możesz się teraz włóczyć gdzie zechcesz, byle nie po szpitalu.

– Myślisz, że przewieźli go już do pokoju?

– Kogo? – zapytała obłudnie Betty, zamykając apteczkę.

– Betty!…

– Zajrzę do niego, jeżeli mi obiecasz, że się stąd wyniesiesz, kiedy tylko wrócę i powiem ci, co z nim.

Lauren skinęła głową i Betty wyszła, zostawiając ją w gabinecie.

Fernstein szedł przez parking. Ból dopadł go znowu, gdy od samochodu dzieliło go kilka metrów. Po raz pierwszy miał taki atak podczas operacji. Wiedział, że Norma odgadła z wyrazu jego twarzy, że ból skręca mu trzewia. Sześć minut, o które udało mu się skrócić operację, znaczyło wiele dla jego pacjenta. Teraz czoło profesora zrosił pot, wzrok mącił mu się coraz bardziej, każdy krok był torturą. Fernstein poczuł metaliczny smak w ustach. Zgięty wpół, zasłonił usta ręką – gwałtowny napad kaszlu sprawił, że po palcach spłynęła mu krew. Jeszcze tylko kilka metrów. Oby strażnik go teraz nie zobaczył! Oparł się o drzwiczki i szukał w kieszeni pilota, który je otwierał. Resztkami sił wsunął się za kierownicę i postanowił zaczekać, aż napad minie. Świat zniknął za ciemną zasłoną.

Betty nie wracała. Lauren wymknęła się na korytarz i pokuśtykała do szatni. Z jednej z szafek wzięła pierwszy z brzegu fartuch, a potem dyskretnie wyszła. Otworzyła drzwi opatrzone tabliczką „Wstęp tylko dla personelu” i ruszyła długim korytarzem, odruchowo pochylając głowę na widok biegnących górą rur. Tak dotarła na pediatrię, znajdującą się w innym skrzydle budynku. Windą wjechała na trzecie piętro, a stamtąd, także przez zaplecze techniczne, wróciła do swojego skrzydła i wreszcie znalazła się na neurologii. Zatrzymała się przy drzwiach pokoju trzysta siedem.

Paul poderwał się z miejsca, owładnięty przerażeniem. Ale uśmiech Betty, która szła w jego stronę, nieco go uspokoił.

– Najgorsze już za nami – powiedziała.

Operacja przebiegła bez komplikacji, teraz Arthur odpoczywał w swoim pokoju, nie zatrzymano go nawet na oddziale intensywnej terapii. To, co stało się dziś wieczorem, było tylko niegroźnym problemem pooperacyjnym i nie mogło mieć poważniejszych konsekwencji. Jutro Paul będzie mógł odwiedzić przyjaciela. Paul chciał zostać przy Arthurze całą noc, ale Betty zapewniła go, że nie ma takiej potrzeby ani powodów do obaw. Miała jego telefon i gdyby cokolwiek się działo, natychmiast zadzwoni.

– Może mi pani obiecać, że nie stanie się już nic poważnego? – pytał, patrząc na nią błagalnie.

– Chodź – wtrąciła się Onega, ujmując go za rękę. – Wracajmy.

– Wszystko jest pod kontrolą – zapewniła Berty. – Niech pan idzie odpocząć, wygląda pan jak zjawa i przyda się panu kilka godzin snu. Będę nad nim czuwała.

Paul chwycił pielęgniarkę za rękę i potrząsnął nią, przeplatając słowa podziękowania i przeprosin. Onega musiała siłą zaciągnąć go do wyjścia.

– Gdybym cię lepiej znała, wybrałabym rolę twojego najlepszego przyjaciela! Wobec niego jesteś znacznie bardziej wylewny! – powiedziała, kiedy szli przez parking.

– Nie miałem przecież okazji zajmować się tobą w chorobie – odparł ze źle skrywaną złością i otworzył przed nią drzwi saaba.

Usiadł za kierownicą i z niepokojem przyglądał się zaparkowanemu obok samochodowi.

– Dlaczego nie ruszasz? – zapytała Onega.

– Spójrz na tego faceta na przednim siedzeniu… Kiepsko wygląda, może coś mu jest?

– Jesteśmy na parkingu przed szpitalem, a ty nie jesteś lekarzem! Przestań zabawiać się w bernardyna ratownika, wystarczy jak na jeden wieczór! Wracajmy.

Saab ruszył z miejsca i zniknął za rogiem ulicy.

Lauren pchnęła drzwi i weszła do pokoju, w którym panował półmrok i cisza. Arthur uniósł powieki. Miała wrażenie, że się do niej uśmiechnął i zaraz potem zapadł w sen. Podeszła do łóżka i uważnie mu się przypatrywała. Z pamięci wyłoniły się słowa ojca Marcii – po raz ostatni wychodząc z pokoju córki, odwrócił się jeszcze, żeby powiedzieć po hiszpańsku: „Gdyby życie było jak długi sen, jego brzegiem byłoby uczucie”. Lauren podeszła kilka kroków i w mroku pochyliła się nad Arthurem. Szepnęła mu do ucha:


– Miałam dziś niezwykły sen. I odkąd się obudziłam, marzę, żeby do niego wrócić, ale nie wiem dlaczego. I nie wiem, jak to zrobić. Chciałabym cię zobaczyć, tam gdzie śpisz.

Pocałowała go w czoło, cofnęła się wolno i zamknęła za sobą drzwi.

Загрузка...