ROZDZIAŁ V

Downar mówił prawdę, że atmosfera cmentarza nastraja go zawsze filozoficznie i pobudza do myślenia. Wśród grobów pokrytych śniegiem, i gnijącymi liśćmi raz jeszcze dokładnie przeanalizował sprawę Mierzw i oskiego. W wyniku tych rozważań doszedł do pewnych, oczywiście hipotetycznych jeszcze wniosków, dla których należało teraz znaleźć solidną podstawę opartą na faktach. Nie było to rzeczą, prostą, ale Downar nie tracił wiary w swoje siły i… w szczęśliwy przypadek.

Późna wiosna prószyła drobnym śniegiem. Lodowaty, północny wiatr uderzał w zmarznięte twarze białymi płatkami, osiadającymi na policzkach, nosach, okularach. Ten i ów próbował otworzyć parasol, ale nie na wiele się to zdało. Potężne podmuchy wyginały na drugą stronę metalowe pręty, szarpały bez litości słabym materiałem. Ludzie zebrani nad świeżo wykopanym grobem niecierpliwie oczekiwali końca ceremonii.

Ksiądz pracowicie recytował modlitwy za zmarłych. Wreszcie umilkł i zaczął szykować się do odejścia. Kościelny odsapnął z prawdziwą ulgą. Szczęknęły łopaty graba rży.

Oskar Latstowski powiększył grono stałych mieszkańców cmentarza. Krewni, przyjaciele, znajomi, którzy tak niedawno szli w zwartym szyku za trumną, teraz w rozsypce śpieszyli ku bramie, podobni do żołnierzy uciekających po przegranej bitwie.

Downar stał na uboczu i z zainteresowaniem obserwował żałobny orszak. Powoli przenosił spojrzenie z jednej osoby na drugą, tak jakby chciał zapamiętać wszystkich uczestników pogrzebu. Najwięcej uwagi poświęcił jednak żonie zmarłego. Wydało mu się, że wśród tych wszystkich ludzi pani Lastowska jest dziwnie samotna. Nikt się do niej nie zbliżył. Nikt nie okazał współczucia należnego wdowie. To było tak widoczne, że wyglądało na bojkot.

W drodze powrotnej ku cmentarnym bramom także szła sama.. Co, u diabła? – myślał Downar -Czyżby ją podejrzewali o udział w tej zbrodni?

Na ulicy jedni biegli do przystanku tramwajowego, drudzy pośpiesznie wsiadali do swoich samochodów. Byli i tacy optymiści, którzy usiłowali znaleźć wolną taksówkę. Silny wiatr dawał się wszystkim we znaki, a ze śniegiem zmieszały się teraz ostre, klujące krople deszczu.

Pani Lastowska zaraz za bramą skręciła w lewo i wsiadła do ciemno wiśniowego wozu. Na szczęście służbowa warszawa stała niedaleko. Downar w kilku skokach dopadł wozu i rzucił kierowcy:

– Za czerwonym mercedesem. Szybko!

– Sie robi – powiedział Sikora i włączył bieg.

Jechali przez szare, mokre ulice. Jezdnie były śliskie i niebezpieczne. Posępny wygląd miasta był tak sugestywny, iż można było zwątpić w słońce, w błękitne niebo i pogodne dnie.

– Ale wiosna, psia mać – zaklął Sikora. – Tak mnie potaniało, że ledwie siedzę za kierownicą. Już chyba z lego słoneczka lego roku nic nie będzie.

– Uważajcie, żeby ich nie zgubić – upomniał go Downar.

– Nie ma strachu.

– Nie widzicie, kto siedzi za kierownicą? Mężczyzna? Kobiela?

– Chyba facet, ale diabli wiedzą. Teraz babki od faceta trudno odróżnić z bliska, a co dopiero w wozie i na taką szarugę.

– Ale dwie osoby jadą?

– Na pewno dwie. Żebym był wiedział, to byłbym się lepiej przyjrzał temu mercedesowi, ale nie wiedziałem, że to o niego chodzi.

– Ja takie nie wiedziałem – mruknął Downar. Był zły, że tak późno przyjechał na cmentarz i że nie przypilnował Lastowskiej. Tego jeszcze brakowało, żeby mu teraz zwiała.

Jadąc w ślad za czerwonym mercedesem, minęli Dworzec Gdański, potem plac Dzierżyńskiego. Ogród Saski i Świętokrzyską, wydostali się na Nowy Świat. Tu jezdnia była tak zatłoczona, że z trudnością lawirowali wśród tłumu samochodów. Skora był mistrzem w swoim zawodzie, ale i on musiał wytężyć całą swą umiejętność, żeby nie stracić z oczu ściganych. Najniebezpieczniejsze były światła, które w każdej chwili mogły ich rozdzielić.

– Nie widzicie numeru rejestracyjnego? – spytał Downar.

– Nie, towarzyszu majorze. Taka cholerna szaruga, że ni czorta nie widzę.

Plac Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie. Bagatela, Puławska. Teraz sytuacja była łatwiejsza. Należało tylko uważać, żeby tamci nie zorientowali się, że są Śledzeni.

– Jedźcie wolniej – powiedział Downar – i tak nam nie uciekną.

Zaraz za skocznią mercedes skręcił w lewo. Ulica Obserwatorów.

– Co robimy, towarzyszu majorze? – spytał Sikora, naciskając hamulec. – Jak tu za nimi pojedziemy, to mogą się skapować. Uliczka mała…

Downar zawahał się.

– Jeżeli jechaliby na Flisaków, to raczej Belwederską i Sobieskiego. Przypuszczam, że zatrzymają się gdzieś niedaleko stąd. Wiecie co? Zaryzykujemy. Wysiądźcie z wozu i idźcie za nimi. Ja tutaj na was zaczekam. Chodzi mi tylko o numer rejestracyjny lego mercedesa i o numer domu. Na razie to wszystko, co chciałbym wiedzieć.

Sikora oddalił się szybkim krokiem, Downar rozsiadł się wygodniej i czekał. Nagle poczuł ogromną ochotę, żeby zapalić. Tylko jeden papieros. Kiosk był blisko. Wystarczyło kawałek podjechać. Ale nie… Przecież już się odzwyczaił od palenia. Byłby skończonym kretynem, żeby zacząć na nowo. Czuł, że ten jeden papieros mógłby go zgubić i cały wysiłek na nic. Nie pojechał do kiosku. Przełknął ślinę. Czekał,

Mniej więcej po upływie pół godziny wrócił Sikora, trzymając w ręku kartkę wydartą z notesu.

– W porządku, towarzyszu majorze – powiedział trochę zdyszanym głosem, g- Mam adres i numer rejestracyjny wozu.

– Zagarażowali lulaj wóz?

– Tak, niedaleko. Będzie jakie trzysta, czterysta metrów. Ładny domek, w ogródku. Porządny garaż. Lepiej, żeśmy za nimi nie jechali, bo faktycznie mogli byli się kapnąć.

– Widzieliście ich?

– Jasne. Najprzód stali przy wozie i rozmawiali. Potem widziałem, jak sic całowali w garażu.

– To znaczy, że mężczyzna prowadził wóz.


– Chłop jak tur.

– Młody?

– Młody. Na moje oko będzie miał ze dwadzieścia kilka lat.

Downar poweselał.

– No, dobrze… Dziękuję wam za pomoc. Wracamy.

– Do komendy?

– Do komendy.


** *

Nazajutrz z samego rana sierżant Pakuła dostarczył trochę informacji. Nazwisko: Zahnrocki Roman, lat dwadzieścia siedem. Nigdzie nie pracuje. Nie wiadomo, z czego żyje. Sam zajmuje cały domek jednorodzinny. Lastowska spędziła u niego noc. Wyszła parę minut po godzinie siódmej. Wróciła do domu taksówką.

Po krótkim namyśle Downar pojechał na ulicę Obserwatorów. Doszedł do wniosku, że trzeba działać szybko i przez zaskoczenie. Za piętnaście dziesiąta dzwonił do jednorodzinnego domku.

Na razie odpowiedziała mu głucha chz-Nikt się nic poruszył za drzwiami. Mogło się zdawać, że dom jest pusty. Downar jednak nie dawał za wygraną, rozumując logicznie, że młody człowiek, który nigdzie nie pracuje i który pozbył się kochanki o siódmej z minutami, niewątpliwie teraz zażywa zasłużonego wypoczynku. Nie przestawał więc naciskać dzwonka i walić pięścią w drzwi. „Widocznie rzeczywiście nie ma go w domu" myślał zdziwiony, gdy wszystkie te zabiegi nie odnosiły pożądanego skutku. I już miał zrezygnować z dalszych prób i ruszyć w powrotną drogę, kiedy nagle tuż kolo siebie posłyszał groźne słowa:

– A pan tu właściwie czego? Downar trochę się zmieszał. Zażywna, schludnie ubrana jejmość patrzyła na niego agresywnie, wymachując pękiem kluczy.

– Czego pan tu szuka, panie szanowny?

– Ja do pana Zahorcckiego – powiedział skromnie Downar, nie chcąc się narazić energicznej klucznicy. – Mam do niego pilny interes.

– O tej porze?

– Rzeczywiście jest trochę wcześnie – zgodził się Downar, spoglądając na zegarek. – Ale tak się złożyło, że… Czy pani może także tu mieszka?

– Ja tu nie mieszkam. Ja się opiekuję panem Zahoreckim. Prowadzę mu gospodarstwo. – Wsunęła klucz w zamek. – Niech pan chwilę zaczeka. Pójdę zobaczyć, czy już wstał.

Weszła do mieszkania, u Downar w dalszym ciągu stał pod drzwiami. Bawiła go ta sytuacja. r Mógł oczywiście wezwać do komendy tego młodzieńca, ale zawsze wolał widzieć człowieka na Ile domowników. Poza tym moment zaskoczenia także miał duże znaczenie.

Po paru minutach znowu zobaczył przed sobą gosposię Zahoreckiego.

– Śpi nieboraczek – powiedziała z czułością w głosie. – Nie można go budzić.

Downar postanowił przystąpić do energiczniejszej akcji. Pchnął drzwi, wszedł do holu i wyjął z kieszeni legitymacje.

– Milicja. Proszę powiedzieć panu Zahoreckiemu, że major Downar chce z nim mówić.

Zniknęła. Po chwili na wewnętrznych schodach, prowadzących na pierwsze piętro pojawił się wyrwany z porannego snu…nieboraczek". Wysoki, świetnie zbudowany przypominał filmowego Tarzana, w wykonaniu Weissmiillera. Bujna, zmierzwiona w tej chwili czupryna nadawała mu wyraz jakiegoś pierwotnego mieszkańca puszczy, a ciemne, błyszczące oczy, osadzone blisko nosa potęgowały to wrażenie. Miał na sobie długi czerwony szlafrok w czarne pasy, w którym wydawał się jeszcze wyższy.

– Pan do mnie? – powiedział niskim, lekko zachrypniętym głosem i nie czekając na odpowiedź dodał: – Sprawa tej kraksy pod Sochaczewem już dawno została wyjaśniona. Nie wiem…

– Mnie nie chodzi o kraksę pod Sochaczewem – przerwał mu Downar.

– A o co chodzi? – Ton tych słów był agresywny, nieomal arogancki.

Downar uważnie przyjrzał się młodemu człowiekowi, który pod wpływem tego spojrzenia jakby trochę stracił pewność siebie.

– Chciałbym pana prosić o chwilę rozmowy. Przepraszam, że przychodzę tak nie zapowiedziany, ale to sprawa ważna.

– To ja pana przepraszam za mój poranny strój – powiedział Zahorecki, przeczesując palcami czuprynę i obciągając szlafrok. – Pozwoli pan, że skoczę na górę i ubiorę się. Potem panu chętnie służę.

Downar powstrzymał go ruchem ręki.

– Nie, nie, to zbyteczne. Nic zabiorę panu dużo czasu. Gdzie modemy spokojnie porozmawiać?

Zahorecki wskazał drzwi.

– Proszę.

Weszli do dużego pokoju, w którym było dużo książek ustawionych równiutko na półkach. Poza tym biurko, fotele, kanapa, duży dywan. Na ścianach stare portret}- i jelenie rogi.

Młody człowiek odzyskał już pewność siebie. Próbował się nawet uśmiechnąć. Z szuflady biurka wyjął duże, drewniane pudełko z papierosami i poczęstował swego gościa.

Downar potrząsnął głową.

– Dziękuję, nie palę.

– To może kieliszek czegoś albo filiżankę kawy?

– Dziękuję. Niech pan sobie nie robi kłopotu.

Zahorecki usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i strzepnął ze szlafroka nie istniejący pył.

– Czym mogę panu służyć, panie majorze?

– Chciałbym panu zadać kilka pytań.

– A ja chciałbym panu zadać tylko jedno pytanie.

Downar podniósł brwi do góry.

– Słucham. Jakież to pytanie?

– Czy pańskie odwiedziny mają charakter prywatny, czy też urzędowy.

Downar uśmiechnął się. Zaczynał się coraz lepiej bawić.

– Prywatnie na ogół nie odwiedzam znajomych o tak wczesnej porze. Może wi?c pan traktować moją wizytę jako urzędową. Zastanawiałem się nad tym, czy nie zaprosić pana do nas do komendy. Doszedłem jednak do wniosku, że Tutaj nasza rozmowa będzie miała charakter mniej oficjalny. Przyznam się panu szczerze, że bardzo nie lubię oficjalnych rozmów.

Zahorecki z natężoną uwagą wpatrywał się w mówiącego, jakby usiłując odgadnąć, cv się naprawdę kryje za tymi słowami Pod zmarszczonymi brwiami płonęły ciekawością okrągło, małpie oczy. I nie tylko ciekawość była w tych oczach, była także i czujność.

– Jestem panu wdzięczny, panie majorze, że oszczędził mi pan wizyty w komendzie milicji. Ja również nie przepadam za rozmowami w urzędowych miejscach. Słucham pana?

– Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jest pan obowiązany odpowiadać na moje pytania powiedział z poważną miną Downar. – Ale sądzę, że szczera rozmowa ułatwi nam obu sytuację. Przecież ani mnie, ani panu nie zależy na jakichś niepotrzebnych komplikacjach.

– Nie mam absolutnie nic do ukrywania – zapewnił Zahorecki.

– To świetnie – ucieszył się Downar.- Najgorzej mieć do czynienia z ludźmi, którzy za wszelką cenę usiłują ukryć prawdę. Czy pozwoli pan. że zadam panu kilka pytań dotyczących pańskiej osoby?

Zahorecki niechętnie wzruszył ramionami.

– Przyznam się, że nie mam pojęcia, o co panu chodzi, ale proszę, niech pan pyta.

– Czy pan sam mieszka w tym domu?

– Sam.' -

– Nie ma pan żadnej rodziny?

– Mam tylko matkę, która mieszka stale w Londynie. Wyszła tam powtórnie za mąż za Anglika.

– Czym się pan zajmuje?

– Niczym.

– No… coś pan przecież musi robić?

– Nie robię nic specjalnie ciekawego. Jem, śpię, jeżdżę wozom, chodzę do kina, do teatru, sypiam z dziewczętami, czasem gram w brydża.

– Nigdzie pan nie pracuje?

– Nie. Bardzo nie lubię pracować. Zresztą praca to przekleństwo ludzkości. Pan Bóg, wypędzając Adama z raju. powiedział:,,W pocie czoła chleb swój zdobywać będziesz'. To była największa kara, jaką można było obmyśleć. Ja staram się unikać tej kary. Na całe szczęście w naszej kochanej ojczyźnie jeszcze nie ma przymusu pracy.

– Czy można spytać, z czego pan się utrzymuje?

– O, to zupełnie prosta sprawa. Mamusia przysyła mi dolary na PKO. Ja mam niewielkie wymagania życiowe. Wystarcza mi to w zupełności. A jeżeli przypadkiem zabraknie mi gotówki, to zagram sobie w brydżyka. Jakoś tak się zawsze składa, że wygrywam. Podobno nieźle gram. Jeżeli pan miałby ochotę, to chętnie zorganizuję partyjkę…

– A logo czerwonego mercedesa także dostał pan od mamusi?

Zahorecki roześmiał się.

– O, widzę, że już się pan zdążył zainteresować moim wozem. Tak, to prezent imieninowy od mamusi. Podoba się panu mój mercedesik?

– Bardzo ładny wóz.

– Początkowo był laki jasnobeżowy, ale kazałem go przemalować. Wolę czerwony. Wydaje mi się. że jakoś lepiej wygląda. Poza tym to bardziej demokratyczny kolor.

Drwiąco żartobliwy ton młodego człowieka bawił Downara. Wyczuwał, że tą kpiarską pozą. Zahorecki pragnie pokryć niepokój, który go w gruncie rzeczy nurtował. Taktyka ta była aż nazbyt prosta.

– A czy pan wie, gdzie miałem okazję przyjrzeć się dokładnie pańskiemu mercedesowi?

– Nie mam pojęcia.

– Wczoraj na Powązkach.

– Al… – Ton. jakim została wypowiedziana ta jedna samogłoska, wyrażał zarówno zdziwienie, zaskoczenie, jak i nawet strach.

– Tak, wczoraj obejrzałem sobie pański wóz, podczas gdy pan czekał w pobliżu czwartej bramy na panią Lastowską – powiedział Downar.

Zahorecki spochmurniał. Mięśnie jego twarzy skurczyły się pod wpływem nagłego gniewu.

– Śledził mnie pani

– Nie, skądże. To zupełne przypadkowo. Po prostu byłem na pogrzebie pana Lastowskiego i wracając… A propos… Co pan myśli o tej sprawie?

– O jakiej sprawie?

– No… o zamordowaniu pana Lastowskiego.

– A cóż ja mogę myśleć? Nic, absolutnie nic.

– Musiał pan przecież rozmawiać na ten temat z panią Lastowską.

Zahorecki usiłował uśmiechnąć się beztrosko.

– Staram się nie rozmawiać o przykrych sprawach z pięknymi kobietami. Czy nie sądzi pan. że to jest słuszne, panie majorze?

Downar.nie odpowiedział. W zamyśleniu skierował spojrzenie ku oknu i dopiero po chwili spytał:

– Od jak dawna jest pan przyjacielem pani Lastowskicj?

Zahorecki żachnął się.

– Czy nie wydaje się panu, że pańska ciekawość przekracza granice przyzwoitości?

– Przepraszam. Nie wiedziałem, że to tajemnica.

– Tajemnica czy nie tajemnica, ale panu nie do tego – mówił dalej Zahorecki podniesionym głosem. – Co to w ogóle wszystko znaczy? Czego pan, u diabła chce ode mnie?

– Ja prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa dokonanego na osobie Oskara Lastowskiego – powiedział z naciskiem Downar.

– A cóż mnie to obchodzi, w jakiej sprawie pan prowadzi śledztwo?! Nie przypuszcza pan chyba, że to ja zabiłem tego faceta.

Downar utkwił wzrok w czarnych oczach młodego człowieka.

– Zupełnie niepotrzebnie pan się denerwuje. Przecież uzgodniliśmy, że to ma być szczera, przyjacielska rozmowa. Sam pan stwierdził, że nie ma pan nic do ukrywania, więc nie rozumiem pańskiego podniecenia. Nie można tak łatwo wyprowadzić z równowagi człowieka, który ma zupełnie Czyste sumienie.

Zahorecki umilkł. Słychać było tylko jego przyśpieszony oddech. Kiedy się znowu odezwał, w cichym, pozornie spokojnym głosie nie czuło się podniecenia.

– Nie może się pan dziwić, panie majorze, że trochę się zdenerwowałem. Te pańskie pytania…

– Wcale się nie dziwię – uśmiechnął się dobrotliwie Downar. – Rozumiem to doskonale. Jest pan młodym, niedoświadczonym. nieopanowanym człowiekiem… Proszę jednak wczuć się trochę w moje położenie. Został zamordowany Oskar Lastowski. Mnie powierzono dochodzenie w tej sprawie. Jakie są pierwsze czynności w takiej sytuacji? Jak się panu zdaje?

– Nie wiem. Nie jestem fachowcem w tej branży.

Tu nic trzeba być fachowcem. Wystarczy logicznie myśleć. Przede wszystkim muszę się zapoznać ze środowiskiem zamordowanego. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście jego żona, a ponieważ tak się przypadkowo złożyło, że jest pan przyjacielem pani Lastowskiej… Rozumie pan chyba teraz, że moja rozmowa z panem nie jest bezpodstawna. Mógłby pan mieć bardzo kiepskie wyobrażenie o mnie. gdybym lej rozmowy nie przeprowadził.

– Podejrzewa mnie pan o popełnienie tej zbrodni?!

– Na razie nikogo o nic nie podejrzewam. Jestem w trakcie zbierania informacji. Ale, ale… przy okazji, tak tylko dla porządku, może mi pan powie, co pan robił wieczorem trzeciego 'kwietnia?

– Trzeciego kwietnia? Wieczorem?

– No tak. To był piątek. Właśnie w ten piątek został zamordowany Oskar Lastowski.

– Chce pan. żebym przedstawił swoje alibi?

– Bardzo bym się cieszył.

– Więc jednak mnie pan podejrzewa.

– Nic podobnego. Chciałbym tylko wiedzieć, co pan robił w tamten piątek?

– Nie mam pojęcia. Nie pamiętam, co robiłem wczoraj wieczorem, a cóż dopiero trzeciego kwietnia.

– Może jednak postarałby się pan przypomnieć sobie…

Zahorecki potarł dłonią czoło.

– Zaraz, zaraz… Czy to nie były imieniny Ryśka Borkowskiego?

Downar wyjął z kieszeni kalendarz.

– Zgadza się. Trzeciego kwietnia Ryszarda.

– No to znaczy się. że byłem u Ryśka – ucieszy! się Zahorecki. – Ale wpadłem do niego tylko na godzinkę i zaraz pojechałem do domu. Źle się czułem. Poprzedniego dnia popiliśmy trochę u Irki Grabowskiej i miałem cholernego kaca.

– O której pan wrócił z tych imienin do domu?

– Było chyba około szóstej.

– A potem?

Potem położyłem się spać.

– I spał pan do rana?

– Jasne.

– Czy nikt do pana w tym czasie nie telefonował?

– Może i telefonował. Nie wiem. Wyłączyłem aparat, żeby mnie nikt nie budził.

– Hm – Downar poskrobał się za uchem. Niech mi pan jeszcze łaskawie powie, czy pan kończył jakieś studia?

– Różne studia zaczynałem, ale nic nie skończyłem. Nie mam cierpliwości.

– A co pan studiował?

– Najpierw byłem na politechnice, potem na medycynie, wreszcie zapisałem się na ekonomię. Jakby to wszystko trochę krócej trwało, to może bym i skończył, ale tyle lat jedno i to samo… Nudzę się. A zresztą to wszystko jedno przecież, czy się ma dyplom, czy się nie ma.

– A na medycynie długo pan był?

– Dwa lata. Dlaczego pana to interesuje?

– Nie. nic. Po prostu zapytałem. Ja także chciałem zostać lekarzem.

– I został pan milicjantem.

– Różnie się w życiu układa. Niech mi pan powie zupełnie szczerze, kto pańskim zdaniem zabił Lastowskiego?

– Nie wiem. Mogę pana tylko zapewnić, że nie ja. A szczerze mówiąc zmęczony już jestem tą rozmową. Nic nie wiem o tej sprawie i niczego się pan ode mnie nie dowie.

– Bardzo żałuję – powiedział Downar i podniósł się z fotela. Zahorecki bez słowa odprowadził go do drzwi.

Загрузка...