ROZDZIAŁ VII

Była zupełnie spokojna i pewna siebie. Obojętne, chłodne spojrzenie utkwiła w twarzy mężczyzny siedzącego za biurkiem. Nie wyczuwało się w niej strachu, zmieszania czy choćby najmniejszego niepokoju. Spytała, czy wolno palić i teraz zaciągała się głęboko dymem, strzepując pedantycznie popiół do popielniczki.

– Proszę podać imię i nazwisko – powiedział urzędowym tonem Dowaar…Jestem dużo bardziej zdenerwowany od tej dziewczyny" – myślał, usiłując zapanować nad podnieceniem. „Bo jeżeli i ta poszlaka okaże się fałszywa…"

– Miechocka Alicja.

– Wiek?

– Dwadzieścia osiem lat.

– Zawód?

– Przecież pan wie. Pielęgniarka.

– Czy pani zna doktora Mierzwińskiego?

– Oczywiście. Pracuje w naszym szpitalu.

– Czy łączą panią jakieś bliższe stosunki z doktorem Mierzwińskim?

– Na szczęście nic mnie już z tym mordercą nie łączy.

– Z mordercą?

– No tak. Przecież cała Warszawa wie, że to on zamordował Lastowskiego. Nikt nie może zrozumieć, dlaczego do tej pory go nie zamkniecie.

– To znaczy, kto nie może zrozumieć?

– Ludzie.

– Ale konkretnie, jacy ludzie? Wzruszyła ramionami.

– Nie będę przecież panu wymieniała tutaj wszystkich nazwisk.

– A skąd pani wie, że doktor Mierzwiński zabił pana Lastowskiego?

– Słyszałam.

– Od kogo?

– Nie mam pojęcia. Nic pamiętam. Z tyloma ludźmi rozmawiam…

– Przed chwilą pani powiedziała tak: „Na szczęście nic mnie już z tym mordercą nie łączy". To znaczy, że kiedyś coś panią łączyło z doktorem Mierzwińskim.

– A pana co to właściwie obchodzi?

Downar uśmiechnął się. Tupet tej dziewczyny zaczynał go bawić.

– Czy pani często odwiedzała doktora Mierzwińskiego w jego mieszkaniu? – spytał, biorąc długopis do ręki.

– Ja w ogóle nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu. Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. To podły drań, zboczeniec, morderca. Nic rozumiem, dlaczego nie siedzi w wiezieniu. Na co czekacie?

– Więc pani twierdzi, że nigdy pani nie była w mieszkaniu doktora Mierzwińskie-go?

– Nigdy.

– To dziwne – powiedział wolno Downar. – To naprawdę bardzo dziwne. Bo jak można sobie wytłumaczyć fakt, że w piątek trzeciego kwietnia zostawiła pani odciski swoich paluszków właśnie w mieszkaniu doktora Mierzwińskiego. Obraz linii papilarnych jest bardzo wyraźny i nie budzi żadnych wątpliwości. Może pani nawet sama obejrzeć, jeżeli pani ma ochotę. Nie wiem tylko, czy pani się na tym zna.

Milczała. Uciekła spojrzeniem w bok. Nagle jakby się skurczyła.

– No wiec jak – nalegał Down ar. – Może mi pani wyjaśni tę zagadkę. Jak wiadomo, nie ma na świecie dwóch osób, które miałyby jednakowe linie papilarne. Jeden z moich współpracowników był w"' szpitalu i postarał się o szklankę, na której pani zostawiła odciski palców, która następnie porównaliśmy z materiałem daktyloskopijnym zebranym w mieszkaniu doktora Mierzwińskiego. I jeszcze jeden szczegół. Czy pani umie pisać na maszynie?

– Nie.

– To chyba nie jest zgodne z prawdą. Sprawdziliśmy wszystkie maszyny do pisania, jakie w obecnej chwili znajdują się w posiadaniu szpitala, w którym pani pracuje. Otóż… na jednej z tych maszyn, starej, od dawna właściwie nie używanej, został napisany anonim, który otrzymał pan Lastowski. Co więcej na tej maszynie znaleziono odciski pani palców. Wszystko na to wskazuje, że pani napisała ten anonim.

– Tak.

– I pani zamordowała Oskara Lastowskiego.

– Tak.

Słowa padały ostre jak świst bata. Downara zaskoczyła zimna krew tej dziewczyny. Dopiero teraz zorientował się, z jakim typem ma do czynienia. Nie wątpił w to, że na każde pytanie otrzyma odpowiedź.

– Więc pani przyznaje się do zabicia Oskara Lastowskiego?.

– 'Przed chwilą to zrobiłam. Po co mamy w kółko powtarzać jedno i to samo?

– Czy morderstwa dokonała pani lancetem doktora Mierzwińskiego?

– Nie. Przyniosłam ze szpitala nóż chirurgiczny.

– Czy w szpitalu nie zauważono braku tego noża?

– Owszem, zauważono. Szukali. Lekarze nawet żartowali, że może doktor Kornak zostawił nóż w jamie brzusznej pacjenta.

– Dlaczego pani zabiła Lastowskiego?

– Byłam pewna, że ten łajdak Mierzwiński zostanie powieszony albo do końca życia będzie siedział w więzieniu.

– Jeżeli pani tak nienawidzi Mierzwińskiego, dlaczego jego pani nie zabiła?

– To nie byłaby żadna kara. Nawet nie zorientowałby się, że umiera. Co innego czekać w więzieniu na wykonanie wyroku śmierci. Chciałam, żeby się bał, żeby umierał ze strachu.

W tych słowach było tyle nienawiści, tyle zimnego okrucieństwa, że Downar poczuł się nieswojo. Wielu już w życiu widział cynicznych zbrodniarzy, ale że ta młoda, piękna dziewczyna była zdolna do popełnienia zbrodni z premedytacją, przechodziło ludzkie pojęcie.

– Czy nie pomyślała pani o tym, że zabija pani niewinnego człowieka?

– W moim zawodzie przyzwyczaiłam się do widoku śmierci. Nieraz widziałam, jak człowiek kończył się pod nożem chirurgicznym. Te rzeczy na mnie nie robią wrażenia.

– Może mi pani opowie, jak to wszystko się odbyło?

– Zwyczajnie. Słyszałam, jak Mierzwiński umawiał się z Lastowską. Napisałam list do Lastowskiego i czekałam, aż wróci do domu. Parę razy telefonowałam. Nikt nie odbierał. Wreszcie odezwał się męski głos. Powiedziałam, że chcę mówić z panią Lastowską. Odparł, że żony nie ma w domu. Wtedy pobiegłam do ich mieszkania, wsunęłam list pod drzwiami, zadzwoniłam i uciekłam na półpiętro. Słyszałam, jak powiedział: „Cóż to za tajemnicza korenspondencja". Byłam pewna, że otrzymał list. Dobrze pomyślane, prawda?

– Znakomicie – przyznał Downar. – I potem wieczorem poszła pani do tego domu, w którym mieszka Mierzwiński

– Oczywiście. Zaopatrzyłam się przedtem w nóż chirurgiczny. Potem to już było proste. Ukryłam się na półpiętrze i czekałam, aż przyjdzie Lastowski.

– Była pani pewna, że przyjdzie?

– No… całkowitej pewności oczywiście nie mogłam mieć, ale przypuszczałam, że jednak przyjdzie. Mężczyźni lubią takie numery. Lastowskiemu do rozwodu mogło się przydać schwytanie żony in flagranti.

– Pani była bardzo dobrze poinformowana o małżeńskich sprawach państwa Lastowskich.

– Powodzenie każdego przedsięwzięcia w osiemdziesięciu procentach opiera się na dobrej informacji – powiedziała z uśmiechem protekcjonalnej wyższości.

– Jednakże mimo doskonalej informacji pani przedsięwzięcie nie zostało uwieńczone sukcesem – zauważył Downar.

Westchnęła.

– Przegrałam. To prawda. Popełniłam kardynalny błąd. Rękawiczki. Zdjęłam rękawiczki Byłam pewna, że wina Mierzwińskiego będzie dla milicji oczywista. I paskudnie wpadłam. No cóż… mówi się trudno. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?

Downar potrząsnął głową.

– Na razie nie.

– To dobrze, bo już mnie zaczynała nudzić ta rozmowa.

Kiedy drzwi zamknęły się za Alicją, Downar jeszcze długo siedział nieruchomo, pogrążony w ponurej zadumie. Wreszcie podniósł słuchawkę i nakręcił numer Walczaka.

– Wiesz co, Karolu? – powiedział, usłyszawszy głos przyjaciela. – Dzisiaj jest piątek. Jeżeli mógłbyś dostać jeszcze bilety na koncert, to chętnie z tobą pójdę.


***

Загрузка...