9

Telefon zbudził ją tuż po siódmej trzydzieści. Zwlokła się z łóżka i poczłapała do pokoju. Trzymając się jedną dłonią za czoło, drugą sięgnęła po słuchawkę.

– Halo?

– Dzień dobry, Siobhan. Chyba cię nie obudziłem, co?

– Nie. Właśnie szykowałam śniadanie. – Zamrugała, potem przeciągnęła dłonią po twarzy, starając się utrzymać otwarte uczy. Głos Farmera brzmiał tak rześko, jakby już od wielu godzin był na nogach.

– To nie chcę ci przeszkadzać, tylko że akurat miałem bardzo interesujący telefon.

– Ktoś z pańskich znajomych?

– Też ranny ptaszek. Właśnie jest w trakcie pracy nad książką o zakonie Templariuszy i ich powiązaniach z masonami. Pewnie dlatego od razu na to wpadł.

Siobhan tymczasem dotarła już do kuchni, sprawdziła czy w czajniku jest woda i włączyła go. W słoiku było dość rozpuszczalnej kawy na dwie lub trzy filiżanki. Trzeba będzie niedługo wybrać się do supermarketu, pomyślała. Na blacie leżały rozsypane okruszki czekolady. Docisnęła je palcem i podniosła do ust.

– Na co wpadł? – spytała.

Farmer zaczął się śmiać.

– Coś mi się zdaje, że jednak jeszcze się nie obudziłaś, co?

– Czuję się trochę otumaniona, nic więcej, panie komisarzu.

– Poszłaś późno spać?

– Pewnie o jeden batonik za dużo. Wpadł na co?

– Chodzi o tę wskazówkę. Dotyczy kaplicy Rosslyn. Wiesz gdzie to jest?

– Nawet niedawno tam byłam. – Było to przy okazji innej sprawy, nad którą pracowali razem z Rebusem.

– To może zwróciłaś na to uwagę: podobno jedno z okien jest ozdobione malunkami kolb kukurydzy.

– Nie pamiętam tego. – Czuła jednak, że senność szybko jej mija.

– I to mimo iż kaplicę zbudowano, zanim kukurydza trafiła na Wyspy Brytyjskie.

– Stąd te kukurydziane początki – przypomniała sobie.

– Właśnie.

– A ten sen kamieniarza?

– Coś, co musiałaś zauważyć: dwie pięknie zdobione kolumny. Jedna nazywana jest Słupem Kamieniarza, druga Słupem Czeladnika. Według legendy, przed zabraniem się do dzieła mistrz kamieniarski postanowił udać się za granicę, by zapoznać się z różnymi stylami i sposobami zdobienia kolumn. Podczas jego nieobecności jeden z czeladników miał sen, w którym ukazała mu się gotowa kolumna. Natychmiast zabrał się do pracy i w ten sposób powstał Słup Czeladnika. Po powrocie z podróży mistrz był tak zazdrosny o dzieło swojego ucznia, że kamieniarskim młotem zatłukł go na śmierć.

– A więc sen kamieniarza skończył się na słupie.

– Właśnie.

Siobhan szybko przebiegła w myśli cały tekst.

– Wszystko pasuje – wykrzyknęła. – Serdeczne dzięki, panie komisarzu.

– Zatem misja pomyślnie zakończona?

– No, jeszcze niezupełnie. Ale muszę pędzić.

– Zadzwoń kiedyś i opowiedz, jak się to wszystko skończyło.

– Zadzwonię. I raz jeszcze dziękuję.

Przeczesała sobie włosy dłońmi. Kukurydziane początki tam, gdzie skończył się sen kamieniarza. Kaplica Rosslyn mieściła się w wiosce Roslin, jakieś dziesięć kilometrów na południe od miasta. Siobhan chwyciła słuchawkę, by zadzwonić do Granta… potem ją jednak odłożyła. Z laptopa wysłała maila do Quizmastera:

Słup Czeladnika w kaplicy Rosslyn.

A potem zaczęło się czekanie. Wypiła filiżankę słabej kawy, która pomogła jej przełknąć dwa paracetamole. Potem poszła do łazienki i wzięła prysznic. Wycierając włosy ręcznikiem, powędrowała do pokoju, jednak odpowiedzi od Quizmastera wciąż nie było. Usiadła i w zamyśleniu zagryzła dolną wargę. Nie musieli się wcale wspinać na Hart Fell – wystarczyło tylko podać nazwę. Termin na rozwiązanie zagadki upływa za niecałe trzy godziny. Czy jego milczenie oznacza, że tym razem powinna pojechać do Roslin? Wysłała jeszcze jedną wiadomość.

Mam czekać, czy mam jechać?

I dalej czekała. Druga filiżanka kawy była słabsza niż pierwsza. Słoik z kawą był już pusty. Jeżeli będzie chciała jeszcze coś wypić, to została już tylko herbatka rumiankowa. Przyszło jej na myśl, że może Quizmaster gdzieś wyjechał. Ale jeśli nawet, podejrzewała, że należy do tych, którzy nigdzie się nie ruszają bez laptopa i telefonu komórkowego. Może nawet trzyma je włączone na okrągło, tak jak ona. Na pewno chce mieć szybki dostęp do nadchodzących wiadomości.

Więc skoro tak, to o co mu chodzi?

– Nie mogę ryzykować – powiedziała na głos. Wysłała jeszcze końcową wiadomość: Jadę do kaplicy i poszła się ubrać.

Wsiadła do samochodu i położyła laptopa na siedzeniu pasażera. Znów się zawahała, czy powinna zadzwonić do Granta, i znów zdecydowała, że nie. Da sobie sama radę, a on niech myśli, co chce…

„…nie chcesz się z nikim dzielić i jeśli to nie jest styl Rebusa, to już nie wiem czyj”. Tak jej wtedy powiedział. A teraz jedzie samotnie do Roslin, nikt jej nie ubezpiecza i w dodatku o swoim zamiarze powiadomiła Quizmastera. Nim dotarła do końca Leith Walk, podjęła decyzję. Skręciła i pojechała w kierunku mieszkania Granta.


Dzwonek telefonu obudził Rebusa dokładnie o ósmej piętnaście. Dzwoniła jego komórka. W ostatniej chwili przypomniał sobie, by ją podłączyć do gniazdka i przez noc naładować baterię. Zsunął się z łóżka i zaplątał w rzeczy porozrzucane po dywanie. Na czworakach dotarł do telefonu i przystawił słuchawkę do ucha.

– Rebus – powiedział. – I mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego.

– Już przespałeś – odezwał się głos. Głos Gill Templer.

– Przespałem co?

– Ważne wydarzenie.

Wciąż jeszcze klęcząc na czworaka, rzucił okiem w stronę łóżka. Ani śladu Jean. Czyżby już poszła do pracy?

– Co za ważne wydarzenie?

– Pożądana jest twoja obecność w Holyrood Park. Na Arthur’s Seat znaleziono ciało.

– Jej ciało? – Rebus poczuł, jak skóra nagle zaczyna mu się lepić.

– Na tym etapie trudno to ocenić.

– O Chryste Panie. – Wygiął szyję do tyłu i spojrzał na sufit. – Jak zginęła?

– Ciało leżało tam już od pewnego czasu.

– Gates i Curt już są?

– Spodziewamy się ich lada chwila.

– Pojadę wprost na miejsce.

– Przykro mi, że ci przeszkadzam. Jesteś może u Jean?

– To taki strzał w ciemno?

– Nazwijmy to kobiecą intuicją.

– Cześć, Gill.

– Cześć, John.

W chwili, gdy kończył rozmowę, drzwi się otwarły i do pokoju wkroczyła Jean. Miała na sobie szlafrok frotte, a w rękach trzymała tacę: sok pomarańczowy, tosty i pełen dzbanek kawy.

– O kurczę – powiedziała. – Ale ponętnie wyglądasz. – A potem dostrzegła jego minę i uśmiech zamarł jej na ustach. – Co się stało?

Powiedział jej.


Grant ziewnął. W sklepiku po drodze kupili dwa kubki z kawą, ale wciąż się jeszcze nie rozbudził do końca. Włosy na karku mu sterczały i widać było, że mu to przeszkadza, bo co chwilę próbował je przygładzić.

– Źle spałem tej nocy – powiedział, zerkając w jej stronę, ale Siobhan nie odrywała wzroku od drogi.

– Piszą coś ciekawego?

Miał na kolanach poranne wydanie lokalnego tabloidu, które kupił wraz z kawą.

– Nic specjalnego.

– Jest coś o naszej sprawie?

– Chyba nie. Pewnie poszła już w zapomnienie. – Nagle coś sobie przypomniał, bo zaczął nerwowo obmacywać kieszenie.

– Co jest? – Przemknęło jej przez myśl, że może zapomniał jakiegoś ważnego lekarstwa.

– Komórka. Musiałem ją zostawić na stole.

– Mamy moją.

– Tak, tylko że podłączoną do laptopa. A co, jeśli ktoś będzie chciał zadzwonić?

– To zostawi wiadomość.

– Pewnie tak… Słuchaj, jeśli chodzi o wczoraj…

– Udawajmy, że to się wcale nie wydarzyło.

– Kiedy jednak się wydarzyło.

– No więc, ja bym wolała żeby nie, zgoda?

– To przecież ty wciąż narzekałaś, że ja…

– Grant, zamykamy ten temat. – Zwróciła ku niemu głowę. – Mówię poważnie. Albo zamykamy, albo idę z tym do szefowej. Wybieraj.

Otworzył usta, by coś powiedzieć, potem się zreflektował i założył ręce na piersiach. Radio było nastawione na stację Virgin AM. Lubiła ją, bo pomagała jej się rozbudzić. Grant wolałby coś z częstymi serwisami wiadomości, coś jak Radio Scotland czy Program Czwarty.

– Mój samochód, moje radio – oświadczyła wcześniej w odpowiedzi na jego uwagę.

Poprosił ją więc, by mu jeszcze raz opowiedziała o rozmowie z Farmerem, a ona to chętnie zrobiła, zadowolona, że odchodzą od tematu wczorajszego starcia. Siobhan mówiła, a Grant powoli sączył kawę. Choć nie było śladu słońca, miał na nosie okulary przeciwsłoneczne – ray-bany w szylkretowej oprawie.

– Brzmi nieźle – powiedział, gdy skończyła opowieść.

– Też tak myślę – potwierdziła.

– Aż za łatwo.

– Tak łatwo, że się niemal na tym wyłożyliśmy – parsknęła.

Wzruszył ramionami.

– Chodzi mi o to, że nie było tu nad czym kombinować. To coś takiego, co się albo wie, albo nie, i koniec.

– Tak jak mówiłeś. Innego rodzaju wskazówka.

– Ilu twoim zdaniem masonów mogła znać Philippa Balfour?

– Co?

– Przecież ty w ten sposób doszłaś do tego. A jak jej się to udało?

– Studiowała historię sztuki, nie?

– To prawda. Myślisz, że mogła mieć do czynienia z kaplicą Rosslyn na zajęciach?

– Niewykluczone.

– I myślisz, że Quizmaster o tym wiedział?

– Jakim cudem?

– Może mu powiedziała, co studiuje.

– Może.

– Bo inaczej nie zdołałaby chyba rozwiązać tej zagadki. Rozumiesz do czego zmierzam?

– Chyba tak. Chodzi ci o to, że do rozwiązania potrzebna była specjalistyczna wiedza, której poprzednie wskazówki nie wymagały.

– Coś w tym rodzaju. Oczywiście istnieje jeszcze inna możliwość.

– Mianowicie?

– Że Quizmaster orientował się, że ona coś wie o kaplicy Rosslyn, i to niezależnie od tego, czy mu powiedziała co studiuje, czy nie.

Siobhan od razu domyśliła się, do czego zmierza.

– Bo ją zna osobiście? Sugerujesz, że Quizmaster to ktoś z grona jej znajomych?

Zmierzył ją wzrokiem znad swych ray-banów.

– Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby Ranald Marr okazał się masonem. Ktoś z jego pozycją…

– Prawda, mnie też nie. – Siobhan zamyśliła się. – Może trzeba będzie do niego wrócić i zapytać.

Zjechali z głównej drogi, wjechali do wioski Roślin i Siobhan zaparkowała obok sklepu z pamiątkami. Brama w murze otaczającym kaplicę była zamknięta na głucho.

– Otwierają dopiero o dziesiątej – powiedział Grant, odczytując informację z tablicy. – Ile mamy jeszcze czasu, twoim zdaniem?

– Jeśli przyjdzie nam czekać do dziesiątej, to niewiele. – Siedząc w samochodzie, Siobhan sprawdziła na laptopie, czy nie ma nowych wiadomości.

– Ktoś tu musi być – stwierdził Grant i walnął pięścią w bramę. Siobhan wysiadła z samochodu i przyjrzała się murowi otaczającemu dziedziniec kaplicy.

– Potrafisz się wspinać? – spytała.

– Możemy spróbować – odparł. – Tylko co nam to da, jeśli kaplica też się okaże zamknięta?

– A może ktoś tam akurat sprząta?

Kiwnął głową i w tym momencie usłyszeli szczęk odsuwanej zasuwy. Brama się otwarła i stanął w niej jakiś mężczyzna.

– Jeszcze zamknięte – oświadczył surowym tonem.

Siobhan wyciągnęła legitymację.

– Jesteśmy z policji, proszę pana. Niestety nie możemy czekać.

Podążyli za nim do bocznego wejścia do kaplicy. Cały budynek był pokryty ogromną płachtą. Ze swej poprzedniej bytności tutaj Siobhan wiedziała, że istnieją jakieś problemy z dachem i przed przystąpieniem do remontu próbowano najpierw osuszyć ściany. Kaplica sprawiająca od zewnątrz wrażenie niewielkiej, dzięki niezwykle bogatemu zdobnictwu, od środka wydawała się znacznie większa. Już samo sklepienie budziło zachwyt, mimo iż było mocno zawilgocone i miejscami pokryte pleśnią. Grant stał w środkowej nawie i tak jak ona podczas pierwszej wizyty, oniemiały rozglądał się wokół.

– To niewiarygodne – powiedział cicho, ale jego słowa i tak wróciły echem odbitym od ścian. Wszędzie wokół widać było mnóstwo płaskorzeźb, jednak Siobhan wiedziała dokładnie, czego szukać, i podeszła wprost do Słupa Czeladnika. Stał obok schodów wiodących w dół do zakrystii. Miał jakieś dwa i pół metra wysokości i opleciony był wokół wijącymi się płaskorzeźbami.

– To ten? – spytał Grant.

– Tak, ten.

– No to czego teraz szukamy?

– Jak znajdziemy, to się dowiemy. – Siobhan przesunęła dłonie po zimnej powierzchni kolumny, potem ukucnęła. U podstawy kolumny wiły się jeden za drugim splecione smoki. Ogon jednego z nich raptownie się zaginał, tworząc niewielkie zagłębienie. Siobhan wsadziła w nie palec i wydłubała kawałek papieru.

– O jasna cholera – mruknął Grant.

Nie próbowała nawet zakładać rękawiczek czy chować karteczkę do plastikowej osłonki. Wiedziała z góry, że Quizmaster nie zostawił na niej żadnych śladów, które mogłyby się przydać w laboratorium. Kartka pochodziła z notesu i była trzykrotnie złożona. Siobhan ją rozprostowała, Grant się przysunął i oboje równocześnie odczytali wiadomość.

Jesteś Poszukiwaczem. Twoim następnym celem jest Pieklisko. Wkrótce otrzymasz dalsze instrukcje.

– Nic nie rozumiem. Tak dużo trudu i zawracania głowy i tylko tyle? – powiedział Grant podniesionym głosem.

Siobhan raz jeszcze przeczytała wiadomość, potem obejrzała odwrotną stronę, jednak ta była zupełnie pusta. Grant obrócił się na pięcie i wymierzył kopniaka w powietrze.

– Skurwiel! – warknął i wywołał tym grymas zgorszenia na twarzy przewodnika. – Założę się, że ten bydlak świetnie się bawi, jak nas tak przegania z miejsca na miejsce.

– Myślę, że generalnie o to w tym chodzi – odparła Siobhan cicho.

Zwrócił się ku niej.

– O co mianowicie?

– Żeby się nami bawić. Sprawia mu przyjemność, że kręcimy się w kółko.

– Dobrze, ale przecież on tego chyba nie widzi, nie?

– No właśnie nie wiem. Czasami mi się zdaje, że on cały czas nas obserwuje.

Grant spojrzał na nią, potem podszedł do przewodnika.

– Pana nazwisko? – zapytał.

– William Eadie.

Grant wyciągnął notatnik.

– I gdzie pan mieszka, panie Eadie? – Skrupulatnie zanotował wszystkie dane.

– To nie Quizmaster – uspokoiła go Siobhan.

– Kto? – zapytał Eadie drżącym głosem.

– Nieważne – odparła Siobhan i pociągnęła Granta za ramię. Wrócili do samochodu i Siobhan wystukała maiła: Czekam na wskazówkę do Piekliska.

Wysłała go i oparła się do tyłu.

– I co teraz? – spytał Grant, a ona wzruszyła ramionami. Jednak chwilę później laptop zasygnalizował nadejście nowej wiadomości. Kliknęła na skrzynkę odbiorczą.

Gotowa do poddania? To będzie pewniejsze coś. Grant ze świstem wypuścił powietrze.

– To ma być wskazówka, czy tylko się z nami drażni? – zapytał.

– Może jedno i drugie.

Potem przyszła kolejna wiadomość: Pieklisko dziś do szóstej wieczorem.

Siobhan pokiwała głową.

– Jedno i drugie – powiedziała.

– Do szóstej? Daje nam tylko osiem godzin?

– Więc nie traćmy czasu. Co może być pewniejsze?

– Nie wskazówka.

Spojrzała na niego.

– Myślisz, że to nie jest wskazówka?

– Nie o to mi chodzi – powiedział, lekko się uśmiechając. – Popatrzmy na to jeszcze raz. – Siobhan ściągnęła wiadomość na ekran. – Wiesz, na co mi to wygląda?

– Na co?

– Na hasło do krzyżówki. Zwróć uwagę, że nie jest to napisane zbyt gramatycznie, prawda? Tak jakby miało sens, ale niezupełnie.

– Myślisz, że trochę naciągane?

– Bo gdyby to było hasło krzyżówkowe… – Grant wydął usta, a między brwiami pojawiła mu się niewielka pionowa bruzda. – Gdyby to było hasło, to na przykład „poddanie” mogłoby znaczyć „danie”, tak jak w „dać pod rozwagę” zamiast „poddać pod rozwagę”. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął notes i długopis.

– Muszę to mieć przed oczami – wyjaśnił, przepisując wiadomość. – To klasyczna konstrukcja krzyżówkowa: część hasła mówi ci, co masz zrobić, druga część podaje znaczenie, jakie uzyskasz, kiedy to coś zrobisz.

– Ciągnij dalej. Może w którymś momencie zacznę coś z tego rozumieć.

Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od przepisanej wiadomości.

– Załóżmy, że to jest anagram. Gotowa do poddania? To będzie pewniejsze coś. I teraz jeśli poddasz – w znaczeniu zrezygnujesz – słowa w zdaniu to będzie pewniejsze, to zostanie ci coś.

– Jakie coś? – Siobhan czuła, że zaczyna ją łupać w głowie.

– Tego właśnie musimy się dowiedzieć.

– O ile jest to anagram.

– O ile jest to anagram – potwierdził Grant.

– A jaki to wszystko ma związek z Piekliskiem, wszystko jedno, co to Pieklisko znaczy?

– Tego nie wiem.

– Czy anagram nie byłby czymś zbyt łatwym?

– Tylko dla tych, którzy umieją odczytywać hasła krzyżówkowe. W przeciwnym razie próbowałabyś to czytać dosłownie i nic by z tego nie wynikało.

– No cóż, wszystko mi to pięknie wyjaśniłeś, ale dla mnie wciąż nic z tego nie wynika.

– Widzisz, jakie to szczęście, że masz mnie. Spróbuj. – Wydarł czystą kartkę z notatnika i podał jej. – Pomęcz się nad anagramem ze słów to będzie pewniejsze.

– Żeby powstało słowo, które oznacza jakieś coś?

– Słowo lub słowa – poprawił ją Grant. – Masz do dyspozycji wiele liter.

– A nie ma jakiegoś programu komputerowego, który moglibyśmy tu zastosować?

– Może i jest. Ale byłoby to z naszej strony oszustwo.

– Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu.

Ale Grant już jej nie słuchał, bo zabrał się do pracy.


– Byłem tu nie dalej jak wczoraj – powiedział Rebus. Bill Pryde zostawił swój nieodłączny plik notatek na Gayfield Square i teraz, dysząc ciężko, wspinał się z Rebusem pod górę. Wszędzie wokół kręcili się policjanci w mundurach i z rolkami pasiastej policyjnej taśmy w rękach czekali na decyzję, czy i w którym miejscu mają ją rozciągnąć. Na drodze u stóp wzgórza stało wiele zaparkowanych samochodów: reporterzy, fotoreporterzy, co najmniej jedna ekipa telewizyjna. Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy i natychmiast zjechał na miejsce cały medialny cyrk.

– Ma pan dla nas jakieś wiadomości, inspektorze Rebus? – zaczepił go Steve Holly, gdy tylko zdążył wysiąść z samochodu.

– Tylko taką, że działasz mi na nerwy.

Po drodze Pryde poinformował go, że ciało znalazła jakaś spacerowiczka.

– Leżało w kolczastych zaroślach i właściwie nie było schowane.

Rebus milczał. Dwóch ciał nie odnaleziono nigdy… dwa inne znaleziono w wodzie. A teraz to: ciało w zaroślach na zboczu wzgórza, więc to też oznacza odejście od schematu.

– Czy to ona? – spytał.

– Sądząc po koszulce Versace, należy przyjąć, że tak.

Rebus zatrzymał się i rozejrzał wokół. Dzikie ostępy w samym sercu Edynburga. Wzgórze zwane Arthur’s Seat było wygasłym wulkanem otoczonym rezerwatem ptaków i trzema jeziorami.

– Trzeba by się nieźle namęczyć, żeby tu na górę wciągnąć zwłoki – zauważył.

Pryde pokiwał głową.

– Więc pewnie zamordowano ją tu na miejscu.

– Czyli, że ją tu zwabiono?

– Albo może po prostu wybrała się tu na spacer.

Rebus pokręcił głową.

– Tylko że z niej nie był typ spacerowiczki – powiedział. Ruszyli w kierunku pochylonych nad zboczem ludzi odzianych w białe kombinezony z kapturami. Ochronne stroje miały zapobiegać zatarciu śladów na miejscu przestępstwa, o co nietrudno. Rebus rozpoznał profesora Gatesa z twarzą purpurową z wysiłku, jakiego wymagało od niego wspięcie się tak wysoko. Obok stała Gill Templer i, milcząc, przyglądała się i przysłuchiwała rozmowom. Ekipa techników badających miejsce przestępstwa prowadziła wstępne przeszukanie. Potem, już po zabraniu stąd ciała, dołączą do nich policjanci mundurowi i wszyscy razem podejmą szczegółowe oględziny. Nie będzie to zresztą proste zadanie, bo trawa w tym miejscu była wysoka i gęsta. Policyjny fotograf walczył z obiektywem.

– Lepiej dalej już nie idźmy – odezwał się Bill Pryde i zarządził, by im dostarczono dwa kombinezony ochronne. W trakcie przeciągania przez buty cienki materiał nogawek rozdarł się i potem z łopotem powiewał Rebusowi na wietrze.

– Czy wiadomo, co się dzieje z Siobhan Clarke? – zapytał.

– Próbowałem się skontaktować i z nią, i z Hoodem – odparł Pryde – ale jak dotąd bez rezultatu.

– Doprawdy? – zdziwił się Rebus, starając się jednocześnie ukryć uśmiech.

– Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał Pryde, ale Rebus potrząsnął tylko głową.

– Ponure miejsce na umieranie, co?

– A są inne? – Pryde zasunął suwak na kombinezonie i ruszył w kierunku zwłok.

– Uduszona – poinformowała ich Gill Templer.

– Na tym etapie to jedynie domysły – poprawił ją Gates. – Dzień dobry, John.

Rebus kiwnął głową na powitanie.

– A doktora Curta nie ma?

– Zadzwonił, że jest chory. Ostatnio dość dużo choruje. – Gates mówił to bez przerywania oględzin. Ciało ułożone było w nienaturalnej pozycji, z nogami i rękami rozrzuconymi pod dziwacznymi kątami. Rosnące wokół krzewy kolcolistu musiały stanowić niezłą kryjówkę, pomyślał Rebus. W połączeniu z wysoką bujną trawą powodowały, że dopiero z odległości jakichś dwóch metrów można było dojrzeć, co kryją. Ubiór ofiary dodatkowo ją maskował: jasnozielone bojówki, koszulka w kolorze khaki i szara marynarka. Czyli dokładnie to, w co Flipa ubrana była w dniu zaginięcia.

– Rodzice już wiedzą?

Gill kiwnęła głową.

– Wiedzą, że znaleziono jakieś ciało.

Rebus zaszedł od drugiej strony, by lepiej się przyjrzeć. Twarz ofiary była odwrócona. We włosach były liście i połyskliwy ślad po ślimaku, a skóra miała barwę fioletowo-siną. Gates zapewne poruszył nieco ciało i to, na co teraz patrzył, to wybroczyny, które powstają, kiedy po śmierci krew spływa i zbiera się w częściach ciała znajdujących się najniżej. W ciągu swej pracy w policji Rebus widział już kilkadziesiąt zwłok, jednak kolejne nie stawały się przez to mniej żałosne lub mniej przygnębiające. Przejawem życia każdej żywej istoty jest ruch i dlatego tak trudno było się pogodzić z bezruchem. Był świadkiem jak krewni ofiar leżących na stole w kostnicy wyciągali ręce i potrząsali zwłokami, jakby poruszanie nimi mogło im przywrócić życie. Philippie Balfour przywrócić życia już się nie dało.

– Palce ofiary zostały obgryzione – powiedział Gates, bardziej do mikrofonu podłączonego do magnetofonu niż do stojących wokół słuchaczy. – Zapewne dzieło tutejszych zwierząt.

Łasice lub lisy, pomyślał Rebus. Coś, o czym milczą filmy przyrodnicze puszczane w telewizji.

– To fatalnie – dodał Gates, a Rebus wiedział, co ma na myśli. Jeśli Philippa próbowała walczyć ze swym napastnikiem, to końce palców dużo by im powiedziały – na przykład pod paznokciami mogły pozostać ślady jego naskórka lub krwi.

– I wszystko na marne – odezwał się nagle Pryde, a Rebus pomyślał, że pewnie chodzi mu nie tyle o młode życie Philippy, ile o ogromny wysiłek, jaki został włożony w poszukiwania – w sprawdzanie lotnisk, promów i pociągów w nadziei, że może jednak gdzieś żyje – a który teraz w całości szedł na marne. A przez ten cały czas ona leżała tu i każdy upływający dzień zacierał ślady i zmniejszał szansę na złapanie zabójcy.

– Szczęście, że tak szybko ją znaleźliśmy – zauważył Gates, pewnie by pocieszyć Pryde’a. I to też była prawda. Kilka miesięcy temu w innym miejscu tego samego parku znaleziono zwłoki kobiety. Leżały tuż obok uczęszczanej ścieżki, a mimo to przeleżały ponad miesiąc, nim je znaleziono. Jak się później okazało, chodziło o „konflikt domowy”, jak eufemistycznie nazywano zabójstwa popełniane przez członków najbliższej rodziny.

Rebus zauważył podjeżdżający szary furgon z miejskiej kostnicy. Ciało zapakują teraz w plastikowy worek i zabiorą do Western General, gdzie Gates zajmie się autopsją.

– Na obcasach ślady wleczenia. – Gates kontynuował swą wyliczankę do mikrofonu. – Niezbyt intensywne. Wybroczyny zgodne z ułożeniem ciała, zatem w chwili, gdy ją tu przywleczono, albo jeszcze żyła, albo dopiero co zmarła.

Gill Templer rozejrzała się po terenie.

– Jak duży teren powinniśmy przeszukać? – zapytała.

– W promieniu pięćdziesięciu, najwyżej stu metrów – odparł Gates.

Spojrzała na Rebusa, a on wyczytał w jej wzroku, że nie wierzy w powodzenie tej akcji. Było mało prawdopodobne, by udało mi się dokładnie określić miejsce, z którego ją tu przywleczono, chyba że coś jej tam wypadło.

– W kieszeniach nic nie ma? – spytał Rebus.

Gates potrząsnął głową.

– Tylko pierścionki na palcach i dość drogi zegarek na ręce.

– Cartier – dodała Gill.

– Więc przynajmniej możemy wykluczyć motyw rabunkowy – mruknął Rebus i wywołał tym uśmiech na twarzy Gatesa.

– Ubranie jest w stanie nie naruszonym – uzupełnił – więc skoro o tym mowa, to motyw seksualny też chyba można wykluczyć.

– No to coraz lepiej – powiedział Rebus i spojrzał na Gill.

– Czyli czeka nas łatwizna.

– I stąd mój uśmiech od ucha do ucha – odparła z kamienną miną.


Na St Leonard’s panowało ogólne podniecenie, jednak Siobhan czuła tylko otępiające zniechęcenie. Uczestniczenie w grze z Quizmasterem – tak jak to zapewne robiła Philippa – wytworzyło u niej poczucie więzi duchowej z zaginioną studentką. Teraz dziewczyna przestała już być kimś z listy osób poszukiwanych i potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.

– My to czuliśmy od początku, prawda? – powiedział Grant.

– Cały czas chodziło tylko o to, kiedy znajdzie się ciało. – Rzucił notes na biurko. Kilka stron wypełniały jego przymiarki do ułożenia anagramu. Otworzył na kolejnej pustej stronie i wziął długopis do ręki. W sali byli też George Silvers i Ellen Wylie.

– W ostatni weekend byłem z dzieciakami na Arthur’s Seat – poinformował ich Silvers. Siobhan spytała, kto znalazł ciało.

– Jakaś spacerowiczka – odparła Wylie. – Kobieta w średnim wieku, podczas swojej codziennej przechadzki.

– Pewnie minie trochę czasu, nim się tam znów wybierze – mruknął Silvers.

– Czy Flipa leżała tam od chwili zniknięcia? – spytała Siobhan, zerkając na Granta, który nie przestawał kombinować z przestawianiem liter. Może i słusznie, że się nie poddaje, nie mogła się jednak pozbyć uczucia niesmaku. Jak on może nad tym siedzieć jakby nigdy nic? Przecież nawet George Silvers – największy cynik z nich wszystkich – wydawał się trochę przejęty.

– No, na Arthur’s Seat – powtórzył – w ostatni weekend.

Wylie uznała, że Siobhan należy się odpowiedź.

– Zdaje się, że pani komisarz tak uważa. – Mówiąc to, spojrzała na biurko i przejechała po nim dłonią, jakby ścierała kurz.

Ale ją to boli, pomyślała Siobhan… Samo wypowiedzenie słów „pani komisarz” od razu przypomina jej ten nieszczęsny występ w telewizji i wzmaga zapiekłą niechęć.

Kiedy zadzwonił jeden z telefonów, Silvers wstał, by go odebrać.

– Nie, tu go nie ma – powiedział do słuchawki, po czym dodał: – Chwileczkę, zaraz się dowiem. – Zasłonił dłonią słuchawkę. – Ellen, nie wiesz, gdzie jest Rebus?

Wylie potrząsnęła przecząco głową. Siobhan nie miała wątpliwości, że na pewno jest na Arthur’s Seat… a Wylie, która podobno jest jego partnerką, mówi, że nie wie. Była pewna, że Gill Templer go zawiadomiła, a on popędził tam jak na skrzydłach, nie zawiadamiając Wylie. Pomyślała, że to może być celowy prztyczek w nos ze strony Templer, która wiedziała doskonale, jak Wylie to zaboli.

– Przykro mi, nie wiemy – powiedział Silvers do słuchawki, a potem dodał: – Tak, chwileczkę. – Wyciągnął słuchawkę w stronę Siobhan. – Jakaś pani chce z tobą rozmawiać.

Idąc przez salę, Siobhan bezgłośnie spytała: „Kto?”, jednak Silvers wzruszył tylko ramionami.

– Halo, posterunkowa Clarke przy telefonie.

– Siobhan, tu Jean Burchill.

– Cześć Jean, czym ci mogę służyć?

– Czy już ją zidentyfikowano?

– W stu procentach jeszcze nie. A skąd się dowiedziałaś?

– John mi o tym powiedział, a potem wyskoczył i popędził jak szalony.

Wargi Siobhan ułożyły się bezwiednie w nieme: „O”. A więc John Rebus i Jean Burchill… proszę, proszę.

– Mam mu powtórzyć, że dzwoniłaś?

– Próbowałam już na komórkę.

– Może mieć wyłączoną. Często nie chce, żeby go odrywano w trakcie wizji.

– W trakcie czego? – spytała Jean ze śmiechem.

– Wizji lokalnej na miejscu przestępstwa.

– To na Arthur’s Seat, prawda? Byliśmy tam z Johnem wczoraj rano.

Siobhan spojrzała w stronę Silversa. Wyglądało na to, że pół miasta odwiedzało ostatnio Arthur’s Seat. Potem przeniosła wzrok na Granta i zobaczyła, że ten jak urzeczony wpatruje się w rozłożony przed nim notes.

– Czy wiesz może, w którym dokładnie miejscu na Arthur’s Seat? – spytała Jean.

– Po drugiej stronie drogi od jeziora Dunsapie Loch i troszkę dalej na wschód.

Siobhan nie spuszczała wzroku z Granta, który też na nią spojrzał, a potem wstał z miejsca i wziął do ręki notes.

– Zaraz, to gdzie to może być…? – Pytanie było retoryczne, bo Jean próbowała sobie tylko wyobrazić to miejsce. Grant wyciągnął notes w jej kierunku, jednak stał zbyt daleko, by mogła coś odczytać. Widziała tylko plątaninę liter i dwa słowa zakreślone kółkiem. Spróbowała wytężyć wzrok. – Ach – wykrzyknęła nagle Jean – już wiem! O ile się nie mylę, nazywają to miejsce Pieklisko.

– Pieklisko? – powtórzyła głośno Siobhan, tak by i Grant to usłyszał, jednak on wydawał się całkowicie zaabsorbowany czymś innym.

– Takie dość urwiste zbocze – mówiła dalej Jean – więc może stąd się bierze nazwa, choć oczywiście ludowe legendy wolą to przypisywać czarownicom i diabłom.

– Taak – powiedziała Siobhan, przeciągając słowo. – Jean, posłuchaj, muszę już kończyć. – Patrzyła na słowa zakreślone kółkiem w notatniku Granta. Udało mu się rozwiązać anagram, a litery słów That’s a surer ułożyły się w Arthur’s Seat.

Siobhan odłożyła słuchawkę.

– On nas cały czas do niej prowadził – powiedział Grant cicho.

– Może.

– Co to znaczy „może”?

– Zakładasz, że wiedział, że Flipa nie żyje, ale pewności nie mamy. Może po prostu prowadził nas tam tak samo jak Flipę.

– Tyle że ona tam znalazła śmierć. A kto poza Quizmasterem wiedział, że się tam wybiera?

– Ktoś mógł za nią iść albo nawet natknąć się na nią przypadkowo.

– Sama w to nie wierzysz – powiedział Grant z przekonaniem.

– Występuję tylko w roli adwokata diabła, nic więcej.

– To on ją zabił.

– To dlaczego miałby nas wciągać w tę grę?

– Żeby nam zrobić wodę z mózgu. Nie, żeby tobie zrobić wodę z mózgu. A może i coś więcej.

– Gdyby tak było, to już by mnie do tej pory zabił.

– A to dlaczego?

– Dlatego, że nie muszę już grać dalej. Doszłam do tego miejsca co Flipa.

Pokręcił wolno głową.

– Chcesz powiedzieć, że kiedy przyśle ci wskazówkę do… jak się nazywa ten następny etap?

– Rygory.

Kiwnął głową.

– Więc jeśli ci ją przyśle, to już cię nie będzie korciło?

– Nie.

– Nie wierzę ci.

– Cóż, po tym, co się stało, nie ma już mowy, żebym się gdzieś ruszyła bez ochrony, a on musi sobie zdawać z tego sprawę. – Nagle coś jej przyszło do głowy i powtórzyła: – Rygory?

– A co?

– Przecież przysłał Flipie tego maila już po jej zabójstwie. Więc gdyby to on był zabójcą, to po co, na litość boską, miałby do niej pisać?

– Bo jest psychopatą.

– Nie sądzę.

– Powinnaś się z nim połączyć i zapytać.

– Zapytać, czy jest psychopatą?

– Powiedzieć mu, co wiemy.

– Przecież on może po prostu zniknąć. Zastanów się, Grant. Możemy go minąć na ulicy i nawet o tym nie wiedzieć. Dla nas jest tylko imieniem i nawet to jego imię jest zmyślone.

Grant walnął pięścią w biurko.

– No ale coś musimy zrobić, nie?! Lada chwila dowie się z radia czy telewizji o odnalezieniu ciała. Więc będzie też oczekiwał naszej reakcji.

– Masz rację. – Laptop w jej torbie wciąż był jeszcze podłączony do telefonu komórkowego. Wyciągnęła oba i podłączyła do gniazdek sieciowych dla podładowania baterii.

Ta chwila zwłoki wystarczyła, by Granta opadły wątpliwości.

– Zaczekaj – powiedział – musimy najpierw uzyskać zgodę komisarz Templer.

Obrzuciła go spojrzeniem.

– Wracamy do postępowania według reguł i stania na baczność, co?

Twarz mu poczerwieniała, ale kiwnięciem głowy przytaknął.

– Coś w tym rodzaju. Musimy ją najpierw zawiadomić.

Silvers i Wylie przysłuchujący się cały czas rozmowie zorientowali się, że wydarzyło się coś ważnego.

– Ja jestem po stronie Siobhan – oświadczyła Wylie. – Kuć żelazo póki gorące, i tak dalej.

Silvers był innego zdania.

– Wiecie, czym ryzykujecie? Pani komisarz skórę z was zedrze, jak się dowie, że robicie coś poza jej plecami.

– Niczego nie robimy poza jej plecami – mruknęła Siobhan, wpatrując się w Wylie.

– Właśnie, że tak – zaperzył się Grant. – Siobhan, od tej chwili to jest śledztwo w sprawie morderstwa. Czas na uprawianie gier już się skończył. – Oparł się rękami o jej biurko. – Więc jeśli wyślesz tego maila, to od tej chwili działasz beze mnie.

– I może właśnie o to mi chodzi – odburknęła i od razu pożałowała.

– Miło słuchać, jak ktoś szczerze mówi, co myśli – powiedział Grant.

– Ja to też popieram z całego serca – odezwał się Rebus od drzwi. Na jego widok Wylie wyprostowała się i złożyła ręce na piersiach. – Ellen, to mi przypomina, że winien ci jestem przeprosiny. Powinienem zadzwonić.

– Nieważne – mruknęła Wylie, jednak dla wszystkich obecnych było jasne, że wcale tak nie myśli.

Rebus wysłuchał relacji Siobhan na temat wydarzeń dzisiejszego poranka – przerywanej wtrącanymi przez Granta uwagami i poprawkami – a potem wszyscy popatrzyli na niego, w oczekiwaniu na to, co powie. Przeciągnął palec po krawędzi ekranu laptopa.

– Wszystko, co opowiedziałaś – rzekł w zamyśleniu – należy przedstawić komisarz Templer.

Siobhan pomyślała, że wyraz satysfakcji na twarzy Granta nie bierze się stąd, że ktoś mu przyznał rację, tylko że czuje się tak, jakby został pogłaskany i pochwalony. Wylie z kolei wyglądała jak gotowa do walki z kimkolwiek i na jakikolwiek temat. Nie ulegało wątpliwości, że nie prezentują się najlepiej jako zespół mający wspólnie prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa.

– No dobra – powiedziała, trochę ustępując – chodźmy pogadać z komisarz Templer. – Jednak kiedy Rebus kiwnął głową, dodała: – Ale jestem gotowa się założyć, że ty sam byś tak nie postąpił.

– Ja? – odparł. – Ja bym nawet nie dotarł do tej pierwszej wskazówki. A wiesz dlaczego?

– Dlaczego?

– Bo cała ta poczta elektroniczna to dla mnie czarna magia.

Siobhan uśmiechnęła się, jednak coś jej w tym momencie zaświtało: czarna magia… trumny używane przez czarownice do rzucania czarów… śmierć Flipy w miejscu zwanym Pieklisko.

Czyli co, czary i magia?


Zebrali się w szóstkę w ciasnym pomieszczeniu na Gayfield Square: Gill Templer i Bill Pryde, Rebus i Ellen Wylie, Siobhan i Grant Hood. Jedyne miejsce siedzące zajęła Gill. Siobhan wydrukowała całą korespondencję z Quizmasterem i teraz komisarz Templer w milczeniu ją przeglądała. W końcu uniosła głowę.

– Czy jest jakiś sposób, żeby zidentyfikować tego Quizmastera?

– Jeśli jest, to ja go nie znam – odparła Siobhan.

– To jest możliwe – wtrącił Grant. – To znaczy, nie bardzo wiem, w jaki sposób, ale wydaje mi się, że jest to możliwe. Na przykład w przypadku tych wszystkich wirusów, Amerykanie zawsze jakoś potrafią dojść do ich źródła.

Templer kiwnęła głową.

– Tak, to prawda – powiedziała.

– W stołecznej mają komputerowy wydział kryminalny, prawda? – ciągnął dalej Grant. – Więc może mają też dostęp do systemu FBI.

Templer wbiła w niego wzrok.

– Myślisz, że dałbyś sobie z tym radę? – spytała.

Pokręcił przecząco głową.

– Lubię komputery – powiedział – ale to już nie moja liga. Oczywiście chętnie mogę się tym zająć jako łącznik…

– Rozumiem. – Templer zwróciła się do Siobhan. – A jeśli chodzi o tego studenta z Niemiec, o którym mi mówiłaś…

– Tak?

– Chciałabym poznać nieco więcej szczegółów.

– Myślę, że to nie będzie trudne.

Templer niespodziewanie przeniosła wzrok na Wylie.

– Możesz się tym zająć, Ellen?

Wylie wyglądała na zaskoczoną.

– Chyba tak – odpowiedziała z wahaniem w głosie.

– To znaczy, że nas rozdzielasz? – spytał Rebus.

– Chyba, że mnie przekonasz, że nie powinnam.

– W Kaskadach podrzucono laleczkę, teraz znaleziono ciało. Cały czas funkcjonuje ta sama prawidłowość.

– Jeśli wierzyć twojemu trumniarzowi, to nie. Jeśli dobrze pamiętam, stwierdził różnych wykonawców.

– Więc co, uznajesz to za zbieg okoliczności?

– Niczego nie uznaję i jeśli pojawią się jakieś nowe poszlaki, które wskażą na istnienie związku, to będziesz mógł do tego wrócić. Ale od teraz mamy do czynienia ze śledztwem w sprawie morderstwa, a to zmienia wszystko.

Rebus spojrzał na Wylie. Wyraźnie aż się w środku gotowała – propozycja zastąpienia starych protokołów autopsji odległą sprawą tajemniczej śmierci studenta nie mogła jej wprawić w zachwyt. Ale jednocześnie nie miała zamiaru popierać Rebusa – zbyt silnie odczuła niesprawiedliwość, jaka ją dotknęła.

– No więc tak – oświadczyła Templer, przerywając ciszę, która zapadła. – Jak na razie wracasz do głównego nurtu śledztwa i dołączasz do innych. – Zebrała w stosik rozrzucone na biurku wydruki i wyciągnęła je w stronę Siobhan. – Możesz jeszcze przez chwilę zostać?

– Oczywiście – odparła Siobhan. Wszyscy z przyjemnością opuścili duszne pomieszczenie i rozeszli się, by zaczerpnąć czystszego i chłodniejszego powietrza. Jedynie Rebus pozostał w pobliżu drzwi i stał, rozglądając się wokół. Ktoś zabrał się już do usuwania z tablicy na ścianie większości przyczepionych do niej biuletynów, faksów i fotografii. Śledztwo w sprawie osoby zaginionej dobiegło końca i atmosfera wyraźnie oklapła. I to nie dlatego, że wszyscy tak się przejęli jej losem czy chcieli ciszą uczcić pamięć zmarłej. Po prostu zmieniły się okoliczności i nie było już powodu, by się spieszyć. Nie było już tego kogoś, komu dzięki pośpiechowi mogliby uratować życie…

Kiedy zostały same, Templer ponownie złożyła Siobhan propozycję objęcia stanowiska rzeczniczki prasowej.

– Dzięki – odparła Siobhan – ale chyba jednak nie.

Templer oparła się plecami o oparcie fotela.

– Zechciałabyś podzielić się ze mną powodami?

Siobhan w milczeniu rozejrzała się wokół, jakby na ścianach szukając podpowiedzi, jak ma to najlepiej wyrazić.

– Właściwie to nie ma żadnych – odparła w końcu, lekko wzruszając ramionami. – Po prostu w tej chwili nie widzę siebie w tej roli.

– Tylko że później ja mogę nie widzieć powodu, żeby ci to jeszcze raz proponować.

– Wiem o tym. Może chodzi o to, że w tej chwili zbyt mocno siedzę w tej sprawie i chciałabym ją kontynuować.

– Jassne – powiedziała Templer, przeciągając nieco „s”. – Myślę, że między nami to już wszystko.

– Oczywiście – odparła Siobhan, chwytając klamkę i starając się nie zastanawiać, co Gill jeszcze mogła mieć na myśli.

– Aha, czy mogłabyś poprosić tu Granta?

Siobhan przez moment zawahała się, stojąc w uchylonych już drzwiach, potem kiwnęła głową i wyszła. W drzwiach pojawiła się głowa Rebusa.

– Masz dwie sekundy, Gill?

– Nie bardzo.

Mimo to wszedł do środka.

– Zapomniałem ci o czymś powiedzieć.

– Zapomniałeś? – zareagowała ironicznym uśmieszkiem.

Miał w ręku trzy kartki papieru faksowego.

– Dostaliśmy to z Dublina.

– Z Dublina?

– Od naszego człowieka nazwiskiem Declan Macmanus. Zwróciłem się do niego o informacje na temat rodziny Costello.

Podniosła głowę i przyjrzała mu się badawczo.

– Z jakiegoś konkretnego powodu?

– Tylko tak na nosa.

– Przecież już sprawdzaliśmy tę rodzinę.

Kiwnął głową.

– Oczywiście. Wykonujemy krótki telefon i w odpowiedzi dostajemy informację, że nie są notowani. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że często to dopiero początek.

I w przypadku rodziny Costello tak właśnie było: początek długiej historii na tyle interesującej, że kiedy Grant zapukał do drzwi, Gill poleciła mu przyjść za pięć minut.

– Bezpieczniej będzie za dziesięć – rzucił Rebus, porozumiewawczo mrugając. Potem zdjął trzy segregatory z krzesła i usiadł.

Macmanus stanął na wysokości zadania. Okazało się, że David Costello ma za sobą burzliwą młodość, jako młodzieniec mający według określenia Macmanusa „za dużo pieniędzy i za mało opieki”. Były więc i szybkie samochody, i niezliczone mandaty za prędkość, i ustne napomnienia udzielane w sytuacjach, w których inni trafiliby za kratki. Zdarzały się bójki w pubach, porozbijane szyby, zdemolowane budki telefoniczne i co najmniej dwa incydenty z oddawaniem moczu w miejscu publicznym – w biały dzień na moście O’Connella. Ten ostatni zarzut zaskoczył nawet Rebusa. Mówiło się także, że mając osiemnaście lat, David pobił swoisty rekord liczby pubów, w których wydano mu zakaz wstępu, i to we wszystkich równocześnie. Były wśród nich Stag’s Head, J. Grogan’s, Davie Byrnes, O’Donoghue’s, Doheny i Nesbitt’s, Shelbourne… łącznie jedenaście. Rok wcześniej jego ówczesna dziewczyna złożyła na policji skargę, że zbił ją po twarzy przed jakimś nocnym klubem na bulwarze nad Liffey. Templer doszła do tego miejsca i uniosła głowę.

– Była nieźle wstawiona i nie pamiętała nazwy klubu – wyjaśnił Rebus. – W końcu sprawie nie nadano biegu.

– Podejrzewasz, że poszły w ruch jakieś pieniądze?

– Czytaj dalej – powiedział, wzruszając ramionami.

Macmanus pisał, że w pewnej chwili szaleństwa się skończyły i David Costello się uspokoił. Wiązał zmianę w jego postępowaniu z wypadkiem podczas imprezy z okazji jego osiemnastych urodzin, kiedy jeden z jego kolegów próbował dla zakładu przeskoczyć między dachami dwóch budynków, nie dał rady i spadł kilka pięter niżej na ulicę.

Nie zabił się, ale odniósł trwałe obrażenia głowy i kręgosłupa, w wyniku których stał się niemal rośliną wymagającą stałej opieki. Czytając to, Rebus przypomniał sobie wizytę w mieszkaniu Davida i tę piersiówkę whisky Bell’s… Nie należy do pijących, pomyślał wtedy.

„W jego wieku był to prawdziwy szok”, napisał Macmanus. „Te kilka sekund otrzeźwiło i odmieniło Davida, inaczej groziło mu, że jako nieodrodny syn swego ojca nie tyle pójdzie, co popędzi tą samą drogą co on”.

Jaki syn, taki tatuś. Thomas Costello miał na sumieniu osiem skasowanych samochodów, a mimo to nigdy nie utracił prawa jazdy. Jego żona Theresa musiała dwukrotnie wzywać do domu policję z powodu napadów szału męża. Za każdym razem znajdowano ją zamkniętą w łazience z drzwiami podziabanymi przez niego nożem. „Chciałem tylko otworzyć to cholerstwo”, wyjaśnił policjantom za pierwszym razem. „Myślałem, że poszła tam ze sobą skończyć”.

„To nie ze mną trzeba skończyć!”, wrzasnęła wtedy Theresa w odpowiedzi. (Na marginesie Macmanus dopisał odręcznie uwagę, że Theresa już dwukrotnie próbowała się otruć i że całe miasto jej współczuło: ciężko i uczciwie pracująca żona i agresywny próżniak mąż dysponujący ogromnymi pieniędzmi, zdobytymi w dużej mierze bez własnej zasługi).

W Curran zrobił kiedyś dziką awanturę jakiemuś turyście i został przez obsługę wyrzucony na ulicę. Kiedy jego bukmacher, który przez wiele miesięcy cierpliwie czekał na wyrównanie poniesionych strat, ostatecznie zwrócił się z pytaniem, czy pan Costello zechciałby je uregulować, ten zagroził mu obcięciem penisa.

I tak dalej, i tak dalej. W tych okolicznościach ich oddzielne pokoje w Caledonian nabierały sensu.

– Urocza rodzinka – zauważyła Templer.

– Dublińska śmietanka.

– I wszystko to policja zatuszowała.

– Cyt, cyt – cmoknął Rebus. – U nas coś takiego nigdy by się nie mogło zdarzyć, nieprawdaż?

– Ależ skąd – odparła z ironicznym uśmieszkiem. – I co, twoim zdaniem, wynika z tego wszystkiego…?

– Wynika, że istniał też inny David Costello, o którym do tej pory nie mieliśmy pojęcia. I że to samo dotyczy jego rodziny. Oni wciąż tu jeszcze są?

– Kilka dni temu wrócili do Irlandii.

– Ale wybierają się tu znowu?

– Pewnie tak – kiwnęła głową. – W związku z odnalezieniem Philippy.

– Davida Costello już poinformowano?

– Pewnie już się dowiedział. Jeśli nie od rodziców Philippy, to na pewno z mediów.

– Szkoda, że mnie przy tym nie było – powiedział Rebus, bardziej do siebie samego.

– Nie możesz być wszędzie.

– Pewnie nie.

– No dobrze, to porozmawiaj z jego rodzicami, kiedy się tu zjawią.

– Aż nim?

Kiwnęła głową potakująco.

– Byle nie za ostro… To nie wyglądałoby zbyt dobrze wobec kogoś, kto opłakuje stratę bliskiej osoby.

Rebus uśmiechnął się.

– A ty jak zawsze masz media na uwadze, co?

Obrzuciła go spojrzeniem.

– Czy możesz teraz poprosić tu Granta? – zapytała chłodnym tonem.

– Już się robi: młody i gorliwy funkcjonariusz, sztuk jedna – rzekł Rebus i otworzył drzwi. Grant stał tuż pod nimi i niecierpliwie kołysał się z pięt na palce i z powrotem. Rebus minął go bez słowa i tylko znów porozumiewawczo mrugnął.

Dziesięć minut później Grant dołączył do Siobhan, stojącej akurat pod automatem z kawą.

– No i czego chciała? – spytała, nie mogąc opanować ciekawości.

– Zaproponowała mi biuro prasowe.

Siobhan zamilkła i zajęła się mieszaniem kawy.

– Tak myślałam – mruknęła po dłuższej chwili.

– Będę się pokazywał w telewizji!

– To wstrząsające.

Spojrzał na nią z ukosa.

– Mogłabyś się trochę bardziej wysilić – powiedział.

– Masz rację, mogłabym. – Ich spojrzenia skrzyżowały się. – Dzięki za pomoc przy tych zagadkach. Bez ciebie bym sobie nie poradziła.

Chyba dopiero w tym momencie zdał sobie w pełni sprawę, że ich współpraca definitywnie się kończy.

– Ach… no tak – powiedział. – Siobhan, posłuchaj…

– Tak?

– Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło wtedy w biurze… naprawdę jest mi bardzo przykro.

Pozwoliła sobie na kwaśny uśmieszek.

– A co, zląkłeś się, że cię zakabluję?

– Nie… wcale nie o to mi chodzi…

Jednak chodziło właśnie o to i oboje o tym wiedzieli.

– To co, w sobotę do fryzjera i po nowy garnitur, nie? – powiedziała.

Popatrzył po sobie.

– Bo jak masz być w telewizji, to pamiętaj: gładka koszula bez żadnych pasków ani kratek. Aha, Grant, i jeszcze jedno…

– Tak?

Wyciągnęła dłoń i wsadziła palec pod jego krawat.

– Krawat też gładki. Postaci z filmów rysunkowych nie bawią.

– Komisarz Templer też mi to powiedziała – bąknął i zdziwiony wyciągnął szyję, by przyjrzeć się głowom Homera Simpsona zdobiącym jego krawat.


Pierwszy występ Granta Hooda w telewizji miał miejsce jeszcze tego samego popołudnia. Grant siedział obok Gill Templer, która odczytała krótki komunikat prasowy informujący o znalezieniu ciała. Ellen Wylie obserwowała transmisję na jednym z biurowych monitorów. Tym razem jego rola była niema, jednak Wylie zwróciła uwagę, że kiedy po odczytaniu komunikatu przedstawiciele mediów zaczęli strzelać pytaniami, Grant kilkakrotnie nachylał się i szeptał coś do ucha komisarz Templer, która reagowała kiwnięciem głową. Po drugiej stronie pani komisarz siedział Bill Pryde i to on odpowiadał na większość pytań. Wszyscy chcieli wiedzieć, czy znalezione ciało to na pewno ciało Philippy Balfour i wszyscy pytali o przyczynę zgonu.

– Niestety obecnie nie możemy jeszcze w stu procentach potwierdzić tożsamości – oświadczył Pryde, często pokasłując. Wyglądał na stremowanego i Wylie wiedziała, że to pokasływanie jest niczym innym jak nerwowym tikiem. Ona wtedy też bez przerwy odchrząkiwała. Gill Templer rzuciła Pryde’owi spojrzenie, a Hood potraktował to jako zachętę i zaczął mówić.

– Przyczynę zgonu też dopiero ustalamy. Na dzisiejsze popołudnie zaplanowaliśmy przeprowadzenie autopsji. Jak państwo wiedzą, o siódmej wieczorem planujemy jeszcze jedną konferencję prasową, mamy więc nadzieję, że do tej pory będziemy dysponować większą liczbą szczegółów.

– Ale traktujecie to jako śmierć w podejrzanych okolicznościach, czy tak? – wykrzyknął któryś z dziennikarzy.

– Na obecnym wstępnym etapie tak, traktujemy to jako śmierć w podejrzanych okolicznościach.

Wylie wsadziła sobie długopis do ust i zagryzła zęby. Nie ulegało wątpliwości, że Hood zachowuje się swobodnie i pewnie siebie. Zmienił na tę okazję cały swój ubiór i wyglądał jak spod igły. I nawet włosy zdążył umyć, pomyślała.

– Niestety, obecnie nie mamy wiele do przekazania – ciągnął – co zapewne nie jest dla państwa zaskoczeniem. Jeśli uda nam się zidentyfikować ofiarę, to w pierwszej kolejności będziemy musieli zawiadomić rodzinę i poprosić ich o potwierdzenie.

– Chciałabym spytać, czy obecność rodziny Philippy Balfour jest spodziewana w Edynburgu? – padło następne pytanie.

Hood spojrzał na pytającą z wyrzutem.

– Pozwolę sobie pozostawić to pytanie bez odpowiedzi – oświadczył sucho, a siedząca obok niego Gill Templer pokiwała głową, co miało świadczyć o jej zdegustowaniu.

– Chciałbym zapytać inspektora Pryde’a, czy śledztwo w sprawie zaginięcia Philippy Balfour będzie kontynuowane? – zapytał ktoś inny.

– Śledztwo jest kontynuowane – odparł Pryde z większą pewnością w głosie, jakby wystąpienie Hooda pomogło mu otrząsnąć się z tremy.

Wylie miała już dosyć i chętnie wyłączyłaby monitor, ponieważ jednak konferencję oglądali też inni, wyszła na korytarz i podeszła do automatu z napojami. Kiedy wróciła, konferencja już się skończyła. Ktoś z oglądających wyłączył monitor i zakończył jej udrękę.

– Fajnie wyglądał, co?

Spojrzała podejrzliwie na mundurowego, od którego pochodziła ta uwaga, ale w jego twarzy nie dopatrzyła się złośliwości.

– Tak – potwierdziła – dobrze wypadł.

– Lepiej niż co poniektórzy – doszedł ją inny głos. Odwróciła głowę, jednak stało tam aż trzech policjantów z Gayfield Square i żaden z nich nie patrzył w jej stronę. Wyciągnęła rękę po kubek z kawą, jednak cofnęła ją w obawie, że jej drżenie zostanie przez wszystkich zauważone. Opuściła głowę i w milczeniu zajęła się przeglądaniem notatek Siobhan w sprawie niemieckiego studenta. Musiała jak najszybciej czymś się zająć, coś zacząć robić, do kogoś dzwonić…

I zrobi to, gdy tylko słowa: „Lepiej niż co poniektórzy” przestaną jej huczeć w głowie.


Siobhan napisała kolejną wiadomość do Quizmastera. Siedziała nad nią pełne dwadzieścia minut, nim w końcu uznała, że tak może być.

Pieklisko rozwiązane. Odnaleźliśmy tam ciało Flipy. Czy chcesz porozmawiać?

Na odpowiedź nie musiała długo czekać.

Jak ci się udało to rozwiązać?

Z anagramu Arthur ‘s Seat. Pieklisko jako nazwa fragmentu zbocza.

To ty znalazłaś ciało?

Nie. To ty ją zabiłeś?

Nie.

Ale zginęła w związku z grą. Czy nie myślisz, że ktoś jej pomagał?

Nie wiem. Czy chcesz kontynuować?

Kontynuować?

Rygory czekają.

Z niedowierzaniem patrzyła na ekran. Czyżby śmierć Flipy nic dla niego nie znaczyła?

Flipa nie żyje. Ktoś ją zabił na Pieklisku. Chcę, żebyś się ujawnił.

Trwało chwilę, nim nadeszła odpowiedź.

Nic na to nie poradzę.

Sądzę, że tak.

Przejdź poziom Rygory. Może tam się spotkamy.

Przez chwilę zastanawiała się.

Jaki jest cel gry? Kiedy gra się skończy?

Tym razem odpowiedź nie nadeszła. Poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Rebus.

– No i co ci twój kochaś napisał?

– „Mój kochaś”?

– Wygląda na to, że spędzacie ze sobą mnóstwo czasu.

– Taką mam pracę.

– Pewnie masz rację. No więc, co ci napisał?

– Chce, żebym kontynuowała grę.

– Powiedz mu, żeby się odpieprzył. Już go nie potrzebujesz.

– Jesteś tego pewien?

Zadzwonił telefon i Siobhan podniosła słuchawkę.

– Tak… w porządku… oczywiście. – Obejrzała się na Rebusa, ale on odszedł parę kroków dalej. Kiedy skończyła rozmowę, podszedł znów i pytająco uniósł brwi.

– Komisarz Templer – wyjaśniła. – Ponieważ Grant przeszedł teraz do biura prasowego, chce, żebym się zajęła tematem komputerowym.

– To znaczy?

– To znaczy, żebym się dowiedziała, czy jest jakiś sposób na wyśledzenie Quizmastera. Jak myślisz – zacząć od biura kryminalnego?

– Myślę, że ci frajerzy nie wiedzą nawet, jak się pisze słowo „modem”, nie mówiąc już o posługiwaniu się nim.

– Ale za to mają dojście do służb specjalnych.

Skwitował to lekkim wzruszeniem ramion.

– A druga sprawa, jaką mam się zająć, to ponowne rozmowy z rodziną i przyjaciółmi Flipy.

– Dlaczego?

– Bo ja bym nie potrafiła o własnych siłach dojść do poziomu Piekliska.

Rebus pokiwał głową.

– I myślisz, że ona też nie?

– Musiałaby w tym celu znać londyńskie metro, geografię i język szkocki, kaplicę Rosslyn i umieć rozwiązywać hasła krzyżówek.

– Myślisz, że to dla niej za trudne?

– Tak mi się zdaje.

Rebus zamyślił się.

– Kimkolwiek jest ten Quizmaster, on też to wszystko musiał wiedzieć.

– Zgoda.

– I wiedzieć, że Flipa ma przynajmniej szansę na odgadnięcie tych wszystkich zagadek.

– Podejrzewam, że w grze uczestniczyli też inni gracze… może nie teraz razem ze mną, ale kiedy grała Flipa. A to by znaczyło, że musieli walczyć nie tylko z czasem, ale także wzajemnie ze sobą.

– Ale Quizmaster nie chce tego potwierdzić?

– Nie.

– Ciekawe dlaczego?

Siobhan wzruszyła ramionami.

– Pewnie ma swoje powody.

Rebus oparł się o biurko dłońmi zwiniętymi w pięści.

– No to się myliłem. Nadal go jednak potrzebujemy.

Spojrzała na niego zdziwiona.

– My?

Uniósł ręce do góry.

– Chciałem tylko powiedzieć, że jest nadal potrzebny w sprawie.

– To dobrze, bo już mi się zdawało, że próbujesz swoich starych sztuczek.

– To znaczy?

– Podbierania wszystkiego innym i traktowania jak swoje.

– Uchowaj, Boże, Siobhan. – Zawiesił głos. – Tylko, że skoro masz wrócić do rozmów z jej przyjaciółmi…

– No to co…?

– To będzie wśród nich także David Costello.

– Z nim już rozmawialiśmy. Powiedział, że nic na temat gry nie wie.

– Ale masz zamiar i tak z nim porozmawiać, prawda?

Prawie się uśmiechnęła.

– Tak łatwo mnie przejrzeć?

– Nie, tylko że może mógłbym do ciebie dołączyć. Ja też mam do niego jeszcze parę pytań.

– Jakich pytań?

– Pozwól się zaprosić na kawę, a wszystko ci opowiem.


Tego wieczoru John Balfour w towarzystwie przyjaciela rodziny dokonał oficjalnej identyfikacji zwłok córki, Philippy Balfour. Żona czekała na niego na tylnym siedzeniu służbowego jaguara należącego do banku Balfour, za kierownicą którego siedział Ranald Marr. Nie chcąc tkwić w jednym miejscu na parkingu, Marr objechał w koło kilka ulic i zgodnie z sugestią Pryde’a, który czekał na Balfoura, by mu towarzyszyć w smutnej wizycie w kostnicy, wrócił po dwudziestu minutach.

Na miejscu znalazło się też kilku zawziętych reporterów, jednak bez aparatów fotograficznych – szkocka prasa wciąż jeszcze respektowała pewne zasady. Nikt też nie męczył pogrążonej w smutku rodziny pytaniami – reporterom chodziło tylko o uchwycenie ogólnego nastroju towarzyszącego tej smutnej powinności, tak by móc to później opisać w reportażach. Po skończonej identyfikacji Pryde zadzwonił na komórkę Rebusa i poinformował go o wyniku.

– No to po wszystkim – powiedział Rebus na głos po skończonej rozmowie. Siedzieli w czwórkę w barze Oxford: Siobhan, Ellen Wylie, Donald Devlin i on. Grant Hood też był zaproszony, ale wymówił się, tłumacząc, że musi przejść błyskawiczny kurs z dziedziny „kto jest kim” w mediach, tak, by umieć wiązać twarze z nazwiskami. Termin konferencji przesunięto na dziewiątą w nadziei, że do tej pory znane już będą wyniki sekcji zwłok i można będzie wyciągnąć pierwsze wnioski.

– Mój Boże – szepnął Devlin. Wcześniej zdjął marynarkę i wetknął teraz dłonie zwinięte w pięści w kieszenie swego przepastnego blezera. – Taka okropna strata.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Jean Burchill, podchodząc do stołu i ściągając z ramion płaszcz. Rebus wstał z miejsca, wziął od niej płaszcz i zapytał, czego się napije.

– Pozwólcie, że to ja postawię kolejkę – zaproponowała Jean, ale on przecząco potrząsnął głową.

– Ja zapraszałem, więc do mnie należy przynajmniej pierwsza rundka.

Zawładnęli całym głównym stołem w tylnej salce baru. W lokalu nie było zbyt tłoczno, a włączony w przeciwległym rogu salki telewizor gwarantował, że nikt ich nie będzie podsłuchiwał.

– Coś w rodzaju narady wojennej? – spytała, kiedy Rebus poszedł do baru po drinka dla niej.

– Albo stypy – poprawiła Wylie.

– Więc to jednak ona, tak? – Za odpowiedź wystarczyło jej ich milczenie.

– Ty się zajmujesz historią czarów i takich innych, prawda? – zapytała Siobhan.

– Historią wierzeń – poprawiła ją Jean. – Ale tak, czary też się w tym mieszczą.

– Chodzi mi o to, że biorąc pod uwagę te trumienki i znalezienie ciała Flipy w miejscu zwanym Pieklisko… sama kiedyś mówiłaś, że to może mieć jakiś związek z odprawianiem czarów.

Jean kiwnęła głową.

– To prawda, nazwa Pieklisko może się właśnie z tego wywodzić.

– Jak również prawdą jest, że trumienki znalezione na Arthur’s Seat też mogły mieć związek z odprawianiem czarów, prawda?

Jean spojrzała na Devlina, który z napięciem przysłuchiwał się rozmowie. Wciąż jeszcze zastanawiała się nad odpowiedzią, kiedy wyręczył ją, mówiąc:

– Bardzo wątpię, by trumienki z Arthur’s Seat miały jakikolwiek związek z praktykowaniem czarów. Ale mimo to pani hipoteza brzmi szalenie interesująco, oznacza bowiem, że niezależnie od tego, za jak bardzo oświeconych się wszyscy uważamy, zawsze jesteśmy gotowi dopuścić istnienie czynnika irracjonalnego, jakiegoś hokus-pokus. – Uśmiechnął się do Siobhan. – Jestem podbudowany tym, że detektyw policyjny może mieć takie zapatrywania.

– Wcale nie powiedziałam, że je mam – obruszyła się Siobhan.

– Czyli co: próbujemy się chwytać brzytwy?

Rebus wrócił ze szklanką wody sodowej z limonką dla Jean i zastał przy stole grobową ciszę.

– No to – zaczęła Wylie niecierpliwie – skoro wszyscy już jesteśmy…

– Skoro wszyscy już jesteśmy… – powtórzył Rebus, unosząc kufel -…to za nasze zdrowie.

Odczekał, aż wszyscy podniosą do ust drinki, dopiero wtedy zrobił to samo. Byli w Szkocji, a w Szkocji toast to rzecz święta, której się nie odmawia.

– A więc – powiedział, odstawiając kufel – mamy do rozwiązania zagadkę morderstwa i na mój własny użytek chciałbym się upewnić, na czym każde z nas stoi.

– Czy nie do tego służą oficjalne poranne odprawy?

Spojrzał na Wylie.

– Więc potraktuj to jako nieoficjalną wieczorną odprawę.

– Z gorzałą dla zachęty?

– Zawsze byłem zwolennikiem stosowania zachęt i premii – powiedział i zmusił ją tym do bladego uśmiechu. – Więc tak. Oto, jak moim zdaniem obecnie wyglądamy. Chronologicznie, mamy najpierw zabójstwa dokonane przez Burke’a i Hare’a i wkrótce potem na Arthur’s Seat pojawia się kilkanaście trumienek. – Spojrzał na Jean i dopiero teraz zauważył, że choć na kanapie obok Devlina było wolne miejsce, ona przysunęła sobie krzesło od innego stołu i usiadła obok Siobhan. – Potem, w powiązaniu z tym lub nie, mamy dalsze podobne z wyglądu trumienki pojawiające się w różnych miejscach, w których w tym samym czasie znikają lub ponoszą śmierć kolejne kobiety. Jedna taka trumienka pojawia się ostatnio w Kaskadach, tuż po zniknięciu Philippy Balfour. Następnie znajdujemy jej zwłoki na Arthur’s Seat, tam, gdzie znaleziono pierwsze trumienki.

– Czyli kawał drogi od Kaskad – wtrąciła Siobhan. – Chodzi mi o to, że wszystkie poprzednie trumny znajdowano w pobliżu miejsc zdarzeń, prawda?

– Oraz że trumna z Kaskad różni się od pozostałych – dodała Wylie.

– Ja nie twierdzę, że jest inaczej – powiedział Rebus. – Ja tylko próbuję ustalić, czy jestem w tym towarzystwie jedyny, który dostrzega w tym wszystkim jakąś prawidłowość.

Spojrzeli po sobie, ale nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili Wylie, obracając w palcach szklankę z Krwawą Mary, przypomniała o niemieckim studencie.

– Zajmuje się grami z dziedziny Dungeons amp; Dragons, bierze udział w grach fabularnych typu RPG i znajduje śmierć na szkockim pogórzu.

– Właśnie.

– Tyle – dodała Wylie – że trudno to dopasować do tych wszystkich zniknięć i utonięć.

Devlin sprawiał wrażenie przekonanego.

– Jak również i to – dodał – że te utonięcia, wtedy gdy się wydarzyły, u nikogo nie wzbudziły żadnych podejrzeń, a moje analizy wszystkich dostępnych mi danych zdają się to potwierdzać. – Wyjął dłonie z kieszeni blezera i położył je na wyświeconych kolanach swych workowatych szarych spodni.

– W porządku – odezwał się Rebus. – Czyli wynika z tego, że jestem jedyny, który choć trochę w to wierzy, czy tak?

Tym razem nawet Wylie się nie odezwała. Rebus pociągnął kolejny długi łyk piwa.

– No cóż – powiedział – zatem dziękuję za okazanie mi zaufania.

– Posłuchaj – odezwała się Wylie, kładąc dłonie na stole – a właściwie, to po co nas tu zebrałeś? Chcesz z nas zrobić jeden zespół?

– Twierdzę jedynie, że te wszystkie kawałki mogą się w końcu okazać częściami jednej większej całości.

– Zaczynając od Burke’a i Hare’a, a kończąc na poszukiwaniu skarbów pod wodzą Quizmastera?

– Otóż to. – Jednak zachowanie Rebusa świadczyło, że sam ma coraz większe wątpliwości. – Chryste, sam już nie wiem… – Przeczesał sobie włosy palcami.

– No cóż, dzięki za drinka… – Szklanka Ellen była pusta, a ona podniosła torebkę i zaczęła się szykować do odejścia.

– Ellen…

Spojrzała na niego.

– Jutro mam ważny dzień, John. Pierwszy dzień prawdziwego śledztwa w sprawie morderstwa.

– Do czasu ogłoszenia wyników sekcji przez patologa nie może być jeszcze mowy o morderstwie – przypomniał jej Devlin. Wyglądało, jakby chciała mu coś odpowiedzieć, potem jednak zrezygnowała i obdarzyła go tylko lodowato zimnym uśmiechem. Następnie przecisnęła się między krzesłami, rzuciła ogólne „do widzenia” i wyszła.

– Jest coś, co to wszystko łączy – rzekł Rebus półgłosem, prawie do siebie. – Nie mam zielonego pojęcia co, ale coś jest…

– Może być niedobrze – oświadczył Devlin – kiedy człowiek zaczyna, jak mawiają nasi kuzyni zza wielkiej wody, czymś się obsesjonować. I to niedobrze dla niego, jak i dla sprawy.

Rebus spróbował powtórzyć uśmiech, jaki wcześniej zademonstrowała Ellen Wylie.

– Teraz chyba pora na pańską kolejkę – powiedział.

Devlin rzucił okiem na zegarek.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie będę mógł niestety dłużej wam towarzyszyć. – Wydawało się, że wstawanie od stołu sprawia mu poważną trudność. – Pewnie żadna z młodych dam nie zechce mnie podwieźć?

– Mieszka pan po drodze do mnie – powiedziała Siobhan.

Wrażenie, że wszyscy go opuszczają, zostało nieco złagodzone, gdy zauważył, że Siobhan rzuca porozumiewawcze spojrzenie w stronę Jean. Po prostu nie chce im przeszkadzać i zostawia ich samych, nic więcej.

– Ale zanim pójdę, to postawię jeszcze kolejkę – dodała Siobhan.

– To już może innym razem – odparł Rebus i puścił do niej oko. Po ich odejściu siedzieli przez chwilę w milczeniu, a gdy Rebus właśnie otwierał usta, by się odezwać, nagle przy stole znów pojawił się Devlin.

– Czy mam rozumieć, że moja przydatność w sprawie już się skończyła? – zapytał, a Rebus kiwnął głową. – Czy w związku z tym wszystkie akta zostaną odesłane z powrotem do miejsc pochodzenia?

– Poinstruuję sierżant Wylie, by jutro z samego rana się tym zajęła – odparł Rebus.

– Zatem serdeczne dzięki. – Uśmiech Devlina skierowany był do Jean. – Było mi bardzo miło panią poznać.

– Mnie również – odparła.

– Może kiedyś odwiedzę panią w muzeum. Mam nadzieję, że zechce mnie pani zaszczycić i posłużyć za przewodniczkę…

– Z przyjemnością.

Devlin uroczyście skłonił głowę i ponownie ruszył w kierunku schodków.

– Mam nadzieję, że tego nie zrobi – mruknęła pod nosem, kiedy był już wystarczająco daleko.

– Dlaczego?

– Na jego widok dostaję dreszczy.

Rebus spojrzał na oddalającą się sylwetkę patologa, jakby ten ostatni rzut oka mógł mu to potwierdzić.

– Nie pierwsza to mówisz – powiedział i zwracając ku niej głowę, dodał: – Ale nic się nie martw. Ze mną jesteś najzupełniej bezpieczna.

– Och, mam nadzieję, że nie – odparła i rzuciła mu spojrzenie znad szklanki.


Leżeli już w łóżku, kiedy nadeszła wiadomość. Rebus odebrał telefon, siedząc nagi na krawędzi materaca i z niepokojem myśląc o tym, jaki widok przedstawia sobą dla Jean. Dwie zbędne opony w pasie, a na karku i ramionach więcej tłuszczu niż mięśni. Jedyną pociechą było to, że od przodu widok byłby jeszcze gorszy…

– Uduszona – poinformował ją, wślizgując się z powrotem pod kołdrę.

– Czyli długo się nie męczyła?

– Zdecydowanie. Jest wyraźne zasinienie tuż obok arterii szyjnej. Najprawdopodobniej najpierw pozbawił ją przytomności, a potem udusił.

– Dlaczego w taki sposób?

– Bo łatwiej jest zabić kogoś, kto jest bezwładny. Nie stawia oporu.

– Jesteś w tych sprawach prawdziwym ekspertem, co? Zdarzyło ci się kiedyś kogoś zabić, John?

– Nie tak, by to zauważyć.

– To wykręt, prawda?

Spojrzał na nią i powoli kiwnął głową, a ona pochyliła się i pocałowała go w ramię.

– Nie chcesz o tym rozmawiać. Ale ja to rozumiem.

Objął ją ramieniem i ucałował jej włosy. W sypialni stało lustro, jedno z tych wielkich, sięgających do samej podłogi i pozwalających na obejrzenie się od stóp do głowy. Stało odwrócone tyłem do łóżka, a Rebus już się wcześniej zastanawiał, czy stoi tak celowo, czy przypadkowo, nie miał jednak zamiaru o to pytać.

– W którym miejscu jest ta arteria szyjna? – zapytała.

Przytknął palec do swojej szyi.

– Jak w tym miejscu naciśniesz, to ofiara w ciągu paru sekund traci przytomność. Nazywają ją też kariotydą.

Obmacywała sobie szyję tak długo, aż ją znalazła.

– Interesujące – powiedziała. – Czy poza mną wszyscy o tym wiedzą?

– Wiedzą o czym?

– Gdzie jest i co może spowodować?

– Nie, myślę że chyba nie. A do czego zmierzasz?

– No bo ten, który to zrobił, musiał wiedzieć.

– Wszyscy gliniarze to wiedzą – przyznał. – Ze względów oczywistych w dzisiejszych czasach nie wykorzystuje się tej wiedzy zbyt często. Ale kiedyś w ten sposób można było obezwładnić niesfornego więźnia. Nazywaliśmy to „chwytem śmierci Vulcana”.

– Jakim chwytem? – spytała z uśmiechem.

– No wiesz, pan Spock ze Star Trek. – Uszczypnął ją w łopatkę, a ona wywinęła się, klepnęła go w piersi i pozostawiła tam dłoń. A Rebus wrócił pamięcią do czasów szkolenia w wojsku i tego, jak go wtedy uczono technik ataku, łącznie z uciskiem arterii szyjnej.

– A lekarze też o tym wiedzą? – spytała.

– Myślę, że każdy, kto przeszedł jakiekolwiek przeszkolenie medyczne, musiał się z tym zetknąć.

Wyglądała na zamyśloną.

– A bo co? – zapytał w końcu.

– Bo coś mi się przypomniało z artykułu w gazecie. Czy jednym z przyjaciół Philippy, jednym z tych, z którymi miała się wtedy spotkać w barze, nie był czasem student medycyny…?

Загрузка...