70. UCZEŃ BOKONONA

— Jest pan zatem — powiedziałem — Filipem Castle, synem Juliana Castle.

— Mam to szczęście.

— Przyjechałem tu, żeby zobaczyć się z pańskim ojcem.

— Jest pan może sprzedawcą aspiryny?

— Nie.

— Szkoda. Ojcu kończy się aspiryna. A może ma pan jakieś cudowne leki? Ojciec lubi dokonać cudu od czasu do czasu.

— Nie jestem sprzedawcą leków. Jestem pisarzem.

— Skąd ta pewność, że pisarz nie jest sprzedawcą leków?

— Poddaję się. Jeden zero dla pana.

— Ojcu potrzebna jest książka, którą mógłby czytać ludziom umierającym albo cierpiącym straszliwe bóle. Może przypadkiem napisał pan coś w tym rodzaju?

— Na razie nie.

— Myślę, że na tym można by zarobić. To już druga cenna rada, jaką panu dziś daję.

— Może mógłbym przerobić Psalm Dwudziesty Trzeci, pozmieniać go tak, żeby nie poznano, że to nie jest moje oryginalne dzieło.

— Bokonon próbował go już przerobić i stwierdził, że nie da się tam zmienić ani jednego słowa.

— Czy jego też pan zna?

— Mam to szczęście. Był moim nauczycielem, kiedy byłem małym chłopcem. Wskazał z czułością na mozaikę.

— Był też nauczycielem Mony. — Czy był dobrym nauczycielem?

— Mona i ja potrafimy czytać, pisać i trochę liczyć, jeśli o to panu chodzi — powiedział Castle.

Загрузка...