81. BIAŁA NARZECZONA DLA SYNA KONDUKTORA

Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać od gry Angeli. Nikt nie mógł tego przewidzieć.

Byłem przygotowany na coś patologicznego, ale nie oczekiwałem od tej choroby takiej głębi, gwałtowności i piękna prawie nie do zniesienia.

Angela zwilżyła i ogrzała ustnik, ale nie zagrała ani jednej próbnej nuty. Oczy zaszły jej mgłą, a długie, kościste palce nerwowo przebiegały po klapkach klarnetu.

Czekałem niecierpliwie i przypomniałem sobie to, co mi opowiedział Marvin Breed — że jedyną ucieczką Angeli przed nudą życia w domu ojca były chwile, kiedy zamykała się w swoim pokoju i grała przy muzyce z płyt.

Newt nastawił długogrającą płytę na dużym gramofonie w pokoju przylegającym do tarasu. Wrócił i podał mi kopertę płyty.

Płyta nazywała się Cat House Piano. Było to solo na fortepian w wykonaniu Meade’a Luxa Lewisa.

Ponieważ Angela chcąc wczuć się w nastrój pozwoliła pierwszy kawałek zagrać samemu Lewisowi, zdążyłem wyczytać z koperty nieco wiadomości o nim.

“Lewis, urodzony w Louisville, stan Kentucky, w roku 1905, zainteresował się muzyką dopiero w szesnastym roku życia, kiedy otrzymał w prezencie od ojca skrzypce. W rok później młody Lewis usłyszał przypadkiem pianistę Jimmy Vanceya. «To było naprawdę coś» — wspomina Lewis. Wkrótce Lewis zaczął się uczyć grać boogie-woogie, przejmując wszystko, co się dało, od starszego nieco Vanceya, który aż do swojej śmierci pozostał bliskim przyjacielem i mistrzem Lewisa. Ponieważ jego ojciec był konduktorem na kolei i Lewis wraz z rodziną mieszkał w pobliżu linii kolejowej, rytm pociągów wszedł w krew młodego Lewisa, który skomponował klasyczne już obecnie boogie-woogie na fortepian, znane pod nazwą Honky Tonk Train Blues.”

Oderwałem wzrok od swojej lektury. Pierwsza melodia dobiegała końca. Igła gramofonu przebywała powoli przestrzeń dzielącą ją od następnego kawałka, który, jak się dowiedziałem z koperty, nosił nazwę Dragon Blues.

Meade Lux Lewis zagrał zaledwie cztery takty, kiedy włączyła się Angela Hoenikker.

Grała z zamkniętymi oczami.

Byłem oszołomiony.

Angela była wspaniała.

Improwizowała do muzyki syna kolejarza; przechodziła od melodyjnej liryki do chrapliwej lubieżności, od przejmującej lękliwości wystraszonego dziecka do widzeń narkomana.

Jej glissanda opowiadały o niebie, piekle i tym wszystkim, co jest między nimi.

Taka muzyka w zestawieniu z taką kobietą mogła być wytłumaczona tylko przypadkiem schizofrenii albo opętania.

Włosy zjeżyły mi się na głowie, zupełnie jakby Angela tarzała się po podłodze tocząc pianę z ust i mamrocząc po babilońsku.

Kiedy muzyka ucichła, krzyknąłem do Juliana Castle, który również słuchał w osłupieniu:

— Mój Boże, oto jakie jest życie! Któż potrafi zrozumieć z niego choćby odrobinę!

— Daremny trud — powiedział Castle. — Niech pan po prostu udaje, że pan rozumie.

— Bardzo dobra rada — powiedziałem tracąc nagle cały entuzjazm. Castle zacytował kolejny wiersz:

Tygrys polować musi

I latać musi ptak,

A człowiek musi się głowić: czemu? dlaczego? jak?

Aż kiedyś tygrys zaśnie

I ptak na gałąź sfrunie,

A człowiek wmówi sobie, że wszystko już rozumie.

— Skąd to? — spytałem.

— Skąd, jeśli nie z Księgi Bokonona?

— Chciałbym ją kiedyś przeczytać.

— Egzemplarze jej są bardzo rzadkie — powiedział Castle. — Nigdy nie była wydrukowana. Jest przepisywana odręcznie. I oczywiście nie ma czegoś takiego jak pełne wydanie, gdyż Bokonon codziennie dodaje coś nowego.

— Religia! — krzyknął pogardliwie mały Newt.

— Proszę? — spytał Castle.

— Widzi pan kota? — spytał Newt. — Widzi pan kołyskę?

Загрузка...