Eli traktuje to znacznie poważniej niż my. Myślę, że tak jest w porządku, w końcu on przecież odkrył wszystko i zorganizował całą sprawę. W każdym razie to on ma tę półmistyczną cechę, tę mglistą, wschodnioeuropejską dzikość umożliwiającą człowiekowi poważne zaangażowanie w coś, co w ostatecznym rozrachunku musi się okazać wytworem wyobraźni. Przypuszczam, że to cecha żydowska, związana z kabałą i czym tam jeszcze. W każdym razie ja uważam to za cechę żydowską, wraz z dużą inteligencją, fizycznym tchórzostwem i pasją robienia pieniędzy, ale co ja, do cholery, w ogóle wiem o Żydach? Tylko przyjrzeć się nam, siedzącym w tym samochodzie. Oliver jest najbardziej inteligentny, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ned jest tchórzem — wystarczy na niego spojrzeć, a już się kuli. Ja mam pieniądze, choć Bóg mi świadkiem, że nie mam nic wspólnego z ich robieniem. Tyle o tak zwanych cechach żydowskich. A mistycyzm? Czy Eli jest mistykiem? A może po prostu Eli nie chce umrzeć. Czy jest w tym coś szczególnie mistycznego?
Nie. W tym nie. Lecz jeśli chodzi o wiarę, że gdzieś na pustyni żyją nieśmiertelni wygnańcy z Babilonii, Egiptu, czy z czegoś tam jeszcze; o wiarę, że jeśli pojawisz się wśród nich i wypowiesz właściwe słowa, to złożą i na ciebie przywilej nieśmiertelności…o Jezu! Kto by to kupił? Eli, tak. I może Oliver. Ned? Nie. Nie Ned. Ned nie wierzy w nic — nawet w siebie samego. I nie ja. O to możemy się założyć.
To po co z nimi jadę?
Jest tak, jak powiedziałem Eliemu: o tej porze roku w Arizonie jest cieplej. I lubię podróżować. Myślę też, że może to być zabawne doświadczenie — patrzeć, jak się wszystko rozwija, jak moi najbliżsi przyjaciele po omacku szukają swego przeznaczenia wśród arizońskiej pustyni. Po co w ogóle iść na studia, jeśli nie po to, by zbierać interesujące doświadczenia, powiększać znajomość ludzkiej natury i — oczywiście — dobrze się bawić? Nie poszedłem na studia, żeby uczyć się astronomii lub geologii. Ale patrzeć, jak inni ludzie robią z siebie dupków — tak, to prawdziwa nauka, prawdziwa rozrywka! Jak stwierdził mój ojciec, kiedy wysyłał mnie na pierwszy rok; przypomniawszy mi najpierw, że reprezentuję ósme pokolenie Winchesterów — mężczyzn, idących do naszej wielkiej, starej szkoły: „Nigdy nie zapominaj o jednym, Timothy: właściwym przedmiotem studiów ludzkości jest człowiek. Sokrates powiedział to trzy tysiące lat temu i jego słowa nigdy nie straciły swej wiecznej prawdy”. W rzeczywistości, jak odkryłem na wykładach z angielskiego na drugim roku, powiedział to Pope w osiemnastym wieku, ale dajmy temu spokój. Uczysz się obserwując innych — zwłaszcza jeśli sam straciłeś szansę na wykształcenia swego charakteru wśród przeciwności losu, nieco za dobrze wybierając sobie prapradziadków. Stary powinien zobaczyć mnie teraz, jeżdżącego po kraju z Żydem, pedałem i parobkiem. Przypuszczam, że by to zaaprobował pod warunkiem, iż nigdy nie zapomnę iż jestem od nich lepszy.
Ned dowiedział się od Eliego pierwszy. Widziałem, jak się do siebie tulą i coś szepcą. Ned śmiał się. „Nie nabieraj mnie, człowieku”, mówił i Eli się czerwienił. Ned i Eli bardzo się przyjaźnią; przypuszczam, że to dlatego, iż obaj są chudzi i słabi i należą do gnębionych mniejszości. Od początku było jasne, że wśród naszej czwórki zawsze oni będą przeciw Oliverowi i mnie. Dwóch intelektualistów przeciw dwóm osiłkom, żeby to powiedzieć jak najdobitniej. Dwóch zboczeńców przeciw dwóm… cóż, to nie tak, Eli nie jest pedałem, mimo uporu wuja Clarka, który twierdzi, że wszyscy Żydzi muszą być pedałami niezależnie od tego, czy wiedzą o tym czy nie. Ale Eli sprawia wrażenie pedała, z tym swoim seplenieniem i z tym, jak chodzi. Tak naprawdę wydaje się bardziej pedałem niż Ned. Czy Eli goni za dziewczynami tak rozpaczliwie, bo pragnie coś ukryć? W każdym razie najpierw byli Eli i Ned, szepczący i szeleszczący papierami. Później wprowadzili w to Olivera. „Czy nie moglibyście powiedzieć i mnie” spytałem — „o czym do cholery tak dyskutujecie w tajemnicy”? Myślę, że sprawiało im przyjemność wykluczenie mnie i pokazanie, jak to jest obywatelom drugiej kategorii. A może po prostu doszli do wniosku, że roześmieję się im w twarz? Ale w końcu się złamali. Oliver był ich ambasadorem.
— Co robisz na Wielkanoc? — zapytał.
— Może Bermudy? Floryda. Nassau. — Jeszcze nawet o tym nie myślałem.
— A co byś powiedział na Arizonę?
— O co chodzi?
Oliver odetchnął głęboko.
— Eli badał jakieś niezwykłe rękopisy z biblioteki — powiedział, jakby nieśmiały i zmieszany — i trafił na coś, co nazywa się Księgą Czaszek. To coś najwyraźniej leżało w magazynie z pięćdziesiąt lat i nikt tego nie przetłumaczył, Eli ją zbadał i sądzi…
Że Powiernicy Czaszek rzeczywiście istnieją i że dopuszczą nas do swych tajemnic. Eli, Ned i Oliver mają w każdym razie zamiar pojechać tam i się rozejrzeć. Zapraszają mnie do kompanii. Dlaczego? Bo mam pieniądze? Bo mam wdzięk? No, w rzeczywistości to dlatego, że kandydaci mogą być przyjęci tylko wtedy, jeśli przyjadą w grupach po czterech, a ponieważ w ogóle mieszkamy razem, to wydaje się logiczne i…
I tak dalej. Powiedziałem, że pojadę, dla draki. Kiedy tata był w moim wieku, szukał złóż uranu w belgijskim Kongo. Nie znalazł ich, ale próbował. Ja też mogę sobie popolować na duchy. Powiedziałem im, że pojadę. I zapomniałem o wszystkim na czas egzaminów. Dopiero później Eli wtajemniczył mnie w niektóre reguły gry. Spośród czterech kandydatów, najwyżej dwóch mogło osiągnąć wieczność, a dwóch musiało umrzeć. Zgrabny kawałek melodramatu. Eli spojrzał mi prosto w oczy. — Teraz już wiesz, co ryzykujesz — powiedział — i możesz się wycofać, jeśli chcesz. — Wziął mnie na widelec, szukał śladów rdzawej wody w mej błękitnej krwi. Roześmiałem mu się w oczy. — To niezłe szansę — odrzekłem.