Kilka godzin później, kiedy Max był już po kolacji i do końca książki pozostało mu tylko dziesięć stron, od lektury oderwał go odgłos rowerów wjeżdżających do ogrodu za domem. Potem słyszał Rolanda i Alicję, szepczących coś na ganku przez prawie godzinę. Około północy odłożył książkę na nocny stolik i zgasił lampę. W końcu usłyszał, jak Roland odjeżdża na swoim rowerze skrajem plaży, a Alicja wchodzi na górę po schodach. Kroki siostry umilkły na chwilę pod drzwiami jego sypialni. Chwilę później Alicja poszła do siebie. Zostawiła na drewnianej podłodze kapcie i położyła się do łóżka. Przed oczyma stanął mu obraz Rolanda całującego Alicję na plaży. Uśmiechnął się w ciemnościach do swoich myśli. Ten jeden jedyny raz mógł być pewien, że siostrze będzie o wiele trudniej zasnąć niż jemu.
Następnego ranka Max postanowił zerwać się z łóżka skoro świt i już o pierwszym brzasku pedałował w stronę miejscowej piekarni, z zamiarem zakupienia smakołyków na śniadanie. Wiedział, że tylko w ten sposób uda mu się uniknąć posiłku przyrządzonego przez Alicję: byłby to najpewniej chleb posmarowany masłem i marmoladą, a do tego szklanka mleka. O świcie miasteczko tonęło w ciszy, która przypomniała Maxowi niedzielne poranki w jego rodzinnym mieście. Tylko z rzadka pojawienie się jakiegoś przechodnia przerywało ten narkotyczny letarg, w jakim pogrążone były ulice. Nawet domy, z okiennicami zamkniętymi na cztery spusty, wydawały się spać głębokim snem.
W oddali, za portowym kanałem, nieliczne kutry tworzące lokalną flotyllę wyruszały w głąb morza na połów, z którego powrócić miały dopiero o zmierzchu. Piekarz i jego córka, pulchna dziewczyna o różowych policzkach, ze trzy razy grubsza od Alicji, przywitali się z Maxem i napełniając jego pudełko dopiero co wyciągniętymi z pieca cukierniczymi pysznościami, dopytywali się o stan zdrowia Iriny. Wieść o jej wypadku rozniosła się po miasteczku lotem błyskawicy i Max pomyślał, że lekarz podczas swoich domowych wizyt nie tylko mierzył gorączkę i zaglądał do gardeł.
Kiedy Max dotarł z powrotem do domku przy plaży, przywiezione przez niego jeszcze parujące bułeczki kusiły smakowitym zapachem drożdżowego ciasta. Nie miał zegarka, więc nie był pewien, która godzina, przypuszczał jednak, że dochodzi ósma. Mając w perspektywie długie oczekiwanie, aż siostra się obudzi, postanowił uciec się do fortelu. Miał doskonały pretekst w postaci ciepłych jeszcze drożdżówek, więc rozłożył je na tacy, nalał mleka do szklanek, dołożył do tego kilka serwetek i tak wyekwipowany ruszył do sypialni Alicji. Zapukał kilkakrotnie do drzwi, aż odpowiedział mu niezrozumiały pomruk siostry.
– Serwis pokojowy – powiedział Max. – Mogę wejść?
Popchnął drzwi i wszedł do środka. Alicja nakryła głowę poduszką. Max rozejrzał się po pokoju, obrzucił przelotnym spojrzeniem porozwieszane na krzesłach części garderoby i całą galerię osobistych rzeczy siostry. Kobiece pokoje zawsze były dla niego intrygującą tajemnicą.
– Liczę do pięciu – ostrzegł. – Potem zaczynam jeść śniadanie.
Alicja, zwabiona słodkim aromatem, wyjrzała spod poduszki.
Roland czekał na nich na plaży, przy samym brzegu; miał na sobie stare spodnie z uciętymi nogawkami, które służyły mu również za kostium kąpielowy. Obok niego stała niewielka łódka, długości pewnie niespełna trzech metrów. Wygląda tak, jakby przynajmniej przez trzydzieści lat stała zacumowana na plaży w pełnym słońcu – jej deski przybrały nieokreślony szarawy odcień i nieliczne łaty niebieskiej farby, które nie zdążyły się jeszcze złuszczyć, nie mogły go zakamuflować. Mimo wszystko Roland wydawał się niezwykle dumny ze swojej łajby, jakby był to co najmniej luksusowy jacht. I kiedy Max omijał wraz z siostrą leżące na plaży kamienie, idąc w stronę brzegu, zauważył, że Roland wymalował na dziobie nazwę – „Orfeusz II”. Farba wyglądała na zupełnie świeżą.
– Od kiedy to masz? – spytała Alicja, wskazując na rachityczną łódeczkę, na którą Max zdążył już załadować sprzęt do nurkowania i dwa kosze o tajemniczej zawartości.
– Od trzech godzin. Jeden z miejscowych rybaków miał zamiar porąbać ją na opal, ale przekonałem go, by mi ją podarował w zamian za przysługę – wyjaśnił Roland.
– Przysługę? – zdziwił się Max. – To raczej ty wyświadczyłeś mu przysługę.
– Możesz zostać na lądzie, jeśli wolisz – odparł Roland ironicznym tonem. – Cała załoga na pokład!
Może i słowo „pokład” było użyte trochę na wyrost w odniesieniu do tej łódeczki, Max musiał jednak przyznać, że jego przewidywania natychmiastowej katastrofy wcale się nie sprawdziły. Wręcz przeciwnie, łódka pruła fale, posłuszna każdemu ruchowi ramion energicznie wiosłującego Rolanda.
– Wziąłem ze sobą coś, co na pewno wam się spodoba.
Max spojrzał na zamknięte kosze i odsunął nieco pokrywę jednego z nich.
– Co to jest? – zapytał zdziwiony.
– Podwodne okno – odpowiedział Roland. – Tak naprawdę to zwykła skrzynka o szklanym dnie. Jeśli ustawisz ją na powierzchni, możesz zobaczyć dno, nie zanurzając się. Zupełnie jak przez okno.
Max spojrzał w stronę Alicji.
– Przynajmniej coś zobaczysz – powiedział złośliwie.
– A kto ci powiedział, że zostaję na powierzchni? Dzisiaj moja kolej – odparła Alicja.
– Kolej na co? Przecież nie umiesz nurkować! – nie ustępował Max, próbując wyprowadzić siostrę z równowagi.
– Jeśli to, co zrobiłeś ostatnio, nazywasz nurkowaniem, to rzeczywiście nie potrafię nurkować – Alicja nie pozostawała dłużna bratu.
Roland wiosłował w milczeniu. Nie chciał dolewać oliwy do ognia. Zatrzymał łódź jakieś czterdzieści metrów od brzegu. Pod nimi cień wraku „Orfeusza” złowrogo drzemał na dnie niczym rekin czyhający na swą zdobycz.
Roland otworzył jeden z koszy i wyjął z niego zardzewiałą kotwicę przywiązaną do grubej wprawdzie, ale mocno przetartej liny. Patrząc na ten żeglarski osprzęt, jakby z jakiegoś muzeum morza, Max domyślił się, iż Roland wynegocjował owe akcesoria razem z rozklekotaną łódką, którą ocalił od godnego skądinąd końca.
– Uwaga, będzie pryskać! – ostrzegł Roland, rzucając do wody kotwicę, która otoczona chmurą bąbelków poszła na dno jak kamień, pociągając za sobą piętnaście metrów liny.
Roland pozwolił dryfować łódce kilka metrów, potem zaknagował linę na dziobie. Łódź zakołysała się łagodnie z podmuchem wiatru, lina napięła się, a konstrukcja łodzi zaskrzypiała przeraźliwie. Max popatrzył podejrzliwie na poszycie kadłuba.
– Nie bój się, Max, nie zatonie. Zaufaj mi – przekonywał Roland, wyciągając z kosza podwodne okno i kładąc je na powierzchni wody.
– To samo mówił kapitan „Titanica”, odbijając od brzegu – sceptycznie stwierdził Max.
Alicja schyliła się, by spojrzeć przez niecodzienny przyrząd, i po raz pierwszy jej oczom ukazał się spoczywający na dnie wrak „Orfeusza”.
– To niewiarygodne – wykrzyknęła na widok sekretów podwodnego świata.
Roland uśmiechnął się z zadowoleniem i wręczył jej maskę do nurkowania oraz płetwy.
– Poczekaj, aż zobaczysz wszystko z bliska – powiedział, wkładając sprzęt do nurkowania.
Pierwsza wskoczyła do wody Alicja. Roland, siedząc na krawędzi łódki, posłał Maxowi uspokajające spojrzenie.
– Nie martw się. Będę na nią uważał. Nic się jej nie stanie, obiecuję – zapewnił.
Potem skoczył za Alicją, która czekała kilka metrów od łodzi. Oboje pomachali Maxowi i chwilę później zniknęli pod powierzchnią.
Roland wziął Alicję za rękę i poprowadził delikatnie ponad szczątkami „Orfeusza”. Temperatura wody była nieco niższa niż ostatnim razem; im głębiej, tym woda była zimniejsza. Rolanda specjalnie to nie zdziwiło; od czasu do czasu z początkiem lata docierały tu zimne prądy, odczuwalne zwłaszcza na głębokości sześciu, siedmiu metrów. W tej sytuacji Roland zdecydował, że nie będą z Alicją ani Maxem nurkować do samego wraku „Orfeusza”. Tego lata mieli mieć jeszcze wiele okazji, by to zrobić.
Alicja i Roland popłynęli wzdłuż zatopionego statku. Od czasu do czasu wynurzali się, by zaczerpnąć powietrza, po czym znów wracali pod powierzchnię, aby jeszcze raz spojrzeć na spoczywający na dnie w widmowym półmroku wrak. Roland nie spuszczał Alicji z oka; widział, że jest podekscytowana tym podwodnym widowiskiem. Był świadom, że tylko schodząc pod wodę samotnie, można w pełni zaznać przyjemności płynącej z nurkowania.
Kiedy pływał z kimś, zwłaszcza z nowicjuszami jak jego nowi przyjaciele, chcąc nie chcąc, wchodził w rolę podwodnej niańki. Tym razem jednak odczuwał szczególną przyjemność, mogąc wprowadzić Alicję i jej brata do tego magicznego świata, który przez lata należał tylko do niego. Czuł się jak przewodnik po zaklętym muzeum, jak ktoś, kto prowadzi wycieczkę na zapierający dech w piersiach spacer po zatopionej katedrze.
Podwodna perspektywa miała też i inne dobre strony. Roland przyglądał się z upodobaniem ciału Alicji, obserwował, jak z każdym pływackim ruchem napinają się mięśnie jej klatki piersiowej i ud, a skóra przybiera ton niebieskawej bladości. Czuł się o wiele swobodniej, patrząc na nią teraz, kiedy nie zdawała sobie sprawy z jego nerwowych spojrzeń. Wynurzyli się raz jeszcze, by nabrać powietrza, i stwierdzili, że łódka, z nieruchomą sylwetką Maxa na pokładzie, znajdowała się teraz w odległości ponad dwudziestu metrów. Alicja uśmiechnęła się zachwycona. Roland odpowiedział uśmiechem, ale w głębi serca pomyślał, że lepiej będzie wrócić do łodzi.
– Możemy zejść do wraku i wpłynąć do środka? – spytała Alicja, z trudem łapiąc oddech.
Roland zauważył gęsią skórkę na ramionach i nogach dziewczyny.
– Dziś nie – odparł. – Wracamy do łódki.
Alicja przestała się uśmiechać. Wyczuła, że coś zaniepokoiło Rolanda.
– Coś się stało?
Roland uśmiechnął się uspokajająco i pokręcił głową. Nie chciał w tej chwili rozmawiać o zimnych morskich prądach. W tym samym momencie, kiedy Alicja zaczęła płynąć w kierunku łódki, poczuł, że serce mu zamiera. Na dnie zatoki pojawił się niepokojący cień. Alicja odwróciła się i spojrzała na Rolanda, który dał jej znak, by płynęła dalej, nie czekając na niego. Sam Roland zanurzył się, by sprawdzić, skąd ów cień pochodzi.
Coś kształtem przypominającego wielką czarną rybę krążyło wokół kadłuba „Orfeusza”. Przez chwilę Roland myślał, że może to rekin, ale szybko zrozumiał, że jest w błędzie. Płynął nadal za Alicją, nie odrywając wzroku od tego dziwnego kształtu, który zdawał się podążać za nimi. Tajemniczy cień wił się jak wąż, unikając światła, jakby ukrywał się w cieniu kadłuba „Orfeusza”. Roland mógł dostrzec jedynie wydłużone wężowe ciało i spowijające je blade, migotliwe światło. Uniósł głowę i stwierdził, że od łódki dzieli ich jeszcze dobrych kilkanaście metrów. Cień pod nimi nagle się zatrzymał, po czym wyraźnie zaczął się unosić.
Błagając w duchu, by Alicja nie dostrzegła dziwnej sylwetki, Roland dopłynął do dziewczyny, chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą w stronę łódki. Alicja, nie rozumiejąc, o co chodzi, wystraszyła się.
– Do łódki! Szybko! – krzyknął Roland.
Alicja nie rozumiała, co się dzieje, ale ponieważ na twarzy Rolanda malował się paniczny strach, o nic nie pytając, posłusznie wykonała jego polecenie. Krzyki Rolanda zaalarmowały Maxa, który odwróciwszy się, ujrzał, jak przyjaciel i siostra starają się jak najszybciej do niego dopłynąć. W chwilę później zobaczył mroczny cień sunący ku powierzchni wody.
– Mój Boże! – wyszeptał.
Roland popychał Alicję dopóki nie zobaczył, że dotknęła łódki. Max rzucił się, by pomóc siostrze wdrapać się do środka. Alicja, uderzając mocno płetwami, zdołała się wydostać, padając na Maxa. Roland nabrał powietrza w płuca, by też pójść jej śladem. Max wyciągnął do niego rękę, ale Roland zawahał się, spostrzegłszy w oczach chłopca przerażenie. Mógł się tylko domyślać, że za jego plecami dzieje się coś strasznego. Poczuł, jak jego dłoń wyślizguje się z rąk Maxa, i ogarnęło go przeczucie, że nie wydostanie się z wody żywy. Wokół jego nóg zacisnął się lodowaty uścisk i jakaś nadludzka siła pociągnęła go w morską otchłań.
Przezwyciężywszy początkową panikę, Roland otworzył oczy, by sprawdzić, co ciągnie go w ciemną toń. W pierwszej chwili zdawało mu się, że ulega przywidzeniu, bo wbrew swoim oczekiwaniom ujrzał coś, co nie miało określonego kształtu, a było raczej rozlewającą się postacią uformowaną z cieczy o dużej gęstości. Roland patrzył na tę płynną rzeźbę, na to widziadło nieustannie zmieniające swój kształt. Spróbował wyswobodzić się ze śmiertelnego ucisku.
Podwodna mara obróciła się i widmowe oblicze, twarz klowna, nawiedzająca go w sennych koszmarach, spojrzała mu w oczy. Klown rozwarł swoje ogromne szczęki pełne długich i ostrych jak rzeźnickie noże kłów, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Przerażenie sparaliżowało Rolanda. Stwór, czymkolwiek był, mógł dowolnie zmieniać kształt i nie krył się ze swoimi zamiarami. Chciał wciągnąć Rolanda do zatopionego statku. Podczas gdy Roland zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma bez powietrza, zanim się podda i zachłyśnie wodą, zauważył, że nagle naokoło zrobiło się ciemno. Znajdował się we wnętrzu „Orfeusza” i otaczał go nieprzenikniony mrok.
Max zacisnął wargi i dopasował maskę, by skoczyć na ratunek przyjacielowi. Dobrze wiedział, że pomysł jest absurdalny. Przede wszystkim bardzo słabo nurkował. Ale nawet gdyby był świetnym pływakiem, sama myśl o tym, że owa dziwna płynna masa, która wciągnęła Rolanda, mogłaby i jego porwać, napełniała go przerażeniem. Nie mógł jednak siedzieć spokojnie, z założonymi rękami, i pozwalać przyjacielowi ginąć. Gdy zakładał płetwy, przez głowę przebiegało mu tysiące racjonalnych wyjaśnień tego, co się przed chwilą stało: Rolanda złapał skurcz; skok temperatury w wodzie spowodował atak… Wolał szukać jakichkolwiek wytłumaczeń niż przyznać, że to, co pociągnęło Rolanda na dno, istnieje naprawdę.
Zanim wskoczył do wody, spojrzał na Alicję. Z jej twarzy wyczytał jasno, że siostra toczy ze sobą dramatyczną walkę. Chęć uratowania Rolanda zmagała się ze strachem przed tym, że brata może spotkać ten sam los. Nie czekając, aż zdrowy rozsądek weźmie górę nad emocjami, Max skoczył i zanurzył się w wody zatoki. Zobaczył pod sobą część kadłuba „Orfeusza”. Popłynął w stronę dzioba statku, tam, gdzie widział Rolanda po raz ostatni. Zdało mu się, że poprzez pęknięcia w zatopionym kadłubie dostrzega drżące światła, jakby skupione w bladej łunie emanującej ze szczeliny rozdartej w burcie przez skały dwadzieścia pięć lat temu. Popłynął w stronę światła. Wrak „Orfeusza” wyglądał tak, jakby ktoś zapalił w ładowniach setki świec.
Kiedy znalazł się nad kadłubem, dokładnie nad miejscem umożliwiającym wejście do środka statku, wypłynął na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza, po czym zanurzył się ponownie i zszedł aż do samego kadłuba, nie zatrzymując się ani razu. Pokonanie owych dziesięciu metrów okazało się o wiele trudniejsze, niż sądził. Już w połowie drogi zaczął odczuwać ból w uszach. Przestraszył się, że od wzrastającego ciśnienia wody popękają mu bębenki. Kiedy dotarł do zimnego prądu, poczuł, jak wszystkie mięśnie napinają mu się niby struny. Energicznie zaczął pracować płetwami, by prąd nie porwał go jak piórko. Z całej siły złapał się krawędzi burty i próbował jakoś uspokoić. Płuca paliły go. Zdawał sobie sprawę, że lada chwila może ulec panice. Spojrzał w górę i dostrzegł majaczący przeraźliwie daleko malusieńki cień łódki. Zrozumiał, że jeśli nie przystąpi natychmiast do działania, cały dotychczasowy trud pójdzie na marne.
Jasność zdawała się sączyć z wnętrza ładowni. Max podążył tą świetlistą smugą, która wydobywała z ciemności widmowy teatr morskiej katastrofy i całą makabryczność owych podwodnych katakumb. Popłynął korytarzem, w którym strzępy żaglowego płótna unosiły się niczym meduzy. Na końcu korytarza dostrzegł niedomknięte drzwi, za którymi, jak mu się zdawało, kryło się źródło owego światła. Znosząc obrzydliwe dotknięcia przegniłego płótna, chwycił klamkę i resztką sił pociągnął drzwi.
Prowadziły do jednej z głównych ładowni. W środku pomieszczenia Roland walczył, by uwolnić się z uścisku owego wodnego stwora, który przybrał teraz postać klowna z ogrodu posągów. Światło, które przywiodło tu Maxa, biło z oczu klowna, okrutnych i nienaturalnie wielkich. Gdy Max wpłynął do ładowni, stwór uniósł głowę i spojrzał na niego. Chłopak odczuł instynktowną chęć ucieczki, ale widok uwięzionego przyjaciela sprawił, że musiał zmierzyć się z tym spojrzeniem pełnym obłąkańczej nienawiści. Stwór znów się przeobraził, przyjmując nową twarz, w której Max rozpoznał kamiennego anioła z miejscowego cmentarza.
Roland przestał się szarpać i jego ciało zwisło bezwładnie. Stwór puścił je. Max popłynął w stronę przyjaciela i chwycił go za ramiona. Roland był nieprzytomny. Max zrozumiał, że jeśli natychmiast nie wyciągnie go na powierzchnię, nie zdoła go już uratować. Szarpnął bezwładne ciało w stronę drzwi. W tym momencie stwór, o ciele anioła i twarzy klowna z wystającymi kłami, rzucił się na Maxa, pokazując ostre szpony. Max wymierzył cios. Jego pięść przeszła przez twarz klowna. Była to tylko woda, tak zimna, że dotknięcie jej wywoływało piekący ból. Raz jeszcze doktor Kain demonstrował swoje magiczne sztuczki.
Max opuścił ramię i widmo rozpłynęło się, a wraz z nim zniknęło światło. Powstrzymując resztki powietrza w płucach, Max powlókł Rolanda przez korytarz i wydostał ze statku. Gdy byli już na zewnątrz, poczuł, że jeszcze chwila, a rozsadzi mu płuca. Nie wytrzyma ani sekundy dłużej. Wypuścił całe powietrze. Mocniej chwycił bezwładne ciało Rolanda i bijąc mocno płetwami, popłynął w górę, bojąc się, że w każdej chwili też może stracić przytomność.
Te ostatnie dziesięć metrów wynurzania było niekończącą się agonią. Kiedy wreszcie wypłynął na powierzchnię, poczuł się, jakby darowano mu życie. Alicja wskoczyła do wody i popłynęła mu pomóc. Max zaczął gwałtownie łykać powietrze, starając się przezwyciężyć kłujący ból w piersiach. Wciągnięcie Rolanda do łódki stanowiło nie lada problem. Max kątem oka zauważył, że Alicja, zmagając się z ciężarem bezwładnego ciała, poharatała sobie skórę na rękach o poniszczone drewno łódki.
Gdy wreszcie wciągnęli Rolanda do łodzi, ułożyli go na brzuchu i zaczęli rytmicznie naciskać jego plecy, tak by wyleciała z niego połknięta woda. Alicja zlana potem, z krwawiącymi rękami, próbowała przywrócić mu oddech. W końcu zaczerpnęła głęboko powietrza i zatkawszy chłopcu nos, energicznie wdmuchnęła je w jego usta. Powtarzała tę czynność pięciokrotnie; wreszcie ciało Rolanda wzdrygnęło się gwałtownie. Chłopiec zaczął pluć wodą. Wstrząsały nim drgawki. Max trzymał go z całych sił.
W końcu Roland otworzył oczy, a jego żółtawa dotąd twarz zaczęła powoli odzyskiwać naturalny kolor. Max pomógł mu usiąść. Chłopcu powoli wracał normalny rytm oddechu.
– Nic mi nie jest – wybełkotał, unosząc rękę w uspokajającym geście.
Alicja zasłoniła twarz i wybuchnęła płaczem. Max nigdy nie słyszał siostry tak przeraźliwie szlochającej. Odczekał chwilę i dopiero, gdy uznał, że Roland może siedzieć o własnych siłach, chwycił wiosła i skierował łódkę w stronę brzegu. Roland przyglądał mu się w milczeniu. Max uratował mu życie. Sam Max był przekonany, że ów przejmujący i pełen wdzięczności wzrok będzie mu towarzyszyć na zawsze.
Alicja z Maxem położyli Rolanda na łóżku w jego chatce i przykryli kocami. Żadne z nich nie czuło ochoty, by rozmawiać o tym, co się stało, przynajmniej na razie. Po raz pierwszy groźna obecność Księcia Mgły stała się tak boleśnie namacalna i trudno im było znaleźć słowa zdolne wyrazić odczuwany w owej chwili niepokój. Rozsądek podpowiadał im, że najlepiej skupić się na tym, co najpilniejsze. I tak też zrobili. W chatce Rolanda znaleźli małą apteczkę i Max zdezynfekował rany Alicji. Roland zasnął niemal natychmiast. Alicja patrzyła na niego, a jej twarz wykrzywiał grymas bólu.
– Nic mu nie będzie. Jest wyczerpany, i tyle – zapewnił ją Max.
Alicja spojrzała na brata.
– A ty? Uratowałeś mu życie – powiedziała łamiącym się głosem, który zdradzał, jak bardzo jest zdenerwowana. – Mało kto byłby zdolny do czegoś takiego.
– On zrobiłby dla mnie to samo – rzekł Max, nie bardzo chcąc ciągnąć ten temat.
– Jak się czujesz? – dopytywała się siostra.
– Chcesz znać prawdę? – spytał Max.
Alicja przytaknęła.
– Zbiera mi się na wymioty – uśmiechnął się. – W życiu nie czułem się tak okropnie.
Alicja uściskała brata. Max zamarł, nie bardzo wiedząc, czy ma do czynienia z eksplozją siostrzanej czułości, czy raczej przerażenia, jakiego doznała Alicja wcześniej, kiedy reanimowali Rolanda.
– Kocham cię, Max – wyszeptała mu do ucha. – Słyszałeś?
Max nie odpowiedział, skonsternowany. Alicja wypuściła go z objęć i odwróciwszy się do niego plecami, stanęła w drzwiach chatki. Max zorientował się, że siostra płacze.
– Zawsze o tym pamiętaj, braciszku – wyszeptała. – A teraz prześpij się trochę. Ja spróbuję zrobić to samo.
– Jeśli zasnę teraz, nie wstanę już do rana – westchnął Max.
Pięć minut później wszyscy troje spali kamiennym snem w chatce na plaży i nic na świecie nie mogłoby ich obudzić.