Rozdział trzeci

Następnego dnia, tuż przed świtem, Max usłyszał, jak jakaś ostać spowita nocną mgłą szepcze mu coś do ucha. Gwałtownie usiadł w łóżku, czując, że brak mu tchu, a serce podchodzi do gardła. W pokoju nie było nikogo. Obraz owej ciemnej postaci szepczącej w półmroku rozwiał się w jednej chwili jak senna mara. Chłopiec wyciągnął rękę w kierunku nocnego stolika i zapalił lampkę, którą Maximilian Carver zdążył naprawić ubiegłego wieczoru.

Przez okno zaczęły sączyć się pierwsze światła brzasku wstającego nad lasem. Pasma mgły snuły się pośród traw, zarośli i krzaków. Ciągnące od morza powiewy wiatru rozszarpywały je, odsłaniając figury ogrodowych posągów. Max sięgnął po swój kieszonkowy zegarek, który wieczorem odłożył pod lampkę, i otworzył kopertę. Uśmiechnięte księżyce świeciły niczym złote płytki. Dochodziła szósta.

Ubrał się najciszej, jak mógł, i bezszelestnie zszedł po schodach, nie chcąc obudzić reszty domowników. Wszedł do kuchni. Na drewnianym stole leżały niesprzątnięte jeszcze resztki naprędce przyrządzonej wieczorem kolacji. Otworzył ostrożnie drzwi prowadzące na podwórze. Znalazłszy się na zewnątrz, poczuł uderzenie zimnego i wilgotnego powietrza. Idąc nieomal na palcach, dotarł do furtki w ogrodzeniu, pchnął ją i kierując się w stronę ogrodu posągów, zanurzył się we mgle.


***

Wędrówka przez mgłę zajęła mu o wiele więcej czasu, niż się spodziewał. Z okien jego pokoju biały mur z kamienia wydawał się oddalony o jakieś sto metrów. A teraz jednak Max, dotarłszy wreszcie do metalowej bramy strzegącej wejścia do ogrodu posągów, odniósł wrażenie, że idąc przez zarośla i wysokie trawy, musiał pokonać ponad trzysta metrów.

Czerwony od rdzy łańcuch opasywał pręty poczerniałego metalu, sczepiony starą kłódką, którą czas odarł z jakiejkolwiek barwy. Max przywarł twarzą do prętów, starając się wybadać wzrokiem teren za ogrodzeniem. Żarłoczne chaszcze przez lata zdołały zawładnąć tym obszarem, nadając mu wygląd zapuszczonej oranżerii. Max pomyślał, że w ogrodzie od lat nie postała ludzka stopa. Pielęgnujący go ogrodnik, kimkolwiek był, najprawdopodobniej już od wielu lat tu nie zaglądał.

Max rozejrzał się. Nieopodal ogrodzenia zauważył sporej wielkości kamień. Chwycił go i z całej siły zaczął nim walić w spinającą końce łańcucha kłódkę. Uderzał, póki sfatygowany pałąk kłódki nie pękł pod jego ciosami. Łańcuch puścił, kołysząc się pomiędzy prętami niczym metalowy warkocz. Max, zapierając się nogami o ziemię, pchnął mocno bramę. Poczuł, jak z wolna ustępuje. Kiedy uznał, iż skrzydła rozwarły się na tyle szeroko, że może się przez nie przecisnąć, chwilę odsapnął, po czym wśliznął się do ogrodu.

Znalazłszy się za ogrodzeniem, stwierdził nie bez zdziwienia, że teren jest znacznie większy, niż początkowo przypuszczał. Jak szacował na pierwszy rzut oka, pośród roślinności mogło się kryć ze dwadzieścia posągów. Ostrożnie zapuścił się w głąb zdziczałego ogrodu. Wydało mu się, że rzeźby zostały rozmieszczone w koncentrycznych kręgach, a dopiero po chwili spostrzegł, że twarze wszystkich posągów zwrócone są na zachód. Wszystkie zdawały się tworzyć jakąś większą całość i rzeczywiście przedstawiały coś na kształt trupy cyrkowej. Krążąc między nimi, Max rozpoznał: pogromcę dzikich zwierząt, fakira o orlim nosie, w turbanie na głowie, kobietę gumę, siłacza i inne jeszcze figury tworzące niebywałe panoptikum kuglarzy zbiegłych z widmowego cyrku.

W samym środku ogrodu posągów stała na piedestale ogromna figura śmiejącego się klowna o kręconych włosach. Klown wyciągał przed siebie ramię, a dłonią zaciśniętą w pięść, w komicznie wielkiej rękawiczce, walił jakby w powietrzu w jakiś niewidzialny przedmiot. U jego nóg leżała kamienna płyta. Maxowi zdało się, iż dostrzega na niej zarys jakiegoś reliefu. Ukląkł i odgarnął zielsko zarastające zimny kamień, by po chwili odkryć sześciopromienną gwiazdę wpisaną w okrąg. Rozpoznał w niej symbol, który zdobił bramę.

Przyglądając się reliefowi, zrozumiał, że to, co początkowo wziął za koncentryczne kręgi, w rzeczywistości było repliką sześciopromiennej gwiazdy. Każdy z ogrodowych posągów stał na czubku ramion gwiazdy. Max wstał i zaczął się bacznie przyglądać widmowym aktorom tego przedziwnego kamiennego spektaklu. Słychać było tylko szelest poruszanego przez wiatr bluszczu. Chłopiec przenosił wzrok z rzeźby na rzeźbę, by po jakimś czasie ponownie utkwić spojrzenie w wielkim posągu klowna. W pewnej chwili skóra mu ścierpła. Cofnął się o krok. Dłoń posągu, dopiero co zaciśnięta w pięść, teraz była całkiem otwarta w geście zaproszenia. Max poczuł, jak chłodny poranny wiatr pali mu gardło, serce wali jak oszalałe, a krew rozsadza skronie.

Najwolniej, jak mógł, jakby lękał się obudzić posągi z ich wiecznego snu, odwrócił się i zaczął iść bezszelestnie z powrotem ku bramie, nieustannie oglądając się to przez lewe, to przez prawe ramię. Znalazłszy się poza tajemniczą posesją, wreszcie spojrzał przed siebie i wydało mu się nagle, że dom przy plaży znajduje się daleko, bardzo daleko. Niewiele myśląc, puścił się biegiem, nie oglądając się do tyłu. Odważył się na to dopiero wtedy, kiedy dotarł do furtki prowadzącej na podwórze. Ogród posągów znów spowijała gęsta mgła.


***

W kuchni unosił się kuszący zapach roztapiającego się na grzankach masła. Alicja ze wstrętem spoglądała na swoje śniadanie, mała Irina zaś podawała przygarniętemu kotu miseczkę z mlekiem, której zwierzak nawet nie miał zamiaru obwąchiwać. Max, przyglądając się tej scenie, pomyślał, że kulinarne upodobania małego drapieżcy, jak mógł się sam wczoraj przekonać, są zgoła odmienne. Maximilian Carver z parującą filiżanką kawy ukontentowany obserwował swoją rodzinę.

– Dziś z samego rana zajrzałem do garażu – zaczął tajemniczym tonem, który zwykł przybierać, kiedy chciał sprowokować pytanie, jakiego też doniosłego odkrycia właśnie dokonał.

Max do tego stopnia znał triki zegarmistrza, że niejednokrotnie zastanawiał się, kto tu jest ojcem, a kto dzieckiem.

– I co tam znalazłeś? – spytał, nie zwlekając.

– Nie uwierzysz – odparł ojciec, choć Max pomyślał: „A założymy się?”. – Dwa rowery.

Chłopiec pytająco zmarszczył brwi.

– Zniszczone nieco, ale wystarczy trochę nasmarować łańcuchy, żeby zrobić z nich lukstorpedy – zapewnił Maximilian Carver. – Ale znalazłem jeszcze coś. Nie zgadniecie, co jeszcze było w garażu.

– Mrówkojad – burknęła Irina, nie przestając głaskać swojej kociej maskotki.

Choć najmłodsza córka Carverów liczyła sobie zaledwie osiem wiosen, zdążyła już do perfekcji opanować sztukę podcinania ojcu skrzydeł.

– Mylisz się – zaprzeczył zegarmistrz, niewątpliwie urażony. – Zgaduj-zgadula: kto następny?

Max dostrzegł kątem oka, że matka przygląda się całej sytuacji i wobec braku czyjegokolwiek zainteresowania dla eksploratorskich wyczynów męża chce mu pospieszyć z pomocą.

– Album ze zdjęciami? – zaproponowała Andrea Carver, najprzymilniej jak mogła.

– Ciepło, ciepło – odpowiedział zegarmistrz, wyraźnie podniesiony na duchu. – A ty, Max?

Matka spojrzała nań porozumiewawczo. Max skinął głową.

– Czy ja wiem? Pamiętnik?

– Pudło. Alicjo?

– Poddaję się – skapitulowała Alicja, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej.

– Uwaga, uwaga. Przygotujcie się – zaczął Maximilian Carver. – Otóż wyobraźcie sobie, że znalazłem projektor. Projektor filmowy. I pudło pełne filmów.

– Jakich znowu filmów? – rzuciła Irina, odrywając wzrok od kota po raz pierwszy od kwadransa.

Maximilian Carver wzruszył ramionami.

– Jak to jakich? Filmów, po prostu. Czy to nie cudowne? Mamy kino w domu.

– Pod warunkiem, że projektor będzie działać – stwierdziła Alicja.

– Dziękuję za pokrzepiającą dawkę optymizmu, kochanie. Przypominam ci jednak, że twój ojciec zarabia na życie, naprawiając zepsute mechanizmy.

Andrea Carver położyła dłonie na ramionach męża.

– Niezmiernie miło mi to słyszeć, panie Carver – powiedziała – bo aż się prosi, żeby ktoś się zajął kotłem grzewczym w piwnicy.

– Załatwione – odparł zegarmistrz, wstając od stołu.

Alicja poszła za jego przykładem.

– Proszę szanownej panienki – sprzeciwiła się Andrea Carver. – Najpierw śniadanie. Nawet go nie tknęłaś.

– Nie jestem głodna.

– Ja mogę zjeść – zaproponowała Irina.

Andrea Carver zdecydowanie odrzuciła propozycję młodszej córki.

– Boi się, że będzie gruba – szepnęła złośliwie Irina swemu kotu.

– Nie mogę jeść przy tym czymś merdającym ogonem i gubiącym kłaki – odcięła się Alicja.

Zarówno Irina, jak i kot obrzucili Alicję spojrzeniami pełnymi pogardy.

– Żałosna jesteś – zawyrokowała Irina i wyszła z kotem na podwórze.

– I ty jej na to pozwalasz? Dlaczego? Dlaczego zawsze stawia na swoim? Mnie w jej wieku nie było tyle wolno – zaprotestowała Alicja.

– Znowu zaczynasz? – odpowiedziała Andrea Carver łagodnym głosem.

– To nie ja zaczęłam – skwitowała starsza córka.

– No dobrze, dajmy temu spokój. – Andrea Carver pogładziła długie włosy Alicji, która odsunęła głowę, chcąc uniknąć pocieszycielskiego gestu matki. – Ale zjedz śniadanie, bardzo cię proszę.

W tej samej chwili pod ich stopami rozległ się metaliczny łoskot. Wszyscy spojrzeli po sobie.

– Wasz ojciec w akcji – mruknęła Andrea Carver, dopijając kawę.

Alicja zaczęła wmuszać w siebie grzankę, podczas gdy Max usilnie próbował wymazać z pamięci wyciągniętą w zaproszeniu dłoń i wytrzeszczone oczy klowna uśmiechającego się we mgle ogrodu posągów.

Загрузка...