CHE

Dzień był zwyczajny, czwartek. Padał śnieżek, nic nie zapowiadało. A i w książkach tak jest: jeśli nic nie zapowiada, zawsze specyjalnie mówią, że nie zapowiadało. A już jeśli zapowie, to pilnuj się! I ptak zakracze, i wiater jakoś zawyje, i zwierciadło pęknie, a zwierciadło to u starożytnych ludzi było jak deska, i oni na tę deskę patrzący, siebie widzieli, jako my, kiedy w wodę patrzymy.

Siedli do obiadu.

Benedikt otworzył „Gońca Północnego”, siódmy numer, mocny jak rzadko, przeszyty i sklejony, rozłamał pismo, żeby się nie zamykało, nacisnął łokciem i jeszcze miską z zupą przycisnął.

A teściowa:

— Dojedz zięciu, kokiety stygną.

— Mm.

— Kokiety dobre, tłuste.

— Mm.

— Z grzybalami gotowane. Pewnie godzinę w piecu dusiłam. Oleńka:

— A jeszcze dobre do kokletów piure z rzepy.


Teść:

— Piure chyba do wszystkiego jest dobre.

— Nie, do kokietów specyjalnie.

— A rzec trzeba: nie co dzień gotujemy kokiety.

— Nie co dzień.

— …” — czytał Benedikt, już z przyzwyczajenia biegający oczami po linijkach — …„— A przeszłego roku, pamiętacie, gryzitrawy nazrywaliśmy i z rzepą ala masseduan upichcili.

— No pewnie.

— A jeszcze by dla zapachu koziego syra do masseduana naserniczyć, toby jeszcze smaczniejsze było.

— No pewnie.

— A dobrze jeszcze wermiszelu dać.

— Jakże miałoby nie być dobrze.

— A można do wermiszelu masła i trawek leśnych, i troszeczkę kwasku i zapiec, i udusić i, kiedy zaskwierczy, to na stół.

— A po wierzchu — siekanych grzybali.

— Aha.

— A do tego kręciochę kruchą, nadziewaną orzeszkami.

— Z paprotem.

— I owszem.

— A potym pierniki. Plecione.

— Po co plecione. Ze spodu lepsze.

— E tam, ze spodu. Te ze spodu goryczkę mają.

— No i co? To dobrze.

— Co w tym dobrego? Plecione o ileż lepsze! Jajco w nie się kładzie.

— Co ty tam wiesz! Plecione! Jeszcze powiedz: bliny!

— Niby co bliny? Co bliny?

— A nic. Bliny! Też mi coś!

— A ty co?

— A nic! Ot i co!

— No i dobrze! A ty: bliny!

— A właśnie bliny!

— Sama jesteś „bliny”!

— Może i jestem. A ty co?

— A ja nic!

— Cicho bądź!

— Sama bądź cicho!

— A będę!

— No to bądź!

— Będę i już! „Bliny”!

— No więc bądź, to cicho będzie!

Rzeczywiście zamilkły. Jedzą. Benedikt kartkę przewrócił, miskę przestawił, znowu pismo przycisnął.

— Jedzże kokiet, zięciu.

— Jem.

— Więcej nałóż sobie. Oleńka, nałóż mu. A ty polej sosem! O! Jeszcze polej!

— Grzybali mu dodajcie.

— A jeszcze smażonego mięska.

Znowu milczeli przez jakąś chwilę.

— Szkoda, że Jewdoksinia pomarła. Jaki ona suflet z orzechów robiła.

— Oj tak.

— Z wierzchu niby skórka, a w środku miękkie.

— No.

— A szarlot? Kto taki szarlot teraz zrobi?

— Który? Ten z rzepy?

— Z rzepy.

— Z rzepy to ja sama mogę.

— Akurat.

— A bo co?

— A bo nic.

— Myślisz, że nie umiem?

— Że nie umiesz.

— A umiem.

— Nie bujaj.

— A właśnie, że umiem. Naprzód ugotować na parze, potym zagnieść. Potym jajec do niej, orzechów, koziego mleka. Obtoczyć i do pieca. I żeby żar był duży. Taki jak na bliny.

— Znowu te bliny.

— Cóż ty tak tych blinów, herodzie, się czepiasz? Jeszcze o nie poprosisz!

— A poproszę! Podwójne!

— A tyle dostaniesz!

— A niby czemu?

— A temu!

— Oj, bo zaraz, jak Boga kocham, dam ci łychą w łeb, to będziesz miała bliny!

Benedikt jeszcze kartkę przewrócił.

— Zięciu!

— Mm?

— Zostaw tę książkę! Jak za stół, to od razu nos w książkę. Ani nie posiedzisz jak człek, ani nie pogadasz.

— Mm.

— Zięciu!

— Mm?

— Co tam napisane? Przeczytaj.

— „Co”! Sztuka tam napisana.

— No to przeczytaj.

Oleńka usta skrzywiła:

— Cięgiem tam o babach wyczytuje. Przygody mu się marzą.

— Dużo wy tam wiecie. No, co… „Zziębnięta Ludmiła otulała się wełnianą chustą, obejmując swoje chude, drżące ramiona. Jej zarumienione policzki płonęły mocnym, pąsowym płomieniem. Gwiazdy oczu ciskały w stronę Władimira strzały przerażenia. Wysoka pierś podnosiła się jak morski odmęt pod jedwabną bluzką. — Władimir — wyszeptała — Władimir… — Władimir zacisnął szczęki. Surowe mięśnie zagrały pod jego opaloną skórą. Odwrócił się. Cienkie palce Ludmiły nerwowo miętosiły frędzle szala. Władimir! — zawołała, rozkładając dłonie…”.

Oleńka się nastroszyła:

— Ile w końcu rąk ma ta cała Ludmiła?

— Tyle, ile trzeba! Dwie!

— A wyczynia tyle, jakoby miała sześć. To Effekt taki czy co?

— Popatrz lepiej na siebie! — rozeźlił się Benedikt — To jest sztuka!

To cała baba. Taka właśnie jest. Każde marzenie zaplugawi. Aże człeka trzęsie. Benedikt znowu przewrócił kartkę. „Koniuszkami cienkich palców Ludmiła pocierała zmęczone skronie. — Nigdy — wyszeptała, załamując ręce. Śmiertelna bladość zalewała jej twarz. Rozluźniła objęcia. Wszystko skończone — wymamrotał Władimir.

Mocno zaciśnięte usta znamionowały skrajne wzburzenie”. O kurna, w samej rzeczy… Effekt ma ta Ludmiła… A czego nic nie napisali…? Odwrócił kartkę. „Ciąg dalszy nastąpi”. A niech to! W najciekawszym miejscu. Benedikt obmacał pismo, poobracał, przerzucił kartki, może gdzieś na końcu znajdzie ten dalszy ciąg, tak czasem bywa. Ale dalszego ciągu nie było. Odsunął taburet — pójdzie do składu popatrzeć. — Dokąd? A kokiety?

Na półkach w składzie dawno już zaprowadził porządek: od razu widać, gdzie jaka książka ma miejsce. Bo to u teścia Gogol stał obok Czechowa; możesz sto lat szukać i nie znajdziesz. A na wszystko powinna być nauka, abo inaczej systemma.

Nie ma ósmego numeru. No, może się pomylił, może włożył nie tam gdzie trzeba… Zdarza się… Tu jest „Goniec Północny”. Tu jest „Zwiastun Europy”; „Skarby Rosji”, „Ural” „Uralskie Światła”, „Hodowla Pszczół”, tu nie ma… „Sztandar”, „Nowy Świat” „Literaturiat Baszkortoston”… — czytał… Turgieniew — czytał; Oleś Honczar — czytał; Popow, drugi Popow, Popcow, Popescu, „Poprowadź nas, wodzu”. „Popularne gry towarzyskie”… „Iliada”, „Iliuszyn — wielki konstruktor” — czytał, „Przeminęło z wiatrem”, „I powraca wiatr…”, „Wiatr od morza”… Sofokles, „Sofa”, „Sofiówka”, „Sofiści greccy”, Sartre, Sartakow, „Sortowanie śmieci”, „Szołbiznes po rosyjsku”, „Szołochow jako humanista”, „Szok przyszłości” — czytał, czytał, czytał…

Czellini, Cziwer, „Czarny książę” — nie, to nie tutaj ma być; „Czapajew”, „Czuła jest noc”; „Czum — dom narodów Dalekiej Północy”; Czułkow, „Czukotka. Zarys demograficzny”, Czandrabchagneszaphaandra Lal, tom osiemnasty; „Czeń-czeń. Frywolne opowiastki ludów Indochin”… czytał; „Dżulbars”, „Dżuma”, „Księga dżungli”, „Dżentelmeni sukcesu”, Dżems Dżojs, „Dżan”, „Dżulietta Masina. Biografia”; „Wielki Gatsby”, „Wielki testament”, „Wielka, większa i największa”, „Tworzywa wielkocząsteczkowe”, „Kwo wadis”, „Kwoczka-Pstroczka”, „Kwestia żydowska” — czytał… „Morderstwo w Orient Ekspressie”, „Zabójstwo w kodeksach karnych państw demokracji ludowej”, „Zabójstwo Kirowa”, „Śmierć w Wenecji”, „Śmierć Iwana Iljicza”… — wszystko czytał…

„Czerwone i czarne”, „Szkarłatne żagle”, „Karmazynowy pirat”, „Czerwony Kapturek” — bardzo dobre… „Błękitny anioł”, „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Żółta strzała”, „Szara Sowa”, Andriej Siniawski, Chaim Bialik, „Ponad śnieg bielszym się stanę”, „Uroki białego szaleństwa”, „Uczone białogłowy”, „Moby Dik. Biały wieloryb”, „Kobieta w bieli”, „Czarna wieża”, „Żegluga czarnomorska. Rozkład rejsów”, tu właśnie pójdzie „Czarny książę”, aha…

Chlebnikow, Bocheński, Razowcyn… Czapek, Szalikow, Butor… Szewczenko, Stolarow, Kowalow, Młynarski, Tokarczuk, Pastuchow, Furmanow… Łukonin, Kuszner, Grotius, Strzelecki… Twardowski, Hardy, Ostrowski, Kant… Halas, Szumowski, Gromow… Dumas, Namysłowski, Rostropowicz… Kolas, Kręglewski, Kula… Muchina, Szerszeniewicz, Żukowski, Mrówczyński… Miedwiediew, Lwow, Słoński, Wilczyk, Lisicki, Łosiew… Orłow, Sokołow, Czapliński, Hene-Wroński, Kruk, Kafka, Kurkow… Młotin, Toporow, Pilniak, Hebbel, Gwozdiew, Haks… Kotlarewski, Gary, Kubkow… Jabłoczkina, Gruszyn, Śliwiński, Arbuzow, Chmielewska, Grochowiak, Pasternak, Szczypiorski, Trawkin, Murawiew, Lodygin, Pnin, Korzeniowski… Karter, Tasso, Lewin, Waletin, Karow, Treffel, Kiernik… Wargas-Ljosa, Brod, Nossak, Uszakow, Barkow, Łoktienko, Cycero, Pisides, Waginow, Piętak, Stoppard.

„W objęciach wampira”, „W objęciach smoka”, „W objęciach cudzoziemca”, „W śmiertelnych objęciach”, „W szponach namiętności”, „Płomienne objęcia”, „Wszechogarniający płomień namiętności”… „Cios kindżału” „Zatruty kindżał”, „Zatruta tunika”, „Kindżałem i trucizną”, „Grzyby trujące środkowej Rosji”, „Złotowłose trucicielki”, „Śmierć przychodzi o północy”, „Śmierć przychodzi o świcie”, „Krwawy świt”… „Dzieci Arbatu”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Dzieci słońca”, „Dziecko wojny”, „Dzieciom o Chrystusie”; „Dziecięca choroba ”lewicowości” w komunizmie”; Marinina, „Marinetti — ideolog faszyzmu”, Marina Cwietajewa, „Malarze maryniści”, „Maryna z Hrubego”, „Marynowanie i kwaszenie warzyw”; „Na zachodzie bez zmian”, „Na wschód od Edenu”, „Włóczęgi Północy”, „Gwiazda Południa”; Czechow, Czekanowski, „Czekając na Godota”, „Czekiści”, „Czekoladowa piękność”, „Czuk i Hek”, „Tysiąc dowcipów o Czukczach”, „Czuch-czuch. Dla najmłodszych”; Annais Nin, Nina Sadur, „Niniwa. Raj archeologii”, Ninon de Lanclos, „Wojownicze żółwie Nindża”; „Eugenia Grandet”, „Eugeniusz Oniegin”, „Książę Eugeniusz Sabaudzki. Biografia”. „Princ Eugen — szczęśliwy okręt Kriegsmarine”, „Eugenika — oręż faszystów”; F. S. Ficdżerald, „Walka klasowa na wyspach Fidżi”, „Fizia Pończoszanka”; „Hamlet — książę duński”, „Krystyna córka Lawransa”, „Ziemia planeta ludzi” „Taszkient — miasto chleba”, „Urengoj — ziemia młodości”, „Szpak — ptak wiosenny”, „Kustanaj — kraj stepowy”, „Świerzb — choroba brudnych rąk”; „Kliment Woroszyłow”, „Klim Samgin”, Iwan Klima, „Klimaty”, „Klimakterium. Co powinnaś o nim wiedzieć”, „Śniegi Kilimandżaro”, K. Li „Maksymalne obciążenie w konstrukcjach betonowych: wyliczenia i tablice. Na prawach dysertacji”; „Nogin. Płomienny rewolucjonista”, „Morfologia nogogłaszczkowców”, „Nogi, zwycięzca spod Mukdenu”, „Kopce lęgowe nogala brunatnego”, „Higiena nóg”, „Krok marszowy w terenie piaszczystym”, „Do piachu”, „Kobieta z wydm”, „Choroby kobiece”, „Chory z urojenia”, „Choreografia. Krótka historia”, „Historia kołka w płocie”, Jurij Kołkier „Daleko w ludzkości”, „Leczenie dalekowzroczności w wieku szkolnym”, „Szkoła pod obłokami”, „Obłok w spodniach”, „Jak samemu uszyć spodnie”, „Zosia Samosia”; „Aku-aku”, „Absalomie, Absalomie”, „Mimi” „Nana”, „Lulu”, „Towarzysz Soso” „Gagarin. Wspominamy Jurę”, „Tatarski strój kobiecy”, „Bubu z Monparnas”, Boborykin, Babajewski, Cziczibabin, „Bibigon”, Gogol, „Dadaiści. Katalog wystawy”, „Papanin. Lodowa epopeja”, „Mimikra u ryb”, „Wiwisekcja”, Tiutiunnik, Czawczawadze, „Titikaka — podniebne jezioro”.

Drżącymi rękami przebierał Benedikt te skarby i o niczym nie myślał, lękający się nawet myśleć, żeby się przypadkiem nie domyśleć; ósmego numeru już nawet nie szukał; że nie ma ósmego numeru, to jakoś przeżyje, ale — książka za książką, pismo za pismem — wszystko to już było, było, było, czytał, czytał, czytał… To w końcu jak? Wszystko przeczytał? A teraz co będzie czytał? A jutro? A za rok?

W ustach mu zaschło, nogi osłabły. Wysoko podniósł w ręce świecę, jej sinawe światło rozpraszało ciemność, pląsało po półkach, po grzbietach książek… Może u góry…

Platon, Plotyn, „Ptasie plotki”, „Plebejusze starożytnego Rzymu”, „Plejboj”, „Plewna — pole chwały. Przewodnik”, „Sery pleśniowe”, „Maja Plisiecka”, „Plisy i falbanki”, „Plan pięcioletni rozwoju gospodarki narodowej”, „Planeta małp”, „Platersi — historia grupy”, „Plastusiowy pamiętnik”, „Plechanow. Dzieła wybrane”. „Plejada francuska. Antologia”. Wszystko czytał.

Wszystko. „Wszystko skończone — wymamrotał Władimir”. Nic nie zapowiadało. A tutaj zapowiedziało… Benedikt stanął, kapiący łojem ze świecy na podłogę, i starał się zrozumieć tę straszliwą rzecz. Ucztuje sobie człowiek na uczcie bogatej, we wianku różanym, śmiejący się niefrasobliwie, całe życie przed nim; na duszy letko i promiennie; ugryzł słodką bułeczkę, chce ugryźć następny kawałek i nagle — masz! Widzi, że stół pusty, czysty, ani ogryzka… I izba jakoby martwa: ani przyjaciół, ani krasawic, ani kwiatów, ani świec, ani cymbałów, ani tancerzy, ani rdzy, a może nawet samego stołu nie ma, tylko siano suche sypie się z powały… pomalutku… Szeleści i sypie się…

Powoli, powoli wrócił do izby jadalnej, usiadł; coś tamci do niego mówili, burczący, nałożyli jedzenia… Kokiety… Na talerku — kokiet. Leży. Kokiet… Na talerku Benedikta leży kokiet. Patrzył, patrzył… Kokiet leży. Nie zrozumiał… co trzeba myśleć? O kokiecie?

— Jedz! Jedz, póki nie ostygło! Polać sosem?

Mówi jakieś słowa; kto to mówi? Przyjrzał się — widzi — to jakiś babiuch pojemny, płci kobiecej. Wielga głowa, mały nos pośrodku. Po obu stronach nosa poliki czerwone, ćwikiełka, natarte. Dwoje ciemnych, zatrwożonych oczu, jakoby jesienną wodą nalanych. Tak jak w lesie na mech nastąpisz, ślad zostawisz — nie zwlekający, woda gniada do tamtego śladu podąży i wypełni go. Nad oczami brwi czarne łukiem, pomiędzy brwiami — kamuszek podwieszony, przezroczysty, od świecy niebieskawy. Po obu stronach brwi skronie, na skroniach pierścienie plecione, kolorowe, a nade brwiami czoła nie masz żadnego, jeno włos złocisty, kręcony, a nad włosem czepiec, a w czepcu małe kamyki jako gwiazdy uczynione, i wstęg ćma, i korali sznury, jako deszcz wiszą, kołyszą się, chwieją, do podbródka dochodzą; a pod podbródkiem, pod dołeczkiem od razu tułów, szyroki jako sanie, a z przodu cyce wielgie na trzy piętra. Łejej! Krasa niebywała, straszna… Czyżby to Oleńka była? Nie, sama królowa szemachańska!

— Oleńka! — zamarł Benedikt — Tyżeś to? Tak wypiękniałaś! I kiedyż to tak? Róża leśna! Syrena!

— Kontroluj się… — zakołysała się Oleńka. Ale oczu nie odwróciła.

Benedikt wcale się nie skontrolował, a i Oleńka bardziej to z nawyku, abo inaczej dla proformy, rzekła, tak że trzy dni, a może i cztery abo nawet pięć, a raczej sześć, eee tam — caluśki tydzień Benedikt z Oleńką broił na wszelakie sposoby, jakoby w durze jakimś. Co tam wyrabiali, to i wspomnieć trudno. Teściowa, widzący sprawy obrót, wytoczyła ze spichrza beczkę tęgiego kwasu jajecznego, co jak łykniesz, to dech ci zapiera i ślozy z oczu płyną — taki dobry kwas. Hece wyprawiali, tarzali się, turlali, w fikołki igrali. Na czworakach łazili, Oleńka — w czym się urodziła, a Benediktowi ochota przyszła na głowę jej czepiec nasadzić, koralami grzechotać, a w miejscu, gdzie raniej ogon miał, przykręcić kołki-stukołki, żeby stukotu więcej było; a sznurek przywiążesz, kołeczki naniżesz, huk się robi — oj, mili wy moi, po prostu burza huczy wkoło nas. A w dodatku beczał jako kozieł.

Potym — jakoby to rzec — cisza i spokój. Uskromnili się.

Загрузка...