ROZDZIAŁ X

– To przecież nie ja! – zaprotestowała Irsa, kiedy zaczęli biec. – Nie mam takiego idiotycznego głosu.

– Ktoś udaje ciebie – stwierdził Vuori. – I nie bardzo mu to wychodzi. Tędy! Wołanie dobiega z lasu!

– Może powinniśmy odpowiedzieć, żeby przestrzec Rustana?

– Nie, wiatr wieje ze złej strony, i tak by nas nie usłyszał.

Irsa potykając się biegła za policjantami. Wyspę pokrywał piękny sosnowy las, ale podłoże było nierówne, pełne dziur i zapadlisk, porośnięte mchem, po którym Irsa wciąż się ślizgała, zaczepiała też stopami o wystające korzenie, długie niczym olbrzymie węże.

Po chwili las stał się gęstszy.

– Teraz jesteśmy już w pobliżu domu – powiedział szeptem Armas. – Zatrzymamy się tutaj i posłuchamy.

Wszędzie panowała cisza. Irsa modliła się w duchu, by Rustan leżał teraz spokojnie we własnym łóżku.

Nagle jednak usłyszała jego głos. Bardzo blisko. Rustan miał tę przewagę nad innymi, że nocna ciemność nie sprawiała mu żadnych kłopotów. Poruszał się po wyspie równie pewnie jak w dzień.

– Irsa! – wołał i najwyraźniej oddalał się od nich. – Irsa, gdzie jesteś?

W jego głosie słychać było najwyższy niepokój, czy jej się co nie stało. I nagle, zanim zdążyli mu odpowiedzieć, rozległ się zdławiony, krótki krzyk, który natychmiast umilkł.

– Szybko – szepnął Vuori i ruszył w kierunku głosów, a Irsa i drugi policjant tuż za nim. Policjant zawołał coś głośno, bo zobaczył jakąś biegnącą postać, która przedzierała się przez las. Rzucił się też w tamtą stronę, natomiast Armas nakazał Irsie, by szukała Rustana.

– On jest tutaj! – krzyknęła i z jękiem opadła na kolana przed leżącym na ziemi mrocznym cieniem.

– Zajmij się nim! – polecił Armas i pobiegł za swoim kolegą. – Spróbujemy złapać przestępcę!

Na moment przemknęła jej przez głowę groteskowa myśl, że przed nią na ziemi leży ktoś inny i że to właśnie Rustan ucieka przez las, że to on jest tym głównym winnym, że popełnił jakieś nie znane jej przestępstwo, które próbował zrzucić na kogoś innego. Że wszystko się przemieszało w niezrozumiały sposób jak w jakimś makabrycznym śnie bez początku i bez końca.

Ale, oczywiście, na ziemi leżał Rustan. Ów biedny, nieszczęśliwy człowiek, który nie potrafi znaleźć żadnego oparcia w życiu.

Był przytomny. Jak na zwolnionym filmie uniósł rękę, potarł czoło i skulił się w wielkim bólu.

– Rustan! Och, najdroższy przyjacielu! Jak mogłeś wyjść z domu? To przecież nie ja wzywałam pomocy, jak mogłeś dać się tak oszukać?

Z oddali docierały do nich odgłosy pogoni. Irsa uniosła głowę Rustana, a z oczu nieustannie płynęły jej łzy.

Rustan protestował ruchem dłoni i zrozumiała, że nie powinna go ruszać, sprawiało mu to zbyt wielki ból. Ułożyła więc ostrożnie jego głowę na mchu i przytuliła się do niego.

Ściskała ręce Rustana, pragnąc wyrazić mu swoją miłość i troskliwość.

– Armas Vuori zaraz tu będzie – powtarzała cicho. – Zawieziemy cię do doktora Leino, on jest twoim przyjacielem. Czy bardzo jesteś ranny?

– To głowa… Dostałem silny cios… I bardzo mnie boli w dołku, nie mogę oddychać…

– Upadłeś na laskę – wyjaśniła, obejrzawszy go dokładniej. – Pewnie wbiła ci się między żebra. I oczywiście się złamała.

Rustan nie odpowiadał i Irsa wpadła w popłoch.

– Rustan, słyszysz mnie? – pytała niespokojnie.

– Tak, tak – odpowiedział z ogromnym wysiłkiem.

– Bogu dzięki – odetchnęła. – Czy wiesz, że to nie ja wzywałam pomocy? Byliśmy właśnie w drodze do ciebie… Przez las, żeby cię zabrać z wyspy, i usłyszeliśmy, jak ktoś udając mój głos próbuje cię zwabić, więc jak szaleni pobiegliśmy ci na ratunek. Ale ten ktoś biegł przed nami i zdążył chyba uciec.

Chociaż mam nadzieję, że udało nam się spłoszyć przestępcę, zanim zdołał dopełnić swego dzieła, pomyślała.

Rustan wciąż leżał cicho, oddychając z trudem. W nocnej poświacie jego twarz wydawała się trupio blada, tylko głębokie cienie pod oczami i same oczy odbijały się czarno na jej tle. Silne zęby były odsłonięte w grymasie bólu.

Mój Boże, jak ja kocham tę twarz, myślała. Myśl o tym, że mogli przyjść za późno, sprawiła, że Irsa zaczęła drżeć. Leżała przy nim wsparta na łokciu i niemal z bólem wpatrywała się w Rustana.

– Irsa – rozległ się w końcu stłumiony szept. – Czy teraz jest noc? No tak, przecież jest noc, ale czy jest bardzo ciemno?

– Owszem – potwierdziła. – Ale już się do tego przyzwyczailiśmy i właściwie noc nie wydaje mi się taka ciemna. Zbliża się północ – dodała trochę zdezorientowana, nie rozumiejąc, skąd się biorą te dość dziwne pytania.

Zdawało się, jakby Rustan nie miał odwagi wypowiedzieć następnego słowa. Oddychał ciężko, ściskał jej rękę tak mocno, że czuła ból.

– Czy za tobą jest drzewo?

Odwróciła głowę.

– Tak. Wysoka sosna, na dole nie ma gałęzi.

– I na lewo od ciebie drugie drzewo?

– Tak, rzeczywiście. Rustan, co to wszystko znaczy?

– Nno… Irsa, nie mam odwagi w to uwierzyć!

– Co takiego?

– Cienie… Tylko cienie…

– Rustan! Ty nie chcesz chyba powiedzieć, że… Co ty mówisz?

– Mnie się wydaje… Mnie się wydaje, że widzę!

Siedziała jak ogłuszona, nie była w stanie myśleć.

– Niezbyt dużo – dodał pospiesznie. – I niezbyt wyraźnie. Ale jestem w stanie odróżnić jakiś głębszy cień z tyłu za tobą. Wysoki i prosty. A obok drugi, węższy. Tylko kontury, i to nie bardzo wyraźne, ale…

– Teraz jest dosyć ciemno – pospieszyła z wyjaśnieniami. – Ja też wyraźnie nie widzę, w każdym razie żadnych szczegółów.

Czuła, że Rustan dygocze na całym ciele. Paznokcie wbijały się w jej rękę, jego głos brzmiał głucho, jakby Rustan miał się zaraz rozpłakać.

– Irsa! O mój Boże, spraw, żeby to była prawda!

– Cios w głowę – szepnęła przytulając go do siebie. – Takie rzeczy już się dawniej zdarzały, niewidomi odzyskiwali wzrok po silnym uderzeniu w głowę. I to by się też zgadzało z tym, co mówił doktor Leino, że doszło do przesunięcia się czegoś w twoich oczach, czy że coś się rozkleiło, nie pamiętam już, jak on się wyraził.

– Nie mam odwagi w to wierzyć – powiedział nieoczekiwanie zmęczonym głosem.

W tej chwili z mroku wyłonili się obaj policjanci.

– Zgubiliśmy ślad – powiedział Armas. – Jak się czuje Rustan?

– On… On widzi – wyjąkała Irsa.

Zaległa cisza.

– Czy to możliwe? – zapytał Armas po dłuższej przerwie.

– Nie wiem – odparł Rustan wciąż tym okropnie zmęczonym głosem. – Coś widzę, ale nie wiem, na ile.

Komisarz błyskawicznie podjął decyzję:

– Nie mów tego! Nie mów o tym nikomu ze swojej rodziny! Viljo też nie! Bo nawet jeśli on jest twoim przyjacielem, to może się wygadać. Zabierzemy cię na ląd, tylko musimy sporządzić jakieś nosze, bo nie powinieneś wstawać. W ogóle nie powinieneś się ruszać, dopóki cię doktor nie obejrzy.

Rustan zgadzał się z nim; Mógł przecież doznać wstrząsu mózgu, a ponadto ta jego świeżo odzyskana zdolność widzenia, choćby tylko niewielka, powinna być chroniona, nie chciał ryzykować, że znowu zrobi sobie jakąś krzywdę i wszystko przepadnie.

Och, leżał bez ruchu jak martwy, nie miał odwagi nawet palcem poruszyć.

Nagle od strony domu rozległy się jakieś nawoływania i po chwili z lasu wyłonił się na wpół ubrany Viljo.

– Halo! Jest tam kto?

– Tutaj jesteśmy! – zawołała Irsa i Viljo zawrócił ku nim.

– Słyszałem jakieś wołania i odgłos czyichś kroków, chyba ktoś uciekał – wyjaśniał. – Co się tu stało? Co to jest? O Boże, kto tu leży?

– Rustan – odparł Vuori krótko. – Został napadnięty.

– Napadnięty? – powtórzył Viljo niezbyt inteligentnie. -Tutaj? I czyż to nie komisarz Vuori? Co tutaj robi policja?

Irsę zaczynała ogarniać panika, lecz Armas uratował ich pospiesznym kłamstwem:

– Otrzymaliśmy anonimowy telefon, że jakiś zbiegły więzień schronił się w lasach na wyspie. Panna Folling uprosiła, byśmy ją ze sobą zabrali.

Viljo jakoś nie zwrócił uwagi na to horrendalne stwierdzenie, że jakieś prywatne osoby mogą towarzyszyć policji w akcji tylko dlatego, że o to bardzo proszą.

– Więzień? – zapytał. – To pewnie też on…

– Prawdopodobnie – rzekł komisarz. – Ale teraz musimy jak najprędzej odwieźć Rustana do szpitala. Mój towarzysz, jak widzę, zrobił już nosze.

– Ja zaraz obudzę wszystkich w domu! – zawołał Viljo. – Będziemy mogli przetransportować nosze na nabrzeże.

– Nie, proszę tego nie robić! – zaprotestował Armas. – Mamy własną łódź tutaj w zatoczce.

Policjanci z największą ostrożnością ujęli prowizoryczne nosze z Rustanem.

– Czy on jest ciężko ranny? – zapytał Viljo.

– Na to wygląda, ale nic nie wiemy.

– Ale powinniśmy chyba wyjaśnić…?

– Poinformowanie rodziny będzie twoim zadaniem. Jak tylko Rustan znajdzie się bezpiecznie w szpitalu, wrócę tutaj, żeby was przesłuchać.

– Przesłuchać rodzinę…? – zapytał Viljo najwyraźniej przestraszony.

– Oczywiście – odparł Armas. – Muszę się dowiedzieć, czy ktoś nie widział tego więźnia.

Viljo stał jak skamieniały, ale nikt się nim nie przejmował.

Nosze zostały podniesione. Irsa ze smutkiem patrzyła na złamaną białą laskę leżącą na ziemi. Choć laska nie mogła się już właściwie na nic przydać, Irsa podniosła ją i zabrała ze sobą. Była przecież przez tyle lat wsparciem i jedynym prawdziwym przyjacielem Rustana. Widocznie Viljo pomyślał to samo, bowiem pochylił się niemal równocześnie z nią i roześmiał się widząc, że go uprzedziła. Oboje bardzo dobrze rozumieli Rustana.

Viljo odprowadził ich do łodzi i pomagał nieść Rustana

– Nie rozumiem, co Rustan robił o tej porze w lesie – powtarzał raz po raz.

– Zdawało mu się, że słyszy czyjeś wołania – powiedział w końcu Armas.

Viljo przystanął.

– Tak! Głos kobiecy! Myślałem, że mi się to śni, ale to chyba naprawdę. Czy to ty krzyczałaś, Irsa?

– Oczywiście, że nie! Ale Rustan myślał, że to ja.

Rustan się nie odzywał. Leżał z twarzą zakrytą dłońmi. Ból w dołku najwyraźniej ustąpił, ale Irsa mogła sobie wyobrazić, jak bardzo boli go głowa. Nie mówiąc już o tym, co działo się w jego duszy, wielka nadzieja przechodząca w ostateczne zwątpienie i znowu nadzieja przemieszana z lękiem, rozpacz i radość, jedno po drugim

Dotarli do zatoczki. Tutaj okazało się, że ułożenie noszy w łodzi tak, by nie potrząsać chorym, nastręcza wielkich problemów.

– Pomóż nam, Irsa! – zawołał Viljo. – Rzuć nareszcie tę laskę, z której i tak nie ma już pożytku, i trzymaj nosze z tamtej strony!

Irsa posłuchała i z największą ostrożnością ułożyli nosze w łodzi.

Kiedy Viljo chciał im towarzyszyć do szpitala, komisarz zaprotestował. Halonen jest potrzebny na wyspie, wyjaśnił. Ktoś musi poinformować rodzinę o tym, co się stało, a poza tym na wzburzonym jeziorze przeładowana łódź byłaby niebezpieczna. Rad nierad przyszły doktor musiał ustąpić.

Łódź odbiła od brzegu i Viljo po chwili rozpłynął się w mroku. Wiało teraz dużo bardziej. Irsa klęczała obok Rustana i próbowała ochraniać go przed zbyt gwałtownymi wstrząsami, ale oczywiście trudno było temu zapobiec.

– Irsa – wyszeptał prawie nieruchomymi wargami.

– Tak, jestem tutaj.

– Musiałem się urodzić pod jakąś nieszczęśliwą gwiazdą. Trzymaj się ode mnie z daleka, ja przyciągam nieszczęście!

– Nie, co ty wygadujesz – odparła. – Miałeś po prostu bardzo trudny okres w życiu.

Rustan wzdychał zrozpaczony.

– A poza tym ja ciebie kocham, wiesz, więc nie mogę się trzymać z daleka – powiedziała z przekonaniem. – Ty jesteś moim trwałym punktem oparcia w tym życiu. Całkowicie na tobie polegam…

– Na mnie? – zapytał z goryczą, ale jej słowa najwyraźniej sprawiły mu przyjemność, wyczuwała to.

– No, a jak teraz z twoimi oczami?

– Tak strasznie się boję – odparł. – Że znowu wszystko utracę. A tak bym chciał cię zobaczyć, Irso. Jesteś mi najdroższa w tym życiu.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko mocno, z wielką czułością uścisnęła jego rękę, głęboko wzruszona.

Rustan odsunął rękę od twarzy.

– Wciąż jeszcze jest bardzo ciemno, prawda?

Irsa i Armas wymienili przestraszone spojrzenia. Znajdowali się teraz na otwartym jeziorze i ciemności nie były tu nawet w połowie tak intensywne jak w głębi lasu.

– Tak, rzeczywiście… Jest dosyć ciemno – odparła drżącymi wargami.

Armas spojrzał na Irsę i bez uprzedzenia skierował na środek łodzi światło silnego reflektora. Rustan skulił się gwałtownie i przesłonił oczy.

– Co to było? Mignęło mi jakieś światło?

– To latarka – wyjaśnił Armas. – O ile dobrze rozumiem, to widzisz, ale dość niewyraźnie. Po prostu potrafisz zauważyć światło i różnicę pomiędzy światłem a ciemnością. Wydaje mi się, że to już jest coś, prawda?

Rustan zacisnął powieki i leżał bez ruchu, jakby siły go opuściły.

– O mój Boże – szeptał.

Irsa, która trzymała jego głowę, czuła, że po policzkach Rustana spływają łzy.

W szpitalu Rustana natychmiast zabrano na badania, a Irsa siedziała na korytarzu, trzymając na kolanach splecione mocno dłonie.

Minuty mijały, czas wlókł się nieprawdopodobnie.

Na korytarzu pojawił się Armas Vuori i usiadł obok, by razem z nią czekać.

– Otrzymaliśmy dodatkowe informacje na temat Hansa Lauritssona – powiedział nagle.

Irsa drgnęła. W niepokoju o Rustana całkiem zapomniała o obecności komisarza.

– Jakie to informacje?

– On rzeczywiście pochodził z północnej Värmlandii, ale wcześnie przeprowadził się do Sztokholmu. Stracił kontakt z rodziną i popadł w złe towarzystwo. Jakieś drobne przestępstwa, wódeczka, narkotyki. Był to chłopak słaby, pozbawiony charakteru, ale podobno sympatyczny i stosunkowo spokojny.

– Tak. Rustan go lubił. Powiada, że Hans odnosił się do niego bardzo przyjaźnie.

– Miał włosy ciemne, jak Rustan, ale dłuższe. I był znacznie młodszy. Miał dziewiętnaście lat.

– Dlatego policja norweska się pomyliła i uznała, że zdjęcie jego właśnie przedstawia – przyznała Irsa. – Myśleli też, że znaleźli ciało Rustana.

Jakiś lekarz wyszedł na korytarz i oboje czekający wstali. Lekarz wezwał do siebie policjanta, po czym obaj zniknęli znowu za drzwiami. Irsa wróciła na miejsce rozczarowana, czuła się trochę dyskryminowana. Od długotrwałego niepokoju czuła bolesne ssanie w dołku.

Po nieprawdopodobnie długim czasie Armas wrócił.

– Powinnaś teraz pójść do hotelu i się przespać. Już rano.

– Jeżeli natychmiast nie powiesz mi, co z Rustanem, to zacznę krzyczeć! – syknęła z wściekłością.

Komisarz roześmiał się.

– Rustan cię pozdrawia Przeszedł okropnie dużo rozmaitych badań, rentgenów i Bóg wie czego. Lekarze byli wstrząśnięci. Rustan powinien był być operowany wiele lat temu! Teraz jest gorzej, ale obiecują, że zrobią, co się da.

– Widzi chociaż trochę?

Armas jakby się wahał.

– Niewiele więcej niż widział w łodzi. Poza tym okazało się, że od czasu twojego wyjazdu nie miał odwagi jeść ani pić w domu, bo całkiem już stracił zaufanie do swojej rodziny.

– Bardzo rozsądnie – rzekła Irsa. – Czy mogłabym go teraz odwiedzić?

Komisarz potrząsnął głową.

– Dali mu coś na sen. Chcą, żeby oczy jak najlepiej wypoczęły, bo wszystko wskazuje na to, że jego zdolność widzenia powoli, bo powoli, ale jednak stale się poprawia. Dlatego przez jakiś czas Rustan musi pozostać w całkowitym spokoju. Mogę cię natomiast pocieszyć, że ten cios w głowę nie był bardzo niebezpieczny, żadnego wstrząsu mózgu ani żadnych większych szkód nie spowodował.

– No, dzięki chociaż za to!

Armas nagle spoważniał.

– Oni powiedzieli coś bardzo dziwnego. Że ów cios w głowę zadano tak, jakby napastnik nie chciał wyrządzić Rustanowi poważnej krzywdy. W każdym razie nie chciał zabić.

– To dlaczego ten ktoś zwabił go do lasu?

– Nie wiem. Nie bardzo rozumiem tę historię. Nic tu do siebie nie pasuje. Kiedy już się człowiekowi zdaje, że ma jakiś wątek, który powinien prześledzić, pojawia się coś całkiem nowego, co wywraca wszystko do góry nogami. Nic się ze sobą nie łączy, jedno do drugiego nie przystaje.

Irsa ponownie usiadła, a Armas poszedł za jej przykładem. W szpitalu zaczynał się nowy dzień. Pielęgniarki budziły pacjentów, ale tych dwoje niczego nie zauważało.

– Próbowałam coś wymyślić – powiedziała Irsa powoli. – Ale mnie też nic się nie zgadza. Jeśli oni kombinowali coś z firmą, albo z innego powodu chcieli mieć wolną rękę, to w takim razie byłoby zrozumiałe, że chcieli wysłać Rustana z domu. Ale to nie ma sensu, bo przecież on już właściwie wszystko im przekazał.

– Tak. Zresztą z jego strony była to co najmniej pochopna decyzja, tak mi się wydaje. Chociaż, z drugiej strony, to przecież jego matka i przyrodnie rodzeństwo, można więc zrozumieć samotnego, niewidomego człowieka.

Irsa westchnęła.

– Nie podoba mi się, że on tu leży taki całkiem bezbronny. Lada moment zjawi się tu jego rodzinka…

– Nic mu nie grozi – roześmiał się Armas. – Mój milkliwy kolega stoi pod drzwiami, a później zastąpi go kto inny. Policja nie wpuści do pokoju nikogo poza Irsą Folling.

Twarz dziewczyny rozjaśnił promienny uśmiech. Nareszcie jakiś znak, że ona również się liczy.

– Rustan mi opowiadał, że w domu rozegrała się dramatyczna scena, kiedy Edna wróciła po swoim nadzwyczaj krótkotrwałym pobycie w szpitalu. On był, rzecz jasna, wściekły, że was tak brutalnie rozdzielono, i pozwolił sobie na kilka mocnych słów, z których niedwuznacznie wynikało, że ostatnią noc spędziliście razem. Edna wpadła w furię, dwoje młodych również. Krzyczeli, że to niedopuszczalne, by coś podobnego zdarzało się na wyspie, zapewniali, że już nigdy więcej nikogo tam nie wpuszczą, bo Michael twierdził, że Rustan jest zbyt zielony, żeby na przyszłość móc unikać podobnych incydentów. Jednym słowem, obrzydliwa awantura. Oni najwyraźniej nie życzą sobie, by Rustan miał jakieś potomstwo, to znaczy, żeby oni nie musieli się z nikim dzielić majątkiem.

– Ale przecież on wszystko przepisał na rodzinę!

– Tylko jeśli chodzi o jego osobę. Ewentualne dzieci miałyby prawo dziedziczenia.

– Czy dlatego więzili go na wyspie?

Armas nie był pewien.

– Częściowo chyba tak, ale za tym kryje się coś więcej. Żebym ja tylko mógł się dowiedzieć, o co to chodzi! Ale coś przeczuwam… Chodź teraz! Odwiozę cię do hotelu. Zabiorę cię znowu stamtąd o godzinie pierwszej. Lekarze powiedzieli, że właśnie mniej więcej o tej porze Rustan się obudzi

Niechętnie powlokła się za nim. Wsiedli do samochodu komisarza, a Irsa wciąż miała poczucie nierzeczywistości, jakiego doznajemy zawsze po nie przespanej nocy. Miasto jeszcze się nie obudziło, wszędzie panowała cisza, w której każdy dźwięk odbijał się głośnym echem.

To może dziwne, ale Irsa zasnęła natychmiast, gdy tylko znalazła się w hotelowym łóżku.


Komisarz Vuori zdawał się niezwykle spięty, kiedy odbierał ją o umówionej godzinie.

– Coś się stało? – zapytała już w drodze do szpitala.

– I to dużo – rzekł krótko. – Znaleźliśmy dzisiaj naprawdę niewiarygodny trop. O to właśnie chodzi.

Irsa czekała dłuższą chwilę, ale żadne bliższe wyjaśnienia nie nastąpiły.

– Dowiedziałeś się czegoś nowego na temat Rustana?

Armas odetchnął głęboko.

– Dowiedziałem się. I są to wiadomości pozytywne! Otóż on się już obudził i okazało się, że widzi dość wyraźnie! Wstał i chodzi.

– Ale czy w tej sytuacji nie powinien leżeć? – zapytała niepewnie. – Co będzie, jeśli znowu mu się pogorszy?

– Wierz mi, lekarze wiedzą, co robią! Zostanie przewieziony do Helsinek i tam poddany operacji, sam profesor będzie go operował. Wtedy w czasie wybuchu w jego oczach coś się odkleiło, doktor powiedział co, ale nazywał to po łacinie, nie pojąłem ani słowa. Zaraz po wybuchu nikt tego nie zauważył, bo przecież Rustan przez kilka lat jeszcze widział. I nagle doszło do pogłębienia tego, że tak powiem, uszkodzenia i wtedy Rustan stracił wzrok. Już wtedy wszyscy uważali, że operacja to właściwie dość prosty zabieg. Ale on nie zgłosił się w odpowiednim czasie, stracił kolejkę, lata mijały i nic się nie działo. Dopiero teraz od tego ciosu w głowę coś tam znowu się przesunęło, tym razem w stronę właściwego miejsca, przynajmniej trochę. No, przedstawiłem ci to w bardzo uproszczony sposób, pewnie żaden lekarz by tego nie uznał, ale jest to coś w tym stylu.

– Rozumiem – rzekła Irsa.

Wysiedli przed szpitalem.

– Jeszcze jedno – powiedziała Irsa. – Czy to ty stukałeś do mojego pokoju dziś przed południem?

– Ja? Nic podobnego! Słyszałaś coś?

– Nie ja. Ja spałam. Ale sprzątaczka mówiła, że widziała kogoś, kto próbował otworzyć moje drzwi, szarpał klamką, ale zniknął natychmiast za rogiem, kiedy ona się ukazała na korytarzu.

– To był mężczyzna?

– Nie była tego pewna, bo na korytarzu panował mrok. W każdym razie ten ktoś miał na sobie długie spodnie.

Armas wyglądał na przestraszonego.

– Czyżby teraz i ciebie ktoś zaczynał tropić? Nie była to w każdym razie Edna, bo ona by raczej umarła, niż pokazała się w spodniach. Mam nadzieję, że zamknęłaś się na klucz? To dobrze. Numer pokoju z łatwością mogli znaleźć w książce hotelowej.

Zostali skierowani do pokoju dla odwiedzających i tam miał przyjść Rustan. Ale czekała ich niespodzianka: w pokoju była już Veronika, a towarzyszył jej Viljo. Stali pośrodku pokoju i rozmawiali.

– Nic nie mów o jego wzroku – mruknął Armas. – Oni o niczym nie wiedzą.

W tej samej chwili wszedł Rustan prowadzony przez pielęgniarkę. Krok w krok za nimi postępował policjant. Irsa poczuła, że robi jej się gorąco. Jakiż on przystojny! Wysoki, silnie zbudowany, o mocnych, wrażliwych rękach. I te jego czarne, smutne oczy! Przypomniała jej się poprzednia noc…

Zrobiła krok do przodu i wtedy wydarzyło się coś potwornego.

– Rustan! – zawołał Viljo, który stał najbliżej drzwi. – No i jak się masz?

Rustan rozjaśnił się w uśmiechu.

– Viljo! – odpowiedział i zatrzymał się przed Veroniką. – Irsa! Zawsze wiedziałem, że jesteś bardzo piękna! – wykrzyknął. – Wiedziałem!

Irsa jęknęła zdławionym głosem i chciała pójść za pierwszym impulsem, po prostu uciec z tego pomieszczenia, zostawić to wszystko. Armas trzymał ją jednak mocno za rękę, słyszała, że zaklął szpetnie pod nosem, i pojęła, że stoi po jej stronie.

Rustan zwrócił głowę ku niej i widziała, jak radość gaśnie na jego twarzy, jakby coś w nim umierało. Wypuścił Veronikę z objęć, powoli i z bólem, w jego oczach widziała pustkę.

– Na Boga, Rustan – wykrztusił Viljo. – Ty widzisz?

– On widzi! – krzyknęła Veronika. – On widzi! Mamo, Rustan widzi!

Irsa ruszyła ku drzwiom, ale Armas Vuori podbiegł do niej błyskawicznie i nie pozwolił jej wyjść.

– Co wy tu, do licha, robicie? – syknął z wściekłością. – Halonen, dlaczego ją tu przyprowadziłeś?

Viljo stał kompletnie oszołomiony, nie wiedząc, co począć.

Łzy przesłoniły Irsie wzrok. Widziała, że Rustan idzie ku niej chwiejnym krokiem, i starała się coś do niego powiedzieć, ale z jej gardła wydobył się jedynie żałosny pisk.

– Tak się cieszę z twojego powodu, Rustan – wybąkała w końcu. – Tak się cieszę…

I teraz, kiedy Armas już jej nie przytrzymywał, nie była w stanie dłużej znosić tego wszystkiego, wybuchnęła głośnym płaczem. Wybiegła z pokoju. Słyszała jeszcze tylko zrozpaczony głos Rustana:

– O Boże, nie możesz mi tego zrobić! Nie możesz być taki okrutny!

Загрузка...