Irsa bardzo chciała wytłumaczyć mu wszystko dokładniej.
– Przed chwilą źle się wyraziłam, mówiąc o tej oborze, musiało to zabrzmieć okropnie, ale wiesz, kobiety o mojej posturze na ogół marzą, by być delikatnymi, pełnymi gracji istotami, za którymi, kiedy się pojawią na przykład w restauracji, wszyscy się oglądają.
Rustan się roześmiał.
– Człowiek zawsze by chciał być kimś innym, niż jest, więc mogę to zrozumieć, chociaż się z tobą nie zgadzam. Ale czy my jeszcze mamy bardzo daleko? Zaczynam już być głodny.
– Ja też, i myślałam sobie, że może moglibyśmy zjeść w takim lokalu po drodze, tu niedaleko. Zrobiło się późno, nic dziwnego, że zgłodnieliśmy.
– Świetnie – zgodził się Rustan na jej propozycję, ale w jego głosie brzmiał niepokój.
Bardzo się zrobiła wrażliwa na jego nastroje.
– Czy coś się stało? – zapytała. – Nie jesteś przyzwyczajony do jedzenia poza domem, prawda? A poza tym znamy się krótko.
Roześmiał się skrępowany.
– Coś w tym rodzaju – przyznał.
– Damy sobie radę, zobaczysz – zapewniła spokojnie. – Powiesz mi, na co miałbyś ochotę, a ja już wszystko zorganizuję.
– Dziękuję – rzekł cicho.
Irsa zrobiła, co mogła, wszystko poszło dobrze, ale dopiero teraz zrozumiała, z jakimi trudnościami Rustan musiał się nieustannie borykać. Tak swobodnie i naturalnie, jak tylko potrafiła, prowadziła go przez restauracyjną salę do wolnego stolika pod oknem, tam pomogła mu usiąść, zamówiła danie, jakie sobie wybrał, i dyskretnie mu usługiwała. Potem towarzyszyła mu do drzwi z napisem „Panowie”. Doskonale rozumiała, jakie to wszystko musi być upokarzające dla człowieka takiego jak Rustan, z taką głęboką potrzebą niezależności. W samochodzie jednak podziękował jej serdecznie, że zachowywała się tak naturalnie, że się nad nim nie rozczulała. Irsa słuchała tego z dumą.
Kiedy nareszcie dotarli do jej niewielkiego mieszkanka w Oslo, był późny wieczór, mimo to Irsa upierała się, by Rustan zatelefonował do rodziny w Finlandii, chociaż on się wahał.
– Dlaczego nie chcesz im powiedzieć, że wszystko w porządku? – nie mogła zrozumieć.
Rustan głęboko westchnął.
– Jest mi teraz tak dobrze, czuję się wolny, podróżuję na własną rękę. Nie chcę wracać do tego więzienia.
– Ty chyba nie nazywasz więzieniem swojego domu?
– Owszem, a co więcej, ja naprawdę tak uważam. Ta nieznośna, potworna troskliwość otula mnie jak wata, nie pozwala mi żyć. Ja nie chcę, żeby mnie zabrali do domu.
Irsa zaproponowała niepewnie:
– Gdybyś sobie życzył, mogłabym z tobą pojechać. Jeśli masz ochotę mnie tam zabrać. Zresztą mogę natychmiast wrócić – dodała pospiesznie.
Siedział zamyślony w jej jedynym wygodnym fotelu, w którym go ulokowała.
– Bardzo bym chciał, żebyś mi towarzyszyła. Jeśli się na to zdecydujesz, będę ci bardzo wdzięczny. Widzisz, w tym domu dzieje się coś, czego nie mogę pojąć. Czuję po prostu. Ale ty masz oczy i możesz wiele zobaczyć. Naprawdę chcesz ze mną pojechać?
– Chcę.
– Świetnie! To czy w takim razie mogę skorzystać z telefonu?
Irsa musiała mu pomóc wybrać numer, ponieważ zero w telefonach norweskich znajduje się w innym miejscu, niż on przywykł. Ale poza tym znakomicie sobie radzi z telefonami, zapewnił. W tych rzadkich przypadkach, gdy pozwalają mu się nimi posługiwać, rzecz jasna.
Irsa uznała, że Rustan przesadza. Rodzina nie pozwala mu korzystać z telefonu? A może on rzeczywiście jest takim zajętym wyłącznie sobą cierpiętnikiem, jak to określił Viljo Halonen? Uff, wolałaby, żeby tamten nie mówił takich słów o Rustanie! Wiele razy w czasie podróży przychodziły jej na myśl, rozważała opinię doktora dokładnie, porównywała ze swoimi wrażeniami, zepsuło jej to humor i zaciemniło wizerunek Rustana, ale aż do tej chwili nie odkryła w nim niczego, co by potwierdzało opinię Halonena o jego superegoizmie. Teraz zaczynała się wahać.
Słuchawkę podniósł brat Rustana, Michael. Wyjaśnił, że matka doznała szoku, źle się czuje i nie może podejść do telefonu. Nic więcej powiedzieć nie zdążył, bo słuchawka została mu wyrwana z ręki i rozległ się histeryczny krzyk Edny. Mówiła tak głośno, że Irsa słyszała każde słowo. Zresztą nie zrobiła nic, by nie słyszeć, nie wyszła dyskretnie z pokoju ani nic takiego, stała po prostu w pobliżu aparatu.
– Ależ dziecko kochane! – krzyczała Edna Garp-Howard. – Co ty znowu wyprawiasz? Ty…
Jej głos przeszedł w pisk i usłyszeli, jak stojący pewnie obok Michael upomina ją:
– Mamo, panuj nad tym, co ty mówisz!
Uspokoiła się odrobinę.
– Byliśmy bliscy śmierci z niepokoju o ciebie. W coś ty się wdał? Gdzie ty jesteś?
– W Oslo. Jestem bezpieczny. Tylko Viljo…
– Wszystko wiemy, on dzwonił dziś wieczorem ze szpitala.
– Naprawdę? To znaczy, że czuje się lepiej?
– Oczywiście, nic mu nie grozi. Ale opowiedział mi absolutnie zwariowaną historię o tobie na norweskim bezludziu i o jakichś prześladowcach! A ten cały sanitariusz, co to właściwie za ponura figura?
Znowu zaczęła szlochać na myśl o tym, że coś mogło się stać.
– Hans Lauritsson? – zapytał Rustan. – Mnie się wydawało, że to miły chłopak, i naprawdę sam z tego wszystkiego nic a nic nie rozumiem.
– O, tak, bo ty uważasz każdego zwyczajnego drania za miłego człowieka! Rustan, natychmiast musisz wrócić do domu! Nie będziemy tu mieć ani chwili spokoju, dopóki nie przyjedziesz!
– No, a operacja?
– Przecież to wszystko było tylko okropnym, bezdusznym oszustwem. Viljo będzie jutro rozmawiał z norweską policją, a my porozmawiamy z naszą policją, żebyś tylko ty wrócił i mógł złożyć zeznania. Zaraz przyjedziemy, żeby cię zabrać…
– Nie musicie. Irsa… ta młoda dziewczyna, która uratowała mi życie, zgodziła się towarzyszyć mi do domu.
Po tamtej stronie zaległa śmiertelna cisza. Potem znowu dał się słyszeć głos matki.
– A co to znowu za jedna? Czy można na niej polegać? – dopytywała się Edna.
Rustan roześmiał się.
– Tak, Edna. Na niej mogę polegać.
– Bo widzisz, potrzeba dużo taktu i troskliwości, żeby towarzyszyć niewidomemu. Czy nie byłoby lepiej…
– Nie, to by trwało zbyt długo. Przyjedziemy jutro przed południem.
– Jestem o ciebie naprawdę niespokojna, ale co może powiedzieć nieszczęsna matka? I jak dobrze będzie mieć cię znowu w domu! Czy mogłabym zamienić kilka słów z tą młodą damą?
– Nie ma jej tutaj – skłamał Rustan. – Zobaczymy się niedługo.
Odłożył słuchawkę.
– Edna mogłaby ci zacząć tłumaczyć, że powinnaś trzymać się z daleka od jej małego chłopca, więc lepiej było jej to uniemożliwić.
Irsa roześmiała się.
– Pomyśleć, że jutro będziemy w Finlandii – westchnęła. – Życie pełne jest niespodzianek.
– Owszem, niekiedy nawet zbyt pełne.
– No tak, ale musisz być potwornie zmęczony, trzeba się kłaść. Ty będziesz spał w łóżku, a ja na kanapie, bo jest krótsza, ty byś się tu nie zmieścił.
– Nie, przecież…
– Tak będzie też praktyczniej. A twoją znakomitą cechą jest to, że mogę przy tobie chodzić w samej bieliźnie albo nawet całkiem nago i nic to nie szkodzi. Jedyne, o co muszę dbać, to żeby mój głos brzmiał przyjemnie i żebym ładnie pachniała.
– Edna powiedziałaby, że takie słowa wynikają z braku szacunku – roześmiał się. – Ale ja dziękuję ci, że traktujesz moją ślepotę tak naturalnie! A poza tym pachniesz bardzo ładnie, powiedziałbym nawet, że zbyt ładnie.
Irsa nie chciała rozwijać tego tematu.
Nagle Rustan uderzył zaciśniętą pięścią w ścianę.
– Nie chcę wracać do domu! Nie chcę! Rozumiem jednak, że muszę. Zresztą co innego mógłbym zrobić, bez pieniędzy, bez dokumentów, bez…
Umilkł. Irsa domyślała się, że chciał powiedzieć „bez oczu”, ale zrobiło mu się przykro.
Położyli się zaraz, żeby odpocząć przed jutrzejszą podróżą, i w pokoju zaległa cisza. Wkrótce po spokojnym oddechu Rustana poznała, że zasnął.
To dziwne uczucie mieć go w swoim domu. Przykro jej było, że nie może mu pokazać obrazów, które sama namalowała, zestawienia kolorów tapet i zasłon, widoku z okna. No, ale trudno…
Rustan… Jak wiele on już dla niej znaczy! W ilu sprawach są zgodni, można powiedzieć, dobrani, mimo jego pozornej szorstkości! To, co intuicyjnie odgadła patrząc na zdjęcie młodego chłopca, okazało się słuszne. Byli dwojgiem ludzi o jednakowych poglądach i takim samym stosunku do życia.
Niewdzięczny i zajęty sobą. Wymagający i nieporadny? Nie, nie może się z tym zgodzić. Jeśli rzeczywiście ma jakiś talent, to trzeba pamiętać, że jest też tak, iż pisarze sprawiają wrażenie ludzi bardziej zajętych sobą, niż w istocie są. A i pewnie też nieźle w życiu funkcjonują, w każdym razie tak to może wyglądać z trzeźwej perspektywy pospolitego obserwatora. Sądzi się na ogół, że ludzie niepełnosprawni są przewrażliwieni na punkcie własnej osoby. Jeśli to prawda, to, jej zdaniem, Rustan jest w tym wyjątkowo powściągliwy. Wymagający nie jest wcale, nieustannie też troszczy się o nią, a niewdzięczny? Nie, cóż za głupstwa! On…
Rustan przewrócił się we śnie na drugi bok i świadomość, że on znajduje się tuż-tuż, w tym samym pokoju, sprawiła, że serce Irsy zaczęło bić mocniej. Przypomniała sobie, jak w samochodzie, na jakimś zakręcie, oparł się o nią. Pamiętała jego gorącą dłoń na swoim udzie. Jego ramię przy swoim, kiedy prowadziła go po schodach, jego dłoń w swojej.
Irsa niemal doznała szoku. Mój Boże, znowu zaczyna się interesować mężczyzną! Nie chciała tego, w żadnym razie nie chciała! To oznaczało znowu upokorzenia i ból, piekącą tęsknotę w czasie nieskończonych samotnych godzin, a na koniec długą, dręczącą rezygnację, kiedy czuła, że jej miłość umiera z braku pożywienia. A Rustan Garp był człowiekiem, w którym za żadne skarby nie należało się zakochiwać. Szorstki i podejrzliwy, przeświadczony, że się nad nim litują. Co ona mogła mu ofiarować?
Dużo bardziej sympatyczny był Viljo Halonen. Brakowało go jej teraz. Odpowiedzialność ciążyła jej zbyt mocno, od kiedy straciła jego wsparcie. Jego przyjazne spojrzenie. Irsa próbowała przypomnieć sobie jego oczy, ale wciąż widziała tylko gniewnie zmrużone oczy Rustana. „Nie wdawaj się w nic z Rustanem, on zrobi z ciebie swoją niewolnicę…”
Rustan miał znowu koszmarny sen.
Wysunęła się z pościeli i podeszła do niego.
– Rustan!
Ocknął się natychmiast i odepchnął jej rękę dotykającą jego ramienia.
– Coś ci się śniło.
– No to co? Musisz mnie budzić tylko z tego powodu?
Irsa przełknęła rozczarowanie.
– Myślałam, że będzie lepiej, jeśli uwolnisz się od koszmaru.
– Ech, ty tylko…
Głęboko wciągnął powietrze.
– Nie, przepraszam cię! Naprawdę myślę, że jesteś prawdziwa.
– Prawdziwa? Co to znaczy, że jestem prawdziwa? – prychnęła bliska wybuchu niczym beczka z prochem. – Dość mam tej twojej podejrzliwości! Nie wolno mi ci w niczym pomóc, nie wolno mi okazywać uczuć, nie wolno być prawdziwą czy naturalną, bo tobie to przeszkadza! Nie rozumiesz, że starasz się ubezwłasnowolnić wszystkich dokoła siebie? Zabraniasz innym użalać się nad tobą, ale Bóg wie, jak bardzo ty sam się ze sobą cackasz. Jesteś potwornym egoistą!
Umilkła wzburzona.
Czy to naprawdę ona, ta uległa, podporządkowana Irsa Folling, którą wszyscy wykorzystywali? Sama nie była w stanie w to uwierzyć, wiedziała tylko, że taka wściekła jeszcze nigdy nie była. Słowa Viljo na temat charakteru Rustana z pewnością też odegrały tutaj swoją rolę.
Rustan oniemiał. Leżał wsparty na łokciu i patrzył na nią swoimi niewidzącymi oczyma.
Po długiej, bardzo długiej ciszy Irsa szepnęła: „Przepraszam!”
– Nie – rzekł Rustan pospiesznie. – Nie, to ja powinienem przeprosić. W gruncie rzeczy uważam, że to ty masz rację. Ja tak na ludzi działam, odbieram im inicjatywę. Ale widzisz…
– Tak, co chciałeś powiedzieć?
– Nie, nic Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla mojego prostackiego zachowania, ale mnie naprawdę jest bardzo trudno w domu. Otoczony jestem jakby murem tajemniczości, jakichś milknących słów, kiedy wchodzę do pokoju. Jest w tym coś chorobliwego, Irso, czasem mam wrażenie, że zwariuję. Ja naprawdę nie chcę wracać do domu!
– Czy nie sądzisz, że twoje inwalidztwo powoduje, iż wyczuwasz sprawy, których nie ma? Bo prawdopodobnie w twoim domu nie ma niczego chorobliwego, z wyjątkiem tego, o czym ciągle mówisz, że oni są wobec ciebie za bardzo opiekuńczy. Ale ja mam jeszcze kilka dni urlopu. Jeśli chcesz, to mogłabym u ciebie zostać i rozejrzeć się, czy nie zauważę czegoś nienormalnego.
Wstała i podeszła do okna. Rustan również wstał z łóżka i włożył spodnie. Irsa słyszała, że idzie po omacku w jej stronę, ale nie zrobiła nic, żeby mu pomóc. Po chwili poczuła jego rękę na ramieniu.
– Stoję sobie i patrzę przez okno – wyjaśniła. – Obserwuję ulicę.
Drugą rękę Rustan oparł o futrynę.
– Gdybyś została u mnie przez kilka dni, to byłbym ci bardzo wdzięczny – powiedział cicho. – Wiem, że mogę na tobie polegać, na twojej zdolności oceny sytuacji. Jak wygląda ulica?
– O tej porze bardzo spokojna. To zresztą niezbyt ładna ulica, domy w najrozmaitszych odcieniach szarości i burości. Małe, kiepskie sklepiki z łukowato sklepionymi drzwiami i oknami. Nie mieszkam, niestety, w najładniejszej dzielnicy Oslo. Ale miło jest tu stać, kiedy nikt cię z zewnątrz nie może zobaczyć, zwłaszcza po tych wszystkich prześladowaniach, jakie mamy za sobą. Tutaj nikt nie może nas schwytać, nikt nie wie, że tu jesteśmy, a w ogóle to zamknęłam drzwi na klucz. Jesteśmy całkowicie bezpieczni, mój Rustanie!
– Tak, a w twojej obecności zawsze mnie ogarnia spokój. Tak jak wczoraj wieczorem w letnim domku. Zasnąłem przecież natychmiast! I dzisiaj zresztą też.
– Chociaż budzą cię koszmary.
– O, tak. Tego urwiska w górach to się jeszcze długo nie pozbędę. Wciąż leżę na wąskim występie, przerażony, że zaraz stoczę się w dół.
– Bardzo dobrze cię rozumiem.
Zaległa cisza. W końcu Irsa uznała, że atmosfera między nimi staje się zbyt napięta, i postanowiła wrócić do łóżka.
Rustan nieoczekiwanie chwycił ją za rękę.
– Irsa, czy mogłabyś mnie zrozumieć, gdybym cię teraz poprosił o coś trudnego?
Serce zabiło jej jak młotem. Czuła, że coś się z nim dzieje, kiedy stali przy oknie, tak blisko siebie, a jednak się nie dotykając.
– To zależy, o co poprosisz.
Trudno mu było wytłumaczyć.
– Myślałem o tym wiele, i wczoraj wieczorem, i dzisiaj. Ale nie miałem odwagi zapytać.
– Chcę, żebyś zapytał teraz – rzekła tak spokojnie jak tylko mogła, przeczuwała bowiem, że czeka ją poważna próba.
– Ty… wiesz, że zostałem całkowicie odcięty od kontaktu z kobietami. Nie, nie bój się, nie zaproponuję ci, żebyś poszła ze mną do łóżka, to by było zbyt nieeleganckie.
Nieeleganckie! Jakich on używa dziwnych, staromodnych słów! To, oczywiście, wpływ ojca.
– Chodzi mi o to, że… ja tak strasznie mało wiem o kobietach. Dlatego chciałem cię prosić… Nie, nie mogę!
– Owszem, możesz – powiedziała Irsa, teraz wbrew swojej woli zaciekawiona.
– Nie mogę cię widzieć, więc pomyślałem sobie, że może mogłabyś zrozumieć moje pragnienie. Żebym…
Ponieważ nie dokończył zdania, ona zrobiła to za niego, choć serce podchodziło jej do gardła.
– Chciałbyś mnie obejrzeć rękami, tak? To miałeś na myśli?
– Tak – skinął głową z ulgą, ale i w wielkim napięciu – Emanuje z ciebie tyle ciepła i tyle kobiecości, I traktujesz mnie w taki naturalny sposób, bez jedwabnych rękawiczek. Wiedziałem, że mogę cię o to poprosić.
Irsa czuła, że ma szczęki zaciśnięte aż do bólu. W słabym świetle docierającym z ulicy Rustan wydawał jej się nieprawdopodobnie atrakcyjny i pełen temperamentu z tym nagim torsem i dość wyraźnie widoczną w mroku napiętą twarzą. Starała się choć trochę odprężyć. Dla niego była po prostu kobietą, nie powinna była o tym zapominać.
– Możesz – powiedziała zdławionym głosem. – Oczywiście, że możesz mnie obejrzeć.
Rustan usiadł na oparciu fotela. Irsa stała przez chwilę, a potem bez słowa zdjęła koszulę. Dygotała na całym ciele, w pełni świadoma, że nie jest zbudowana tak, by mogła uczestniczyć w konkursach piękności.
– Jak ty drżysz – szepnął kładąc ręce na jej biodrach. – A nie powinnaś, ja nie zamierzam zrobić ci nic złego.
Teraz wygadujesz głupstwa, pomyślała, śledząc, jak koniuszki jego palców przesuwają się po jej skórze. Można drżeć z wielu różnych powodów.
Próbowała wyobrazić sobie twarz młodego Rustana Garpa z fotografii, ale jej się to nie udawało. Ten pełen życia mężczyzna był zbyt blisko niej. Jego ręce, jego drżące wargi, jego ciemne oczy.
Dotykał jej barków i ramion, potem szyi i piersi wrażliwymi, przesuwającymi się wolno palcami. Irsa z całych sił starała się stać spokojnie. W gardle czuła ucisk, coś jak narastający płacz.
Ręce Rustana były nieskończenie delikatne. Spoczywały teraz na jej biodrach. Irsa jęknęła.
– Co się stało? – zapytał z lękiem. – Chcesz, żebym przestał?
Nie była w stanie odpowiedzieć. Jego dłonie paliły jej skórę, poruszały się teraz inaczej, szybciej, intensywniej.
Rustan oparł gorące czoło na jej piersiach, pocałował ją delikatnie i opuścił ręce.
– Dziękuję, Irso – wyszeptał. – Nie chcę cię już dłużej dręczyć, Jestem ci naprawdę głęboko wdzięczny.
Jej przyspieszony oddech przechodził od czasu do czasu w szloch. Po omacku odnalazła koszulę, włożyła ją na siebie i bez słowa wróciła na swoje posłanie.
Leżała rozdygotana nie mogąc zasnąć. Oddychała głęboko. Po jakimś czasie usłyszała dochodzący z ciemności głos Rustana.
– Nie powinienem był tego robić, Irso. Po prostu nie wiedziałem, że to takie… mocne! Czy myślisz, że zdołasz o tym zapomnieć?
Zmusiła się, by mówić spokojnie:
– Myślę, że tak.
– Ja też postaram się zapomnieć.
Słyszała jednak, że długo jeszcze leżał nie śpiąc. Wiele godzin.
Następnego przedpołudnia wylądowali w Helsinkach i Irsa dowiadywała się o lokalny samolot do rodzinnego miasta Rustana, trzymając go mocno za rękaw.
Rustan był naburmuszony, tego dnia znowu okazywał swoją dawną rezerwę, jakby dawał jej do zrozumienia, że ów cudowny wczorajszy wieczór nigdy się nie wydarzył.
– Czy wolisz, żebym nie trzymała cię pod rękę? – zapytała.
– Owszem, trzymaj. To chyba wyda się dość naturalne. A poza tym nie będę się czuł przesuwany z miejsca na miejsce. Ale nie musisz wyglądać na okropnie we mnie zakochaną.
– Przecież nie wiesz, jak ja wyglądam.
– Nie wiem. I tak jest chyba najlepiej.
Niełatwo było się opiekować Rustanem Garpem. Nieustanne balansowanie, napięcie uwagi, by go zbyt często nie poprawiać, nie okazywać zbyt wielkiej troskliwości, ta ciągła zmiana jego nastrojów. Irsa zastanawiała się, co jest tego przyczyną. Sama ślepota i zależność od innych? Chyba nie. Domyślała się, że to musi mieć coś wspólnego z jego sytuacją domową.
Podróż samolotem też była dla niej jednym wielkim rozczarowaniem. Pamiętała skurcz żołądka rano w domu i potem na lotnisku Fornebu. Nigdy przedtem jeszcze nie latała samolotem i myślała, że to niezwykle podniecająca przygoda. Ze względu na bardzo długie nogi Rustana musieli siedzieć na wygodniejszym miejscu przy rezerwowym wyjściu tuż nad skrzydłem, więc jedyne, co widziała na zewnątrz, to właśnie skrzydło. Rustan trwał posępny i milczący. Im bardziej zbliżali się do Finlandii, tym bardziej zapadał się w sobie. Lotniska w Szwecji i w Finlandii okazały się takie same jak w Oslo, pozbawione jakiejkolwiek atmosfery.
Kiedy już jednak siedzieli w lokalnym samolocie, on nieoczekiwanie chwycił ją za rękę i przycisnął do siebie, jakby wcale tego nie zauważając. Był kompletnie nieobecny myślami, a to wcale nie jest przyjemne dla otoczenia!
Poza tym Irsa trochę się bała.
– Czy to naturalne czuć się źle w towarzystwie własnej matki, Irso? – zapytał nagle Rustan. – I w otoczeniu rodzeństwa.
A może to jego nieczyste sumienie sprawia, że jest taki agresywny, zastanawiała się. To by wiele tłumaczyło.
– Myślę, że to się zdarza częściej, niż przypuszczamy – odparła ostrożnie. – Wiesz, człowiek nie może się zmusić do tego, by kogoś kochać.
– Masz rację – powiedział jakby trochę uspokojony, ale wciąż jeszcze pełen zwątpienia. – Nie, rzeczywiście nie można tego zrobić. – A po chwili przerwy dodał markotnie: – Irsa, robiłem sobie okropne wyrzuty po tym, co się stało wczoraj wieczorem. Przecież ty ledwo mnie znasz. Nie miałem najmniejszego prawa prosić cię o takie rzeczy. Musiałem ci się wydać brutalny, płakałaś przecież. Tak mi przykro, ty byłaś dla mnie taka dobra, a ja zachowałem się jak ostatni cham!
– Nie, no co ci też przychodzi do głowy – zaprotestowała łagodnie. – Przyznaję, że byłam poruszona, ale to z innego powodu.
– Z jakiego?
Nagle zrozumiała, że postępuje słusznie, ma rację, że jest taka otwarta i że trzyma się prawdy.
Popatrzyła na swoje ręce, szerokie dłonie kobiety pracującej, o krótko przyciętych paznokciach.
– Nie jest mi łatwo o tym mówić, Rustan, bo zostałam wychowana mniej więcej tak ja ty, z poszanowaniem nieśmiałości i w ogóle… ale ja wczoraj byłam taka wzburzona dlatego, że… ja ciebie potrzebowałam.
No, to wszystko zostało powiedziane. Była wdzięczna losowi, że Rustan nie może zobaczyć, jak się zarumieniła.
On zaś z wrażenia zapomniał oddychać. Stewardesa, która przechodziła obok, popatrzyła na niego badawczo, może uznała, że wypił za dużo? Irsa uspokajająco potrząsnęła głową i dziewczyna odeszła.
Irsa spoglądała na Rustana trochę spłoszona. Czy nie okazała się teraz zbyt otwarta i szczera jak na jego dżentelmeńskie wychowanie? Ale ku swemu wielkiemu zdumieniu stwierdziła, że oczy Rustana napełniają się łzami i że raz po raz przełyka ślinę, by móc mówić.
W końcu udało mu się odetchnąć głęboko i wykrztusić:
– Naprawdę to chciałaś powiedzieć, Irso? Że mnie potrzebowałaś?
Mówił ostrym, niemal nieprzyjemnym głosem, by pokryć wzruszenie.
– Tak – szepnęła. – Przepraszam cię, ale to mnie krępuje.
Rustan zwrócił się ku niej gwałtownie, oczy jarzyły się tym dziwnym intensywnym światłem, jakby chciały pokonać przesłaniający je mrok.
– Nie przepraszaj mnie za to! – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Czy ty nie rozumiesz, co to dla mnie znaczy? Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ktoś mnie potrzebuje, ktoś czegoś chce od mojej nędznej osoby! Wszyscy zamęczają mnie opieką i pomocą, zostałem całkowicie ubezwłasnowolniony, usuwają mi wszystko spod rąk, każdą najdrobniejszą sprawę ktoś natychmiast za mnie załatwia! Czasami czuję się taki nieporadny, do niczego nieprzydatny, że chciałbym umrzeć! Nawet Viljo, który zachowuje się wobec mnie przyjaźnie i normalnie, widzi we mnie tylko obiekt badań, dla niego ważne są przede wszystkim moje nie widzące oczy. Irsa, po tym, co powiedziałaś, przepełnia mnie taka cudowna radość, że nie możesz sobie tego nawet wyobrazić! Naturalnie, bardzo dobrze wiem, że nic dla ciebie nie znaczę i że odczuwałabyś dokładnie to samo w stosunku do jakiegokolwiek innego mężczyzny w tej samej sytuacji, ale już to samo…
– Poczekaj no chwileczkę – przerwała mu ze złością. – Teraz mnie obrażasz. To wcale nie jest prawda. Rzeczywiście, od dłuższego czasu tęskniłam do przyjaciela mężczyzny, ale zapewniam cię, że nie każdemu pozwoliłabym się rozebrać! To fakt, że łączy nas tylko przyjaźń, ale cię naprawdę bardzo lubię, Rustan, i czułam się przy tobie taka bezpieczna. Przedtem bywałam wielokrotnie boleśnie raniona tylko dlatego, że zachowywałam się spontanicznie i okazywałam szczerze swoje uczucia, i zbyt łatwo wdawałam się w różne przygody, ale też gorzko tego żałowałam. Teraz niełatwo mnie wciągnąć do łóżka, jeśli nie spotkam kogoś, w kim będę naprawdę zakochana i na kim będę mogła polegać, kogoś, kto odbiera świat tak jak ja. Tamto wczoraj wieczorem, to było wydarzenie, którego nie można już powtórzyć. Zresztą ty i tak wkrótce będziesz w domu, a ja wrócę do siebie i wszystko zostanie za nami.
Nagle stwierdziła, że Rustan się uśmiecha.
– A dlaczego nie miałabym być? Ja cię do końca nie rozumiem, Rustan. Sprawiasz wrażenie kogoś bardzo biernego! Uskarżasz się na swój los, ale nie robisz nic, żeby go zmienić. Inni niewidomi tworzą sobie własne życie, ale ty twierdzisz, że od wszystkiego jesteś odizolowany, odsunięty. Myślę, że to niemożliwe. Człowiek może dokonać wielkich rzeczy, jeśli tylko chce!
Irsa nie zdawała sobie z tego sprawy, ale siedziała oto i prowokowała Rustana, by bronił się przed słowami Viljo, jakoby był nieporadny, zajęty tylko sobą, wymagający i niewdzięczny. Te słowa bowiem dotknęły ją do żywego i chciała usłyszeć, że to kłamstwo.
Rustan wcale się nie rozgniewał.
– Tak, początkowo ja również myślałem, że można z własnej inicjatywy wiele zrobić – oświadczył w tej swojej mocnej, śpiewnej, fińskiej odmianie szwedzkiego. – Najpierw byłem, rzecz jasna, jak sparaliżowany, że spotkał mnie taki okrutny los, ale potem stanowczo chciałem pokonać kalectwo. Chciałem coś znaczyć, być kimś w społeczeństwie, nie egzystować tylko jako zło konieczne, do którego inni muszą się dostosować, nad kim trzeba się użalać, okazywać mu współczucie, cierpliwość i prowadzić wszędzie za rękę. Ale… No cóż, sama zobaczysz, kiedy będziemy na miejscu. Wtedy zrozumiesz lepiej.
I rzeczywiście! Irsa miała okazję zrozumieć!
Zanim dzień dobiegł końca, pojęła, bliska szoku, jak rodzina ubezwłasnowolniła Rustana, jak kompletnie nie daje mu szans na choćby cień samodzielności, i zobaczyła, jak beznadziejna jest jego samotna walka.
– Gdyby wszyscy ludzie byli wobec mnie tacy szczerzy jak ty, moje życie byłoby znośne.
Resztki gniewu wciąż się tliły w duszy Irsy.