ROZDZIAŁ XI

Ktoś dogonił ją na korytarzu i złapał za rękę.

– Irsa! Zaczekaj!

Przystanęła bezradna. Objął ją i przytulił mocno, wstrząsana płaczem stała przy nim bez słowa, z twarzą wtuloną w jego marynarkę.

– No, no, już dobrze – powtarzał uspokajająco. – Musisz po prostu wrócić do własnego życia, zapomnieć o tym. Veronika zawsze go fascynowała, ale przecież sądził, że jest jego siostrą.

– Nieprawda On już od dawna wiedział, że nie jest.

– Rzeczywiście? Nigdy bym nie pomyślał. No nic, a teraz w końcu dowiedział się, jaka ona jest piękna, i myślę, ze oboje pragną poznać się nieco bliżej. Irsa, ja…

– Tak? Co chciałeś powiedzieć?

Viljo wahał się przez chwilę.

– Ze względu na Rustana trzymałem się dotychczas na uboczu. Ale… Ja jestem tobą zainteresowany od pierwszej chwili, kiedy cię tylko zobaczyłem.

Irsa zdołała powstrzymać gwałtowny protest. Jak on może mówić o tym w takiej chwili?

Powoli się uspokajała. A może Viljo mówi prawdę? Nie, to przecież nie do pojęcia, a poza tym jej własne uczucia…

Z wielką ulgą powitała Armasa Vuori, który przerwał tę niezręczną rozmowę i poprosił, by wrócili z nim do pokoju.

Irsa poszła z największą niechęcią. Ocierała po drodze oczy i próbowała jakoś doprowadzić się do porządku, potem kilkakrotnie głęboko wciągnęła powietrze i była gotowa ponownie spotkać Rustana. No, powiedzmy, niemal gotowa. Wciąż czuła się boleśnie zraniona.

Rustan podszedł do niej natychmiast i ujął jej rękę.

– Irso, w jaki sposób mógłbym…

Przerwał mu jednak Armas. Przedtem już odesłał gdzieś Veronikę w towarzystwie policjanta, teraz skierował za nią również Halonena. Irsę i Rustana zabrał ze sobą do jakiegoś gabinetu po drugiej stronie korytarza. Irsa zwróciła uwagę, że towarzyszy im sanitariusz i nie znany jej policjant, zastanawiała się więc, jakie to tajemnice zostaną im ujawnione.

W oczach Armasa dostrzegała niezwykły blask, policjant szedł lekkim, szybkim krokiem, jakby oczekiwał czegoś wyjątkowego.

Ona jednak wciąż była jak ogłuszona rozczarowaniem, jakie dane jej było przeżyć. W głębi duszy wciąż najbardziej bała się właśnie tego, że nie zdoła się opanować w obecności Rustana. Nie ulegało wątpliwości, że Rustan czuje się zawiedziony i gorzko żałuje swojej miłosnej historii z Irsą. Nie wierzyła, że to Veronika wywarła na nim takie piorunujące wrażenie, nie, on doznał po prostu zawodu na widok Irsy. To jej wygląd jest wszystkiemu winien. I nic nie mogło już pomóc, że teraz, kiedy szli korytarzem, wciąż trzymał jej ramię i co chwila mocno je do siebie przyciskał w jakiś żałosny, smutny sposób. Rustan zawsze zachowywał się po rycersku, więc i teraz nie umiał jej tak po prostu zostawić. Ale ona widziała wyraz jego oczu, kiedy wołał: „O Boże, jak możesz być taki niemiłosierny?”, co należało rozumieć: „By postawić na mojej drodze kogoś tak nic nie wartego…”

To, oczywiście, głupie, ale Irsa miała uczucie, że Rustan uważa, iż ona go oszukała.

Armas zatrzymał się przed wejściem do gabinetu z twarzą napiętą, ale równocześnie bardzo stanowczą. Otworzył z wolna drzwi i poprosił, by weszli.

Znaleźli się w pokoju lekarskim, w którym czekała już Edna Garp-Howard i jej syn, Michael Howard.

– Komisarzu, jak długo my tu jeszcze będziemy…? – zaczął Michael, ale urwał. – No, ale przecież mamy i Rustana! Chodzisz już o własnych siłach? W takim razie rana nie musiała być poważna?

Edna posłała Irsie jadowite spojrzenie, które zdawało się mówić: A więc jeszcze tu jesteś, ty wywłoko? po czym skoncentrowała całą uwagę na Rustanie.

– Mój ukochany chłopiec! Znowu napędziłeś nam okropnego strachu! Czy ty zawsze musisz… Ależ, Rustanie, co ty robisz?

Rustan cofnął się, by uniknąć jej wyciągniętych ramion. Oczy miał zmrużone, a twarz wykrzywiał wyraz obrzydzenia.

– Mówisz głosem Edny – rzekł z trudem. – Ale ty nie jesteś moją matką!

Irsa wytrzeszczała oczy. Dostrzegła, że we wzroku Armasa Vuori zapłonął triumf. Więc on na to liczył!

Edna zrobiła się ogniście czerwona.

– Co ty mówisz? – wyszeptała.

– Czy myślisz, że ja nie pamiętam swojej matki, skoro miałem tylko sześć lat, kiedy nas opuściła? Ona miała ciemne włosy, szczupłą twarz i bardzo duże oczy…

– Dziecko drogie, ja od dawna maluję włosy! I chociaż to smutne, od tamtej pory przybyło mi parę kilogramów.

– Nie, nie! Ty nie jesteś moją matką!

Michael już dawno temu pojął, co się stało, i bezradnie osunął się na krzesło, zasłaniając twarz dłońmi. Teraz też prawda dotarła wreszcie do Edny.

Wrzasnęła rozdzierająco:

– Rustan? Ty widzisz!

– Tak jest, Rustan widzi – potwierdził komisarz Vuori. – Wszystkie wasze starania, by nie dopuścić do operacji, poszły na marne.

Edna Garp-Howard była bliska utraty świadomości, ale zdołała się jakoś opanować. Zanim zdążyła odpowiedzieć coś Armasowi, odezwał się Rustan:

– A poza tym przez wiele lat oglądałem fotografie mojej matki i dobrze wiem, jak wyglądała, nie mogę się pomylić. I miała piwne oczy! Teraz rozumiem, dlaczego zmieniliście obraz w salonie. Baliście się, że ktoś mógłby stwierdzić brak podobieństwa…

– Dziękuję, to mi wystarczy – oznajmił Armas Vuori i zwrócił się do sanitariusza: – Teraz nie muszę już dłużej zatrzymywać Rustana. Proszę go jak najszybciej odprowadzić do łóżka! A państwo oboje będą łaskawi pofatygować się z nami na komisariat policji – powiedział do Edny i Michaela.

Irsa stała niepewna, ale Armas dał jej znak, by i ona poszła z nim. Zdążyła tylko pospiesznie szepnąć „Bałam się o ciebie, Rustanie”, a on odpowiedział również szeptem: „Odwiedź mnie najszybciej jak będziesz mogła”. Po czym znalazła się znowu na ulicy, w nierzeczywistym, jak jej się wydawało, świecie, z samochodami, trawnikami, zieleniejącymi wiosennymi drzewami i słońcem świecącym nad tym małym fińskim miasteczkiem.

„Chcę z tobą porozmawiać”.

Wyrok śmierci? „Musimy z tym wszystkim skończyć, Irso. To była pomyłka”.

O Boże, jak to boli!


Zostawili Irsę przed hotelem i musiała siedzieć w pokoju sama ze wszystkimi swoimi pytaniami, pogrążona w najczarniejszej rozpaczy.

Kiedy drżącymi rękami pakowała rzeczy, by być gotowa do wyjazdu, kiedy Vuori po nią przyjdzie, zjawił się Viljo z zaproszeniem na obiad. Nie podobało jej się, że przyszedł wprost do pokoju i zapukał do drzwi, zamiast zadzwonić z recepcji, ale serdecznie podziękowała za troskliwość. Będzie miała przynajmniej okazję porozmawiać o Rustanie.

Viljo zachowywał się dziwnie, krążył po pokoju, zajrzał nawet do łazienki i do szafy, przejrzał lodówkę ze wszystkimi tymi małymi buteleczkami, które goście mogli sobie kupować, gdyby byli spragnieni. Ona nie powinna była tego robić, bo wydała już prawie wszystkie pieniądze.

– Bardzo tu miło – stwierdził w końcu Halonen. – I, jak widzę, już się spakowałaś?

– Tak. Nic mnie tu już nie trzyma.

Nieoczekiwanie ujął ją pod brodę i wpatrywał się w nią swoimi intensywnie niebieskimi oczyma.

– Prosiłem cię kiedyś, żebyś się nie wdawała w żadne romanse z Rustanem, pamiętasz? No i sama się sparzyłaś. Ale bardzo bym chciał, żebyś została ze względu na mnie.

Westchnęła zmęczona.

– Czy myślisz, że mogę zmieniać uczucia na komendę? Wiem, że u Rustana nie mam już żadnych szans, a ciebie, Viljo, bardzo lubię, ale to nie jest miłość. Ja, oczywiście, opuszczę Rustana, ale go nie zapomnę. Nigdy! I nie mówmy o tym. To bolesna otwarta rana, nie rozumiesz tego?

– Oczywiście. I mogę czekać. Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. A teraz chodźmy na obiad.

Obiad nie miał jednak trwać zbyt długo. Irsa z trudem przełykała maleńkie kęsy jedzenia, myślała wyłącznie o Rustanie. Zastanawiała się, jak on się czuje i czy na nią czeka. Czy rozmowa z nią jego też tak okropnie niepokoi? I mimo wszystko tęskniła rozpaczliwe, żeby go znowu zobaczyć…

Tego, co mówił Viljo, słuchała jednym uchem. I naprawdę odetchnęła z ulgą, kiedy pojawił się Armas Vuori.

– A, tu jesteście – powiedział, zatrzymując się przy ich stoliku. – Irso, czy mogłabyś pojechać ze mną do szpitala? Rustan ma być odwieziony do Helsinek, jutro wcześnie rano będzie operowany. Tak się szczęśliwie składa, że profesor ma akurat wolne przedpołudnie, a na następny termin trzeba by znowu bardzo długo czekać. Rustan bardzo chce natychmiast z tobą porozmawiać.

Odsunęła ledwie napoczęty deser. Wkrótce usłyszy wyrok.

– Dobrze, mogę jechać.

Viljo również wstał.

– Czy i ja mogę wam towarzyszyć?

Armas wahał się.

– To będzie dla ciebie strata czasu. Irsa jest jedyną osobą, której wolno wchodzić do pokoju Rustana. On jest… dość przygnębiony.

– Przygnębiony? Teraz, kiedy odzyskał wzrok? – zdziwił się Viljo.

– Nie zapominaj, że ostatnio mnóstwo przeżył!

Irsa podziękowała Viljo za obiad i obiecała skontaktować się z nim jak najszybciej.

W samochodzie Armas Vuori sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego.

– Co się dzieje? – zapytała w końcu Irsa, gdy cisza przedłużała się ponad miarę.

– Jesteśmy ci winni wielkie przeprosiny – wykrztusił w końcu. – Zachowaliśmy się wobec ciebie niezbyt elegancko, ale nie można było inaczej.

– Wobec mnie? Nie rozumiem.

Samochód jechał teraz przez nową dzielnicę willową do szpitala położonego na niewielkim wzgórzu.

– Najpierw jednak muszę zadać ci pytanie: który z nich znaczy dla ciebie więcej, Rustan czy Viljo?

– Viljo w ogóle nic dla mnie nie znaczy. Jest jedynie pełnym wyrozumiałości przyjacielem zwłaszcza teraz, kiedy jest mi ciężko. No, a jeśli chodzi o Rustana, to myślę, że go utraciłam, Armasie.

Po raz pierwszy zwróciła się do komisarza po imieniu. I nagle uświadomiła sobie, jak bardzo lubi i ceni sobie ten jego dający poczucie bezpieczeństwa spokój. Należał do ludzi, do których ona zawsze miała zaufanie, u których bez wahania mogła szukać pomocy, gdyby zaszła potrzeba.

Armas nie zareagował na to, co powiedziała o Rustanie, zacisnął tylko szczęki z taką siłą, że słychać było zgrzytanie zębów.

– A co się stało z rodziną? – zapytała, by zmienić temat i przestać się dręczyć myślą o Rustanie.

– Z rodziną? – Armas ocknął się z zadumy i odparł z nowym ożywieniem: – Aresztowaliśmy wszystkich troje.

– No, ale kim jest Edna, skoro nie jest matką Rustana? I kim są te jej dzieci?

Na twarzy komisarza odmalowała się złośliwa satysfakcja.

– Blisko dwadzieścia cztery godziny temu odbyłem bardzo długą rozmowę telefoniczną z Australią. Edna Garp-Howard nie żyje. Zmarła dziesięć lat temu, a już wtedy była wdową po owym Howardzie, z którym wyjechała. Ale na krótko przed jej śmiercią zjawiła się u niej dawna przyjaciółka ze Szwecji z dwojgiem dzieci. Zajęła się majątkiem Edny po jej naturalnej śmierci, pani Garp-Howard chorowała od kilku lat. W papierach zmarłej szwedzka przyjaciółka znalazła wiadomość od władz, że Rustan Garp senior zmarł, a jego ociemniały syn znajduje się w zakładzie dla niewidomych. Pismo było świeżej daty, a pani Edna przed śmiercią opowiadała przyjaciółce o swoim fińskim małżeństwie i o tym, że były mąż dorobił się znacznego majątku na wynalazkach w dziedzinie elektrotechniki. Poza tym Edna Garp-Howard ostatnie lata życia spędziła w znacznej izolacji. Czuła się nie najlepiej, a w Australii odległości między sąsiadami bywają nierzadko ogromne, miała więc niewielu znajomych. Szwedzka przyjaciółka spokojnie zajęła miejsce zmarłej. Wkrótce pojawiła się w Finlandii razem ze swoimi dziećmi i okazała dokumenty, że to ona jest Edną Garp-Howard. Musieli korzystać w Australii z usług profesjonalnego fałszerza dokumentów, bo zarówno Michael, jak i Veronika są starsi, niż podawali, zbyt starzy, szczerze mówiąc, by być młodszym rodzeństwem Rustana. Niezrozumiałe jest i to, że nikt nie zdziwił się, iż ten młodziutki, jak wynikało z papierów, Michael Howard przejął całą skomplikowaną firmę Garpów i tak znakomicie ją prowadzi. Jest sześć lat starszy, niż podawał. Veronika również.

– Tak, on nie wygląda na młodego, włosy ma nawet dość wyraźnie przerzedzone – rzekła Irsa w zamyśleniu. – I Veronika też sprawia wrażenie bardzo dojrzałej. Zbyt dojrzałej jak na kogoś tak młodego. Więc ona nie jest adoptowaną siostrą Rustana?

– Nie, ona mu to tylko chciała wmówić, żeby móc pójść z nim do łóżka. A nie mogła przecież ujawnić, że w ogóle nie są rodzeństwem. Matka jednak bała się skandalu i zabroniła jej flirtowania z Rustanem.

– On jej nie lubił – powiedziała Irsa z zadowoleniem, także po to, by sama siebie pocieszyć.

Och, jak trudno będzie się teraz z nim spotkać. Kochać kogoś tak bardzo i utracić go w jednej chwili. Nie dla Veroniki, tego była pewna. Ale dla jakiejś innej kobiety, która wygląda lepiej niż Irsa. A takich istnieje dużo. Strasznie dużo!

Wysiedli przed szpitalem i weszli do środka. Irsa poczuła bolesne ssanie w dołku.

– A jak się nazywa ta szwedzka przyjaciółka, która postanowiła zostać Edną Garp-Howard?

Armas przystanął i przytrzymał jej drzwi. Jego oczy lśniły podejrzanym blaskiem spoza okularów w ciemnych oprawach.

– Otóż ta pani pochodzi ze Szwecji, z północnej Värmlandii, chociaż bardzo dawno temu przeniosła się do Sztokholmu. Nazywała się wtedy Lauritsson.

Irsa zatrzymała się gwałtownie na progu.

– Lauritsson? Poczekaj no chwilkę! Co to mi mówił jeden taki mały chłopiec w Norwegii? O ciotce, która zawsze opowiadała o jakiejś strasznej pani Lauritsson, która wyjechała zostawiając najmłodsze dziecko?

– No więc właśnie – potwierdził Armas i oboje ruszyli dalej. – Pamiętasz przecież, że Hans Lauritsson stracił kontakt z rodziną, prawda? W dzieciństwie bywał często okropny i matka nie chciała go ze sobą ciągnąć do Australii, więc zostawiła go w Sztokholmie, tak po prostu na ulicy.

– A zatem… Kiedy opłakiwała syna, którego tak okropnie zaniedbała, to jej łzy były szczere? Tyle tylko, że nie dotyczyły Rustana, a Hansa.

– Zgadza się! Ona się w najmniejszym stopniu nie przejmuje Rustanem, jeśli chodzi o ścisłość, to ona go nienawidzi. Natomiast Veronika i Michael Lauritsson mieli bardzo zwyczajne szwedzkie imiona, które porzucili wyjeżdżając z Australii do Finlandii.

– Ale jakim sposobem znalazł się w tej historii Hans?

– No, jesteśmy na miejscu. O Hansie porozmawiamy później.

Rustan… Irsa za nic nie chciała wchodzić do Rustana, patrzeć na jego niezręczne próby, żeby zachowywać się wobec niej sympatycznie, chociaż tak naprawdę pragnął, żeby sobie poszła gdzie pieprz rośnie.

Boże, pozwól mi przejść przez tę próbę z godnością, a już w każdym razie bez łez. Boże, daj mi trochę męstwa!

Drzwi zostały otwarte. Oczy Rustana, takie ciemne na tle białej poduszki, zwróciły się ku nim.

– Hej! – zawołał Armas. – To my z Irsą.

Nie musiał tego chyba wykrzykiwać, Rustan przecież widział.

Jego piękna twarz złagodniała w bladym uśmiechu.

– Irsa! Podejdź do mnie!

Podeszła i usiadła na krawędzi łóżka, by uścisnąć jego wyciągnięte na powitanie ręce. Tyle chciała mu powiedzieć, że nie potrzebuje okazywać jej wymuszonego szacunku, że ona wszystko rozumie, zaraz sobie pojedzie do domu i nigdy więcej nie będą się musieli spotkać.

Ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Idiotyczny płacz ściskał jej gardło, a po policzkach ciekły łzy. Po prostu wstyd!

Nagle odkryła, że Rustan także nie jest w stanie mówić. Starał się, ale bez powodzenia, coraz mocniej natomiast ściskał jej ręce.

W końcu to Armas musiał przerwać ciszę.

– Ja zaraz sobie pójdę, zostawię was samych…

Nie, nie odchodź, prosiła w duchu. Wtedy będzie jeszcze gorzej.

– Najpierw jednak muszę wyjaśnić kilka nieporozumień. Po pierwsze, Irso, Rustan jest okropnie zdeprymowany faux-pas, jakie popełnił przed południem. Ale nic nie mógł już potem zrobić, zresztą wszystko to moja wina.

– Twoja wina? Nie rozumiem.

Nie, o Boże, jakiż zapłakany głos! Boże, pozwól mi się opanować!

– Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć, Irso. Myśmy tu odegrali pewną ukartowaną scenę. To była pułapka zastawiona na rodzinę Lauritssonów. Ja od jakiegoś czasu podejrzewałem, że Edna i Spółka nie są tymi, za których się podają, ale wtedy nie miałem jeszcze informacji z Australii i w ogóle nic, na czym mógłbym się oprzeć. Dlatego musieliśmy odegrać tę komedię. Poprosiliśmy Rustana, żeby oświadczył, iż nigdy przedtem jej nie widział i że ona nie jest jego matką.

Irsa spoglądała zdumiona to na jednego, to na drugiego.

– Ależ to żadna komedia. Sam przecież widział, że Edna nie jest jego matką.

W pokoju zaległo milczenie.

– Nie – powiedział w końcu Armas. – Rustan widzi bardzo mało. Prawie nic. Odróżnia światło od cienia, nic więcej.

Irsa siedziała przez chwilę oniemiała, potem rzuciła się Rustanowi w objęcia i przytuliła twarz do jego policzka. Gorące łzy spływały na poduszkę.

– Kocham cię tak strasznie – szeptała mu do ucha.

Nareszcie Rustan mógł jej wyjaśnić wszystko, co się stało.

– Wiesz, to był szok dla nas wszystkich, że Veronika i Viljo znaleźli się w tamtym gabinecie, w którym mieliśmy się spotkać my troje, ty, Armas i ja. Ja widziałem tylko cienie dwóch postaci pośrodku pokoju i słyszałem głos Viljo. Myślałem, że druga postać to ty.

– Ale powiedziałeś, że jestem piękna. To znaczy Veronika.

– Viljo nie mógł się przecież dowiedzieć, że ja ledwo co widzę, bo na pewno nie utrzymałby tego w tajemnicy. A ty dla mnie jesteś piękna, żebyś nie wiem jak wyglądała, więc powiedziałem prawdę. Ale kiedy nagle poczułem jej perfumy i zorientowałem się, że w pokoju znajduje się więcej osób, zrozumiałem omyłkę. Wtedy jednak katastrofa już się dokonała. Co miałem mówić?

Irsa pociągała nosem.

– Byłam taka nieszczęśliwa. Czułam się brzydka i beznadziejna, źle sobie tłumaczyłam twoje rozczarowanie. Postanowiłam jak najprędzej wracać do domu, żeby ci oszczędzić męki oglądania mnie, różnych scen i niepotrzebnych wyjaśnień.

Przytulił ją do siebie mocno.

– Armas mi powiedział, jak wyglądasz. O twoich pełnych ciepła oczach. O twoim pięknym uśmiechu. On mówi, że jesteś sto razy lepsza niż Veronika i że twoja uroda zyskuje z czasem, że człowiek nigdy nie jest nią znużony.

Irsa usiadła i wciąż zapłakana zwróciła się do komisarza:

– Dziękuję ci! Ale teraz chciałabym usłyszeć dalszy ciąg historii.

– Oczywiście – zgodził się Vuori. – No więc Veronika, rzecz jasna, krzyczała, chciała ostrzec swoją matkę, że Rustan widzi, ale udało nam się odprowadzić ją do innego pokoju, gdzie ją zamknęliśmy razem z Viljo Halonenem. W stosunku do niego było to trochę niesprawiedliwe po tym wszystkim, co zrobił dla Rustana, ale baliśmy się, że wypaple coś przed czasem. No a po chwili Rustan stanął przed Edną i odegrał swoją scenę, przedtem opisałem mu dokładnie, jak ona wygląda, wszystko poszło dobrze, pani „Edna” nie powzięła żadnych podejrzeń.

Rustan trzymał Irsę za rękę. Ona znowu czuła się silna i bezpieczna.

– Do tej chwili wszystko rozumiem, ale i tak istnieje mnóstwo niejasnych dla mnie punktów.

– Dla mnie też – dodał Vuori. – Z pomocą boską wyjaśnimy i to. Pytałaś przedtem o Hansa Lauritssona. Otóż matka odszukała jego adres w Sztokholmie i nawiązała z nim kontakt, powiedziała mu, że jeśli im teraz pomoże, to mógłby zarobić mnóstwo pieniędzy. Hans, który tylko od czasu do czasu miewał jakieś wiadomości od rodziny w tych różnych zakładach poprawczych, w których przeważnie przebywał, natychmiast na to przystał. Wszystko, co miał zrobić, to zabrać Rustana z Finlandii i…

– Poczekaj no – przerwała mu Irsa. – Za bardzo się spieszysz i przeskakujesz przez różne sprawy. Viljo i doktor Leino potajemnie załatwili Rustanowi operację w Szpitalu Karolińskim w Sztokholmie, prawda?

– Tak jest. I kiedy przyszła wiadomość, że miejsce czeka na Rustana, „Edna” wpadła w panikę. Nic o tym nie wiedziała. Od lat starała się nie dopuścić, by Rustan spotykał jakichś ludzi, bo przecież w końcu mógłby sprowadzić do domu kogoś, kto znał prawdziwą Ednę Garp, choć ona nigdy nie mieszkała w naszym miasteczku, tylko w Helsinkach. Fałszywa Edna i dwójka jej dzieci zrobili też wszystko, by nie dopuścić do operacji przed laty. To ona wysłała wiadomość do kliniki w Helsinkach, że rezygnują z zabiegu, bo Rustan będzie operowany gdzie indziej. Na tej podstawie klinika skreśliła go z listy oczekujących. Przez wszystkie późniejsze lata robiła co mogła, by jego wzrok się przypadkiem nie poprawił, śmiertelnie się bała jego operacji, bo to by przecież oznaczało, że Rustan odkryje oszustwo. I tak to trwało do czasu, gdy zatelefonował ów kurator ze Szpitala Karolińskiego.

– A więc taka rozmowa naprawdę miała miejsce? – zapytała Irsa. – Rustan naprawdę miał załatwione miejsce w szpitalu?

– Owszem, to wszystko prawda. Tyle tylko, że nie przyjechał po niego żaden sanitariusz ze szpitala. To już wymysł rodziny. Wszyscy troje wpadli w panikę i gorączkowo zastanawiali się, co robić. W końcu nawiązali kontakt z Hansem i polecili mu zawieźć Rustana do Sztokholmu, tam okłamać, że operacja musi zostać odłożona, potem wywieźć do norweskich lasów i porzucić. Tak teraz wszyscy twierdzą, ale zastanawiam się, czy plany nie szły dalej, niż tylko żeby go zostawić własnemu losowi. Zresztą podczas dzisiejszego przesłuchania Veronika się właściwie wygadała. W każdym razie chodziło im o to, by Rustan stał się jednym z tych tajemniczych cudzoziemców, których ciała ostatnio znajdowano w norweskich górach. Przypuszcza się, że to jakieś szpiegowskie afery, ale w dalszym ciągu nic pewnego nie wiadomo. Dlaczego tak wielu ludzi szuka śmierci w lasach zimnej Północy? Hans jednak miał inny charakter niż pozostali członkowie jego rodziny. Był kryminalistą, to prawda, lecz nie pozbawionym uczuć. Nie był w stanie zamordować Rustana. Dobrze znał lasy w okolicach Grotte w Norwegii ze swoich licznych ucieczek z zakładów opiekuńczych, w których przebywał jako dziecko. Zabrał tam Rustana, dał mu jedzenie, jakie mieli ze sobą, i zostawił niezbyt daleko od miejsca, w którym często pojawiali się ludzie. Sam poszedł ku szczytowi Kruczego Żlebu, bo tamtędy najłatwiej dojść do drzewnego traktu, gdzie zostawił samochód, prawda, Irso?

– Tak jest, prawda.

– Hans Lauritsson usunął wszystko, co mogłoby pomóc zidentyfikować Rustana, wszystko z wyjątkiem opaski dla niewidomych i białej laski, której Rustan bardzo potrzebował, ale to wskazuje tylko, że Hans chciał dać Rustanowi szansę ratunku. Fakt, że zostawił mu torbę z czekoladą i owocami, mówi sam za siebie. Można dyskutować, czy nie byłoby bardziej humanitarnie zamordować go od razu, bo przecież niewidomy nie ma zbyt wielkich szans przeżycia w dzikim, nie zamieszkanym terenie, ale to już inna sprawa.

Irsa zadrżała. Co by to było, gdyby ona nie zobaczyła w Oslo tej fotografii…

– Pozostaje też faktem, że Hans wspiął się na szczyt Kruczego Żlebu. I tam…

– Tak – westchnęła Irsa. – Teraz wszystko jest już kompletnie niepojęte.

– Rzeczywiście – przyznał Armas Vuori. – I Rustan mówił mi, że w ciągu długiej podróży samochodowej ze Szwecji Hans kilkakrotnie dał do zrozumienia, iż tropi ich jakiś ciemny samochód. Norweska policja też stwierdziła, że obaj ludzie z samochodu weszli na szczyt Kruczego Żlebu. Prawdopodobna jest więc teoria, że śledzili oni Hansa i Rustana na leśnych drogach, ale w końcu zgubili ślad i zawrócili.

– To prawda, że oni byli na leśnej drodze – potwierdziła Irsa. – Sama widziałam tam jeszcze inne ślady oprócz Hansa i twoich, Rustan.

– Aha. W takim razie obaj obcy poszli dalej leśną drogą i wspięli się aż na szczyt Kruczego Żlebu, żeby się stamtąd rozejrzeć po okolicy – rzekł Armas. – I wtedy, najzupełniej nieoczekiwanie, na górze pojawił się Hans Lauritsson, a oni rozprawili się z nim zdecydowanie. To, oczywiście, tylko teoria, bowiem nie żyją. Wszyscy trzej. I później obcy podjęli pościg za Rustanem.

– Tylko dlaczego? – zapytała Irsa krótko.

– No właśnie. Sam chciałbym wiedzieć.

– I kim oni byli? Gdyby Viljo się nie zjawił, zabiliby prawdopodobnie i mnie z Rustanem.

– Nie wiemy, niestety, ani kim byli, ani czego chcieli – westchnął Armas. – To właśnie ich miałem na myśli mówiąc, że cała ta historia jest bardzo niespójna.

– Nie wygląda mi na to, że byli to jacyś przeciwnicy rodziny Howardów i chcieli przeszkodzić zamordowaniu Rustana.

– Nie. I z Hansem Lauritssonem też nic ich nie łączyło. Nie, naprawdę nie rozumiem.

Do sali weszła pielęgniarka. Czas odwiedzin dobiegł końca. Armas i Irsa wstali.

Rustan wciąż trzymał ją za rękę.

– Myśl o mnie jutro!

– W każdej sekundzie, Rustanie. Wiesz o tym!

– Czy nie mogłabyś towarzyszyć mi do Helsinek? Bardzo bym potrzebował takiego duchowego wsparcia. Świadomość, że jesteś blisko, byłaby dla mnie prawdziwą pociechą.

Irsa rozjaśniła się.

– O której startuje samolot?

– O dziewiątej dziś wieczorem.

– Będę punktualnie.

– Irso, będzie mi jeszcze przez jakiś czas potrzebna moja laska…

– Złamałeś ją, kiedy się przewróciłeś w lesie. Wyrzuciłam ją.

– Aha, przypominam sobie – powiedział zgnębiony. – No trudno, nic nie szkodzi. Tylko że miałem ją przez tyle lat… Chociaż ostatnio nie bardzo dobrze mi służyła, jakaś się zrobiła nieporęczna.

– Bo dostrzegałeś już szansę, że może znowu będziesz widział – roześmiała się Irsa.

– Nie, ale często mi się zdawało, że jest jakby jakaś inna, nie ta sama. Pierwszy raz doznałem tego wrażenia, kiedy wyjeżdżałem do Sztokholmu, ale pomyślałem sobie, że to ma podłoże psychologiczne.

Armas jednak zatrzymał się w drzwiach.

– Co ci się w tej lasce wydawało obce? – zapytał sucho.

Rustan nie bardzo znajdował odpowiedź, marszczył czoło, próbował sobie uświadomić, jak to było. Na rączce miała coś jakby ostry kant, a przedtem niczego takiego nie było…

Armas głęboko wciągnął powietrze.

– Mógłbyś stwierdzić, że to była inna laska?

– Nie… Owszem… Kiedy teraz o tym myślę. Nigdy przedtem nie przyszło mi to do głowy.

Pielęgniarka ponaglała.

– Bardzo mi przykro, ale musimy przygotować pacjenta do podróży dziś wieczorem.

– Oczywiście! – Armas wziął Irsę za rękę. – Chodźmy. Teraz ty będziesz musiała przeczesać dobrze swoją pamięć. Gdzie wyrzuciłaś tę laskę?

Pociągnął ją za sobą. Irsa odwróciła się, żeby powiedzieć do widzenia Rustanowi.

– Teraz muszę już iść…

Nie dokończyła, bo energiczny komisarz wyprowadził ją na korytarz. Ale Rustan zrozumiał.

– Do zobaczenia! – krzyknął.

– Do zobaczenia, miejmy nadzieję, że wkrótce się zobaczymy naprawdę.

Загрузка...