– Rustan! – pisnęła Irsa. – Oni tu idą!
Podbiegła, szukając u niego ochrony, i on natychmiast otoczył ją ramionami. Słyszała, jak mocno bije mu serce.
– Co my zrobimy, Rustan?
– Nie wiem. Żebym ja w ogóle cokolwiek mógł zrobić.
Rozległo się niecierpliwe stukanie do drzwi.
– Idź do alkowy – syknęła Irsa. – Masz, tu jest twoja kurtka i laska.
– Nie, zostanę z tobą.
– Ale oni mogą cię zobaczyć przez okno – upierała się zrozpaczona. – Proszę cię, idź! Oni szukają ciebie, a nie mnie.
Niechętnie posłuchał, a Irsa zamknęła za nim drzwi sypialni na klucz. Sama podeszła do wyjścia.
– Kto tam?
– Proszę pani, my zabłądziliśmy. Czy mogłaby nam pani dać szklankę wody?
Wody? Nie dość jej macie na dworze, pomyślała ze złością.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę otworzyć. Przed chwilą ktoś na mnie napadł, a jestem sama i…
Na zewnątrz panowała cisza. Długo, tak długo, że Irsa zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem sobie nie poszli.
Ale tak dobrze nie było.
Głos odezwał się znowu, tym razem bardziej natarczywie:
– Wcale nie jesteś sama! Wypuść tego ślepego, to zostawimy cię w spokoju
Serce Irsy tłukło jak szalone. Nie odpowiadała, gorączkowo poszukiwała jakiegoś wyjścia, ale w mózgu miała kompletną pustkę.
– No, nie wygłupiaj się! Nie chcemy zrobić ci nic złego! – zawołał znowu obcy. – My chcemy tylko z nim porozmawiać.
– To dlaczego przedtem do mnie strzelaliście?
– To wcale nie my! No, nie upieraj się! Otwórz!
O Boże, myślała Irsa. Co ja mam począć?
I znowu głos z zewnątrz:
– Chcesz, żebyśmy puścili was z dymem? Masz pięć minut do namysłu.
Irsa wbijała zęby w zaciśnięte pięści.
– Dlaczego wy go prześladujecie? – zapytała po chwili, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Nasłuchiwała. Co się tam, u licha, dzieje? Dziwne! Gotowa by przysiąc, że tamci… Że uciekli do lasu.
Ostrożnie wyjrzała przez okno. Prześladowcy biegli pomiędzy drzewami coraz dalej i dalej od domku, biegli w takim tempie, jakby coś wielkiego i przerażającego deptało im po piętach.
I wtedy usłyszała, co to takiego.
– Rustan! – krzyknęła. – Ktoś jedzie! – Otworzyła mu drzwi, wołając: – Muszę biec, zawołać go tutaj, zanim…
Wybiegła w pośpiechu przestraszona, że ta nieoczekiwana szansa ratunku znowu zniknie. Ale nie, samochód zawrócił koło domku i stanął, po chwili wysiadł z niego barczysty młody mężczyzna. Miał sterczące na wszystkie strony włosy koloru słomy i wesołe oczy w kwadratowej, bardzo fińskiej twarzy.
– Dzięki Bogu, że pan przyjechał akurat teraz! – wykrzyknęła. – Czy może nas pan stąd zabrać? Natychmiast!
Obcy przyglądał jej się uważnie.
– Czy mam przyjemność z Irsą Folling? – zapytał.
– Tak. A skąd pan wie?
– Bo ja jestem Viljo Halonen, przyszły lekarz. Dostałem pani list i natychmiast ruszyłem w drogę. Czy coś się tutaj stało?
– Można by tak powiedzieć – odparła Irsa i nagle poczuła się śmiertelnie zmęczona. – Doktorze Halonen, nikt chyba nigdy nie był serdeczniej witany niż pan tutaj!
W progu domku stanął Rustan,
– Viljo? – rzekł zdziwiony. – Czy mi się zdawało, że słyszę głos Viljo?
– Co się dzieje, Rustan? – rzekł ostro ów fiński kandydat na doktora. – Co ty tutaj robisz? W domu odchodzą od zmysłów z niepokoju. Dlaczego nie jesteś…?
Irsa przerwała mu.
– To nie jest wina Rustana! Operacja została przesunięta o kilka dni i…
– Zawiadomienie, że Rustan ma być operowany właśnie teraz, okazało się kłamstwem – powiedział Viljo Halonen krótko. – Jego matka telefonowała do szpitala w Sztokholmie, ale tam o niczym nie wiedzieli.
– Więc oni po prostu Rustana oszukali – wyszeptała Irsa pobladłymi wargami. – Ale dlaczego?
– No właśnie! Też chciałbym wiedzieć!
Rustan miał głęboko nieszczęśliwą minę.
– Nic z tego nie rozumiem. Ale, Viljo, my musimy stąd uciekać, natychmiast! To Irsa uratowała mi życie, ale po okolicznych lasach krążą jacyś dwaj zbóje, którzy usiłują nas zastrzelić. Nie chcę, żeby jej się coś stało, jestem za nią odpowiedzialny.
Irsa słuchała tego ze wzruszeniem.
Halonen stał przez chwilę, jakby się zastanawiał, po czym rzekł:
– Proszę zabierać wszystkie swoje rzeczy i ruszamy.
Irsie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Błyskawicznie uporządkowała domek i zamknęła go na klucz. Po czym z ogromną ulgą wsiedli wszyscy do samochodu Viljo i w wielkim pędzie opuścili niebezpieczne miejsce.
Nareszcie mogli z grubsza wyjaśnić swemu wybawicielowi, co się stało.
– I ja muszę odnaleźć swój samochód – powiedziała Irsa, kiedy już, przekrzykując się nawzajem z Rustanem, zrelacjonowali wydarzenia ostatnich dni.
– No to jedziemy prosto tam.
– I chyba powinniśmy zameldować o wszystkim na policji, prawda?
– Oczywiście! Ale ci napastnicy mnie niepokoją. Najpierw muszę być pewien, że Rustan jest bezpieczny w Finlandii.
– Ja nie chcę do domu! – wykrzyknął Rustan.
Viljo odwrócił się do niego.
– Wiem, że nie czujesz się najlepiej w domu, i, jeśli mam być szczery, dobrze cię rozumiem. Ale, z drugiej strony, jeśli ktoś cię tropi, to nie ma na ziemi bezpieczniejszego miejsca.
Rustan westchnął. Tkwił milczący i zawiedziony na tylnym siedzeniu. Irsa, która siedziała obok kierowcy, odwróciła się do niego:
– Nie martw się sprawą operacji, Rustan! Postaramy się o nowy termin. Tym razem prawdziwy!
– Tego możesz być pewien – mruknął Viljo.
– Kim był ten Hans Lauritsson? – zapytał Rustan.
– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparł Viljo. – Twoja matka otrzymała telefon od kogoś, kto nazywał siebie kuratorem i oznajmił, że termin operacji dla Rustana Garpa w Szpitalu Karolińskim w Sztokholmie został wyznaczony na szesnastego maja. Twoja mama była, rzecz jasna, bardzo szczęśliwa, ale zarazem zmartwiona, bo jak wiesz, Veronika właśnie wyjechała, Michael miał tę swoją konferencję, a ona sama źle się jeszcze czuła po ataku kamicy żółciowej, tak że nie miał kto z tobą do tego Sztokholmu pojechać. Ale kurator zapewnił, że nic nie szkodzi, bo oni przyślą po ciebie do Finlandii sanitariusza. To wszystko, co wiemy, i ty od początku też o tym wiedziałeś.
Irsa spoglądała z boku na Viljo. Jego profil sprawiał sympatyczne wrażenie, budził poczucie bezpieczeństwa. Nie był może klasyczny z tym krótkim, zadartym nosem i głęboko osadzonymi oczyma. Niewątpliwie jednak Viljo był pociągającym mężczyzną. Wiedziała, że jest przyjacielem Rustana, i to znaczyło dla niej wiele.
– Kiedy odkryliście, że Rustana nie ma w szpitalu? – zapytała.
– Matka napisała do niego list, który wrócił. Natychmiast zatelefonowaliśmy do dyrekcji szpitala i okazało się, że tam o Rustanie nie słyszeli, dostali jedynie naszą prośbę o operację, ale terminu jeszcze nie wyznaczali. Twoja rodzina, Rustan, poruszyła, rzecz jasna, niebo i ziemię, i kiedy już mieli jechać cię szukać, przyszedł list od Irsy. Bardzo ci za niego dziękuję – zwrócił się do siedzącej obok niego dziewczyny. – Zamiast odpisywać, poinformowałem o nim rodzinę Rustana i natychmiast przyjechałem tutaj.
Dotarli właśnie do osady Grottemyra i Irsa pokazywała Viljo drogę do miejsca, gdzie zostawiła samochód.
Dobrze było siedzieć obok tego człowieka i wiedzieć, że oboje mają coś wspólnego: wspólną troskę o Rustana, który nie życzył sobie żadnej w ogóle troskliwości
– To, co mówisz, stawia całą sprawę w zupełnie innym świetle – powiedziała Irsa w zamyśleniu, kiedy już jechali leśną drogą. – My myśleliśmy, że napastnikom chodziło o Hansa Lauritssona, a Rustan został w to wplątany, ponieważ był świadkiem morderstwa. Teraz jednak wygląda na to, że Rustan tkwił w tym od początku.
– Pierwsze, co powinna zrobić policja, to ustalić, kim był ów Hans Lauritsson – stwierdził Viljo. – Rustan, jakim językiem on się posługiwał?
– Szwedzkim – odparł niewidomy z pewnym wahaniem. – Ja nie znam, niestety, wszystkich szwedzkich dialektów, ale zdawało mi się, że słyszę u niego dość wyraźny wpływ norweskiego. Przez cały czas!
– Pewnie był stąd, z terenów pogranicznych – mruknął Viljo.
– O, tu jest trakt, którym przewozi się drewno! – zawołała Irsa. – No i patrzcie, stoi mój samochód! A już byłam prawie pewna, że go ktoś ukradł!
Viljo wysiadł i poszedł z nią do pozostawionego wozu.
– Pomyślisz sobie pewnie, że jestem zimny i bez serca – rzekł cicho. – Myślę jednak, że, dla swego własnego dobra, nie powinnaś się zadawać z Rustanem.
– Zadawać się? – zapytała Irsa zbita z tropu.
Młody medyk głęboko wciągnął powietrze. Jego sympatyczna twarz wyglądała na zmęczoną.
– Rustan jest bardzo biedny i szczerze mi go żal, ale on nic nie robi, żeby się wydobyć z tej izolacji. On… on jest najbardziej zajętym sobą, wymagającym, nieporadnym i niewdzięcznym człowiekiem, jakiego znam!
– Ohoho! Ale salwa! – wykrzyknęła Irsa ze złością. – Powiem ci, że na mnie on zrobił zupełnie inne wrażenie. Może się oczywiście zdarzyć, że na zewnątrz bywa szorstki i chłodny, ale w głębi duszy wcale taki nie jest. Myślę, że on jest po prostu bardzo nieszczęśliwy i nie zawsze wie, jak sobie radzić ze swoimi problemami. Z początku trochę się na niego złościłam, ale teraz rozumiemy się bardzo dobrze.
– To tylko dlatego, że jesteś kimś nowym w jego otoczeniu, a poza tym, rzeczywiście, on nieczęsto spotyka dziewczyny. Ale poczekaj, niedługo pokaże swoje prawdziwe ja. Edna jest nadopiekuńczą matką i robi wszystko, żeby go trzymać z daleka od młodych kobiet. Wydaje mi się, że w tym przypadku postępuje słusznie. Taki superegoista jak on każdą by bardzo szybko uczynił swoją niewolnicą i traktował okropnie. Widzę, że jesteś nim wyraźnie zajęta, dlatego cię ostrzegam.
Otwierając drzwiczki swojego samochodu popatrzyła mu ze złością w oczy.
– Dziękuje za ostrzeżenie! Wydaje mi się jednak, że potrafię oceniać ludzi.
Viljo Halonen spoglądał na nią jakoś żałośnie. Naprawdę był to bardzo pociągający mężczyzna, a pełen życzliwości wyraz jego oczu różnił się bardzo od agresywnych błysków w oczach Rustana. Irsa westchnęła.
– Znasz go zaledwie dobę – podjął Viljo. – I już jesteś przekonana, że wiesz o nim więcej niż jego własna rodzina. Nie myśl, że ja nie jestem przywiązany do Rustana. Ja go naprawdę szczerze lubię i chciałbym dla niego jak najlepiej, ale czasami się zastanawiam, czy on nie symuluje.
– Chcesz powiedzieć… symuluje ślepotę? – zapytała Irsa zaszokowana.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Przez kilka sekund stała jak sparaliżowana.
– Nie! Nigdy w to nie uwierzę!
– Wierz sobie, w co chcesz. Ja cię ostrzegałem. Pomóż Rustanowi, ale się w nim nie zakochuj!
– Dziękuję ci. On pojedzie ze mną czy z tobą?
– Ze mną! – oznajmił Halonen pospiesznie. – Myślę, że najlepiej przeciąć całą sprawę, zanim się jeszcze zaczęła. Jesteś za dobra, żeby być czyimś podnóżkiem. Czy możesz się podjąć zawiadomienia policji w Trysil tak, bym ja mógł już jechać prosto do Oslo, a potem do Finlandii, do domu? Myślę, że im szybciej, tym lepiej.
Irsa milczała przez chwilę.
– Czy mogę chociaż powiedzieć mu do widzenia? – zapytała urażona.
– Naturalnie! Nie jestem przecież potworem!
Ale Rustan stanął dęba. Co to za głupstwa Viljo wymyśla? On ma mnóstwo spraw do omówienia z Irsą i…
Viljo wpadł w gniew. Chwycił Rustana za ramię i wyciągnął go z samochodu.
– No to wysiadaj, ty uparty barani łbie! – warknął i poprowadził go na drugą stronę drogi do wozu Irsy. Po czym w pośpiechu wsiadł do swojego, zatrzasnął drzwiczki i ruszył z piskiem opon.
Oni w milczeniu ruszyli za nim. Viljo jechał bardzo szybko, Irsa musiała się bardzo koncentrować, by nadążać za nim na tej krętej leśnej drodze.
– Uważasz, że on się wściekł? – zapytał Rustan cicho. – A może było mu przykro, że nie chciałem z nim jechać?
– Nie wiem – odparła krótko. – Nie miał do tego najmniejszego powodu.
– O, to nigdy nie wiadomo – rzekł znowu tak samo markotny jak poprzednio. – Najgorsze, co może się człowiekowi zdarzyć, to zranić kogoś, a ja, niestety, robię to bardzo często. Wiesz, ja naprawdę nie chciałem.
Irsa rozmyślała nad opinią, jaką Rustanowi wystawił Viljo.
– Wiem, mój przyjacielu – powiedziała ciepło, machając ręką na głupią krytykę tamtego.
Kiedy minęli Grottemyra, Irsa niespokojnie popatrzyła we wsteczne lusterko.
– Jedzie za nami jakiś samochód. Trzyma się nas przez całą drogę. Bardzo mi się to nie podoba.
– Myślisz, że to oni?
– Nie wiem. W każdym razie jedzie tam dwóch mężczyzn.
Zasygnalizowała Halonenowi, żeby zaczekał, i przejechała obok jego samochodu.
– Wydaje mi się, że oni jadą za nami! – krzyknęła.
Viljo obejrzał się.
– Jesteś tego pewna?
– Sprawiają wrażenie zdeterminowanych.
– Jadąc tutaj, zwróciłem uwagę, że nieco dalej jest stara droga prowadząca do sąsiedniej osady. Pojedziemy tamtędy. Ruszaj pierwsza, a ja za tobą! Pędź jak tylko możesz!
Skinęła głową i dodała gazu.
– Ja nie jestem rajdowcem – zwróciła się do Rustana. – Mam nadzieję, że zapiąłeś pas?
– Oczywiście – wykrztusił.
Viljo dosłownie siedział im na masce i pchał ich do przodu.
Rany boskie, myślała Irsa. Ja nie umiem tak szybko prowadzić, i to jeszcze na takiej drodze…
Samochód, który mieli za sobą, zbliżył się niebezpiecznie, kiedy Irsa rozmawiała z Viljo, teraz jednak, dzięki bezwzględności Halonena, dystans znowu się trochę zwiększył.
Ukazała się maleńka osada, złożona z trzech zabudowań. Przy zakręcie znajdował się drogowskaz…
Zdążyła zauważyć, że zwrócony jest w kierunku wąskiej drogi, pewnie tej starej, o której mówił Viljo, i wjechała tam, a Viljo za nią.
Trzeci samochód znajdował się teraz już tak daleko, że kierowca z pewnością nie mógł zauważyć ich manewru.
– Moglibyśmy trochę zwolnić – jęknęła Irsa, ale Viljo nadal gnał jak szalony. – Do diabła, nie lubię takiej jazdy!
Stara droga była nie tylko wąska, lecz także wyjątkowo kręta, a przy tym wyboista jak kartoflisko. Irsa musiała się bardzo koncentrować, by sprostać najwyraźniej lepszym umiejętnościom Halonena. On wciąż trzymał się ich samochodu i wymuszał szybkość, gdyby choć odrobinę zwolniła, natychmiast by na nich wpadł. A kiedy w lusterku napotkała jego spojrzenie, machnął niecierpliwie, żeby się pospieszyła.
– On nie wie, jakim marnym kierowcą jestem – pojękiwała. – To okropne!
Znaleźli się teraz w znacznie wyżej położonym terenie i zobaczyła z przerażeniem, że droga pod nimi wije się niebezpiecznie serpentynami nad stromym urwiskiem, poniżej którego znajduje się dolina.
I teraz spostrzegła też, że Viljo nie bez powodu tak ją popędzał. Bo tuż za nimi, i to dużo bliżej niż przedtem, sunął znowu tamten ciemny samochód.
– Nie uciekniemy im – powiedziała przybita. – Wciąż są za nami.
Rustan z drżeniem wciągał powietrze.
W tej chwili Irsa z całych sił pragnęła, żeby widział, żeby to on siedział za kierownicą, żeby wziął na siebie odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo.
Widok mieli przed sobą wspaniały, ale ona nie była w stanie tego zauważyć. Cała jej uwaga skupiała się na wyboistej drodze. Zaczęły się ostre zakręty. Bogu dzięki, że Rustan tego nie widzi; pierwszy zakręt wzięła jako tako. Drugi również…
Urwisko za każdym zakrętem jest niższe, stwierdziła z nadzieją.
Bolały ją napięte do ostateczności mięśnie, utrzymanie samochodu na tej drodze w takim pędzie wymagało nie lada siły.
– Jakie ostre te zakręty – wyszeptał Rustan zdrętwiałymi wargami. – Ale chyba zjeżdżamy w dół, prawda?
– Masz rację. Najgorsze za nami. O rany, Rustan! Oni nas doganiają!
Odpowiedział jej tylko jego przyspieszony oddech.
Czy on coś wie? zastanawiała się. Czy coś przede mną ukrywa?
Trudno jej było w to uwierzyć.
Mieli przed sobą kolejny zakręt i nagle Irsa skamieniała. Wydarzyło się coś, czego nikt nie przewidywał.
Na wąskiej drodze pojawił się jeszcze jeden samochód. Spojrzała we wsteczne lusterko i stwierdziła, że prześladowcy zdecydowali się wyprzedzić Viljo, żeby dopaść Rustana.
Ona sama zdołała wyminąć jadący z przeciwka samochód, ale prześladowcy, którzy dostrzegli go zbyt późno, mogli albo zderzyć się z nim czołowo, albo uderzyć w Viljo. Z piskiem opon przyhamowali i z całych sił wbili się w bok samochodu Halonena, który wpadł na ograniczającą drogę wysoką skalną ścianę, tamci stracili kontrolę nad swoim wozem, zatoczyli się kilkakrotnie od krawędzi do krawędzi, po czym czarna samochód rozbił przydrożną barierę i spadł w dół.
Irsa zahamowała.
– O Boże – jęczała blada i rozdygotana.
– Co się stało? – pytał Rustan.
– Z naprzeciwka wyjechał samochód – wyjaśniła. – Wyminął nas i zdołał się zatrzymać przy wozie Viljo. Ale twoi prześladowcy zlecieli do urwiska. A Viljo wpadł na skalną ścianę.
– Nic mu się nie stało?
Wysiedli z samochodu.
– Zostań tutaj, Rustan – powiedziała Irsa niepewnym głosem. – Tutaj po obu stronach drogi jest bardzo stromo, a tamci, spadając, zerwali bariery.
Dwoje ludzi w średnim wieku podeszło do Viljo razem z nią. Oboje byli bladzi i trzęsły im się ręce.
Irsa nie bardzo mogła mówić.
– Co z tobą? – krzyknęła ochryple do Viljo.
On wciąż jeszcze siedział przy kierownicy i z bolesnym grymasem trzymał się za kolano. Spodnie miał mocno zakrwawione.
– Myślę, że wszystko dobrze. Tylko trochę mi się kręci w głowie.
Nieznajoma pani działała bardzo stanowczo.
– Pan musi pojechać do szpitala!
Viljo kiwał głową.
– Tak się składa, że studiuję medycynę i sam widzę, że powinienem.
– Zaraz cię tam zawieziemy! – zawołała Irsa.
– Nie – zaprotestował Halonen. – Weź Rustana i jedź do Oslo. Postaraj się, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Będę spokojniejszy wiedząc, że znajduje się w bezpiecznym miejscu.
– Ale oni…
Posłał jej surowe spojrzenie.
– Przecież nie wiemy nawet, ilu ich było ani kim są – syknął zirytowany. A głośno dodał: – Zrób, jak cię prosiłem. Czy państwo wiedzą, gdzie jest szpital? – zapytał obcych.
– Oczywiście! – odparł mężczyzna. – Proszę przejść do naszego samochodu, to zaraz tam pana zawieziemy. I zawiadomimy policję o wypadku. Biedni ludzie! Nie mieli żadnych szans.
Irsa próbowała protestować, ale Viljo się denerwował.
– Z policją załatwię wszystko sam – powiedział. – Ty się tylko zajmuj Rustanem. Jesteś teraz za niego odpowiedzialna.
Twarz młodego Fina miała szarobiały kolor i musieli go wspierać, kiedy przesiadał się do drugiego samochodu, który też natychmiast odjechał. W ostatnim momencie Rustan przypomniał sobie o swojej lasce i zabrał ją z rozbitego wozu Viljo. Irsa patrzyła ze wzruszeniem, jak się ucieszył, że znowu ją ma. Po chwili opuścili to makabryczne miejsce.
Wstrząśnięci siedzieli w milczeniu. Irsa unikała spoglądania w dolinę, mimo to zobaczyła rozbity samochód. Widok był straszny i wrył jej się w pamięć na zawsze.
Była teraz szczerze wdzięczna losowi, że Rustan niczego nie widzi. A może jednak? Spojrzała na niego ukradkiem, bardzo ostrożnie, ale on siedział jak zawsze ze wzrokiem utkwionym w jakąś dal, która istniała tylko w jego wyobraźni. Postanowiła jednak sprawdzić. Zwolniła, po czym machnęła ręką, jakby przecierając szybę, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
Rustan nawet nie mrugnął.
– Dlaczego jedziemy tak wolno? – zapytał.
– Musiałam przetrzeć szybę – wyjaśniła i dodała gazu. Jeśli więc o to chodzi, to Viljo się mylił. Ale to można wytłumaczyć. U siebie w domu Rustan pewnie porusza się z taką swobodą, że każdego by wprowadził w błąd.
– Myślisz, że Viljo będzie musiał długo zostać w szpitalu? – zapytał Rustan po chwili milczenia.
Irsa zrozumiała, że siedział oto i zamartwiał się stanem zdrowia przyjaciela.
– Chyba niezbyt długo. Wyglądało mi na to, że może mieć lekki wstrząs mózgu, więc pewnie każą mu leżeć spokojnie. Ale mógł to być też tylko szok. Poza tym nic poważnego mu się nie stało. Najdalej za tydzień będzie zdrów. Czy chcesz teraz wracać do Finlandii?
– Nie! – krzyknął tak spontanicznie, że Irsa musiała się roześmiać. Zaraz jednak zrezygnował. – Będę musiał rzekł. – Nie mam pieniędzy.
– Mogłabym ci pożyczyć. Ale naprawdę wyjechałeś z domu bez pieniędzy?
– Oczywiście, że miałem. Dopiero w lesie, kiedy czekałem na Hansa Lauritssona, zauważyłem, że mój portfel zniknął, paszport, bilety, wszystkie moje dokumenty.
– Ale co, na Boga…
Irsa zatrzymała samochód. Znajdowali się w Elverum.
– Nie chciałabym się naprzykrzać, ale czy mogę obejrzeć twoją kurtkę?
Skinął głową, a ona przyjrzała się podszewce przy kołnierzu.
– Tak jak myślałam. Fabryczna metka została oderwana, nie ma nic, po czym można by cię było zidentyfikować.
– Owszem, jest moja opaska niewidomego i biała laska. W Skandynawii nie ma znowu tak wielu niewidomych, więc całkiem nie rozumiem, że oni…
– Chyba dosyć trudno jest oderwać opaskę, sądzę, że mieli zamiar to zrobić później. Owszem, widać ślady, że starali się ją oderwać, tylko jest chyba za mocno przyklejona.
– Wiesz, nie wszyscy niewidomi używają teraz opasek, ale ja chciałem ją mieć, skoro jechałem tak daleko, i Viljo mi ją przykleił. Edna była zła, powiedziała, że zniszczyliśmy kurtkę.
– Ale że nie zabrali ci laski?
– Ja jej po prostu prawie nigdy nie wypuszczam z rąk – roześmiał się. – Teraz zostawiłem ją w samochodzie Viljo tylko dlatego, żeśmy się tak okropnie spieszyli. Ale wszystko wskazuje, że to Hans Lauritsson usuwał znaki identyfikacyjne.
– Bez wątpienia on. Zupełnie nie mogę pojąć, kim był ten cały Lauritsson.
Po chwili ruszyli w dalszą drogę na południe, do Oslo.
Bardzo szybko jednak Irsa musiała ponownie się zatrzymać. Zjechała na pobocze i zaparkowała.
– Co się stało? Gdzie jesteśmy? – dopytywał się Rustan.
– Widzisz, ja… po prostu nie mogę teraz prowadzić. Przepraszam cię, Rustan, ale to reakcja na wielkie napięcie. To tam… było okropne… I musiałam jechać tak strasznie szybko…
Siedział milczący i skrępowany nie wiedząc, jak się zachować w tej nowej sytuacji. Musiał sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo jest jej trudno, bo nie mógł nie dostrzegać, że cała dygoce jak osikowy liść.
Trochę niepewnie uniósł rękę i pogładził ją po włosach, potem zsunął rękę na kark Irsy i delikatnie go pieścił.
To pomogło. Irsa wyprostowała się, odetchnęła kilka razy głęboko i po chwili mogła znowu jechać.
Jak jemu musi być ciężko, myślała. Taki delikatny i dobry w głębi duszy, został zmuszony do szorstkości i opryskliwości wobec otoczenia. Boi się okazywać słabość, a z drugiej strony najbardziej ze wszystkiego chciałby móc być po prostu sobą. Jaki podejrzliwy się zrobił wobec wszystkich ludzi, jaki nieufny! Wobec mnie również. Ale akurat wobec mnie nie musisz, Rustan, naprawdę.
W czasie jazdy na południe opowiedziała mu trochę o swoim wcześniejszym życiu, zresztą sam o to prosił. Najeżony i wrogi, jak to on, ale Irsa stwierdziła, że chyba naprawdę go jej sprawy interesują. W każdym razie mówiła chętnie. Powiedziała mu o swojej wieloletniej tęsknocie za kimś, z kim mogłaby być, i o wielu rozczarowaniach w tej dziedzinie.
– Całkiem niedawno chodziłam z jednym chłopakiem – powiedziała wreszcie z ironicznym uśmiechem, kiedy przejeżdżali przez most w Minnesund. – Byliśmy razem przez kilka miesięcy i właściwie czułam się przy nim dość dobrze, chociaż mowy o żadnych wielkich namiętnościach raczej być nie mogło. Aż kiedyś, na pewnym przyjęciu, gdy nagle ucichł na chwilę szum rozmów, dał się słyszeć donośny głos mojego przyjaciela: „Zwariowałeś? Żenić się z Irsą? Ja? Owszem, jest miła i szczera, poza tym dobra w łóżku, ale po co komu wino domowej roboty, kiedy istnieje szampan?” Wszyscy to słyszeli i ja, rzecz jasna, natychmiast zerwałam. Nigdy zresztą za nim nie zatęskniłam.
Rustan siedział przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał:
– A naprawdę jesteś?
– Jestem co?
– No, to, co on powiedział. Dobra…
Irsa zarumieniła się.
– Nie wiem. Praktykę w tej dziedzinie mam niewielką. Ale dawałam to, co mam, w tych nielicznych przypadkach, gdy lubiłam chłopaka na tyle, że mogłam z nim pójść do łóżka. Bez tej niezbędnej sympatii uważam sprawę za bezsensowną.
W samochodzie zaległa cisza. Przygniatająca cisza. Irsa żałowała, że jest taka szczera. Rustan został wychowany bardzo surowo i teraz myśli pewnie, że ona jest łatwą dziewczyną bez zasad, a on z kimś takim nie będzie chciał mieć do czynienia. Skończy się ta historia, zanim zdążyła się zacząć…
Ujechali chyba z dziesięć kilometrów, zanim znowu się odezwał.
– Irsa… Ja myślę, że tamten chłopak był niesprawiedliwy.
Z trudem uświadomiła sobie, o czym on mówi, zdążyła już zapomnieć o fatalnej wypowiedzi swojego byłego chłopaka.
– Nie wiem – powiedziała. – Nie jestem, niestety, wzorem cnót.
– Nie bądź taka skromna! – syknął z taką gwałtownością, że Irsa aż podskoczyła. – Poznaję po twoim głosie, że jesteś silną i pełną życia kobietą. Wyczuwam to w twojej obecności.
– Dziękuję ci, Rustan – bąknęła trochę skrępowana. – Ale trzeba ci wiedzieć, że nie jestem specjalnie zgrabna i bardziej bym się nadawała do wiejskiego obejścia z wiadrami do dojenia i w chustce na głowie.
– Na czym polega twój feler? – zapytał gniewnie. – Mówisz tak, jakbyś miała kompleks niższości.
– Nie, nic takiego nie miałam na myśli – zaprotestowała zawstydzona. – Ja…
– A już akurat dla mnie to nie ma znaczenia, jak ty wyglądasz – przerwał jej z dawną agresywnością.
– No, na to właśnie liczę – roześmiała się cierpko.
– Irsa, ja potrzebuję przyjaciela. Może mieszkać daleko ode mnie, ale żeby był, żebym miał o kim myśleć, gdy życie staje się zbyt trudne. Kogoś, kto by mnie lubił, bo czasami czuję się potwornie samotny.
Położyła dłoń na jego ręce i mocno ją uścisnęła.
– Masz takiego przyjaciela – zapewniła wzruszona.