Ponter siedział w jednej z ławek. Gdy Mary do niego podeszła, ze zdumieniem zauważyła, że na kolanach trzyma otwartą książkę i przerzuca jej strony.
— Ponterze?
Podniósł głowę.
— Jak poszło?
— W porządku.
— Lepiej się teraz czujesz?
— Trochę. Ale muszę jeszcze coś zrobić.
— Wszystko, co tylko będzie trzeba. Pomogę ci, jak tylko potrafię.
Mary przyjrzała się otwartej książce.
— Czytasz Biblię? — spytała zdziwiona.
— Ach, więc dobrze się domyślałem! To jest główny tekst twojej religii.
— Tak. Ale… sądziłam, że nie potrafisz czytać w moim języku.
— Nie potrafię. Hak też jeszcze tego nie umie. Może za to rejestrować obraz każdej strony i kiedy już posiądzie tę umiejętność, będzie mógł przetłumaczyć dla mnie ten tekst.
— Mogę ci załatwić nagranie Biblii, no wiesz, jedno z tych elektronicznych urządzeń, które odczytują słowa, albo taśmy z głosem aktora czytającego treść pisma. James Earl nagrał świetne wersję…
— Nie wiedziałem, że są takie opcje — przyznał Ponter.
— Aja nie miałam pojęcia, że chciałbyś przeczytać Biblię.
Nie sądziłam, że cię to zainteresuje.
— Skoro jest ważna dla ciebie, jest ważna również dla mnie.
Mary się uśmiechnęła.
— Miałam ogromne szczęście, że cię znalazłam.
— Nietrudno dostrzec mnie w tłumie — próbował zażartować Ponter.
Nie przestając się uśmiechać, pokręciła głową.
— Jesteś naprawdę wyjątkowy. — Spojrzała na krucyfiks nad amboną i przeżegnała się jeszcze raz. — Ale chodź już, musimy się zbierać.
— Dokąd teraz? — zapytał.
Mary odetchnęła głęboko.
— Na policję.
— „Skoro jest ważna dla ciebie” — powtórzył Selgan — „jest ważna również dla mnie”.
Ponter spojrzał na rzeźbiarza osobowości.
— Właśnie tak powiedziałem.
— I naprawdę był to jedyny powód, dla którego zajrzałeś do tej książki?
— O co ci chodzi?
— Czy to nie ona zawiera rzekome historyczne relacje, o których wcześniej wspominałeś? Czy to nie w niej znajduje się główny dowód istnienia życia po śmierci?
— Naprawdę nie wiem — odparł Ponter. — Była bardzo obszerna. Niezbyt gruba, ale znaki w niej były bardzo małe, a papier najcieńszy, jaki dotąd widziałem. Tłumaczenie jej zabrałoby sporo czasu.
— A mimo to czułeś potrzebę poznania tej książki?
— Na sali, w której czekałem na Mary, było sporo egzemplarzy. Po jednym przed każdym z miejsc do siedzenia.
— Wysłuchałeś potem wersji audio, tak jak radziła Mary?
Ponter zaprzeczył.
— A zatem wciąż zastanawiasz się, jaki jest ów domniemany dowód?
— Owszem, jestem tego ciekawy.
— Jak bardzo? — spytał Selgan. — Jak ważna jest dla ciebie ta kwestia?
Ponter wzruszył ramionami.
— Wcześniej zarzucałeś mi, że nie mam otwartego umysłu. Ale tak nie jest. Jeżeli w dziwacznym twierdzeniu jest jakaś prawda, chcę ją poznać.
— Dlaczego?
— Z ciekawości.
— Tylko?
— Oczywiście — odparł Ponter. — Tylko.
Dyżurny sierżant zmierzył Pontera wzrokiem od góry do dołu.
— Jeśli któryś z was, neandertalczyków, będzie szukał nowego zajęcia, bardzo przydałaby nam się setka takich w policji — powiedział.
Znajdowali się na 31. posterunku przy Norfinch Drive, zaledwie kilka przecznic od uniwersytetu.
Ponter się uśmiechnął, a Mary zaśmiała się krótko. Policjant był chyba najpotężniejszym przedstawicielem Homo sapiens, jakiego dotąd widziała, ale nie miała wątpliwości, na kogo by postawiła w bezpośrednim starciu.
— Słucham panią, jak mogę pomóc?
— W zeszłym tygodniu na terenie York University doszło do gwałtu — powiedziała Mary. — Pisano o tym w uniwersyteckiej gazecie „Excalibur”, więc domyślam się, że zgłoszono to także tutaj.
— Takimi sprawami zajmuje się detektyw Hobbes — stwierdził policjant, po czym zawołał: — Hej, Johnny, możesz sprawdzić, czy Hobbes jest u siebie?
Ten drugi odkrzyknął, że tak, i kilka chwil później wyszedł do nich ubrany po cywilnemu oficer — mniej więcej trzydziestoletni biały mężczyzna o rudych włosach.
— O co chodzi? — spytał, a gdy zorientował się, kim jest Ponter, dodał: — Jasna cholera!
Ponter uśmiechnął się blado.
— Ta pani chciałaby porozmawiać o gwałcie na uniwersytecie w zeszłym tygodniu.
Hobbes gestem zaprosił ich dalej.
— Tędy proszę.
Mary i Ponter weszli za nim do niewielkiego pokoju przesłuchań, oświetlonego fluorescencyjnymi panelami w suficie.
— Proszę chwilę zaczekać; tylko wezmę akta.
Detektyw wrócił z beżową teczką, którą położył na biurku przed sobą. Usiadł i nagle zrobił okrągłe oczy, tak jakby właśnie coś sobie uzmysłowił.
— Mój Boże — powiedział do Pontera — to nie był chyba pan, prawda? Chryste, będę musiał zawiadomić Ottawę…
— Nie — przerwała mu ostro Mary. — To nie był Ponter.
— Wie pani, kto to był?
— Nie, ale…
— Tak?
— Ja także zostałam zgwałcona na terenie campusu. W pobliżu tego samego budynku.
— Kiedy?
— W piątek, drugiego sierpnia. Około 9: 30 lub 9: 35.
— Wieczorem?
— Tak.
— Proszę mi o tym opowiedzieć.
Starała się podejść do tego zadania z naukowym dystansem, ale pod koniec po jej policzkach płynęły łzy. W tym pokoju zdarzało się to chyba dość często, bo pod ręką stało pudełko chusteczek. Hobbes podał je Mary.
Wytarła oczy i wydmuchała nos. Detektyw zanotował coś na formularzach w teczce.
— W porządku — powiedział. — Zrobimy tak…
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Hobbes Wstał zza biurka i otworzył je. Policjant czekający na zewnątrz zaczął coś do niego mówić przyciszonym głosem.
Nagle, ku zdumieniu Mary, Ponter chwycił teczkę z aktami i przekartkował dokumenty. Drugi policjant musiał dać detektywowi jakiś znak, bo Hobbes się odwrócił.
— Hej! — zawołał. — To nie jest do wglądu.
— Przepraszam — powiedział Ponter. — Proszę się nie obawiać, (a nie potrafię czytać w waszym języku. — Oddał teczkę. Hobbes chwycił ją gwałtownie. — Jakie jest prawdopodobieństwo, że złapiecie winowajcę?
Detektyw przez chwilę milczał.
— Szczerze? Nie wiem. W tej chwili mamy zgłoszone dwa przypadki, dwa gwałty mniej więcej w tym samym miejscu i w odstępie zaledwie kilku tygodni. Wspólnie ze strażą campusu będziemy wszystko uważnie obserwowali. Kto wie? Może nam się poszczęści.
Poszczęści — pomyślała Mary. Detektyw miał na myśli to, że kolejna ofiara może zostać zaatakowana.
— A na razie… — Hobbes urwał.
— Tak?
— No cóż, jeśli sprawca należy do społeczności uniwersyteckiej, na pewno już wie, że pisano o tym w campusowej prasie.
— Czyli że nie spodziewacie się rozwiązania sprawy — stwierdził Ponter wprost.
— Zrobimy, co w naszej mocy — zapewnił detektyw.
Ponter tylko skinął głową.
Oboje z Mary wrócili do samochodu. Tym razem pamię tała, żeby zostawić odrobinę uchylone okna, ale i tak w środku było duszno. Uruchomiła silnik i włączyła klimatyzację.
— I? — spytała.
— Co takiego?
— Zeskanowałeś akta. Znalazłeś w nich coś interesującego?
— Nie wiem.
— Możesz jakoś mi pokazać, co widział Hak?
— Nie tutaj. Kompan wszystko rejestruje i ma dodatkowy moduł pamięci. Wszystko, co widzi, zostanie zapisane, ale do póki dane nie trafią do mojego archiwum alibi w Saldak, nie możemy niczego obejrzeć. Hak może je tylko opisać. Mary spojrzała na przedramię Pontera.
— Co ty na to, Hak? — spytała.
Kompan odezwał się przez zewnętrzny głośnik.
— Akta zawierały jedenaście arkuszy białego papieru. Stosunek długości do szerokości każdego wynosił 0,77 do 1. Sześć z tych arkuszy wyglądało na gotowe formularze z miejscami, w które odręcznie wpisano tekst. Nie jestem w tych sprawach ekspertem, ale odniosłem wrażenie, że było to takie samo pismo, jakim Egzekutor Hobbes robił zapiski w naszej obecności, choć tusz miał inną barwę.
— Nie potrafisz powiedzieć, jaka była treść formularzy? — spytała Mary.
— Mógłbym wszystko opisać. Czytacie od lewej do prawej, tak? — Mary przytaknęła. — Pierwsze słowo na pierwszej stronie zaczyna się od symbolu wyglądającego jak pionowa kreska, na której opiera się pozioma kreska. Drugi symbol to kółko. Trzeci…
— Ile znaków zawiera cały raport?
— Pięćdziesiąt dwa tysiące czterysta dwanaście.
Mary zmarszczyła brwi.
— To za wiele, żeby odczytywać je litera po literze, nawet gdybym nauczyła cię całego alfabetu. — Wzruszyła ramionami. — No cóż, będę musiała poczekać z tym, aż znajdziemy się na twoim świecie. — Zerknęła na zegar na desce rozdzielczej. — A skoro o tym mowa, do Sudbury jest dość daleko. Lepiej ruszajmy.