Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Ostatnim razem, kiedy jechali w tej klatce windy, Mary starała się wytłumaczyć Ponterowi, że naprawdę go lubi — nawet bardzo — ale nie jest gotowa na nowy związek. Wyjaśniła mu, co spotkało ją na uniwersytecie. Oprócz Keishy z centrum dla ofiar gwałtu tylko jemu o tym powiedziała. Jego emocje były odbiciem jej własnych: potworny zamęt uczuć i gniew na gwałciciela. Podczas tamtej jazdy na dół Mary sądziła, że traci Pontera na zawsze.

Tym razem, w trakcie długiej podróży w dół szybu kopalni Creighton na poziom sześciu tysięcy ośmiuset stóp, nie mogła przestać o tym myśleć. Być może milczenie Pontera oznaczało, że on też przypomina sobie tamtą rozmowę.

Zaczęto mówić o konieczności zainstalowania nowej szybkiej windy bezpośrednio do obserwatorium neutrin, ale pod względem logistyki stanowiło to nie lada problem. Przewiercenie się przez dwa kilometry gabra było ogromnym przedsięwzięciem, a poza tym geologowie INCO nie mieli pewności, czy skała to wytrzyma.

Dyskutowano też o zastąpieniu starej, otwartej klatki windy bardziej luksusową, nowoczesną kabiną — ale takie plany zakładały, że używano by jej wyłącznie w kursach do portalu i z powrotem. Tymczasem w kopalni Creighton przez cały czas wydobywano rudę niklu i choć INCO chętnie godziło się na wszelkiego rodzaju współpracę, to jednocześnie musiało pamiętać o tym, że codziennie setki górników podróżują w górę i w dół szybu.

Tym razem Mary i Ponter nie mieli windy tylko dla siebie. Towarzyszyło im sześciu górników, zjeżdżających na poziom pięciu tysięcy dwustu stóp. Połowa tej grupki wpatrywała się w zabłoconą metalową podłogę — w środku nie było żadnego wskaźnika poziomów, któremu można by się przyglądać dla zabicia czasu — a pozostali otwarcie gapili się na Pontera.

Klatka z hałasem sunęła w dół szybem o nierówno ciosanych ścianach. Minęli poziom czterech tysięcy sześciuset stóp — namalowane na zewnątrz znaki mówiły im, gdzie się znajdują. Złoża na tym poziomie zostały całkowicie wyczerpane, więc zamieniono go w arboretum, w którym uprawiano drzewa do wtórnego zalesiania okolic Sudbury.

Winda szarpnęła i zahamowała. Drzwi odsunęły się ze szczękiem, wypuszczając górników na zewnątrz. Mary przyjrzała się wysiadającym; dawniej uznałaby ich za potężnych mężczyzn, ale w porównaniu z neandertalczykiem wyglądali na słabeuszy. Ponter dał dzwonkiem sygnał operatorowi na powierzchni, że mogą zjeżdżać niżej. Klatka z dudnieniem ponownie ruszyła. W środku panował za duży hałas, aby swobodnie rozmawiać — poprzednim razem, choć rozmowa dotyczyła delikatnej sprawy, byli zmuszeni krzyczeć.

W końcu winda dotarła na poziom sześciu tysięcy ośmiuset stóp. Temperatura tu utrzymywała się na stałym poziomie czterdziestu jeden stopni Celsjusza, a ciśnienie było o trzydzieści procent wyższe od tego na powierzchni.

Przynajmniej na tym odcinku sytuacja transportowa uległa poprawie. Nie musieli już pieszo pokonywać tysiąca dwustu metrów do SNO. Czekał na nich niewielki, zwrotny pojazd terenowy z logo SNO naklejonym z przodu. Kursowały tędy jeszcze dwa podobne wehikuły, które teraz znajdowały się w innej części tunelu prowadzącego do obserwatorium.

Ponter gestem wskazał Mary miejsce kierowcy. Powstrzymała się od uśmiechu; wielkolud wiele umiał, ale prowadzić samochodu jeszcze się nie nauczył. Usiadł obok niej. Chwilę trwało, zanim zapoznała się z deską rozdzielczą i przeczytała przyklejone do niej instrukcje. Wyglądało na to, że pojazd obsługuje się podobnie jak wózek golfowy. Przekręciła kluczyk — był przymocowany do deski rozdzielczej łańcuszkiem, aby nikt przypadkiem nie zabrał go ze sobą — i ruszyli tunelem, trzymając się z dala od szyn, po których jeździły wagoniki z rudą. Wcześniej pokonanie odcinka od windy do SNO zabierało dwadzieścia minut; wózkiem dojechali na miejsce w cztery.

Jak na ironię, teraz, gdy z SNO podróżowano do innego świata, w pomieszczeniach obserwatorium nie przestrzegano już tak restrykcyjnych norm czystości. Dawniej prysznice były obowiązkowe, teraz mogli korzystać z nich ci, którzy po podróży z powierzchni czuli się nieświeżo. Ponter i Mary minęli kabiny. Drzwi po obu stronach śluzy powietrznej, w której wcześniej oczyszczano odwiedzających z kurzu, stały otwarte. Ponter przeszedł przez nie, odwracając się lekko bokiem.

Wyminęli cały wymyślny system hydrauliki, który wcześniej obsługiwał zbiornik z ciężką wodą, i weszli do sterowni, gdzie obecnie stale przebywało dwóch uzbrojonych żołnierzy Kanadyjskich Sil Zbrojnych.

— Witamy, delegacie Boddit — odezwał się jeden z nich, wstając z krzesła.

— Dzień dobry — odpowiedział Ponter samodzielnie. Znał już kilkaset słów po angielsku i potrafił ich używać — o ile mógł je wymówić — bez pomocy Haka.

— A pani to profesor Mary Vaughan, czy tak? — upewnił się żołnierz. Oznaczenia na jego mundurze na pewno wskazywały, jaki miał stopień, ale Mary nie umiała ich odczytać.

— Zgadza się — odparła.

— Widziałem panią w telewizji. Pierwszy raz przechodzi pani na drugą stronę, prawda?

Mary przytaknęła.

— Na pewno zapoznano panią z procedurą. Proszę o paszport. Musimy też pobrać próbkę DNA.

Mary wyrobiła sobie paszport przed pierwszą podróżą do Niemiec. Pojechała tam, aby w Rheinisches Landesmuseum pobrać DNA z kopalnego okazu neandertalczyka. Od tamtej pory musiała przedłużyć jego ważność — dlaczego kanadyjskie paszporty były ważne tylko przez pięć, a nie dziesięć lat, tak jak amerykańskie? Wyciągnęła dokument z torebki i podała go żołnierzowi. Niestety, na zdjęciu wyglądała starzej niż w rzeczywistości. Zostało zrobione jeszcze zanim zaczęła farbować włosy.

Następnie otworzyła usta, a żołnierz przesunął wacikiem po błonie śluzowej jej prawego policzka. Pomyślała, że brakuje mu wprawy — nie musiał tak mocno naciskać, żeby komórki się oddzieliły.

— Gotowe, proszę pani. Życzymy przyjemnej podróży.

Mary puściła Pontera przodem i wyszli na metalową platformę, która zamykała od góry wysoką na dziesięć pięter beczkowatą jaskinię, gdzie dawniej mieściło się obserwatorium neutrin. Tym razem nie musieli się przeciskać przez wąski właz, bo w podeście wycięto duże wejście i zainstalowano windę zjeżdżającą na dół. Ponter zauważył, że obu tych rzeczy nie było, kiedy przechodził przez portal ostatnim razem. Winda miała akrylowe, przezroczyste ściany, wykonane na specjalne zamówienie przez Polycast, producenta elementów, z których składała się sfera zawierająca ciężką wodę — teraz rozmontowana.

Winda była pierwszą z wielu modyfikacji, jakie zamierzano wprowadzić w jaskini. Gdyby portal rzeczywiście pozostał otwarty przez wiele lat, dawną komorę detektora planowano podzielić na dziesięć pięter mieszczących biura urzędu celnego, szpital, a nawet kilka apartamentów hotelowych. Na razie jednak kabina zatrzymywała się tylko w dwóch miejscach: na skalnym dnie jaskini oraz trzy piętra wyżej, w miejscu, gdzie Wokół portalu zbudowano szeroką drewnianą platformę, na której czekało kolejnych dwóch żołnierzy. Ponter i Mary wysiedli właśnie tam. Z jednej strony umieszczono flagi Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz trzech państw, które wspólnie finansowały działalność SNO: Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Przed sobą mieli…

Popularnie nazywano to „portalem”, ale ze względu na wystającą z przejścia rurę Derkersa bardziej przypominało tunel. Serce Mary biło mocno; widziała drugą stronę — neandertalski świat i…

Mój Boże — przemknęło jej przez głowę. — Mój Boże.

Na moment przy przeciwległym końcu tunelu pojawiła się jakaś postać. Ktoś pracował z drugiej strony.

Inny neandertalczyk.

Mary przyzwyczaiła się do wyglądu Pontera. Widziała też Tukanę, ale jakoś nie docierało do niej, że takich jak oni są miliony.

Tymczasem na własne oczy widziała jeszcze jednego w głębi tunelu.

Odetchnęła głęboko, a ponieważ Ponter uprzejmie puszczał ją przodem, Mary Vaughan, mieszkanka jednej Ziemi, weszła na cylindryczny most prowadzący na drugi świat.

Na dnie rury Derkersa dla wygody zainstalowano płaską kładkę. Przez przejrzyste ściany Mary widziała pierścień niebieskiego światła samego portalu — przejścia, nieciągłości.

Zatrzymała się na progu tej nieciągłości. Ponter przechodził już tędy w obu kierunkach. Także spora liczba Homo sapiens przed nią odwiedziła drugą stronę, lecz mimo to…

Mary zaczęła się pocić i to nie z powodu wysokiej temperatury pod ziemią.

Dłoń Pontera dotknęła jej ramienia. Przez jedną potworną sekundę Mary sądziła, że przepchnie ją na drugą stronę.

Na szczęście nic takiego się nie stało.

— Nie spiesz się — wyszeptał Ponter. — Zaczekaj, aż będziesz gotowa.

Kiwnęła głową. Głęboko odetchnęła i odważyła się zrobić pierwszy krok.

Miała wrażenie, jakby pierścień mrówek otoczył ją ciasno i przesuwał się po jej ciele w miarę przekraczania granicy.

Powoli wysunęła nogę, ale po chwili szybko skoczyła do przodu, żeby pozbyć się tego denerwującego wrażenia.

I oto znalazła się za progiem — kilka centymetrów i dziesiątki tysięcy lat od świata, jaki znała.

Ruszyła ku drugiemu brzegowi tunelu, słysząc za sobą ciężkie kroki Pontera, i po chwili znalazła się w miejscu, które — jak się domyślała — było komorą kwantowego komputera. W przeciwieństwie do pomieszczeń SNO, które przestały pełnić swoją podstawową funkcję, komputer kwantowy pozostawał całkowicie sprawny. Co więcej, tłumaczono jej, że bez niego portal by się zamknął.

Przed sobą miała czterech neandertalczyków, samych mężczyzn. Jeden z nich miał na sobie rzucający się w oczy srebrny strój; pozostali nosili koszule bez rękawów i takie same dziwne spodnie z doczepianymi butami, w jakich chodził Ponter. Wszyscy też, tak jak on, mieli jasne włosy z przedziałkiem dokładnie pośrodku czaszki, byli bardzo umięśnieni i mieli wypukłe wały nadoczodołowe oraz potężne, kartoflowate nochale.

Za sobą usłyszała głos Pontera. Mówił coś w swoim języku. Odwróciła się, zaskoczona. Wcześniej cały czas szeptał po neandertalsku, a Hak tłumaczył jego słowa. Dotąd nie miała okazji słyszeć, jak mówi głośno i wyraźnie w ojczystym języku. To, co powiedział, musiało być żartem, bo pozostali zarechotali donośnie.

Odsunęła się od wylotu tunelu, przepuszczając Pontera, i w tej samej chwili…

Oczywiście wiele razy mówił jej o Adikorze i w pewnym sensie zdawała sobie sprawę, że ma kochanka, ale…

Ale pomimo liberalnych poglądów, pomimo prób mentalnego przygotowania się do tej chwili i pomimo tego, że na swojej Ziemi znała gejów, Mary poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka, gdy Ponter objął jednego z mężczyzn. Domyśliła się, że to Adikor. Przytulali się długo i mocno, a szeroka twarz Pontera przywarła do owłosionego policzka jego przyjaciela.

Mary od razu uświadomiła sobie, co czuje. Boże, od wielu lat nie doświadczyła takiej reakcji i było jej wstyd. Nie przeszkadzało jej jawne okazywanie uczuć przez osoby tej samej płci, z tym nie miała żadnych problemów — przecież skacząc po kanałach telewizyjnych w Toronto w piątkowe wieczory nieraz natrafiała na gejowskie filmy erotyczne. Chodziło raczej o to, że…

Naprawdę była z tego powodu zażenowana. Wiedziała, że jeśli zależy jej na trwałym związku z Ponterem, musi szybko uporać się z tym uczuciem.

Była zazdrosna.

Ponter wypuścił Adikora z objęć, po czym podniósł lewe ramię, zginając je w łokciu i obracając wnętrzem w stronę przyjaciela. Adikor wykonał podobny gest i Mary zobaczyła symbole migające na ekranach Kompanów obu neandertalczyków. Domyślała się, że Ponter odbiera wiadomości, które pod jego nieobecność kierowano do jego partnera.

Równocześnie opuścili ręce, ale Ponter tylko do połowy. Wskazał Mary.

Prisam tah Mare Vonnnn daballita sohl — powiedział, ale ponieważ nie zwracał się do niej, Hak nie przetłumaczył jego słów.

Adikor zbliżył się do niej z uśmiechem. Miał miłą twarz, szerszą niż Ponter — tak szeroką jak duży talerz — i okrągłe, głęboko osadzone oczy zdumiewającej niebieskozielonej barwy. Wyglądał jak flintstonebwska wersja Plastusia.

Ponter znowu ściszył głos do szeptu, a Hak przetłumaczył jego słowa z normalną głośnością.

— Mare, to jest mój partner, Uczony Adikor Huld.

— Czeszę się — odezwał się do niej Adikor. Mary dopiero po chwili uświadomiła sobie, że próbował powiedzieć „cieszę się”, tylko nie do końca mu wyszło. Mimo to zaimponował jej. Wzruszyło ją to, że próbował się uczyć jej języka.

— Ja też się cieszę — odpowiedziała. — Wiele o tobie słyszałam.

Adikor przekrzywił głowę, prawdopodobnie słuchając tłumaczenia słów Mary, które jego Kompan transmitował prosto w implanty ślimakowe. Potem uśmiechnął się i powiedział z tym swoim dziwnym akcentem:

— Chyba tylko dobre?

Mary nie zdołała powstrzymać się od śmiechu.

— O tak — zapewniła.

— A to — rozległ się głos Haka mówiącego w imieniu Pon — tera — jest Ekshibicjonista.

Nie wiedziała, jak ma zareagować. Ponterowi chodziło o ubranego na srebrno mężczyznę. Nie miała pewności, co by zrobiła, gdyby ten dziwny neandertalczyk nagle ściągnął wszystko z siebie w jej obecności.

— Hm, miło mi — odparła.

Nieznajomy nie opanował metody szeptania w swoim języku, tak by Kompan mógł głośno przełożyć jego słowa, dlatego miała kłopot z oddzieleniem neandertalskiego hałasu od tłumaczenia.

— Dowiedziałem się — zdołała dosłyszeć — że w waszym świecie prawdopodobnie byłbym reporterem. Odwiedzam różne ciekawe miejsca i pozwalam, aby inni ludzie oglądali to, co nadaje mój Kompan.

— Wszyscy Ekshibicjoniści noszą srebrne stroje — wyjaśnił Ponter — i kolor srebrny zarezerwowany jest tylko dla nich. Jeśli zobaczysz kogoś tak ubranego, miej na uwadze to, że mogą cię oglądać tysiące ludzi.

— Aha! — Mary wreszcie zrozumiała, o co chodzi. — Ekshibicjonista. Teraz przypominam sobie, że mówiłeś mi o nich.

Ponter przedstawił jej pozostałych dwóch neandertalczyków. Jeden z nich był egzekutorem, czyli kimś w rodzaju policjanta, a drugi — tęgawym specjalistą od robotyki o imieniu Dern.

Na pół sekundy feministka w Mary oburzyła się, że w laboratorium komputerowym nie ma żadnej kobiety, ale przecież nie mogło ich być w tej okolicy. Kopalnia znajdowała się na Obrzeżach Saldak.

Ponter przeprowadził Mary wśród rzędów przytwierdzonych do podłogi cylindrów. Wspięli się po kilku stopniach i weszli do sterowni. Zrobiło jej się chłodno. Neandertalczycy nie lubili wysokich temperatur. W jej świecie tak głęboko pod ziemią byłoby dość gorąco. Najwyraźniej tutaj wszystkie pomieszczenia klimatyzowano. Zerknęła w dół i z zażenowaniem zauważyła, że jej sutki odznaczają się pod materiałem koszulki.

— Jak kontrolujecie temperaturę? — spytała.

— Używamy pomp ciepła — wyjaśnił Ponter. — Zasada ich działania jest bardzo prosta.

Mary rozejrzała się po sterowni. Zaskoczył ją dziwny wygląd konsoli. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tym, że projektanci przemysłowi arbitralnie decydowali o wyglądzie rozmaitych instrumentów i że ich „nowoczesne” projekty były tylko jednym z kierunków, jakie mogło obrać wzornictwo w tej dziedzinie. Zamiast wypolerowanego metalu, czerni i szarości wielu znanych sobie urządzeń miała przed sobą konsole w kolorze koralowego różu, z zaokrąglonymi krawędziami i niewielką liczbą „dynksów”, za które się pociągało, zamiast je wciskać. Nie było tu żadnych diod, podziałek ani przełączników. Wskaźniki sprawiały wrażenie nie podświetlanych, tylko odblaskowych, a na monitorach granatowe znaki pojawiały się na jasnoszarym tle. Na początku sądziła, że to naklejki, ale potem zauważyła, że szeregi symboli wciąż się zmieniają.

Ponter szybko przeprowadził ją przez niewielką sterownię i znaleźli się w pomieszczeniu dezynfekcyjnym. Zanim się zorientowała, o co chodzi, zdążył rozpiąć mocowania na ramionach koszuli i ściągnąć ją. Sekundę później zdjął również spodnie. Ubranie włożył do cylindrycznego kosza i wszedł do komory z okrągłą podłogą. Stanął nieruchomo, a kabina zaczęła się powoli obracać. Najpierw Mary zobaczyła jego szerokie plecy — i to, co znajdowało się poniżej — a potem jego szeroką klatkę piersiową — i to, co znajdowało się poniżej. Po jednej stronie komory dostrzegła laserowe emitery, a po przeciwnej — punkciki laserowego światła tworzące linię. Promienie lasera przechodziły przez ciało Pontera, tak jakby go tam nie było, ale rozumiała, że jednocześnie niszczą wszystkie obce biomolekuły.

Cały proces trwał kilka minut i wymagał wielu pełnych obrotów. Mary starała się trzymać wzrok na odpowiednim poziomie. Pontera ta sytuacja zupełnie nie krępowała. Wcześniej widywała go nago w przyćmionym świetle, ale teraz…

Był oświetlony równie jaskrawo jak aktorzy w filmach porno. Większość jego ciała pokrywały jasne, delikatne włosy, mięśnie brzucha odznaczały się wyraźnie, muskulatury klatki piersiowej pozazdrościłby mu każdy kulturysta, a…

Odwróciła głowę; wiedziała, że nie powinna się gapić.

Wreszcie dekontaminacja Pontera dobiegła końca. Opuścił komorę i gestem dał Mary znać, że teraz jej kolej.

Żołądek podszedł jej do gardła. Owszem, wiedziała o procedurze odkażania, ale…

Odetchnęła głęboko. Kiedy wejdziesz między wrony…

Rozpięła bluzkę i włożyła ją do tego samego koszyka, którego wcześniej użył Ponter. Zdjęła czarne buty i gdy Ponter twierdząco skinął głową, je także wrzuciła do pojemnika. Potem ściągnęła spodnie i…

Została w kremowym staniku i białych figach.

Jeśli promienie lasera potrafiły usuwać bakterie i wirusy przez skórę, mogły też zrobić to przez bieliznę, tylko że…

Tylko że jej bielizna, razem z resztą ubrania, torebką i całym bagażem miała przejść czyszczenie ultradźwiękowe i zostać poddana działaniu promieni ultrafioletowych o wysokim natężeniu. Lasery dobrze się sprawdzały w przypadku mikrobów, miały jednak o wiele za małą moc, aby usunąć większe roztocza i pasożyty, które mogły się kryć w zagięciach materiału. Ponter wyjaśnił, że wszystko otrzymają później, po dokładnym odkażeniu.

Sięgnęła do tyłu i rozpięła biustonosz. Podczas studiów pewnie przeszłaby „test ołówka”, ale tamte dni dawno minęły. Jej piersi nie były już tak jędrne. Instynktownie skrzyżowała przed sobą ramiona, próbując się zasłonić, ale po chwili musiała je opuścić, żeby zdjąć majtki. Nie miała pojęcia, czy jako kobiecie wypada jej w trakcie tej czynności stanąć przodem, czy tyłem; i w jednej, i w drugiej pozie odsłaniała sporo ciała w niekorzystnej perspektywie. Ostatecznie stanęła tyłem, szybko ściągnęła figi, po czym błyskawicznie się wyprostowała.

Ponter patrzył na nią, uśmiechając się zachęcająco. Jeśli w surowym świetle wydała mu się mniej atrakcyjna niż w półmroku hotelowego pokoju, nie zdradził się z tym.

Włożyła majtki do kosza i weszła do komory, która zaczęła upokarzającą rotację. Owszem, Mary sama przyglądała się Ponterowi, ale robiła to z podziwem. Był przecież pięknie umięśniony i — co tu dużo kryć — całkiem nieźle obdarzony przez naturę.

Tymczasem ona — kobieta tuż przed zderzeniem z czterdziestką — miała dziesięć kilo zbędnego tłuszczu i owłosienie łonowe, którego barwa nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że nie jest naturalną blondynką. Jakim cudem Ponterowi mogła się podobać ta zwiotczała bladość, na którą patrzył?

Z zamkniętymi oczami doczekała końca procedury. Zupełnie nic nie czuła. To, co lasery wyprawiały z jej wnętrznościami, było całkowicie bezbolesne.

Wreszcie dekontaminacja dobiegła końca. Mary wyszła drugą stroną komory i Ponter poprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogli się ubrać. Wskazał jej ścianę pełną schowków ze strojami.

— Zajrzyj do tych w prawym górnym rogu — poradził. — Są ułożone według rozmiarów, od najmniejszych do największych; tam powinnaś znaleźć te najmniejsze.

Najmniejsze — pomyślała Mary. Poczuła się trochę lepiej. Przynajmniej na tym świecie mogła robić zakupy w dziale z małymi rozmiarami.

Ubrała się najszybciej, jak potrafiła, i ruszyła za Ponterem do windy. Tutaj znowu zdumiały ją oczywiste różnice między technologią Gliksinów i Barastów. Kabina była okrągła i miała w podłodze dwa pedały, za pomocą których nią kierowano. Ponter nastąpił na jeden z nich i dźwig ruszył do góry. Jak wygodne musiało być takie rozwiązanie, gdy człowiek miał zajęte ręce! Mary kiedyś niechcący upuściła całe zakupy, w tym pudełko z jajkami, na podłogę windy w swoim bloku.

We wnętrzu kabiny znajdowały się cztery kolumny, rozmieszczone w równych odstępach. Na początku Mary sądziła, że to elementy konstrukcyjne, ale się myliła. Zaraz po rozpoczęciu długiej jazdy na górę — przypuszczalnie z głębokości dwóch kilometrów, tak jak na jej Ziemi — Ponter zaczął się ocierać plecami o jedną z nich. Pełniły rolę drapaków. Przynajmniej nie trzeba było bezczynnie stać przez całą drogę.

Mary zastanowił cylindryczny kształt windy. Może obracała się wokół własnej osi, wędrując w górę szybu?

Gdy wypowiedziała tę myśl na głos, Ponter skinął głową.

— Właśnie na tym to polega — przetłumaczył jego słowa Hak. — Mechanizm dźwigowy znajduje się w ścianach szybu, a nie nad naszymi głowami, tak jak w waszych windach. Kanały, wzdłuż których porusza się kabina, nie biegną idealnie pionowo. Zakreślają bardzo łagodną spiralę. W tej akurat windzie zaczynamy na dole twarzą na wschód, ale na górze kończymy twarzą na zachód.

Podczas jazdy Mary zwróciła uwagę na oświetlenie.

— Mój Boże — zdziwiła się zadzierając głowę — czy to lu — cyferyna?

Wokół górnej krawędzi kabiny biegła szklana rurka wypełniona płynem emitującym niebieskozielone światło. Hak zapiszczał.

— Lucyferyna — powtórzyła Mary. — Pigment, dzięki któremu świecą odwłoki robaczków świętojańskich.

— Aha. Tak, to podobna reakcja katalityczna. W pomieszczeniach używamy głównie tego typu oświetlenia.

Mary pokiwała głową. Lubiącym chłód neandertalczykom nie odpowiadałyby żarówki, które produkowały więcej ciepła niż światła. Reakcja katalizowana lucyferazą była prawie w stu procentach wydajna i dawała światło przy niemal zerowym wydzielaniu ciepła.

Winda powoli pięła się w górę. W niebieskozielonym świetle skóra Pontera miała dziwnie srebrnawą barwę, a jego złote oczy wydawały się prawie żółte. W dachu i podłodze kabiny znajdowały się otwory wentylacyjne, wymuszające ruch powietrza w jej wnętrzu. Mary skuliła się przed chłodem.

— Przykro mi — powiedział Ponter, zauważając jej gest.

— Nic nie szkodzi. Wiem, że ty lubisz, gdy jest chłodno.

— Tutaj nie o to chodzi. W zamkniętych przestrzeniach, takich jak ta, gromadzą się feromony, a jazda na górę trwa dość długo. Wentylacja służy temu, by każdy z pasażerów nie był zbytnio narażony na zapachy pozostałych.

Mary ze zdziwieniem pokręciła głową. Jeszcze nie wyjechała na powierzchnię, a już zdumiewały ją różnice — a przecież dopiero miała zobaczyć ten inny świat! Znowu poczuła podziw dla Pontera, który zjawił się na jej Ziemi niespodziewanie, a mimo to nie oszalał.

Wreszcie winda dotarła na samą górę i kabina się otworzyła. Nawet to wyglądało zupełnie inaczej, bo drzwi, które wydawały się zupełnie gładkie, odsunęły się na bok, składając się w harmonijkę.

Znajdowali się teraz w czworokątnym pomieszczeniu wielkości mniej więcej pięć na pięć metrów. Miało ściany żółtozielonej barwy i niski sufit. Ponter podszedł do jednego z regałów i wrócił z małym, płaskim pudełkiem, zrobionym z czegoś, co przypominało niebieski karton. Otworzył je i wyjął lśniący przedmiot z metalu i plastiku.

— Najwyższa Rada Siwych rozumie, że nie ma wyboru i musi pozwolić ludziom z twojego świata odwiedzać nasz — wyjaśnił — ale Adikor powiedział mi, że Radni postawili jeden warunek. Musisz nosić to. — Pokazał jej urządzenie z metalową obejmą i wyświetlaczem bardzo podobnym do tego, jaki miał Hak.

— Zazwyczaj Kompany mają formę implantów, ale rozumiemy, że nie możemy zmuszać gości, aby poddawali się operacji. Tej bransolety nie będziesz mogła zdjąć poza tym pomieszczeniem; znajdujący się wewnątrz system operacyjny rozpoznaje swoje położenie i zezwoli na otwarcie zapięcia tylko tutaj.

Mary kiwnęła głową.

— Rozumiem. — Wyciągnęła przed siebie prawą rękę.

— Zazwyczaj Kompany wszczepiane są w lewe ramię, chyba że ktoś jest leworęczny.

Cofnęła prawą i wyciągnęła lewą rękę. Ponter zajął się założeniem aparatu.

— Już wcześniej chciałam cię o to zapytać — odezwała się Mary. — Czy większość neandertalczyków jest praworęczna?

— Mniej więcej dziewięćdziesiąt procent.

— Takie właśnie wnioski wysnuliśmy na podstawie zapisu kopalnego.

Brew Pontera powędrowała w górę.

— Jakim cudem mogliście ustalić coś takiego w oparciu o skamieliny? Nie sądzę, abyśmy my mieli jakieś pojęcie o tym, jakie preferencje w tej sferze przejawiali Gliksini z naszego świata.

Mary uśmiechnęła się, zadowolona z inwencji swojego gatunku.

— Ustaliliśmy to na podstawie zębów.

— A co mają do tego zęby?

— Przeanalizowano osiemdziesiąt zębów pochodzących od dwudziestu odnalezionych neandertalczyków. Założyliśmy, że przy waszym rozmiarze szczęk prawdopodobnie używaliście ich na przykład do przytrzymywania skór podczas oddzielania ich od mięsa. Skóry mają duże właściwości ścierne, powodują szybsze zużycie zewnętrznych powierzchni zębowych i zostawiają w nich wyżłobienia odchylające się w prawo, co odpowiada sytuacji, w której skrobak trzymany jest w prawej dłoni i naciąga skórę w tym kierunku.

Ponter zrobił minę, która — o czym Mary już wiedziała — u neandertalczyka oznaczała, że jest „pod wrażeniem”. Polegało to na zassaniu warg i ściągnięciu brwi.

— Doskonałe rozumowanie — przyznał. — Do dziś urządzane są imprezy, podczas których skóry czyści się w taki właśnie sposób. Oczywiście istnieją też inne, zmechanizowane metody, ale ręczne zdejmowanie skór to część tradycji. — Umilkł na moment, po czym dodał: — A skoro o skórach mowa… — Przeszedł w drugi kraniec pomieszczenia, gdzie na ścianie wisiały futra, zamocowane klamrami do poziomego drążka. — Wybierz sobie któreś — zaproponował. — Tutaj także te z prawej strony są najmniejsze.

Mary wskazała jedno z nich. Ponter wykonał jakiś ruch, którego dokładnie nie zarejestrowała, i zdjął futro z klamer. Nie miała pojęcia, jak je włożyć — miało rozpięcie z boku, a nie na ramionach. Ponter pomógł jej się ubrać. Coś w niej się buntowało. Nigdy przedtem nie nosiła naturalnego futra; no, ale tutaj był inny świat.

To, które wybrała, w niczym nie przypominało luksusowych futer z norek czy soboli. Było szorstkie i miało nierówną, rudobrązową barwę.

— Z czego jest zrobione? — spytała, gdy Ponter zajął się zapięciami zamykającymi ją w futrzanej kurcie.

— Z mamuta.

Zrobiła okrągłe oczy. Może nie było tak miękkie jak skóra norki, ale futro z mamuta miałoby na jej świecie o wiele większą wartość.

Ponter sam nie potrzebował wierzchniego okrycia. Ruszył do drzwi. Te wyglądały bardziej normalnie. Ich skrzydło przymocowane było do pionowej rury, na której poruszało się zupełnie jak na zawiasach. Ponter otworzył je i…

I wyszli na zewnątrz.

Nagle cala obcość się ulotniła.

To była Ziemia… taka, jaką znała. Słońce wiszące nisko na zachodnim niebie wyglądało dokładnie tak samo jak to, które zwykła widywać u siebie. Niebo miało niebieską barwę. Wśród drzew zauważyła sosny, brzozy i inne znane sobie gatunki.

— Chłodno tu — stwierdziła. Rzeczywiście temperatura była niższa o jakieś cztery stopnie niż w Sudbury, które zostawili za sobą.

Ponter się uśmiechnął.

— Wspaniale — przyznał.

Nagle uwagę Mary zwrócił szczególny dźwięk. Przez moment zastanawiała się, czy to nie mamut pędzi ku nim, aby zemścić się za skórę ściągniętą z jego brata. Ale nie, to nie było to. Tak hałasował dziwny pojazd o kształcie sześcianu z zaokrąglonymi rogami. Wehikuł sunął ku nim nad skalistym terenem. Dźwięk, który słyszała, wydawały wentylatory dmuchające w dół i utrzymujące ten dziwny środek lokomocji na określonej wysokości nad ziemią oraz jeden duży wiatrak z tyłu — tak jak na łodziach, którymi podróżowano po Everglades.

— Aa, jest już sześcian podróżny, który wezwałem — stwierdził Ponter. Mary domyśliła się, że zrobił to za pośrednictwem Haka, który nie przetłumaczył polecenia. Dziwny pojazd osiadł na ziemi tuż przed nimi i Mary zobaczyła w nim neandertal — skiego kierowcę — wielkiego mężczyznę, który wyglądał na starszego o dwadzieścia lat od Pontera.

Przejrzysta ściana sześcianu otworzyła się i kierowca powiedział coś do Pontera. Jego wypowiedź także pozostała bez tłumaczenia, ale Mary domyślała się, że było to coś w rodzaju: „Dokąd jedziemy?”.

Ponter przepuścił Mary przodem.

— Teraz — powiedział — pozwól, że pokażę ci mój świat.

Загрузка...